Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2009, 21:25   #44
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Nareszcie ten męczący dzień dobiegł końca. Wiele osób wyszło z założenia, że historia magii psuje właściwie resztę dnia. Człowiek nie jest już w stanie w pełni się obudzić i chodzi jakiś taki przybity, bez energii. Na szczęście kolejne spotkanie z Binnsem dopiero za tydzień.

Mathew spał bardzo dobrze i obudził się wcześniej od innych. W domu zawsze wstawał nad ranem, do czego najwidoczniej jego koledzy nie byli przyzwyczajeni. Postanowił ich nie budzić, więc po cichutku się ubrał i zszedł do Wielkiej Sali na śniadanie. Miał też nadzieję, że nagle szóstka jego rówieśników nie postanowi opuścić tego posiłku, bo wciąż nie mógł znaleźć planu zajęć i warto by było kogoś zapytać o najbliższe lekcje.

Chłopak oczekując Harry'ego, Rona i innych znajomych, zauważył, że przy stole Ślizgonów jakiś mały blondynek coś głośno komentuje, a zgromadzeni wokół niego energicznie przytakują. Nie słyszał jednak o co chodziło. Ludzi w sali przybywało, a nieodłącznym tego efektem był coraz większy hałas.

Wreszcie pojawili się jego przyjaciele i Mathew z Ronem zagłębił się w kolejną dyskusję o quidditchu, której Harry się przysłuchiwał. Młody Wallace obiecał mu, że będzie mu pożyczał kolejne numery prenumerowanego pisma, żeby i on mógł się włączać w dyskusję. Zresztą taka niewiedza o quidditchu jest powodem do niezłego obciachu.

Miłą atmosferę przerwał ślizgoński blondynek, który wcześniej robił za coś w rodzaju skrzyżowania gadającego słupa ogłoszeniowego i programu plotkarskiego. Towarzyszyło mu dwóch, godziwej wielkości, chłopaków o tępych wyrazach twarzy.

- I jak podobał ci się pierwszy dzień Potter? – spytał drwiącym tonem. – Słyszałem że podpaliłeś sobie nogi na zielarstwie. Na twoim miejscu wyniósłbym się z tej szkoły Potter, ty tutaj nie pasujesz!

Po tej krótkiej "uwadze" odszedł. Gryfoni, siedzący w pobliżu Harry'ego przez chwile milczeli, nie wiedząc co o tym myśleć. Mathew zastanawiał się co musiało temu blondasowi spaść dziś rano na głowę, że ma taki humorek, ale wolał zająć się swoim przyjacielem.

- Ciekawa co taka obślizgła glizda jak on może o tym wiedzieć, co nie Harry?

Po chwili do stołu podszedł Jonathan i jakiś drugoklasista. Okazało się, że to znajomy Hermiony:

- Witaj Hermiono. Jak pierwszy dzień?

- Całkiem nieźle. Mam nadzieję że dzisiejsze lekcje będą jeszcze bardziej interesujące - odpowiedziała bardzo szybkim tempem. Mathew wciąż nie mógł się przyzwyczaić do takiego sposobu mówienia.

- Harry, podasz mi dżem? - spytał po chwili starszy od nich uczeń. - Nie przejmuj się - dodał nawiązując do występu Ślizgona.

- Skąd znasz moje imię?

- Zbieg okoliczności. A Malfoya traktuj jak powietrze. Wiedziałem że kiedy się w końcu zjawi, będzie się tak zachowywać. Jego ojciec to znana osoba, cała rodzina Malfoyów jest strasznie bogata i myśli że cały świat należy do niego - odpowiedział wskazując odchodzącego blondyna. - A Ty jesteś pewnie najmłodszym synem Państwa Weasley'ów, zgadza się? - zwrócił się do Rona.

- Tak, mam na imię Ron. Słyszałem że lepiej czarujesz niż większość czwartoklasistów, to prawda, czy Fred znów naopowiadał mi łgarstw? - odpowiedział szybko rudzielec. "No tak, mając starszych braci, wie się wszystko o wszystkich jeszcze przed przybyciem" pomyślał Mathew usprawiedliwiając swoją niewiedzę.

- Nigdy nie zwracałem na to uwagi, ale twój brat chyba cię nie okłamał. Sam nie wiem jak to jest. Po prostu bardzo szybko się uczę.

- Też bym tak chciał - wtrącił Wallace.

- A ty jesteś?

- Mathew Wallace - przedstawił się.

- Ten Wallace? Syn Stevena? Słyszałem o twoim ojcu od ojca.

Pierwszoroczniak chciał spytać, czy ich ojcowie może się przyjaźnili czy coś, ale drugoklasista wstał, pożegnał się szybko i odszedł.

- Hej Ron, kto to był? - spytał więc przyjaciela.

- Will Prewett. Nie słyszałeś o nim?

- Nie. Wyobraź sobie, że jako jedynak nie mam starszego rodzeństwa w Hogwarcie. I zaryzykuję stwierdzenie, że gdy byli w nim moi rodzice, to tego chłopaka jeszcze nie przyjęli - powiedział z ironią.

Mathew nie wiedział co myśleć o tej nowej znajomości. Ten starszy chłopak był jakiś dziwny. Niby utalentowany i grzeczny, ale jakiś... nierealny. Przypominał trochę Percy'ego, a to na pewno nie jest zaleta.

* * * * *

Pierwszą lekcją tego dnia miała być transmutacja. Młody Wallace miał nadzieję, że więcej czasu spędzi na niej z różdżką niż z piórem i pergaminem. Przedmiotu uczyła profesor McGonagall. Surowa i wymagająca nauczycielka. Na dzień dobry kazała zamienić zapałkę w igłę. Piętnaście minut. Tyle potrzebowała najlepsza osoba, by osiągnąć cel. Oczywiście była to Hermiona. Po chwili udało się to też Teegan Reed.

Mathew pewnie by zainteresował fakt, że dwóm osobom ta sztuczka już się udała, ale akurat był pogrążony w konwersacji z Ronem i obaj nie zwracali uwagi na otoczenie.

- Mówię ci, że to był Owens. To on strzelił na 260 dla... - Mathew zamilkł w pół zdania. Obok ich ławki stała pani profesor z groźną miną, sugerującą, że jeżeli za chwilę nie zabiorą się do pracy, źle się to dla nich skończy.

Obaj błyskawicznie zabrali się do roboty i ku zdziwieniu obu, po kilku minutach na ławce Wallace'a leżała nowiutka igła. Ronowi delikatnie poczerwieniały uszy.

* * * * *

Zielarstwo nie było ulubionym przedmiotem wielu uczniów. Jednak wszyscy oni musieli zgodnie przyznać, że były o wiele gorsze zajęcia. Zielarstwo nie było ani fajnym przedmiotem, ani beznadziejnym. Było gdzieś po środku. Oczywiście nie dla Hermiony, która zachwycała się właściwie wszystkim. I nie dla Neville'a, który w cieplarni był nieco mniej fajtłapowaty niż normalnie.

Na dzisiejszej lekcji uczniowie mieli nacinać liście roślince zwanej Kapkip. Mathew jakimś sposobem umknęło dlaczego mają to robić i jaki jest pożytek z tego "zielska". I chociaż sam nie wiedział dlaczego tak się stało, Harry był przekonany, że musiało to mieć coś wspólnego z Owensem i jego 260 punktami.

Po płaczliwej lekcji Gryfoni mieli godzinę wolnego, a potem obiad. W Wielkiej Sali jacyś Puchoni zaczęli obrzucać się jedzeniem. Gdy Ron i Mathew zaśmiewali się do bólu z widoku ubabranych uczniów słuchających od McGonagall o szlabanie, Harry i Hermiona wysłuchali całego wykładu o Pani Norris. Autorem tego monologu był oczywiście Will Prewett, który chyba wybrał sobie rolę opiekuna pierwszoroczniaków, bo rozmawiał z nimi częściej niż ze swoimi rówieśnikami.

* * * * *

Wreszcie przyszedł czas na ostatnią lekcję tego dnia. Tym razem były to zaklęcia. Ponieważ temat o Owensie i jego punktach zdążył się wyczerpać przed południem, Ron i Mathew skupili się na zajęciach.

Pierwszoroczniacy mieli ćwiczyć zaklęcie lewitacji Wingardium Leviosa. Najpierw dość długo uczyli się odpowiedniej wymowy, a następnie ruchów różdżki. Nie mogli uwierzyć, że proste zaklęcie może być, aż tak skomplikowane. Mathew należał chyba do niewielu osób, które tak nie uważały. Do tego stopnia był pewny siebie, że nawet nie ćwiczył. Do końca zajęć tylko Hermionie udało się to zrobić porządnie.

Po lekcjach Wallace przeprosił swoich przyjaciół i udał się na samotną wyprawę do sowiarni. Od dwóch dni nie widział już Ulryka i trochę się za nim stęsknił. Przezornie zabrał podczas obiadu kilka ziemniaków i z tym prezentem dla ulubionego zwierzątka ruszył w odwiedziny.

Puchacz ucieszył się na widok swojego pana niemal tak, jak on na widok swojego pupila. Chłopak nakarmił go ziemniakami, pogłaskał, a nawet porozmawiał z nim (chociaż oczywiście Ulryk odpowiadał milczeniem). Gdy spytał go, czy dobrze mu tutaj, Ulryk wskazał dziobem swoje miejsce odpoczynku, na którym siedziała jakaś zadbana sowa. Mathew zrozumiał aluzję, pożegnał się i błyskawicznie wrócił do domu wspólnego Gryffindoru, gdzie miał nadzieję spotkać Harry'ego i Rona.
 
Col Frost jest offline