Julian znalazł się w oceanie czarnej, gęstej krwi.
Był kompletnie nieprzygotowany na środowisko, w którym się znalazł. Wepchnięty do teleportu w ostatniej chwili przed przysłonięciem go olbrzymim głazem, nie miał nawet czasu, by zaczerpnąć powietrza. Gdy tylko zdał sobie sprawę, że płynie, natychmiast zamknął usta i zaczął energicznie machać rękami, kierując siew stronę zielonego światła.
Julian nigdy nie był dobrym pływakiem. Może, gdyby był świadomy tego, co się działo wokół niego i wiedział, co go jeszcze czeka, miałby jakieś szanse. Jednak z ranną ręką, bez zaczerpnięcia głębszego oddechu i znając ze wszystkich stylów pływackich jedynie pieska, chłopakowi bliżej było do utonięcia niż dopłynięcia do powierzchni.
Na szczęście, nie był sam. Peter, który był obok, chwycił go za rękę i pociągnął za sobą, ratując blondynowi życie. Obaj wynurzyli się z czarnej posoki w tym samym czasie, tylko po to, by spaść z sufitu i boleśnie uderzyć o twardą posadzkę.
- Dz-dziękuję…- wyjąkał Julian, próbując wstać. Pulsująca bólem ręka, wszechobecny zapach krwi i niedobór tlenu zmusiły go jednak do klęczenia na czworakach. Łapczywie łapał kolejne porcje powietrza, powoli odzyskując siły.
- Więc to wy. Ludzie. Wiedziałem, że będą z wami problemy, jak tylko zobaczyłem tego durnego Mike. Nie pozwolę zrobić im krzywdy! Pewnie wy też chcecie na nich poeksperymentować?
Julian uniósł głowę w samą porę, by zobaczyć Kata, szaleńca, który myślał, iż ma moc wymierzania sprawiedliwości w Thagorcie. Nawet się ucieszył z jego widoku, po tragicznych wydarzeniach w Thagorcie każda żywa osoba była źródłem radości. W trym wypadku jednak uczucie to odeszło po zrozumieniu, co mówi mężczyzna. Chłopak chwiejnie wstał, opierając się o ścianę.
- Jesteśmy resztkami Białej Róży z Opiekunką i paroma Towarzyszami. Nie chcemy nikogo skrzywdzić ani eksperymentować. Ledwo co uszliśmy z życiem. W Thagorcie rozpętała się apokalipsa, oddziały wojska atakują tych, którzy nie zginęli po walce z własnymi braćmi. Ktokolwiek nas tu sprowadził, na pewno nie zrobił tego po to, byśmy gnębili dzieci- stwierdził oschle.
- Idę do nich- rzucił za siebie nie znającym sprzeciwu tonem, po czym chwiejąc się i przytrzymując ściany, ruszył w kierunku płacącego dziecka.
Nie odwrócił się za siebie, by sprawdzić stan ocalałych. Nie chciał wiedzieć, kto razem z nim przybył do tego dziwnego miejsca. Wiedział, jak wyglądała sytuacja w jaskiniach. Wiedział, że przeżył tylko dzięki Jonathanowi. Spodziewał się, że spadające głazy mogły zrobić krzywdę mu i innym istotom.
Spodziewał się, ale nie wiedział. Gdyby teraz się odwrócił, straciłby resztkę nadziei. A to jedyne, co mu pozostało.
Po jego policzku spłynęła samotna łza, gdy szedł powoli, okłamując samego siebie. |