Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2009, 15:05   #433
Kutak
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Czuł się… Dziwnie. Nie rozumiał, że przed chwilą mógł zginąć, jakby od początku zdawał sobie sprawę z tego, że „zamach” nie był wymierzony w niego, trochę martwił się o Sorre, ale i jemu nic się nie stało. Jakby zdawał sobie sprawę z dłoni Lilith, której zależało na tym, żeby Robert przetrwał ten wypadek.

Lilith… Gdy ujrzał ją poza lustrem zrozumiał, iż piękno, które dojrzał wtedy, w piwnicy było niczym. Czymkolwiek by nie była, jakiekolwiek zło wyrażałaby sobą, nie można było jej odmówić jednego – pierwsza kobieta była również najpiękniejszą istotą zamieszkującą ten świat. Co do tego Aligarii nie miał żadnych wątpliwości. Siedząc na kamieniu i słuchając jej słów, pochłaniał ją swym spojrzeniem tak, jak robił to nie będąc jeszcze wampirem. Jak dawniej…

Poza tym reszta niezbyt go obchodziła. J.B. i Sonya zakończyli swą marną egzystencję, to nawet dobrze, w końcu Dominik nigdy nie był wybitnym wojownikiem, toteż pozbycie się jego osoby będzie już raczej kwestią rozmowy, może targu – w tym jednak Stańczyk czuł się zdecydowanie lepiej niż w próbach zlikwidowania dwóch potężnych Sabatników. Czyżby wszystko zaczynało się układać? Nawet jeśli z pomocą sił piekielnych, chwilowo wyszedł na prostą. Co innego mogło nie grać?

- Jeśli mogę sobie życzyć... – odezwał się w końcu Robert - Czy nasza rozmowa nie mogłaby się odbyć w moim - właściwie naszym, bo i z Tobą miałem okazję się tam w pewien sposób spotkać - dworze? A gdybyś zabrała stąd także jego - wskazał głową na Sorre - byłbym ci niesamowicie wdzięczny.

I wtedy, gdy moc Lilith przenosiła go do dworu, w chwili która zdawała się trwać krócej niż jedno mrugnięcie, zorientował się co nie gra. Finney. Ludzie Dominika nie żyją, a on nadal ją przetrzymuje. Ventrue doskonale wiedział, co to oznacza…

Chwilę później jednak myśli o córce odpłynęły na dalszy plan. Nawet się nie zorientował, gdy zamiast śniegu i kamieni wokół niego znalazły się dobrze mu znane sprzęty i przedmioty prosto z jego gabinetu. Sorre gdzieś zniknął, ale Aligarii nie wątpił, iż Lilith nie zrobiła mu krzywdy – nie miała w tym po prostu żadnego interesu. Stała teraz przed nim, spokojnie spoglądając na niego swymi przepięknymi, złotymi oczami. Wskazała mu delikatnie fotel, jakby to ona przyjmowała księcia w jego własnym gabinecie, po czym siadła na biurku, wręcz filmowo zakładając nogę na nogę. Jej suknia, długa acz z rozcięciem sięgającym chyba uda, osunęła się, ukazując jej długie, śnieżnobiałe nogi. Stańczyk poczuł delikatny dreszcz…

Zaraz, dreszcz? Spojrzał od razu na swoje ręce, od wielu setek lat pozbawione wszelkich odruchów. Wszystkie włoski, które jeszcze pokrywały jego ręce, stały dęba. Kolejny dreszcz przebiegł po jego plecach – teraz jednak jego powodem było zdziwienie, szok, strach. Co się z nim dzieje? Chciał się odezwać, ale nagły, nerwowy, „przypływ” śliny w ustach sprawiłby, że jego słowa byłyby raczej niezrozumiałe. Ślina, jakim cudem…? Patrzył na nią, starał się przybrać jedną ze swych chłodnych, kamiennych twarzy, ale jego usta ciągle wyginały się w delikatnym, nerwowym uśmieszku, jego oczy zaś wyrażały więcej emocji na raz, niż przez ostatnie dwieście lat.

Lilith zaś z delikatnym uśmiechem patrzyła na niego, jej wzrok pełen był rozbawienia. Wiedziała o wszystkim, trudno zresztą, żeby nie wiedziała, jeżeli z całą pewnością było to jej sprawką. Jakby znów stał się człowiekiem… Odwykł od tego stanu, toteż był wyjątkowo nieporadny, ale czy nie marzył o tym wielokrotnie…?

- Dziękuję, bardzo dziękuję... – odezwał się w końcu, starając się w pełni zapanować nad ludzkimi słabościami, które powoli rodziły się w jego ciele - Z tego co mówiłaś, o pani, na drodze, pragniesz ze mną rozmawiać. Ośmielę się spytać, o czym konkretnie...

