Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2009, 20:30   #503
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zwiał. Musiał zobaczyć, że się nim zainteresowali i dał nogę.
Pokpiłeś sprawę Jens.

Myśliwy stojąc na murze obok wieży gdzie jeszcze minutę temu widzieli tajemniczą postać spojrzał strapiony na stojąca niżej Alexę i wzruszył ramionami dając jej do zrozumienia, że postać przepadła bez śladu. Miał dziwne wrażenie, że źle się stało, że tak się dali wykiwać. Raz jeszcze obszedł wieżę dookoła, nie mogąc jednak znaleźć nawet najmniejszego śladu po uciekinierze, z markotną miną zszedł po schodkach do psioniczki. Wrócili do miejsca gdzie ich zakwaterowano po drodze tylko informując o incydencie patrol straży krasnoludzkiej. Wsłuchany później w równy oddech zwróconej do niego plecami czarodziejki, z ulgą przyjął morzący go sen.

Ranek przywitał łowczego uparcie trzaskającą w suficie klapą od prowadzącego ku górze wywietrznika. Przez chwilę z rezygnacją próbował doszukać się w nim jakiejś regularności, która umożliwiłaby mu dalszy sen, gdy jednak nie przyniosło to żadnego rezultatu, mruknąwszy pod nosem zwlókł się z pryczy i podszedł zablokować ustrojstwo. Skroplona na ściankach wilgoć świadczyła o jakiejś strasznie wczesnej porze. Silia spała dalej. Jakby odsypiała śmierć Aldyma. Myśliwy podkręcił lampkę stojącą na wyżłobionej w skale półce i przeciągnął się głośno ziewając. Czuł się... nieźle. Nic go specjalnie już nie trapiło i tylko opuchnięty policzek i parę stłuczeń przypominało mu o wczorajszym felernym dniu. Rany odniesione w bitwie były już niemal zagojone dzięki magii krasnoludów, ale te nabyte na własne życzenie musiały się zagoić same. Usiadł nagi na łóżku obok czarodziejki, która mruknąwszy sobie przez sen odwróciła się na drugi bok i podciągnął pod stopy przygotowaną wczoraj miednicę z czystą wodą. Z pewnym zdziwieniem przyjrzał się mężczyźnie, którego zobaczył w odbiciu. Dwudniowy zarost przyciemniał jego ogorzałe od górskiego słońca policzki, a dłuższe niż zwykle czarne włosy spowijały niegdyś proste, by nie powiedzieć głupkowate spojrzenie wyraźną surowością sprawiając wrażenie kogoś komu nie obca jest dzicz. Efektu doprawiały podbite oko i ciemna blizna przechodząca przez połowę policzka i kończąca się na postrzępionym uchu. Przejechał dłonią po zaroście obserwując jak dokładnie to samo czyni mężczyzna w odbiciu... Czuł się... naprawdę nieźle z tą świadomością. Jeszcze rok temu, by nie podskoczył temu mężczyźnie. A teraz... Nabrał w dłonie lodowatej wody i chlusnął nią w swoją twarz delektując się krótkotrwałym uczuciem zmrożenia. Wtedy też usłyszał czyjeś kroki w korytarzu. Trzy osoby w ciężkich butach. Krasnoludy najpewniej do kogoś przyszły. Dopiero gdy chwilę później wychodzili, skojarzył, że po trzeszczeniu drzwi, że byli w pokoju Libby.
Czegóż u diabła od niej chcieli?

Założywszy na prędce spodnie wyszedł na zewnątrz. Trzech krasnoludów odzianych w kolczugi tutejszej straży zabierało ze sobą młodą kowalównę. Usta miała zaciśnięte, lecz podbródek dumnie uniesiony...
- Libby? - spytał ze zdziwieniem obserwując formalność krasnoludów - Co się dzieje?
Dziewczyna wzruszyła ramionami
- Odstąp człowieku – rzekł tylko brodacz prowadzący resztę, po czym minęli zaskoczonego Jensa kierując się ku górze do wyjścia. Przez chwilę patrzył za nimi nie mogąc pojąć co się stało, nim dostrzegł karteczkę zawieszoną na drzwiach do pokoju Libby.
Chłosta? W co ona się znowu wpakowała???
- Sil! - wciskając na stopy buty i zakładając koszulę, krzyknął do półelfki, która leniwie otworzyła jedno oko. Rzucił w nią jej spodniami podróżnymi – Libby gdzieś wyprowadzają! Wstawaj prędko i chodź!
Wybiegając omal nie przewrócił miednicy z wodą.

Mimo iż dognali ich dość szybko, prawdy dowiedzieli się dopiero z ust prowadzącego krasnoluda gdy ten doprowadziwszy kowalównę na niewielki placyk, zatrzymał się przed skromnym tłumem i skinąwszy na dwóch pozostałych, zaczął czytać, coś co brzmiało jak wyrok. Naprawdę zamierzali wychłostać Libby. W dupach się chyba karyplom powywracało.
- Wy chyba sobie żartujecie! - krzyknął jeszcze nie do końca dowierzając temu co chcieli zrobić.
Niewielka zebrana grupka brodaczy zwróciła na niego swoje niechętne spojrzenia.
- Mamy tu prawo człowieku...
- Macie tu wojnę... i obcych, którzy jeszcze dzień temu pogrzebali towarzysza, który zginął w obronie tej waszej zapyziałej twierdzy.
Głos mu drżał od gniewu, na te pieprzone karły,
- Wobec prawa wszyscyśmy równi człowieku. Zamilcz, albo sam staniesz przed sądem.
Obojętny głos krasnoluda wypowiadającego wyrok był nie do zniesienia. Dla nich była to zwyczajna formalność. Zacisnął pięści, a mięśnie policzka zadrgały mu gdy patrzył jak prowadzą dziewczynę na miejsce kaźni. Na widok oprawcy – łysego krasnoluda o barach tura, który miał wychłostać młodą kowalównę nie zdzierżył. Skoczył w jego kierunku z zamiarem wyrwania mu bata i wybatożenia kurdupla własnoręcznie... Nie przewidział, że dwaj doświadczeni strażnicy wiedzieli czego się po nim spodziewać. Zasłonili mu drogę tak że zatrzymał się na ich uniesionych młotach, którymi zręcznie przyparli go do muru. To był koniec jego małego protestu. Z Silią też sobie poradzili. A potem była chłosta. Krwawa kaźń na przyjaciółce. Obiecał sobie, że nigdy nie pomoże już żadnemu krasnoludowi.

Parę chwil później wziął na ręce okaleczone ciało Libby i kazawszy się odpierdolić jakiemuś krasnoludowi, który proponował wybranie się do świątyni, poszedł z Silią do lazaretu. W milczeniu.

Znacznie później przyprowadziwszy jakiegoś zapracowanego krasnoluda, który westchnął tylko, że czeka na jakiegoś ludzkiego kapłana do pomocy tutaj, ale obiecał, że do tego czasu popilnuje dziewczyny, opuścił lazaret. Nie był zły. Bardziej zrezygnowany. Miał raczej w dupie, czy orki zdobędą twierdzę. Przynajmniej na razie.

***

- Jednak tak – odparł oschle chłopakowi. Nie miał pojęcia dlaczego tak dobrze mu poszło w tym konkursie. Choć zauważył, że im mniej mu na czymś zależało tym lepsze osiągał wyniki. Może to właśnie ten spokój i koncentracja, których uczyła go Alexa. Nie było jednak powodu traktować tej dwójki. Spojrzał nieco cieplej na oboje – Ale nie ma co się obawiać, bo jeśli się okaże, że nasze celowanie ma jakieś wielkie znaczenie dla zadawanych strat, to znaczy, że jest bardzo źle i właściwie nie ma po co celować – uśmiechnął się do pary poświęcając każdemu tyle samo czasu, choć w myślach zdecydowanie więcej tajemniczej Angeli – Jens jestem – po czym zwrócił się do reszty – i chciałbym poznać wasze imiona. Jest nas na tyle mało, że chyba sobie z nimi poradzimy.

***

Kapłana poznał gdy już na murach czekali na pierwszą falę. Z początku nie mógł skojarzyć dlaczego twarz tego mężczyzny wydała mu się znajoma, ale po chwili gdy ich spojrzenia się skrzyżowały wiedział już.
- Albert? - spytał już niemal wiedząc, że się nie myli - Albert!
Nie sądził, że coś może mu poprawić humor. Nie sądził, że w ogóle kiedyś spotka jeszcze kolegę z dawnych lat. Od zawsze go lubił, bo choć ojcowie w jakiejś zwadzie żyli poróżnieni o jakąś głupotę, to mało kto był równie honorowy na docinki. Nawet jak z góry było wiadomo, że baty tęgie zbierze to i tak się nie dawał. A mimo iż Jens lubił w tym czasie zgrywy i żarty, to nigdy nie dogryzał młodemu Langosowi na poważnie. Ot fajnie było sprowokować bójkę, która nigdy nie przeradzała się w jakąś większą waśń, a jedynie w parę przyjacielskich siniaków za które później obaj obrywali od matek.
- Kopę lat stary! Skąd... - róg zagłuszył jego słowa – Pogadamy później...

Po niedźwiedziu wrócił do swoich ludzi. Czarnozielona masa przesuwała się szybko od strony lasu gdy krasnoludzcy kusznicy zajęli pozycje. Dał znak „oddziałowi”, że już czas. Oddali co prawda więcej strzałów niż kusznicy, ale w gradzie pocisków jaki zdziesiątkował pierwszą linię biegnących orków, strzały miały niewielki udział. A potem kazał się wycofać na tył tak jak krzyczał krasnolud. Nie chciał mieć nikogo na sumieniu. A sumienie powoli zaczęło mu podpowiadać, że jest odpowiedzialny za tych ludzi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline