Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-08-2009, 13:20   #501
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Albert wstał tego dnia jak zwykle o świcie. Umył się szybko w niewielkiej misce, przeczesał palcami mokre jeszcze, kruczoczarne włosy. Narzucił szybko na siebie prostą czarną tunikę i skórzaną kamizelkę. Zawiesił na szyi niewielki, stylizowany medalion na którym, na srebrnym polu wybite były szale wagi trzymane przez kościaną dłoń. Wziął oparty w kącie jego niewielkiej celki kostur i wyszedł ze świątyni Morradina. Zjadł w biegu skromne śniadanie w świątynnej kuchni i ruszył uliczkami gwarnej już, pomimo wczesnej pory twierdzy. Szedł szybko, stukając dębowym kosturem o kamienne posadzki i schody Kaar Adun. Pomimo tego, iż spędził już tutaj kilkanaście dni, miasto wciąż nie przestawało go zadziwiać. Grube kamienne mury, pomimo iż przede wszystkim miały być użyteczne, były też piękne. Albert z niezmienną ciekawością podziwiał architektoniczny geniusz khazadzkich budowniczych. Idąc na swój odcinek murów zawsze starał się wybierać trochę inną drogę i zawsze odkrywał coraz to inne miejsca zachwycające go monumentalnym pięknem.

Gdy dotarł wreszcie na miejsce, przywitało go kilka poważnych skinięć głową. Albert szybko przekonał się, że krasnoludy trochę inaczej traktują śmierć i Kelemvora niż ludzie. W sumie odpowiadało mu to, że na jego widok nie zamierały rozmowy w pół słowa, nie traktowano go jako zwiastuna nieszczęścia. Przywitał się z poznanymi wcześniej khazadami. Podszedł do Helgara, któremu wczoraj leczył z boską pomocą zraniony bark. Sprawdził bandaże i uśmiechnął się pod nosem. Pamiętał jak spojrzał na niego brodacz, gdy powiedział mu że lepiej byłoby, aby następne dwa dni spędził w łożu. Nie powiedział co prawda „chyba ze szczętem zdurniałeś człecze”, ale jego spojrzenie mówiło samo za siebie. Gdy skończył, krasnolud cierpliwie znoszący jego zabiegi, klepnął go przyjacielsko w ramię i rzekł do niego:

- Starszy cię szuka, zdaje się że znalazł ci inną robotę.

Albert poszedł więc szukać Starszego, Brokka Żelaznopalcego, który z racji wieku i doświadczenia pełnił rolę dowódcy tego odcinka. Krasnolud, pochylony nad jakimiś mapami i dokumentami, podniósł wzrok i przyjrzawszy mu się krótko, od razu przeszedł do rzeczy:

-Na północy tworzymy ludzkie oddziały, z tych, co przebywają w Kaar-Adun jako goście. Potrzebujemy każdej pary rąk, tam się bardziej przydasz, młody kapłanie.


Gdy kierował się we wskazane miejsce, zorientował się, że jednak w twierdzy jest więcej ludzi i przedstawicieli innych ras, niż myślał. Wcześniej, rozproszeni wśród brodaczy nie rzucali się tak bardzo w oczy. Teraz zgromadzeni w jednym miejscu, tworzyli małą enklawę w mieście. Albert od początku, z uwagi na swoją służbę dostał zakwaterowanie w świątyni Morradina. Stamtąd najbliżej było do wejścia do katakumb pod miastem gdzie chowano zmarłych.

Niemal od razu skierowano go do budynku, gdzie w niewielkim pokoju leżała nieprzytomna młoda kobieta. Prowadzący go poważny krasnolud, ostrym głosem wytłumaczył mu, że ma ją opatrzeć bez udzielania pomocy mocy boskiej i magicznych mikstur leczniczych. Na jego zdziwione spojrzenie, khazad wyjaśnił że dziewczyna została wybatożona za jakieś poważne przewinienia przeciwko obronności twierdzy. Albert szybko zabrał się do pracy. Kobieta leżała ułożona na brzuchu, odsłonięte plecy pokryte były długimi i głębokimi przecięciami skóry od bata. Korzystając z tego że była nieprzytomna, zszywał jej rany przy użyciu dostarczonych lnianych nici. Wiedział, że użycie takich pozostawi ślady na skórze dziewczyny, ale w tutejszych lazaretach nikt nie używał cieńszej i elastycznej jedwabnej przędzy, która lepiej by się do tego nadawała. Krasnoludy uważały to za zbytek luksusu, szwy mają być mocne i spełniać swoje zadanie, a do tego lniane nici wystarczały w zupełności. Albert zszywał więc i przemywał wodą rany dziewczyny, która chyba nie odzyskała przytomności przez cały bolesny proceder. Albo nie dała po sobie poznać, że jest przytomna.

Gdy kończył, przywołał małą krasnoludzką dziewczynkę kręcącą się w pobliżu i klękając przy niej powiedział:
- Jak masz na imię, dziecko?
- Sona, córka Grobara – odpowiedziała szybko i dodała z przejęciem – Psze pana…
- A więc Sono, córko Grobara pobiegnij no prędziutko do lazaretu w świątyni Morradina, wiesz gdzie? – gdy dziewczynka ochoczo pokiwała głową, kontynuował – Pokłoń się tam staremu Holdenowi i powiedz że Albert Langos pokornie prosi o dużą porcję zielonej maści. Zapamiętasz? Zielonej maści.

Gdy szedł na mury nigdy nie brał medykamentów ze sobą. Na pierwszej linii leczył używając mocy zsyłanej mu przez Pana Zmarłych, bo tu liczyła się każda chwila. Obciążanie się lekami nie miało sensu, bo później ranni, których czas jeszcze nie nadszedł i tak byli opatrywani w lazaretach. Gdy dziewczynka pognała jak wiatr do świątyni, Albert powrócił do łoża kobiety i delikatnie przewrócił ją na bok, chcąc sprawdzić czy knut bata nie zawinął się na ciele i nie zostawił rany także z przodu. Odgarniając płomiennorude włosy z twarzy dziewczyny, aż zamarł ze zdziwienia. Ta twarz… Czy to możliwe? Cóżby ona tu robiła? Nie, nie może być… Zresztą przecież nie widział Elizabethy od dziesięciu lat. Nie, to nie mogła być ona. Wspomnienie ognistowłosej córki kowala z rodzinnej wioski wywołało falę wspomnień. Albert zapamiętał ją jako psotne, żywe srebro, pomimo tego że był niewiele od niej starszy.

Od miłych wspominek oderwała go Sona, ciągnąc lekko za rękaw i wciskając do rąk mały kamionkowy słoiczek z maścią. Była zdyszana, a rumieńce na piegowatej twarzyczce świadczyły o tym, że chyba rzeczywiście przebiegła całą drogę. Podziękował jej i pochylił się znowu nad kobietą nakładając grubą warstwę maści na jej rany. Dzięki niej uniknie zakażenia, i jak Kelemvor pozwoli mniej będzie ją męczyła gorączka i słabość. Zabandażował jej plecy i wyszedł na dziedziniec.

Było już dobrze po południu kiedy w całym mieście dało się słyszeć dźwięki rogów. Albert zebrał pośpiesznie swe rzeczy i udał się na wskazany odcinek północnych murów. Przebiegając obok grupy uzbrojonych mężczyzn, ze zdziwieniem spostrzegł że jednego z nich otacza dobrze mu znana, zwiewna, mlecznobiała poświata. Westchnął cicho, kiedy uświadomił sobie, że jego dar lub przekleństwo – jak kto wolał – powróciło. Mistrz Berthold, jeszcze w Mauzoleum Kelemvora w Procampur mówił mu, ze krasnoludy, jako lud mające wrodzoną odporność na magię i aury nie będą podatni na jego zdolność. Przez ostatni dekadzień, był im niemal za to wdzięczny. Spojrzał teraz poważnym wzrokiem na młodego najemnika, którego otaczała aura. Jego czas nadszedł.

Wyszedł na blanki, ledwie przeszedł kilka kroków, zatrzymał się jak wryty. To niemożliwe!! Stał i patrzył w twarze przyjaciół, których opuścił tak dawno. To niemożliwe! Lilla, Silia, Jens! A więc to była Elizabetha, tam na dole! Nowa fala wspomnień uderzyła go jak obuchem. Nie pomny na wszystko, rzucił się do trójki znajomych i wyściskał każdego z nich. Po chwili zawstydzony nieco swoją wylewnością, cofnął się trochę aby przyjrzeć im się dokładniej. Zmienili się bardzo, no ale cóż się dziwić, przecież upłynął szmat czasu. On sam też niewiele już przypominał dwunastoletniego młokosa opuszczającego Talgę. Pamiętał doskonale Jensa, który trochę mniej niż inni dokuczał mu w dzieciństwie. Ale i z nim nie raz tłukli się w kułacznym boju, aby po chwili się godzić. Uśmiechnął się ściskając chłopaka, przypominając sobie że ten zawsze potrafił mu wlać. Silię zapamiętał najlepiej, gdyż tak jak on sam, ona stroniła w dzieciństwie od towarzystwa. Zmieniła się bardzo, zresztą jak oni wszyscy. Wydoroślała, półelfka wyrosła na piękną kobietę. No i Lilla. Pomimo tego, że Albert od razu wyczuł pewną powagę i tchnącą od niej boską aurę Lathandera, nie mógł się powstrzymać. Radość ze spotkania byłą zbyt wielka, aby jej także nie wyściskać, nawet tu, na oczach tych wszystkich ludzi. Albert po raz pierwszy od wielu lat poczuł się… szczęśliwy.

Setki pytań cisnęły mu się na usta. Skąd tu się wzięli, co porabiali przez te lata, co się działo z jego rodziną pozostawioną w Taldze? Wszystko to jednak musiało poczekać, bo zaraz rozległy się rogi, a krasnoludzki dowódca zaczął ich ustawiać w szyku. Albert nie mogąc wciąż uwierzyć to wszystko zajął swe miejsce na tyłach. Popatrzył przez blanki i ujrzał po raz drugi już szturm zielonej hordy. Ujął mocniej w dłoniach kostur i pochyli głowę w modlitwie do Pana Zmarłych. Poczuł zaraz znajome mrowienie, a po chwili niezauważalne wręcz dla postronnych lekkie tchnienie powietrza. Kelemvor jak zwykle w ciszy udzielił łaski swojego wsparcia swemu wiernemu słudze. Kończąc modlitwę Albert z ciągle pochyloną głową wypowiedział ostatni wers psalmu:

- Panie, udziel swej mocy tym, którzy są w potrzebie. Nie daj im Przejść przedwcześnie z rąk wrogów.

Po tych słowach stuknął lekko kosturem o kamienne mury pod stopami. Znów dla nieuważnych obserwatorów nic się nie stało. Powietrze wokół zadrgało lekko, ale nie było żadnych fanfar, emanacji energii, czy spływającego światła. Natomiast ludzie wokół poczuli się pewniej, spokojniej i silniej. Ich wolę i ciała wsparła bowiem potężna siła. Albert rzucił jeszcze okiem na stojących obok nowo odzyskanych przyjaciół, kiedy o blanki oparły się koślawe drabiny…
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 02-08-2009 o 13:25.
Harard jest offline  
Stary 02-08-2009, 19:56   #502
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
W swoim życiu dostała od ojca lanie dwa razy. Pierwszy raz kiedy spróbowała uciec z domu schowana w kufrze z kolorowymi fatałaszkami w wozie obwoźnego zamtuza. Siedmiolatkę urzekła krzykliwa uroda nierządnic i zafascynowała atmosfera skandalu, która towarzyszyła ich przybyciu do Talgi. Ich życie wydało jej się daleko ciekawsze od wszystkiego w Taldze więc postanowiła go zakosztować i dowiedzieć się przy okazji co robią, bo tego nikt z dorosłych nie chciał jej wytłumaczyć.

Blisko 10 lat później potężny, dobrotliwy kowal znowu czuł się zmuszony do tej kary ostatecznej, gdy jego uparta córka wmówiła rodzicom, że jest śmiertelnie chora. Postępek Elizabethy miała oczywiście swoja przyczynę, z podsłuchanej rozmowy rudowłosa wysnuła mylny wniosek, że zamierzają ja wydać za mąż.

Obydwa lania były ważnymi momentami w jej życiu. Oczywiście nie zapamiętała bólu. Raczej zatroskane twarze rodziców wystraszonych temperamentem swej najmłodszej latorośli. I uczucie zawstydzenia powodowane niemożnością wywołania u siebie szczerej skruchy. A przecież smutek rodziców powodował, że naprawdę żałować chciała.

Jensowi w jastrzębim gnieździe powiedziała , że żałuje wszystkiego. I to akurat była prawda. Szarooka dziewczyna gdy niechcący zdarzyło jej się zrobić rachunek sumienia żałowała, wszystkich straconych okazji, zduszonych codziennością pomysłów, sytuacji które mogłyby wydarzyć się bardziej.

Trudno zakładać by jedynie chęć zemsty była motywem ponad trzystuletniego kowala. Zapewne też pobicie kogoś do nieprzytomności jest zazwyczaj doskonałą nauczką. Tak jak obcinanie złodziejom dłoni. Jak batożenie nieposłusznych koni albo kopanie niesfornych psów.

Właściwie był to zabawny widok. Trzech rosłych khazadów prowadzących pod pręgierz drobną siedemnastolatkę, w koszuli nocnej i traperskich butach na gołych stopach. No i zawsze miło popatrzeć na śliczną dziewczynę o oczach wiecznie lśniących ciekawością, uśmiechnięta do tego, bo uśmiech błądził po jej ustach, nawet, gdy przywiano jej ręce do pręgierza.

Co może zmienić kara? Radgast dostał młot, a ona jest kowalem run.

Ale pomyliła się, co do jednego, bo była pewna, że wytrzyma bicie bez trudu. Nie dlatego, ze nie będzie bolało, ale dlatego, że jest silna i uparta. I nigdy się nie poddaje. Przecież Silia, słabsza od niej, dostawała całe życie i to nie klapsy, które bardziej bolały ojca niż ją samą. Coś w Elizabethcie chichotało przekornie, że nowe doświadczenia wzbogacają nawet, jeśli są wyjątkowo paskudne. Że trzeba wiedzieć, co to ból, skoro kuje się broń i nią zabija.

Czy przyczyniła się do zmniejszenia obronności twierdzy? To możliwe. Czyjaś tarcza może nie wytrzymać uderzenia, czyjś topór nie wejść dość głęboko w orcze ciało. Za to może mocny topór Radgasta ocali czyjeś życie, tylko dlatego, że czas walki nie będzie mu szkodził.

Gdyby krasnoludzki kowal naprawdę wierzył, że jej praca może zaszkodzić Kaar – Adun, mógł powstrzymać ja bez trudu.

Zobaczyła oskarżyciela w tłumie. Pomachała mu.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 03-08-2009, 20:30   #503
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zwiał. Musiał zobaczyć, że się nim zainteresowali i dał nogę.
Pokpiłeś sprawę Jens.

Myśliwy stojąc na murze obok wieży gdzie jeszcze minutę temu widzieli tajemniczą postać spojrzał strapiony na stojąca niżej Alexę i wzruszył ramionami dając jej do zrozumienia, że postać przepadła bez śladu. Miał dziwne wrażenie, że źle się stało, że tak się dali wykiwać. Raz jeszcze obszedł wieżę dookoła, nie mogąc jednak znaleźć nawet najmniejszego śladu po uciekinierze, z markotną miną zszedł po schodkach do psioniczki. Wrócili do miejsca gdzie ich zakwaterowano po drodze tylko informując o incydencie patrol straży krasnoludzkiej. Wsłuchany później w równy oddech zwróconej do niego plecami czarodziejki, z ulgą przyjął morzący go sen.

Ranek przywitał łowczego uparcie trzaskającą w suficie klapą od prowadzącego ku górze wywietrznika. Przez chwilę z rezygnacją próbował doszukać się w nim jakiejś regularności, która umożliwiłaby mu dalszy sen, gdy jednak nie przyniosło to żadnego rezultatu, mruknąwszy pod nosem zwlókł się z pryczy i podszedł zablokować ustrojstwo. Skroplona na ściankach wilgoć świadczyła o jakiejś strasznie wczesnej porze. Silia spała dalej. Jakby odsypiała śmierć Aldyma. Myśliwy podkręcił lampkę stojącą na wyżłobionej w skale półce i przeciągnął się głośno ziewając. Czuł się... nieźle. Nic go specjalnie już nie trapiło i tylko opuchnięty policzek i parę stłuczeń przypominało mu o wczorajszym felernym dniu. Rany odniesione w bitwie były już niemal zagojone dzięki magii krasnoludów, ale te nabyte na własne życzenie musiały się zagoić same. Usiadł nagi na łóżku obok czarodziejki, która mruknąwszy sobie przez sen odwróciła się na drugi bok i podciągnął pod stopy przygotowaną wczoraj miednicę z czystą wodą. Z pewnym zdziwieniem przyjrzał się mężczyźnie, którego zobaczył w odbiciu. Dwudniowy zarost przyciemniał jego ogorzałe od górskiego słońca policzki, a dłuższe niż zwykle czarne włosy spowijały niegdyś proste, by nie powiedzieć głupkowate spojrzenie wyraźną surowością sprawiając wrażenie kogoś komu nie obca jest dzicz. Efektu doprawiały podbite oko i ciemna blizna przechodząca przez połowę policzka i kończąca się na postrzępionym uchu. Przejechał dłonią po zaroście obserwując jak dokładnie to samo czyni mężczyzna w odbiciu... Czuł się... naprawdę nieźle z tą świadomością. Jeszcze rok temu, by nie podskoczył temu mężczyźnie. A teraz... Nabrał w dłonie lodowatej wody i chlusnął nią w swoją twarz delektując się krótkotrwałym uczuciem zmrożenia. Wtedy też usłyszał czyjeś kroki w korytarzu. Trzy osoby w ciężkich butach. Krasnoludy najpewniej do kogoś przyszły. Dopiero gdy chwilę później wychodzili, skojarzył, że po trzeszczeniu drzwi, że byli w pokoju Libby.
Czegóż u diabła od niej chcieli?

Założywszy na prędce spodnie wyszedł na zewnątrz. Trzech krasnoludów odzianych w kolczugi tutejszej straży zabierało ze sobą młodą kowalównę. Usta miała zaciśnięte, lecz podbródek dumnie uniesiony...
- Libby? - spytał ze zdziwieniem obserwując formalność krasnoludów - Co się dzieje?
Dziewczyna wzruszyła ramionami
- Odstąp człowieku – rzekł tylko brodacz prowadzący resztę, po czym minęli zaskoczonego Jensa kierując się ku górze do wyjścia. Przez chwilę patrzył za nimi nie mogąc pojąć co się stało, nim dostrzegł karteczkę zawieszoną na drzwiach do pokoju Libby.
Chłosta? W co ona się znowu wpakowała???
- Sil! - wciskając na stopy buty i zakładając koszulę, krzyknął do półelfki, która leniwie otworzyła jedno oko. Rzucił w nią jej spodniami podróżnymi – Libby gdzieś wyprowadzają! Wstawaj prędko i chodź!
Wybiegając omal nie przewrócił miednicy z wodą.

Mimo iż dognali ich dość szybko, prawdy dowiedzieli się dopiero z ust prowadzącego krasnoluda gdy ten doprowadziwszy kowalównę na niewielki placyk, zatrzymał się przed skromnym tłumem i skinąwszy na dwóch pozostałych, zaczął czytać, coś co brzmiało jak wyrok. Naprawdę zamierzali wychłostać Libby. W dupach się chyba karyplom powywracało.
- Wy chyba sobie żartujecie! - krzyknął jeszcze nie do końca dowierzając temu co chcieli zrobić.
Niewielka zebrana grupka brodaczy zwróciła na niego swoje niechętne spojrzenia.
- Mamy tu prawo człowieku...
- Macie tu wojnę... i obcych, którzy jeszcze dzień temu pogrzebali towarzysza, który zginął w obronie tej waszej zapyziałej twierdzy.
Głos mu drżał od gniewu, na te pieprzone karły,
- Wobec prawa wszyscyśmy równi człowieku. Zamilcz, albo sam staniesz przed sądem.
Obojętny głos krasnoluda wypowiadającego wyrok był nie do zniesienia. Dla nich była to zwyczajna formalność. Zacisnął pięści, a mięśnie policzka zadrgały mu gdy patrzył jak prowadzą dziewczynę na miejsce kaźni. Na widok oprawcy – łysego krasnoluda o barach tura, który miał wychłostać młodą kowalównę nie zdzierżył. Skoczył w jego kierunku z zamiarem wyrwania mu bata i wybatożenia kurdupla własnoręcznie... Nie przewidział, że dwaj doświadczeni strażnicy wiedzieli czego się po nim spodziewać. Zasłonili mu drogę tak że zatrzymał się na ich uniesionych młotach, którymi zręcznie przyparli go do muru. To był koniec jego małego protestu. Z Silią też sobie poradzili. A potem była chłosta. Krwawa kaźń na przyjaciółce. Obiecał sobie, że nigdy nie pomoże już żadnemu krasnoludowi.

Parę chwil później wziął na ręce okaleczone ciało Libby i kazawszy się odpierdolić jakiemuś krasnoludowi, który proponował wybranie się do świątyni, poszedł z Silią do lazaretu. W milczeniu.

Znacznie później przyprowadziwszy jakiegoś zapracowanego krasnoluda, który westchnął tylko, że czeka na jakiegoś ludzkiego kapłana do pomocy tutaj, ale obiecał, że do tego czasu popilnuje dziewczyny, opuścił lazaret. Nie był zły. Bardziej zrezygnowany. Miał raczej w dupie, czy orki zdobędą twierdzę. Przynajmniej na razie.

***

- Jednak tak – odparł oschle chłopakowi. Nie miał pojęcia dlaczego tak dobrze mu poszło w tym konkursie. Choć zauważył, że im mniej mu na czymś zależało tym lepsze osiągał wyniki. Może to właśnie ten spokój i koncentracja, których uczyła go Alexa. Nie było jednak powodu traktować tej dwójki. Spojrzał nieco cieplej na oboje – Ale nie ma co się obawiać, bo jeśli się okaże, że nasze celowanie ma jakieś wielkie znaczenie dla zadawanych strat, to znaczy, że jest bardzo źle i właściwie nie ma po co celować – uśmiechnął się do pary poświęcając każdemu tyle samo czasu, choć w myślach zdecydowanie więcej tajemniczej Angeli – Jens jestem – po czym zwrócił się do reszty – i chciałbym poznać wasze imiona. Jest nas na tyle mało, że chyba sobie z nimi poradzimy.

***

Kapłana poznał gdy już na murach czekali na pierwszą falę. Z początku nie mógł skojarzyć dlaczego twarz tego mężczyzny wydała mu się znajoma, ale po chwili gdy ich spojrzenia się skrzyżowały wiedział już.
- Albert? - spytał już niemal wiedząc, że się nie myli - Albert!
Nie sądził, że coś może mu poprawić humor. Nie sądził, że w ogóle kiedyś spotka jeszcze kolegę z dawnych lat. Od zawsze go lubił, bo choć ojcowie w jakiejś zwadzie żyli poróżnieni o jakąś głupotę, to mało kto był równie honorowy na docinki. Nawet jak z góry było wiadomo, że baty tęgie zbierze to i tak się nie dawał. A mimo iż Jens lubił w tym czasie zgrywy i żarty, to nigdy nie dogryzał młodemu Langosowi na poważnie. Ot fajnie było sprowokować bójkę, która nigdy nie przeradzała się w jakąś większą waśń, a jedynie w parę przyjacielskich siniaków za które później obaj obrywali od matek.
- Kopę lat stary! Skąd... - róg zagłuszył jego słowa – Pogadamy później...

Po niedźwiedziu wrócił do swoich ludzi. Czarnozielona masa przesuwała się szybko od strony lasu gdy krasnoludzcy kusznicy zajęli pozycje. Dał znak „oddziałowi”, że już czas. Oddali co prawda więcej strzałów niż kusznicy, ale w gradzie pocisków jaki zdziesiątkował pierwszą linię biegnących orków, strzały miały niewielki udział. A potem kazał się wycofać na tył tak jak krzyczał krasnolud. Nie chciał mieć nikogo na sumieniu. A sumienie powoli zaczęło mu podpowiadać, że jest odpowiedzialny za tych ludzi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 03-08-2009, 23:08   #504
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Silię obudził jakiś raban. Najpierw usłyszała podniesiony głos Jensa. Chyba czymś w nią rzucił. Już miała warknąć na niego w wyrazie pełnej dezaprobaty kiedy usłyszała na korytarzu stukot ciężkich butów a dalej dudnienie w drzwi przylegające do ich pokoju. Zerwała się w samej bieliźnie, narzuciła na siebie w biegu lnianą koszulę i w takim skąpym odzieniu wybiegła zbadać co się wyprawia. Trzech zbrojnych prowadziło właśnie zaspaną Elizabethę odzianą jedynie w nocną koszulę.
- O co chodzi? Gdzie ją zabieracie? - próbowała się wypytywać półelfka. Krasnoludcy strażnicy byli niezbyt skorzy do rozmów.
- My tylko wykonujemy rozkazy – burknął jeden nawet na nią nie spojrzawszy. Jens wyglądał na równie co ona zszokowanego całym zajściem.

* * *

Poszła za nimi na otwarty plac. Przejęta bez reszty sytuacją nie zdążyła włożyć nawet butów. A teraz zrównawszy się ze strażnikami próbowała się czegoś dowiedzieć. Oskarżenie przeciwko Beth wysunął krasnolud niejaki Legg Gęstobrody. Jeden ze strażników wskazał jej go gestem gdy już dotarli na miejsce. Zimny górski wiatr zawiewał nieprzyjemnie w gołe uda a bose stopy skaleczyła sobie kilkakrotnie na kamiennym chodniku.
- Panie, daruj jej - dopadła do Gęstobrodego i uczepiła się z determinacją połów jego kożucha. - Mamy złoto. Może uda się jakoś zadośćuczynić za jej występek? Czemu od razu batożyć?
- To jej wybór – odrzekł niewzruszony mężczyzna czyniąc krok w tył by odpędzić się od błagalnego spojrzenia półelfki. - Mogła to odpracować w kuźni, ale sama wybrała chłostę. Zlekceważyła nasze prawo, musi ponieść karę.

Silia widziała, że dalsza dyskusja sensu nie ma. Bat już poszybował w powietrzu smagając białe plecy Elizabethy. Nogi się pod półelfką ugięły. Przecież im na to nie pozwoli! Na bogów, mowy nie ma!
Pomyślała aby rzucić czar snu. Niech na razie kat padnie pyskiem na ziemię a później się ułoży dalszy ciąg planu. Działała jak zwykle spontanicznie. Złożyła razem palce i już zaczęła inkantę zaklęcia gdy silne dłonie strażnika załapały ją niby imadło. Krasnolud wykręcił jej ręce w tył a inny przesłonił usta wielką szorstką dłonią. Czarodziejka miotała się i wierzgała wściekle jak mysz złapana za ogon, ale równie wiele co owa mysz mogła wskórać. Puścili ją dopiero wówczas gdy padł dziesiąty bat. Łzy napłynęły jej do oczu i z bezsilności zagryzła tylko wargi. Jens wziął kowalównę na ręce by zanieść z powrotem do gospody. Przez całą drogę Silia trzymała przyjaciółkę za rękę, ciskając tylko w tłum gapiów nienawistne spojrzenia. Nim opuścili zatłoczony plac krzyknęła jeszcze donośnie, zdrowo rozjuszona:
- I co? Hałastra miała ubaw? Warto sobie było popatrzeć? – Splunęła przed siebie dając upust narazstającemu w niej obrzydzeniu. Na koniec zawiesiła wzrok raz jeszcze na oskarżycielu Bethy. - A tyś panie ukontentowany? Jej krew zmyła twój dyshonor? Lepiej się przez to poczułeś? Spójrzcie na nas! Zewsząd zieloni a my obracamy się przeciwko sobie! Może wybijmy się wszyscy nawzajem! Orkom oszczędzimy pracy.

* * *
Długo siedziała przy łożu Bethy wylewając łzy. Tego już było za wiele. Co innego walczyć ze wspólnym wrogiem, ale otrzymać taką krzywdę od, zdawałoby się, przychylnych im osób było ponad jej siły. Silia pogładziła po głowie nadal nieprzytomną dziewczynę. Jej plecy obficie krwawiły z brzydkich podłużnych ran od bata. Serce ją kuło na ten widok.

* * *

Ubrała się wreszcie jak należy i poszła zapoznać z innymi czarodziejami przydzielonymi do obrony fortu. Jej uwagę przykuł szczególnie jasnowłosy półelf. Dogoniła go gdy zaczął się oddalać od grupy.
- Cześć – zaczęła jakoś mało oficjalnie. - Jestem Silia. Tak sobie pomyślałam... wiesz, skoro utknęliśmy w Kaar-Adun na dłużej... - wysławianie się przychodziło jej z trudem. Nadal była roztrzęsiona sprawą Elizabethy. Niemniej odgarnęła włosy z czoła i zdobyła się na nikły, acz uroczy uśmiech. - Oblężenie może trwać tygodniami. Co ty na to aby wspólnie spożytkować jakoś ten czas?
Jej słowa chyba zainteresowały mężczyznę bo zaczął się jej badawczo przyglądać. Nawet się delikatnie uśmiechnął, ale jakoś tak pikantnie i półelfka zdała sobie sprawę, że jej enigmatyczny monolog mógł zabrzmieć bardzo dwuznacznie.
- Chodziło mi o to, że moglibyśmy się czegoś od siebie nauczyć. Wiesz, wymienić się zaklęciami i pod wzajemnym okiem poćwiczyć posługiwanie się mocą.