- O... życiu. Czy nie brzmi to banalnie? Wpierw jednak chciałam spytać czy... znasz proroctwa Malkava drogi książę? – mówiła, przy tym jakby od niechcenia jeżdżąc jednym z długich, smukłych palców po nodze. Robert pochłaniał wzrokiem te gesty, wpatrywał się w jej wydatne, krwistoczerwone usta i ich powolne, wręcz namiętne ruchy przy każdym wypowiadanym przez kobietę słowie. Mówiła jakby całowała swego kochanka. Jedno było pewne – mimo całego zagrożenia, które niewątpliwie stwarzała Lilith, Aligarii pragnął jej jak jeszcze nigdy niczego…

- O życiu... Dobrze, chociaż moje życie zmieniło się w swoistą egzystencję przed wieloma laty... - uśmiechnął się delikatnie, acz nie chłodno jak zwykle - raczej wstydliwie - A co do proroctw, wiele słyszałem, wiele poznałem, a wiedza z czasem może się wypaczyć. Najlepiej więc byłoby, gdybyś przedstawiła mi te proroctwa, bym podczas nadchodzącej, niewątpliwie fascynującej dyskusji nie wykazał się jakąś niekompetencją... – mówił powoli, rozbudowując każde zdanie, każde najprostsze słowo starając się zastąpić jego peryfrazą, lecz nie była to ta spokojna mowa, z których słynny był książę – rozwlekając wszystko starał się po prostu ukryć swoje zdenerwowanie, emocje, które tak łatwo wychodziły przy wypowiadaniu jednego, entuzjastycznego zdania.

- Wybacz pijawko, ale nie mam na to czasu. Faktycznie przejdźmy jednak do konkretów... mam dla ciebie zadanie. Odnajdziesz dla mnie starca, który żyje samotnie na pustkowiach i zwabisz w jedno miejsce, które ci wskażę. Mowa tutaj o Wrotach Piekieł, które nie raz i nie dwa szaleńcy z twego rodu umieszczali w proroctwach. Przy czym nie chodzi tu o grotę Demona Boleści, ale rozpadlinę u podnóża góry. Wystarczy, że zepchniesz w nią dziadka. Banał, prawda?

Nie śmiał się z nią nie zgodzić, zresztą nie miał ku temu powodów – jej prośba była rzeczywiście banalna. Na tyle banalna, że nawet w otumanionym umyśle Stańczyka wzbudziła niepokój…

- Tak, banał. Za duży banał... Może zechciałabyś wyjawić mi sens, drugie dno twoich zamierzeń?

Delikatny uśmiech znów pojawił się na twarzy Lilith. Może była w nim odrobina zaskoczenia, radości, że wybrany przez nią wampir okazał się myśleć? Z drugiej strony mogła nim tylko starać się ukryć niezadowolenie – Robert nie miał wątpliwości, że ta kobieta potrafi skrywać emocje dużo lepiej niż on robił to na co dzień…

- No tak, zapomniałam, że akurat ty pochodzisz z klanu myślących pijawek. Zresztą... dlatego się do ciebie zwróciłam, drogi książę. Nie zamierzam udawać, że zbawiam świat, chodzi wyłącznie o moje interesy. Ten człowiek wie po prostu za dużo o przejściu do naszego wymiaru. Doszło do tego nawet, że rozważa uczynienie z tego miejsca, jak wy to mówicie, atrakcji turystycznej. Kolejny banał, ale groźny dla istot mroku. I tak jak wy wampiry dbacie o utajnienie swojej obecności, tak ja i moi pobratymcy pragnie zachować nasza egzystencję w sekrecie przed żywymi. A że właśnie twój ród, miły książę, specjalizuje się w tym zabiegu, a ty jako przywódca z pewnością potrafisz zachować dyskrecję oraz działać... zdecydowanie, jesteś wedle mojego oglądu osobą najbardziej kompetentną z tych, które przebywają wśród żywych.

Chociaż starał się za wszelką cenę nie ufać słowom Lilith, w tej chwili doszedł do wniosku, iż kobieta naprawdę nie chce go zachęcić do zrobienia czegoś, czym sam sobie zaszkodzi. Gdyby mężczyzna, którego miał „zlikwidować”, był kimś, kogo śmierć potrafi podarować kobiecie i istotom jej podobnym dużo większą władzę czy moc, zapewne zlikwidowałaby go już wcześniej, najmując do tej pracy istotę dużo potężniejszą istotę.

