Varl rozglądał się po opustoszałej ulicy, starając się przypomnieć sobie drogę prowadzącą do magazynu, w którym powinni się znajdować. Niestety bezskutecznie. Nie miał zielonego pojęcia, w którą stronę skierować kroki. Niezbyt pomocny okazał się w tym względzie jego towarzysz, Gnordi, który nadal znajdował się pod wpływem wypitego w karczmie alkoholu. Porażka w starciu z Szczurem niekorzystnie wpłynęła na nastrój ostlandczyka. Blać, blać , blać - klął w myślach. - Kto by się spodziewał, że ten sukinsyn będzie taki szybki i silny. Ja mam się za silnego, a on wysupłał mi sztylet z ręki jakbym był jakimś oseskiem. Ale ze mną nie pójdzie mu tak łatwo. Dorwę go jeszcze. Zapłaci mi za tą niepotrzebną śmierć!
Zza rogu wyszło dwóch strażników miejskich, z których jeden niósł latarnię, zawieszoną na długiej pice. Zmierzali dokładnie na krasnoluda i Varla, stojących na środku ulicy. Pogrążeni byli w rozmowie, toteż dostrzegli ich dopiero gdy znaleźli się kilka kroków od nich. Stanęli i zaczęli przyglądać się dwójce bohaterów.
- To muszą być oni. Nie dostaliśmy raportów o żadnym innym Łowcy wkraczającym do miasta - powiedział jeden z nich, wskazując na czub na głowie krasnoluda.
- Szanowni podróżnicy, kapitan Schutzmann prosił by was do własnej kwatery. Chętnie was tam zaprowadzimy. Proszę nie stawiać oporu, bo będziemy zmuszeni użyć siły. - Jego towarzysz pokiwał głową i zwrócił się do dwóch poszukiwaczy przygód. W tym samym czasie obaj strażnicy wyciągnęli miecze. Na młot Sigmara, tośmy wpadli - pomyślał Varl. - Przecież jest godzina milicyjna. Na ciżmy Ranalda, zapomniałem na śmierć. czeka nas teraz chyba loszek, bo pocóż inengo mielibyśmy iść do koszar straży? Przecież nie na ciastka i herbatę u naczelnika.
- Czego... -warknął Gnordi, jednak Varl położył mu rękę na ramieniu.
- Spokojnie, krasnoludzie - powiedział. - Nie szukajmy zaczepki. Na nic się nam to nie zda. Pójdziemy po dobroci...
Jak powiedział, tak zrobili. Strażnicy poprosili ich o oddanie broni, co obaj poszłusznie uczynili. Niezwiązani, w eskorcie dwóch strażników podążyli przez opustoszałe ulice miasta w stronę kwatery kapitana straży miejskiej. Po drodze nie napotkali nikogo, poza innym patrolem straży, który mignął gdzieś w oddali i skrył się w jakimś zaułku.
Po kilkudziesięciu minutach dotarli do kwatery głównej. Tutaj jeden ze strażników poprowadził ich schodami na piętro i zapukał do drzwi. Kiedy ze środka ktoś odpowiedział, starżnik uchylił drzwi i wpuścił Varla i krasnoluda do wnętrza.
-...z Freiburga na temat ewentualnych właściwości magicznych artefaktu - kończył mówić Martin. Zwracał się do krzepkieg mężczyzny, na oko pięćdziesięcioletniego o imponującej posturze. Miał on siwe włosy krótko obcięte na modę wojskową. Jego ciemnoniebieskie oczy przeszyły dwóch nowoprzybyłych. |