Było w nim coś intrygującego. Twarz miał przystojną, choć nietypową. Jakąś taką egzotyczną. W zasadzie większość życia Silia przebywała wśród ludzi, pierwszy raz spotkała mężczyznę z domieszką elfiej krwi. Było to spotkanie dość intrygujące. Zdała sobie sprawę, że bycie mieszańcem nie musi być przekleństwem, a nawet ma swoisty urok. I pomyśleć, że zawsze uważała się za pospolitą…

-Zobaczymy tam na murach... jeśli uznam, że potrafisz wystarczająco wiele, możemy podzielić się swoją wiedzą... Silio. - popatrzył na czarodziejkę uważnie, lustrując ją od głowy do butów a w jego głosie nie było wiele emocji, chociaż gdyby się przysłuchać, to nie potrafił ich całkiem wytłumić.
- Nie przedstawisz się? – czarodziejka znowu się uśmiechnęła. Trochę ją rozśmieszał jego wyniosły i nader poważy sposób bycia.
- Lariel półelf – odrzekł rzeczowo nie straciwszy niczego ze swojego wyniosłego tonu.
- Lariel… - powtórzyła półelfka i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Ładnie nawet.

* * *

Po rozmowie z półelfem Silia wróciła do gnomów. Dwa jowialne typki.
- Dawno jesteście w Kaar-Adun? – czarodziejka przyklęknęła na jednym kolanie by zapewnić sobie lepszy kontakt wzrokowy. - Pilnie poszukuję specyfiku o działaniu uśmierzającym. Może jakąś ziołowa mieszanka? Najlepsza byłaby mikstura magiczna ale zdaję sobie sprawę, że wszelkie medykamenty są tu obecnie na wagę złota. Oczywiście mam czym zapłacić. A i dam trochę za pośrednictwo. Lepiej znacie miasto, może dałoby się naprędce coś zorganizować?
Nie mogła przestać myśleć o cierpiącej Elizabecie. Niby nie można było jej zgodnie z prawem przynieść ulgi, ale kto by się przejmował prawem kiedy w grę wchodziło dobro najlepszej przyjaciółki.

* * *

Ten dzień obfitował w dziwne wydarzenia. Najpierw to całe publiczne batożenie Bethy, później spotkanie z tajemniczym elfem, który rozbudził w czarodziejce nietęgą ciekawość, a teraz… No właśnie. Teraz stała cała spięta na murach obronnych Kaar-Adun i wyczekiwała pojawienia się wrogów, gdy nagle, całkiem niespodziewanie, podbiegł do nich ciemnowłosy mężczyzna i zaczął po kolei serdecznie ściskać. W pierwszym momencie Silia zamarła i zdębiała, i już miała natręta przez łeb solidnie zdzielić kiedy ów nieznajomy wydał jej się nagle coraz bardziej znajomy. Dostrzegła podobiznę do chłopca, którego kiedyś znała. Pobieżnie co prawda, bo i wszystkich z Talgi znała raczej słabo, ale była już teraz mocno przekonana, że to nikt inny jak Albert Langos. Ich rodzinną wieś opuścił dawno temu, miał zdaje się kształcić na kapłana. No i chyba się zdążył wykształcić sądząc po symbolu wagi zdobiącym jego medalion.
- Witaj – na moment mocno do niego przylgnęła i po przyjacielsku klepnęła w ramię. Pierwszy raz dzisiejszego dnia poczuła jak wzbierają w niej pozytywne uczucia. – Na bogów, nie sądziłam, że spotkamy ziomka tak daleko od domu…

Na więcej rozmów nie było czasu bo z oddali uderzał alarmujący widok. Fala zielonoskórych rozlewała się dookoła murów obronnych niby płynna lawa. Silia starała się skupić, zebrać razem myśli, oczyścić umysł. Miała bronić fortu. Bez względu na to jak bardzo krasnoludy ją zawiodły. Pomyślała o krasnoludzkiej dziewczynce i jej dobrodusznym uśmiechu.

A później jak zwykle podczas każdej bitwy nadszedł chaos. Im mocniej starała się panować nad sytuacją tym mocniej wszystko wymykało się z rąk. Sen rzucony na grupę szarżujących adwersarzy. Część z nich faktycznie padło pyskiem w miałką glebę. W nieruchome cele jak wiadomo łatwo trafić. Kilka strzał z łatwością się w nich wbiło. Wybornie.

Było już gorzej jak zarzucili na mury swoje wymyślne długaśne drabinki. Silia podeszła do skraju muru i chwyciła ją oburącz. Wyszeptała zaklęcie. Promień mrozu oblodził masywne drewniane sztachety po połowie ich długości. Zawołała krasnoluda wywijającego opętańczo młotem. Zdołał uderzyć w lód, aż cała konstrukcja rozsypała się na setki miniaturowych sopli. Kilku zielonych z łomotem uderzyło o ziemię.

Z jej lewej nadciągali kolejni. Wysypywali się na bruk jak mrówki uciekające z zalanego wodą mrowiska. Silia wyzwoliła ostatni czar. Płomienny promień buchnął przed jej dłonie niby sam smoczy oddech. Kilku orków stanęło w płomieniach, krasnoludzcy wojownicy z łatwością zepchnęli ich z krawędzi. Półelfka ciężko dysząc wycofała się na tyły. Na pierwszej linii stanęli teraz ciężkozbrojni i przystąpili do bezpośredniego starcia. Ograniczała się do rzucanie „oszołomienia”. Prosty czar, który dezorientował przeciwnika. Stali przez moment jak śnięte ryby, zupełnie nieświadomi. Akurat na tyle długo aby krasnoludy zdążyły wyprowadzić cios. Silia była z siebie zadowolona. To był dobry dzień. Miała na sumieniu wielu martwych orków. Kątem oka zerknęła na stojącego obok złotowłosego półelfa. Była ciekawa jak on radził sobie w tym zamieszaniu. Jeśli ów półelf choć raz podczas boju zawiesił na czarodziejce spojrzenie musiał dostrzec niepokojący uśmiech tańczący na jej obluczu.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 04-08-2009 o 08:44.
liliel jest offline  
Stary 03-08-2009, 23:23   #505
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Drago w przeciwieństwie do większości swych towarzyszy nie znajdował przyjemności w zwiedzaniu warowni. Podobało mu się w sumie krasnaludzkiej towarzystwo a w szczególności towarzystwo krasnaludzkiego spirytusu, jednak nie znajdował niczego ciekawego w pogrążonej w wojennych przygotowaniach twierdzy. Grubasa zignorował zupełnie, obrzucając go takim spojrzeniem, że tamten zrezygnował z prób zagadywania barbarzyńcy. Zgłosił się oczywiści do obrony miasta. Dla niego było to naturalne. W końcu byli tu tylko gośćmi, brodacze równie dobrze mogli ich wywalić. Skoro jednak pozwolili im korzystać z ochrony twierdzy, jej zapasów i całej reszty, to normalnie było, że oczekiwali zapłaty. A w czasie wojny zwykłe złoto mocno traci na wartości i co innego jest bardziej cenione. W sumie Drago zjadł co miał zjeść, wypił co miał wypić i poszedł się trochę przewietrzyć. Wlazł na jakiś dach i oberwał przez jakiś czas spadające gwiazdy, lub spadające głazy, jak kto woli i poszedł spać. W końcu jutro pewnie i tak trzeba będzie kogoś zabić.

Nazajutrz, dokładnie tak jak przewidział, trzeba było kogoś zabić. Na początek miał ochotę zabić kilku brodaczy, wyprowadzających rudowłosa na jakiś sąd i czy inny cyrk. Drago do specjalnie cierpliwych nie należał i to mogło nie skończyć się dobrze, ale gdy wyjaśniono mu o co chodzi, zagryzł zęby i odpuścił. Znał kowalównę od niedawna i wiedział, że potrafi mieć niewyparzony język. Rozumiał też krasnoludy i ich poczucie honoru. W końcu co człowiek tak posiada naprawdę oprócz imienia i echa czynów, które się z nim wiążą? Cóż, wkrótce miał okazje wyładować swoja frustracje na zielonych.

Tyle, że i tu nie szło tak jakby chciał. On się do tego zupełnie nie nadawał. Wydającego rozkazy brodacza miał w dupie. Nie potrafił walczyć, tak jakby tamten tego chciał a karzeł z wrodzona swojej rasie upartością nie chciał tego zrozumieć. Cały ten porządek, szyk, linia i cała reszta. To zwyczajnie było nie dla niego. On kochał chaos i w chaosie czuł się najlepiej. Nie pozwolili mu nawet zejść na dół i przywitać zielonych jak należy. Na szczycie murów, przystosowanych do krasanludzkich rozmiarów, Drago wyglądał jak żywy cel łuczniczy a sama walka wyglądał dla niego jak rąbanie drewna. Zielony wystawia łeb, Drago uderza, zielony spada, jego łeb za nim i przychodzi następny zielony. Od czasu do czasu olbrzym rozrywał jakąś drabinę, którą ktoś nieopatrznie postawiał w zasięgu jego ramion, względnie puszczał w ruch swój łańcuch, kręcąc nim wielkie młynki wzdłuż murów i masakrując tych na dole. Koniec końców zielonych odparto, Drago zabił dziś dużo więcej wrogów, niż wczoraj, jednak nie czuł takiej satysfakcji jak poprzedniego dnia. To zwyczajnie nie było TO. Brodaty dowódca chciał go własnoręcznie zabić, za chaos jaki barbarzyńca wprowadza na murach, na co Drago odrzekał mu, że może być tak, albo wcale i jeśli uważa, że ta banda łachmaniarzy spisze się lepiej, to może go odesłać na tyły. I od razu zgłosił swoją chęć do wzięcie udziału w każdej wycieczce jaką brodacze planowaliby za mury. W tych kransaludzkich ścianach zaczynało mu być strasznie duszno.
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 04-08-2009 o 20:28. Powód: literówki
malahaj jest offline  
Stary 04-08-2009, 14:01   #506
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Tak jak pozostałych Lillę wyciągnęli z łóżka strażnicy biorący Bethy na miejsce kary. Całkiem zaspana z coraz większym zdumieniem i rozbudzeniem przysłuchiwała się relacji z tego co zaszło. Nie miała pojęcia co wskoczyło do tej rudej głowy by postępować tak nierozważnie, ale momentalnie była gotowa bronić przyjaciółki. Przynajmniej do momentu, w którym usłyszała, że kowalówna sama sobie wybrała ten los, a a alternatywą była miesięczna praca w kuźni. Z decyzjami, które podjęła sama, paladynka nie zamierzała dyskutować. Czerwieniąc się ze wstydu, za tą całą sytuację, za zachowanie Elizabethy, za krasnoludów bijących słabsze od nich dziewczę, za samą siebie i swój brak reakcji, Lilla czym prędzej udała się na swoje miejsce zbiórki by ćwiczeniami fizycznymi zagłuszyć myśli.

Miała rację, jak zawsze wysiłek fizyczny okazał się najlepszym lekarstwem. Cały dzionek machała ramieniem ćwicząc pchnięcia i zasłanianie się tarczą. Warto było; prawie zupełnie opanowała falangę, nieźle szło jej testudo i schiltron.
- Bardzo dobrze – tuż przed zmierzchem brodaty dziesiętnik ocenił jej wysiłki. Dziewczyna aż pokraśniała z dumy, tylko ona jedna otrzymała taką pochwałę. Nie dane było jej jednak długo się nią nacieszyć, w chwilę później dźwięk rogów rozdarł powietrze. Razem z podobnymi sobie udała się na miejsce zbiórki, gdzie spotkała swych kompanów. A także kogoś kogo w najśmielszych snach spotkać się nie spodziewała. Długo łączyła twarz tego młodego kapłana z Albertem z Talgi. Pamiętała go głównie z tego, że ich rodziny regularnie, co zimę, wymieniały się mianem najuboższej w okolicy. Chłopak bardzo wcześnie opuścił dom rodzinny, Lilla nie uczestniczyła w pożegnaniu przebywając już wtedy w kościele Pana Poranka.
Zdumiona, uściskała krajana i tylko orki pod murami powstrzymywały ją przed zadaniem milionów pytań. Ponaglana przez jakiegoś krasnoluda zajęła swoje miejsce na blankach. Przez pierwsze chwile nie było nic innego do roboty jak zasłaniać się przed gradem strzał wypuszczanych przez zielonoskórych, ale już pochwali marnie wyglądające drabiny oparły się o mury. Dziewczyna nie strącała ich od razu, poczekała, aż wielu wrogów zajmie na nich swe miejsce i dopiero wtedy mocno odepchnęła. Zginęły nie tylko stwory znajdujące się na szczeblach, ale także te, które miały pecha stać w miejscu gdzie konstrukcja spadła. Ta sytuacja powtórzyła się jeszcze trzykrotnie, aż w końcu roki odpuściły atak.
Wobec niewielkiej ilości strat, nie-krasnoludy mogły wreszcie oddalić się na zasłużony odpoczynek. W drodze powrotnej do zajmowanej przez nich karczmy, Lilla z radością przekazała Albertowi, że jego rodzina ma się dobrze, byt im się trochę poprawił, dwie jego siostry wyszły za mąż i korzystają już z radości macierzyństwa. Nie wspomniała jednak ani słowem o ich misji i celach, decyzja o tym czy należy o tym opowiedzieć należała do Silli. Teraz jednak wsłuchała się w historię wyznawcy Kelemvora….
 
Nadiana jest offline  
Stary 04-08-2009, 16:50   #507
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Alexa spała mocno, pewnie przeżycia poprzedniego dnia i cała droga przez góry, zmusiły w końcu jej organizm do odpoczynku. Jednak krzyki na korytarzu trudno było zlekceważyć. Zanim jednak zdołała się podnieść z pościeli, narzucić coś na siebie i wyjść na korytarz, odgłosy ucichły.
Podeszła do pokoju w którym wczoraj zniknął Jens, a gdy na jej pukanie nikt nie odpowiedział ostrożnie uchyliła drzwi. Pokój był pusty i sądząc po panującym w nim nieładzie opuszczony w wyraźnym pośpiechu. Mocno zaniepokojona pobiegła z powrotem do siebie, ubrała się pospiesznie i zbiegła na dół.
Na jej pytania, trochę nieprzytomny jeszcze karczmarz odpowiedział, że jej rudowłosa towarzyszkę zabrano na chłostę! Więc dziwaczny napis na drzwiach nie był tutejsza formą prośby o niebudzenie, ale dziwacznym przejawem poczucia humoru Elisabethy? Co ta dziewczyna znowu zmalowała i czemu niczego nikomu nie powiedziała? Psioniczka zapytała jeszcze o drogę i pospiesznie udała się na wskazane miejsce.
Kiedy tam dotarła nieprzytomną najwyraźniej Beth odpinano już z łańcuchów. Wszelkie pytania uwięzły jej w gardle, gdy zobaczyła miny pozostałych towarzyszy, a zwłaszcza ściągniętą w grymasie gniewu twarz czarodziejki. Widziała jak Jens delikatnie bierze kruche delikatne ciało na ręce i odchodzi. Dopiero gdy Silia i tropiciel ze swym poranionym ciężarem, zniknęli jej z oczu chwyciła za ramię jednego z rozchodzących się już gapiów. Z wielkim entuzjazmem opowiedział jej wszystko. Miała ochotę walnąć go po zadowolonej mordzie! Jak cierpienia innych mogą się komuś wydawać zabawne? Z niesmakiem doczekała do końca relacji, a potem pobiegła w kierunku w którym zniknęli brodaci strażnicy i kat. Dogoniła ich szybko, bo szli raczej wolnym krokiem, wyminęła ich i stanęła przed nimi. Niscy krasnoludzcy mężczyźni z pewnym zdziwieniem spojrzeli do góry na czarnowłosa wysoką, ale jednocześnie wyglądającą na raczej dość kruchą, kobietę, która zastąpiła im drogę.
- Mam wielką prośbę. Wiem, że moja przyjaciółka, ta dziewczyna którą wybatożyliście dziś rano, jest osobą dość porywczą i gwałtowną. Czy jednak kara, którą już otrzymała, ból i publiczne upokorzenie nie jest wystarczająca? Pozwólcie nam opatrzyć jej rany i złagodzić ból, za pomocą mikstury...
Alexa dojrzała zaciętość w ich spojrzeniu, gdy wymawiała te słowa, nie musiała używać swych magicznych zdolności, by przewidzieć słowa, które prawie natychmiast padły, praktycznie urywając jej wypowiedź:
- Jesteśmy w stanie wojny. Teraz prawo jest zaostrzone i kary sroższe. Restrykcyjnie przestrzegane! Nie można tego zmienić, bo w twierdzy nastałby chaos! Po za tym miała wybór i sama wybrała! - Wyminęli ją ponownie i odeszli przyśpieszając kroku.
Wybór? Czy niewolnicza praca dwanaście godzin na dobę, przy rozgrzanym kowalskim piecu to jakiś wybór? Może jednak, dla kogoś, kto kocha taką pracę.

Wolno poszła na miejsce wyznaczone dla ludzkich oddziałów. Nie miała zbytniej ochoty z nikim rozmawiać. Po krótkim zapoznaniu odeszła na ubocze i zajęła się swoimi codziennymi ćwiczeniami. Nikt nie wyznaczył jej konkretnego zadania, ani odcinka do walki. Pewnie nie mieli pojęcia jak nią rozdysponować, wiec kiedy nadejdzie walka, sama będzie musiała zdecydować, jak najlepiej się przyda.
Widziała jak Talgijczycy witają młodego ciemnowłosego kapłana Kelemvora. Wyraźnie był to ich jakiś dawny znajomy. Znowu poczuła się obca jak na początku tej wyprawy. Prawda była taka, że nigdy nie zostanie jedną z nich. Zawsze będzie kimś spoza kręgu. Magicznego kręgu dzieciństwa, dawnych przeżyć, przyjaźni i zabaw.
Wtedy nastąpił szturm i nie było już czasu na użalanie się nad sobą. Alexa zrobiła to, co wychodziło jej najlepiej: Do czasu, aż nie wyczerpała całkowicie mocy zabijała stwory, które pojawiały się na linii jej wzroku. Jakoś nie miała ochoty na silenie się na pomysłowość. Jakaś część jej zachwytu nad światem krasnoludów została dziś zabita na placu pod pręgierzem.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 04-08-2009 o 17:25.
Eleanor jest offline  
Stary 04-08-2009, 18:24   #508
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Albert z trudem zachowywał koncentrację. Cała radość ze spotkania ze znajomymi z Talgi spowodowała, że w środku odpierania ataków uświadomił sobie, że nie powiedział do przyjaciół ani słowa, tylko rzucał im się na szyję jak szaleniec. Uśmiechnął się lekko, mając nadzieję że Pan Zmarłych nie wezwie go dziś przed swoje oblicze i będzie się mógł wytłumaczyć ze swojego zachowania. Odepchnął jednak szybko od siebie te przyjemne myśli i znów skupił się na modlitwie, gdy jedna z drabin oparła się tuż obok potężnego wojownika z dość dziwną jak dla Alberta bronią. Prosząc Kelemvora o łaskę, widział jak mężczyzna strąca wchodzących na górę zielonoskórych z taką łatwością jakby groch łuskał.

Pewnie trzymany w dłoniach kostur dotknął wreszcie końca drabiny, gdy Albert spokojnie dokończył modlitwy. W koło dało się słychać potężny basowy dźwięk, który przez chwilę wibrował w uszach zgromadzonych w pobliżu obrońców, by po dwóch uderzeniach serca rozsadzić od środka jeden z drewnianych bali z których sklecono drabinę. Cała konstrukcja runęła w dół ciągnąc za sobą wspinające się postaci. Szturmujący zaczęli odstępować. W zasięgu wzroku kapłana nikt nie zginął. Kelemvor uznał, że jeszcze dla nich za wcześnie. Albert modląc się żarliwie i w skupieniu, pamiętał jednak o tym młodym najemniku, którego widział jeszcze na dziedzińcu. Dziś znowu będzie musiał odprawiać rytuał Przejścia…

Gdy Lilla poprowadziła wszystkich za sobą, krótko po tym jak krasnolud odwołał alarm – Albert chłonął wiadomości z Talgi z zapartym tchem. Dona i mała Ruthie już mężatkami! A nawet dzieciate! Przecież Albert ciągle pamiętał je jako niesforne dziewczynki, jak bawiły się razem z przyjaciółkami nad strumieniem…
- Tyle lat już ich nie widziałem, ojca, matki, braci. – zdążył tylko powiedzieć i zaczął mrugać szybko powiekami, pewnie jakiś paproch wleciał mu do obu oczu na raz…

Zaraz jednak znów słuchał Lilli i popatrywał na Jensa i Silię, którzy potwierdzali jej słowa uśmiechając się i kiwając głową, dorzucając coraz to nowe wieści. Popatrzył jeszcze na dwie nie znane mu bliżej postaci, które najwyraźniej szły razem z kompanią do karczmy. Pierwsze, na co chyba każdy zwracał uwagę patrząc na tą kobietę, to jej oczy. Ich kształt i kolor powodowały, że twarz promieniała egzotycznym pięknem, ale też pewnym autorytetem. Ona na pewno nie pochodziła z Talgi, Albert kogoś takiego by zapamiętał. Podobnie było z wojownikiem, za którym przyszło mu stać na murach. Albert odsapnął wreszcie i rzekł:

- Pozwólcie naprawić niezręczność, bo i zachowałem się jak prostak. Z radości języka zapomniałem w gębie, no ale znajomków choć wyściskałem. Widać żeście z nimi w kompanii, więc witam i was. Jestem Albert Langos, kapłan Kelemvora, jak łatwo się domyśleć pochodzę z Talgi. Wybaczcie, ale na razie musimy się wygadać, bo od nadmiaru pytań mi chyba głowa eksploduje – powiedział z uśmiechem przekraczając próg karczmy do której prowadziła Lilla.

Widząc pytającą minę paladynki sam zaczął opowieść, o tym co się z nim działo po opuszczeniu rodzinnej wioski.

- Mistrz Berthold poprowadził mnie od razu do Procampur, do Mauzoleum Kelemvora. Pewnie jesteście sobie w stanie wyobrazić, jakie wrażenie może uczynić ogromne miasto na kimś kto ma dwanaście lat i komu stodoła naszego sołtysa wydaje się taka wieeelka. No ale przywykłem, a kapłani już pilnowali żebym się nie nudził. Przeczytałem chyba tyle ksiąg, że w tej stodole by się nie pomieściły, nim się obejrzałem skończyłem nowicjat i zostałem akolitą. Było nas kilkunastu, ale nowicjat przeszło trzech – powiedział z lekką dumą, ale po chwili spuścił wzrok i zamyślił się na chwilkę.

- Kapituła chciała ze mnie nawet zrobić pomocnika Mistrza Archiwisty całego księstwa, że to niby dryg do tego mam, ale na szczęście udało mi się im to wyperswadować. Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia i kilka dróg do przejścia, zanim moim jedynym zajęciem będzie wpisywanie kolejnych nazwisk do Wielkiej Księgi Zmarłych – powiedział ze smutnym uśmiechem. No i tak oto włóczę się i staram się pomagać ludziom zrozumieć nauki Pana Zmarłych. Przybyłem aż tu, bo w takim niespokojnym miejscu i czasach, zajęcia dla kapłana Kelemvora nie zbraknie. Jestem tu od kilkunastu dni, no i chyba się zanosi że zostanę na dłużej. Zostaniemy raczej – poprawił się szybko zadowolony – bo widzę, że i cała wasza hanza twierdzy broni. Nawet nie wiecie, co dla mnie znaczy spotkać was tutaj! Myślałem że mnie wzrok mami, że niebo zawaliło mi się na głowę. No i spójrzcie na was! Lilla, kiedy przysięgałaś Panu Poranka, łuna aż od ciebie bije! – emocjonował się Albert.

Zasypał ich wszystkich pytaniami, na które odpowiadali chętnie, wspominając razem dawne czasy. Wypytywał o Neli, w której podkochiwał się, zresztą jak połowa chłopaków w Taldze. O Hildę, która miała spory udział w ukształtowaniu jego życia. Słuchał słów Jensa, Silli i Lilli z wypiekami na twarzy. Śmiał się razem z nimi. Wreszcie spoważniał trochę i rzekł:

- Powiedzcież no jeszcze, cóż to uczyniła Elizabetha, że ją tak brodacze potraktowali. Ten gbur, który kazał mi jej doglądać nic mi nie chciał rzec, tylko że wystąpiła przeciw obronności twierdzy, ale z tego co tu widziałem to może oznaczać wszystko, od zjedzenia ponad limit kiszonej kapusty do puszczenia z dymem cekhauzu. Zresztą zaraz będę musiał do niej zaglądnąć. Gdzie w ogóle na kwaterze stoicie? Mi nijak was w gościnę prosić, bo miejsca we świątyni Morradina już nie ma.

Popatrzył jeszcze przez chwilę na nowo poznanych. Kobieta o fiołkowych oczach i warkoczu sięgającym prawie ziemi, była niezwykle wręcz urodziwa. Wojownik zaś sprawiał takie wrażenie, że bez specjalnego wysiłku mógłby złamać Alberta w pół, jak suchy patyk. Langos był bardzo ciekaw, cóż też połączyło ich i czterech Talgijczyków.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 04-08-2009 o 19:58.
Harard jest offline  
Stary 09-08-2009, 22:42   #509
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Gnomy z ciekawością przypatrywały się Silii, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Jeden trącił drugiego łokciem i konspiracyjnym szeptem, który wszyscy słyszeli, zaczął mówić, nieszczególnie zwracając uwagę na półelfkę.
-Ej, Ben. To ta od rudej?
-Ehe, Ted.
-Chyba ją lubię. Patrz, klęczy.
-Może jej się podobasz, Ted.
-Myślisz? Czekaj, spytam.

Dopiero teraz spojrzeli na zirytowaną czarodziejkę, szczerząc się całkiem radośnie.
-Podobamy ci się? Wiesz, jesteśmy świetni w łóżku...
-Ted, patrząc po jej oczach to jednak nie. Czy ona warczy?
-Zdawało ci się, Ben. Ekhem.

Odchrząknął.
-A jeśli o tą maść... krasnale strasznie nie lubią jak się zasady psuje.
-Oj tak, Ted już się kilka razy naciął.
-Ale chyba możemy ci pomóc. Znaczy jej, bo przecież nie tobie potrzebne, nie?

Błysnął ząbkami, a w jego dłoni w tajemniczy sposób pojawiła się buteleczka z zielonkawym płynem.
-Nie goi ran, ale płyn idealnie uśmierza ból! Jedyne trzy srebrniki i jest twój. Sam przyrządziłem!
-Ej, Ben, powiedz jej o skutkach ubocznych.
-Ted! Ja się tu targuję a ty co?! Ekhem. No dobra. Znaczy jak ona to wypije, to będzie spała.
-Długo spała, Ben. Pamiętasz tą jedną? Trzy dni jej dobudzić nie szło.
-Ale nic jej już nie bolało!

Roześmiali się obaj.
-To jak, bierzesz?
Szybko zakończyli transakcję, a Silia ukoiła ból Elizabethy. Która w dodatku wyspała się za wszystkie czasy.

***

Jens musiał przyznać, że jego oddział spokojnie można by zaliczyć do najbardziej niezdyscyplinowanego wojska w całym Faerunie. Niziołek szybko odlazł gdzieś w bok, jak dla tropiciela to za bardzo rzucając spojrzeniem we wszystkie strony, dwóch starych mężczyzn patrzyło prawie z wrogością, najwyraźniej nie akceptując na tym stanowisku jakiegoś młodzika. Pozostali dwaj ludzie jednak odnieśli się dość przyjaźnie do słów łowczego, podając mu dłoń.
-Mirn i Elot, będziesz wiedział, co napisać na nagrobkach.
Uśmiechnęli się obaj, ale nie wyglądali na zbytnio przejętych.
-Mieczami walczymy z całkiem niezłą wprawą, będziemy osłaniać, gdyby doszło do starcia. A czemu strzelamy? Bo tu większa szansa na przeżycie.
Mirn wzruszył ramionami i obaj przywitali się też z resztą oddziału. Prócz nizioła, który zdążył już gdzieś wsiąknąć. W końcu podeszli również starsi.
-Garret, Flawiusz. Mamy nadzieję, że nas nie pozabijasz. Będziemy w karczmie, nie musimy robić nic, gdy zieloni nie atakują.
Bez dalszych wyjaśnień poszli sobie, zostawiając na placu tylko piątkę. No cóż, nikt nie powiedział, że akceptacja dowódcy przychodzi od razu. Alex poklepał Jensa po ramieniu.
-Nie przejmuj się, stary. Pomyśl, co by było, jakby ci do oddziału Pugglego wsadzili.
Mrugnął do niego.
-O nas też się zanadto nie bój, umiemy sobie poradzić. Tylko nie w szyku. Może potrenujemy? Strzelanie z łuku do tarcz jest cholernie nudne.
Przejście na walkę na miecze było wyczerpujące, ale i znacznie ciekawsze. Mirn i Elot walczyli całkiem standardowo, używając długich mieczy i skupiając bardziej na defensywie. Zapewne dobrze radzili sobie z tarczami, ale tych łucznicy przecież w walce posiadać nie będą. Za to Alex i Angela mieli dość... osobliwy styl. Posługiwali się na raz krótkimi mieczami i sztyletami i też było widać, że długo trenowali razem. Przy czym Jens, ze swoją długą, ciężką i nieporęczną bronią... nie miał z nimi szans! Przynajmniej na placu treningowym, gdzie szybcy jak błyskawica zachodzili go od flanki, zanim dobrze pchnął czy uderzył drzewcem. Oboje poruszali się z kocią gracją, która zwłaszcza w przypadku dziewczyny, była bardzo przyjemna w oglądaniu. No i Jens zobaczył coś jeszcze. Gdy trenowała, Angela wreszcie przypominała młodą kobietę a nie zombie - jej oczy błyszczały, a na ustach nawet pojawiał się uśmiech. Pytanie, czy wyobrażała sobie zabijanie?

***

Jak na atak nieprzygotowany i rozpoznawczy, to trzeba było przyznać, że był dość imponujący. Odkryty teren przed murami twierdzy praktycznie w całości zapełnił się pędzącymi sylwetkami napastników, ryczących coś kompletnie niezrozumiałego tylko po to, by dodać sobie odwagi. A odwagi było potrzeba wiele, gdyż z olbrzymich murów napastnicy byli tylko małymi sylwetkami, których pierwsze linie padały pokotem przed gradem pocisków. Ale to było za mało, by powstrzymać pędzącą falę wściekłych orków, goblinów, ogrów i wszelkich innych stworów tego rodzaju.
Po strzelcach wkroczyli magowie i kapłani, ale to nie była szczególnie istotna siła. Trochę stworów przewróciło się, trochę stanęło bez ruchu, unieruchomionych. Jeszcze inne zaczęły tłuc się między sobą. I tylko wasz, "ludzki" odcinek, robił coś bardziej efektownego. Silia rzuciła kilka swoich czarów, Alexa doszła do wniosku, że wystarczy minimalna moc i atak na orka na drabinie, by ten złapał się za głowę i spadł, często strącając kilku swoich towarzyszy. Ale to nie one grały pierwsze skrzypce, przynajmniej w efektowności. Oba gnomy dwoiły się i troiły, najwyraźniej doskonale się bawiąc. Ich rozmyte i zwielokrotnione magicznie sylwetki krążyły po murach i ciskały iluzjami. Drabiny znikały, na podłożu pojawiały się wilcze doły, z nieba spadały wielkie głazy i, co prawie oderwało od tego co ważne walczących na murach - jeźdźcy na pegazach czy nawet smokach. Niewiele to przynosiło wymiernego efektu, ale działało na pewno spowalniająco i demoralizująco. Również półelf nie pozostawał bierny. Silia szybko odkryła, że jego żywiołem jest powietrze. Otoczył się jakimś zaklęciem i wzniósł w górę, wisząc nad murami. Strzały omijały go dziwnym trafem, a on sam przyjął prostą taktykę. Każdy jego czar zamieniał powietrze w huragan, który uderzał w orki na drabinach, strącając je na dół.
Pozostali również mieli sporo pracy, ale tylko łucznicy mogli jeszcze powiedzieć, że są zmęczeni. Niewielu zielonych dochodziło do szczytu drabin, a nawet jeśli, to spotykali zbyt wielu obrońców, by w nielicznej grupie móc sobie poradzić. W końcu drabiny zostały odepchnięte a stwory odparte. Obyło się bez większych strat, tylko kilku ludzi było rannych, głównie od strzał. Pod murami zaś leżała masa trupów. Jak dużo było orków? Jak bardzo mogli sobie pozwalać na takie straty? Odpowiedź na te pytania mogła przyjść tylko z czasem.

Większość oddziałów porozchodziła się do swoich kwater. Szybko się okazało, że niewielu z nich przebywa w waszej karczmie - Alex i Angela, półelf - Lariel, Mirn i Elot oraz jeszcze dwóch żołnierzy, których Drago i Lilla kojarzyli z treningów. Większość zresztą spotkała się we wspólnej izbie, pijąc lekko rozwodnione piwo. Przodował tu oczywiście Puggle, którego najpewniej i tak nigdy nikt na murach nie ujrzy.
-Zdrowie za dzielnych obrońców murów! Biedny Puggle niestety nie jest tak dobrze wyszkolony, by bardziej pomagać niż przeszkadzać, ale trzymał będzie kciuki za każdym razem, grzejąc wam przytulne miejsca w tym pięknym przybytku! Zdrowie, zdrowie!
Nagle zapatrzył się na "nietutejszego" kapłana, zamrugał i uśmiechnął raz jeszcze.
-Ah, dawno nie widziany przyjaciel, spotkany w takich okolicznościach! Tylko czy to dobry, czy zły omen, ujrzeć kościstą dłoń naszego dziwnego boga śmierci, zawieszoną na jego młodej piersi?
Mrugnął wyraźnie i wrócił do picia. Tylko Angela, cichym ale dźwięcznym głosem powiedziała w stronę Alexa coś, co brzmiało jak "nawet śmierć da się oszukać". Nikt zresztą nie słuchał. Czekała opowieść!
 
Sekal jest offline  
Stary 11-08-2009, 16:35   #510
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Po zakończonej walce Alexa szła nieco z tyłu, za resztą towarzystwa wracającą na kwaterę z "nowym starym znajomym".
Kiedy chłopak zwrócił się bezpośrednio do niej skłoniła lekko głowę i swym niskim, aksamitnym głosem, go którego inni zdążyli się już przyzwyczaić, a który nieodmiennie czynił wrażenie na osobach, słyszących go po raz pierwszy odpowiedziała:
- Alexandra Merrik z Midd - Uśmiechnęła się uprzejmie, ale ten uśmiech nie sięgnął do jej dość poważnych oczu i odpowiedziała trochę dziwnie - Chyba potrafię sobie wyobrazić potrzebę wygadania się z przyjaciółmi nie widzianymi od lat.

Potem poszła do karczmarza i zamówiła posiłek. Nie jadła od wczorajszego rana i czuła, że z głodu zaczyna kręcić się jej w głowie. Usiadła i powili przełykając ciepłe jedzenie, przysłuchiwała się ich wesołym rozmowom i wspominkom. Lila z blaskiem w oczach starała się najwyraźniej bardzo usilnie przyciągnąć jego uwagę. Psioniczka doszła do wniosku, że tej prostej, szczerej jak złoto dziewczynie, związek z druga kobietą nie przyniósłby niczego dobrego. Powinna poznać chłopaka, który doceni jej zalety i uczyni zwyczajnie szczęśliwą.
Dobrze, że ich znajomość nie miała okazji wyewoluować w coś skomplikowanego. Był jeszcze czas by to to kiełkowało miedzy nimi pozostało tylko przyjaźnią. Przynajmniej miała nadzieję, że tak jest. Alexa nie chciała ranić kolejnej osoby. Rola femme fatale jakoś nie bardzo przypadała jej do gustu. Nie chciała mieć na sumieniu kolejnej osoby, bo choć rozum mówił że to głupota, gdzieś w głębi serca cały czas czuła się odpowiedzialna, za to co spotkało Aldyma.

Czuła na sobie ukradkowe spojrzenia rzucane jej przez Alberta, ale nie odwzajemniła jego spojrzenia. Na wszelki wypadek postanowiła, że będzie się trzymała z daleka od kolejnego przedstawiciela męskiej płci w swoim otoczeniu.
Kiedy skończyła jeść odniosła swój talerz i rzucając tylko siedzącym przy stole towarzyszom zdawkowe zdanie:
- Idę się przejść.
Opuściła gospodę.

Jedzenie chodź pożywne i przywróciło jej normalne funkcjonowanie, jednocześnie jakoś dziwnie ciążyło na żołądku. Przechadzka była całkiem dobrym pomysłem. Szła wolno, bez konkretnego celu rozglądając się z ciekawością po zabudowaniach twierdzy. Podobnie jak w Karr-Razan budowle nie były zbyt wysokie, ale ich wykonanie, bez niepotrzebnych ozdób, a jednocześnie dzięki swej prostocie i funkcjonalności pełne swoistego wdzięku, wykonane były głównie ze znajdującego się obok w górach kamienia. Wszystkie ich dachy przykryte były kamiennym łupkiem, a nie kryte słomianą strzechą, jak w wielu domostwach Midd. Dzięki temu rozprzestrzenienie się tutaj ognia było praktycznie niemożliwe. Także ulice pokrywał ociosany kamień, ułożony w proste, ale wyraźnie przemyślane wzory.

Po półgodzinie wędrówki dotarła do kolejnej karczmy skąd dobiegły ją dźwięki wesołej muzyki i wybuchające co chwile wybuchy śmiechu. Doszła do wniosku, że ma ochotę napić się czegoś zimnego i weszła do środka. Ciepły blask ognia z ogromnego kominka i licznych świec zwisających z kandelabru u powale, rozświetlał wesoło urządzone, kolorowe pomieszczenie, którego właścicielem był prawdopodobnie okrągły jak balonik niziołek wymachujący ścierką po kontuarze, w rytm rozbrzmiewającej muzyki. Sama muzyka była połączeniem wysiłków równie kulistej i niskiej, wyraźnie niziołczego pochodzenia, rumianej, roześmianej bardki i najwyraźniej mocno rozbawionych gości, wtórujących mu rytmicznie przez walenie kuflami lub dłońmi w stoły i porykiwaniem przy każdym kolejnej wyśpiewanej zwrotce:

Łoj, gdybym ci ja miała
Dwa zęby na przedzie
Łoj, nie byłabym teraz
W głodowej biedzie!

Gdybym ci ja miała
Zęba bez próchnicy,
Łoj dałabym ja Tobie
Dupy jak donicy!

Łoj, gdybym ci ja miała
Muskularne zęby
Łoj, dopiero bym nie zamkła
Tej pyskatej gęby!

Gdybym ci ja miała
Licko bez zarostu
Łoj, dałabym ja Tobie
Dupy podczas postu!

Łoj, gdybym ci ja miała
Nogi bardziej proste
Łoj to bym się tak wygła
Żeby zrobić mostek!


Na koniec gdy muzykantka z przytupem przerzuciła sobie instrument nad głową, wydobywając z niego dźwięczące akordy, wszyscy ryknęli radośnie i nagrodzili ją burza oklasków. Alexandra po raz pierwszy od wczoraj uśmiechnęła się szczerze, a widząc przy jednym ze stołów dwóch gnomich iluzjonistów z magicznego oddziału, podeszła do nich i zapytała:
- Dobry wieczór. Mogę się przysiąść?
- Oooo.... jaka ładna!
- Ona jest od nas, Ben.
- Tak? A, faktycznie. Taka co niby mag, ale nawet palcem nie kiwnie.
- Ehe, Ben. Siadaj, panienko, siadaj. Tylko poczęstować czym nie ma, bośmy już przydział wykorzystali.
- No wiesz, nie oszukuj Ted. Spójrz w jej oczy, przejrzy cię na wylot zanim zagadasz.
- Przecież się nie przyznam, zwłaszcza tu!
- O co chodzi, panienko?

Alexa uśmiechnęła się słysząc ich przekomarzania. W zasadzie zwróciła się do gnomów, bo były jedynymi osobami, które tu znała, ale wtedy właśnie przyszła jej do głowy pewna myśl:
- Zastanawiam się, czy moglibyście dla mnie zrobić kalejdoskop - Powiedziała sadowiąc się na ławie i uśmiechając pogodnie - Po za tym mam ochotę na kufel piwa, a moja babcia zawsze twierdziła, że picie w samotności to kiepski pomysł.
- Taka jak ona i samotna?
- Coś tu śmierdzi, co Ted?
- Ehe. Przecież masz swoich znajomków, panienko.
- A co do kalejdoskopu, to nie masz lepszych pomysłów? Wojna jest, a jej kalejdoskopy w głowie!
- No i nie mamy piwa. Niewdzięczne krasnale nie chcą nam dać!
- Karczmarz nie ma piwa?
- Alexa ze zdziwieniem popatrzyła w kierunku gospodarza
- Ma, pewnie, że ma. I chce, byśmy za nie płacili! - Ted zmarszczył mały nos w wyrazie dezaprobaty.
- Niewdzięcznik! - Ben prychnął pogardliwie.
Dziewczyna roześmiała się słysząc odpowiedź i wyciągnąwszy sztukę złota położyła ją na stole:
- Chyba starczy dla nas wszystkich - Przywołała karczmarza, złożyła zamówienie i ponownie zwróciła się do iluzjonistów:
- Moi towarzysze spotkali przyjaciela z dzieciństwa. Nie chciałam im przeszkadzać we wspólnych wspominkach. Co do kalejdoskopu... trochę posiedzimy w tym miejscu. Pamiętam jak lubiłam patrzeć na piękno widoczne w tej zabawce... Pomyślałam, że miło by było znowu móc to zrobić. Czy to wielki kłopot?
- Kłopot nie, prawda Ted?
- Ehe, Ben. To koszty i czas.
- Zrobimy wszystko, ale takie zabawki są nudne.
- Nie to co prawdziwa sztuka. Fajnie by było mieć taką uczennicę, co Ben?
- O tak, nie chcesz się czegoś nauczyć, panienko?
- No, a jeśli nie... to ta sztuka złota starczy i na piwo i na kalejdoskop. Chociaż znałbym lepsze sposoby na jej wydanie.
- Ted! Wybacz panienko, ten zbereźnik nigdy nie dorośnie!
- Ben pacnął towarzysza lekko po głowie.
Zaintrygowana psioniczka popatrzyła na nich uważnie:
- Nie jestem pewna czy bym zdołała czegoś się nauczyć od was, ale mam wielka ochotę spróbować. Kalejdoskop nie jest ważny, To była taka dziecięca myśl. Wiedza jest dla mnie najważniejsza - dodała skwapliwie.
- Oho
- Zabrzmiało strasznie.
- Ehe, Ted. Kobitka rządna wiedzy.
- Takie są najgorsze. Ale może chociaż ubierze się tak, byśmy mieli na co popatrzeć?
- Nie licz na to, Ted. Ona nawet nie z takich.
- Szkoda. A jakiej to wiedzy szukasz i co ci po niej, panienko?

Alexa zastanowiła się chwile nad odpowiedzią:
- Takiej, która ułatwi, pomoże moim towarzyszom i mnie w wypełnieniu naszego zadania.
- Zaczyna się ciekawie.
- Jakie zadanie?
- Nie wiedząc nic o nim nie możemy pomóc.

Wyszczerzyli się obaj radośnie.
Dziewczyna popatrzyła na nich uważnie zastanawiając się ile może zdradzić. Potem powiedziała nie do końca przekonana czy słusznie robi:
- Mamy nie dopuścić do przebudzenia się jakiegoś bardzo złego smoka, ale niestety nie mogę zdradzić szczegółów. To nie tylko moja tajemnica. Musimy jednak w tym celu odwiedzić kilka niebezpiecznych miejsc. Nawet nie wiem jakich, bo o kolejnym celu dowiadujemy się w poprzednim.
- Ale śmiesznie.
- Nie nudzi się wam to?
- No i przecież wiadomo co to za smok, wielu ich tu nie było.
- Tylko po co wy? Nie możecie zwalić tego na kogoś innego i pocieszyć się życiem?
- No i nic nie wiemy o smokach. No dobra, trochę wiemy, ale wszyscy to wiedzą.
- Sami się często zastanawiamy dlaczego właśnie my? Czy nie ma nikogo lepszego do wypełnienia tego zadania?
- Wzruszyła drobnymi ramionami - Teraz musimy iść do Kniei Cienistej. Może o tym miejscu czegoś się od was dowiem? Co do nauki... może moglibyście mi pokazać jakieś proste sztuczki? Może byłabym w stanie czegoś się nauczyć?
- Musicie się dostać do lasu, a siedzicie w górach?
- To jeszcze dzieci, Ted. Nie umieją stąd wyjść, tak jak my.
- Ehe, Ben. Kto o zdrowych zmysłach siedziałby na fajerwerkach nie umiejąc uciec.
- Niestety wątpimy, byś umiała się tego nauczyć. Może twoja półelfia znajoma, ale nie ty.
- Chyba, że się rozbierzesz.
- Ted! Wybacz mu panienko, jeszcze nie ma setki i czasem zachowuje się jak bachor.
- No wiesz, Ben. Nie mów, że nie chciałbyś popatrzeć.
- Mam żonę, Ted. A ta panienka jest za duża. No i całkiem miła. Szkoda, że wiedzy szuka, zamiast zając się czymś ciekawym.

Alexa nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Potem upiła łyk pienistego piwa i powiedziała poważnie:
- Zapytam Silię. jak ją znam będzie zachwycona mogąc zaznajomić się z czymś nowym, a umiejętności każdego z nas są naszym wspólnym skarbem. wiec będę wam równie wdzięczna, jak byście nauczyli osobiście mnie.
Jedna z ich bezładnych wypowiedzi dotarła do jej świadomości:
- Potraficie wydostać się z twierdzy? A co z orkami chodzącymi po okolicy?
- Czy ty wiesz coś o magii, panienko?
- Nie tej co masz w głowie, pan Kallor posługuje się czymś zupełnie innym.

Ted wywrócił oczami widząc jej minę:
- Nie patrz tak na nas, wyszło z eliminacji, że musiała panienka być jego uczennicą.
- Nie ma takich jak on zbyt wielu.
- A ta Silia to trochę za nerwowa jak dla nas.
- O tak, Ted. Pamiętasz jak chciała zaczarować krasnale?
- Hihihihi.
- A wyjść? To proste.

Nagle Ted zniknął i pojawił się za Alexą, pukając ją w ramię, a gdy dziewczyna odwróciła się gwałtownie, zrobił zadowolona minę.
- Ted, Ted. Zawsze lubiłeś się popisywać!

Psioniczce zaczynało powoli kręcić się w głowie i nie sadziła, by było to skutkiem nadmiernego spożycia piwa. Gnomy były jak żywe srebro i nadążenie za ich wypowiedziami było nie lada sztuką:
- Silia to dobra dusza, po prostu przyjaciół broni jak lwica, ale myślę, że jako mag musi mieć dostatecznie sporo opanowania by nauczyć się swoich czarów i móc je rzucać. Co to opuszczenia twierdzy... Wyjście z niej to jedna sprawa, a uniknięcie wrogów zupełnie inna. Mistrz Kallor powiedział nam, że nie musimy się śpieszyć i powinniśmy nabrać doświadczenia zanim ruszymy dalej. Myślę, że pobyt w krasnoludzkiej twierdzy w interesującym towarzystwie - skłoniła przed nimi lekko głowę w wyrazie sympatii i szacunku - Może nas czegoś istotnego nauczyć.
- O tak. Jak unikać kłopotów.
- Ehe, Ben. Ciekaw jestem tej rudej.
- Też ładna. I zab.... Ups.
- Ben, jak możesz.
- Ale ciekawa z was gromadka.
- Nadal chcesz ten kalejdoskop, panienko?
- Jeśli nie sprawi wam to kłopotu to dlaczego nie? I nauka unikania kłopotów to doskonała sztuka
- powiedziała z przekonaniem - Zwłaszcza przydałaby się wspomnianej przez was naszej rudowłosej towarzyszce - dodała przymrużając jedno oko.
- Ale niewielu z was da się uczyć.
- I nie wiemy czy chcemy.
- I musi sama przyjść.
- I jak jej powiesz to się nie liczy.
- I musiałaby się nas słuchać.
- Co niemożliwe.

Uśmiechnęli się obaj.
- Zobaczymy co będzie - Alexa stwierdziła sentencjonalnie - i tak bardzo się cieszę, że was poznałam - Nachyliła się i ucałowała każdego z gnomów w policzek.
- Ojej, dostałem buzi!
- Jest słodka, prawda?
- Ehe, Ben
.
Dziewczyna wyszczerzyła się do nich, a wesoła bardka ponownie zabrzdąkała w struny, co goście przyjęli z niekłamanym entuzjazmem. Alexa także z przyjemnością słuchała wesołych pieśni, odciągających jej umysł od smutnych myśli. Spędziła jeszcze trochę czasu w pogodnym, uroczym towarzystwie gnomów, a potem w dużo lepszym nastroju powróciła na kwaterę.
 
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172