Zagłębiając się w otchłani swego umysłu, Aligarii zdawał się myśleć coraz jaśniej, sprawniej. I zrozumiał, że poza wdzięcznością piękności może zdobyć coś jeszcze…

- Dobrze, postaram się spełnić twoją prośbę, droga Lilith. Aczkolwiek potrzebuje do tego też twojej pomocy. Jak zapewne wiesz, bo podczas rozmowy z tobą twe przenikliwe oczy w kółko mówią mi, że wiesz nawet o tym, o czym sam zdołałem zapomnieć, jestem zarówno stary, jak i staroświecki. Nowoczesny, współczesny świat to dla mnie jedna wielka tajemnica, ledwo umiem obsługiwać telefon, nigdy nie prowadziłem samochodu. Tobie zależy na tajemnicy, a ja wiem, że żadnemu z podległych mi wampirów nie powinienem w tej sprawie ufać, Sorre zaś, którego razem ze mną ocaliłaś, jest po prostu zwykłym człowiekiem. Jak mniemam, doskonale wiesz kim była dwójka wampirów, których egzystencje ukróciłaś - nie byli mi szczególnie drodzy, nie będę opłakiwał ich śmierci. Jednak tylko współpraca z nimi miała pozwolić mi odzyskać Finney, moją córkę i jedyną istotę, której w pełni ufam. I która w nowoczesnym świecie jest moją prawą ręką. Jeśli pomogłabyś mi ją odzyskać, uwolnić, możesz być pewna, że przy realizowaniu twojej prośby nie pojawią się żadnego rodzaju problemy czy komplikacje... – skończył, po czym zamarł na krótką chwilę, czekając na reakcję rozmówczyni.

- Hmmm prośba nadzwyczajna, jak na przedstawiciela twego rodu, ale... dobrze, to się nada na zaliczkę, byś był w stanie wyobrazić sobie dobra, które możesz zyskać, gdy spełnisz moja prośbę. Zlokalizuję twoją córkę. Czy masz jakiś podręczne lusterko?

Chwilę jeszcze Robert siedział i patrzył w jej złote oczy, wyobrażając sobie w sposób wręcz zbyt dokładny dobra, które może zyskać. Gdy po chwili zorientował się, że demonica lada chwila buchnie śmiechem spowodowanym jego mętnym, wbitym w nią wzrokiem, z zawstydzeniem jedynie wskazał na stojące na biurku stylizowane na wiktoriańskie lusterko, pod nosem bąkając jedynie „tam jest, proszę…”.

Wzięła przedmiot do rąk i pochyliła się nad nim, szepcąc słowa w języku, który Stańczyk potrafił określić tylko jako „starożytny”. Znał grekę, łacinę, przeglądając dawniej dzieła gromadzone przez Dominika poznał również parę mniej ważnych języków czasów, gdy największe cywilizacje rozkwitały nad Morzem Śródziemnym, lecz ten język był dla niego kompletnie obcy. Patrzył jednak w jej odbicie, które zaczynało powoli falować, mętnieć, a potem kształtować się na nowo. Z tym, że teraz była to twarz Finney.

Kobieta podała mu lusterko.

Obraz powoli się oddalał. Jej zamknięte oczy powoli malały, widać było jej strój, zwykłą czarną koszulkę w której poruszała się po dworku. Kołek, oczywiście, przecież inaczej by jej nie przetrzymywali, a mimo wszystko ten widok wyraźnie zabolał jej ojca. Leżała na podłodze, to piwnica, jaki opuszczony budynek, tak, na pewno… Obraz obejmował coraz więcej terenu, to był magazyn, stary, opuszczony magazyn, kotwica przy połamanych literach z nazwą sugerowała dzielnicę portową, tylko gdzie… Tak! Tak! Zobaczył statek, stary, rdzewiejący, Sorre mu go kiedyś pokazywał, kiedy pierwszy raz obwoził go po mieście, ponoć stoi tu od wielu lat, podobno chcą tam zrobić jakiś klub, tak! Pamiętał tę okolicę, wiedział, jak tam dotrzeć!

- Pomogłam? – spytała w końcu Lilith.

- Zdecydowanie! – wręcz krzyknął Aligarii, nie kryjąc radości.

- Doskonale. W takim wypadku to chyba koniec naszego spotkania, Robercie… Liczę na twoją pomoc, nie zawiedź mnie. W końcu ludzie z twoich czasów nigdy nie powinni opuszczać dam w potrzebie… - ostatni uśmiech kobiety, krótki zawrót głowy i zimno, śnieg, płonący samochód. Wrócili na drogę.

- Kto… Kto to był…? – spytał Sorre

- Piękna kobieta. – rzucił tylko zdecydowanie Stańczyk. Znów panował nad sobą. – Potrafisz nas namierzyć?

- Tak, książę, mam w telefonie aparaturę zwaną GPS, czyli…

- To namierz. Mamy ważną sprawę do załatwienia, Sorre, wskazany pośpiech. A potem podaj dokładną lokalizację Alexowi, niech po nas przyjedzie. Ciebie odwiezie do domu, ja mam do załatwienia jeszcze jedną sprawę. I bez pytań, po prostu mi zaufaj.

Prawnik już o nic się nie pytał i zaczął wykonywać polecenia, Robert zaś siadając na jednym z kamieni zamknął oczy i powrócił pamięcią do tych pięknych chwil, które skończyły się ledwie parę sekund temu…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline