Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-07-2009, 00:06   #41
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Pierwszą lekcją młodej Teegan było zielarstwo. Nastolatka czuła się lekko podekscytowana tym faktem. Zawsze lubiła rośliny, choć nigdy nie miała szansy zajmować się nimi inaczej niż podlewając je. Jej matka zawsze bała się, że mogłaby zrobić sobie krzywdę przy tym. Na lekcji nauczyli się rozpoznawać szałwie i wanilię, a także poznali właściwości złotych kępek trawy. Większość z wymienianych na lekcji roślin była znana młodej Reed. Czytała o nich wcześniej, zanim zaczął się rok szkolny. Mimo to, nie mogła się doczekać postępów jakie będą robić w czasie zajęć oraz wiadomości, które przyjdzie im zdobyć. Lekcja minęła jej wyjątkowo szybko, sama się nawet nie zorientowała, kiedy zadzwonił dzwonek obwieszczając wszem i wobec, że jest przerwa. Teegan westchnęła ciężko. „Wszystko, co dobre wszystko się kończy” pomyślała wstając i wzdychając ciężko. Przechadzając się korytarzem w milczeniu dała się ponieść wyobrażeniom. Jej myśli szybowały wysoko, właściwie to były już poza Hogwartem, mimo iż tak naprawdę dziewczę dopiero się w szkole znalazło.
Następną lekcją okazały się być zaklęcia. „Wreszcie coś praktycznego” Pomyślała nastolatka zadowolona. Czuła smak wyzwania. Zaklęcia zawsze były najsłabszym przedmiotem jej sióstr, więc Teegan miała nadzieje, że w jej przypadku staną się one jej najmocniejszą stroną. Na widok nauczyciela dziewczynka nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Był to niski człowieczek, tak mały, że musiał stanąć na sporym stosiku ksiąg by można go w ogóle było zobaczyć zza katedry. Gdy człowieczek spadł z ksiąg odczytując nazwisko Harryego Pottera, Teegan zdumiała się nieco. Skąd takie poruszenie wokół tego chłopca? Rodzina jej nic nie mówiła na ten temat…Zastanawiało ją to pół lekcji podczas której powinna była ćwiczyć zaklęcie Windgarium Leviosa. Po dwóch godzinach snucia teorii dziewczyna poczuła się nieco znużona i zmęczona, a także nieprzyzwoicie głodna. Na szczęście o 12:30 była dłuższa, bo obiadowa przerwa. Teegan zamruczała niczym zadowolony kot widząc te smakołyki na stole i zaczęła sobie nakładać. Gdy już napełniła swój brzuch poszła na ostatnią lekcję. Z jednej strony cieszył ją ten fakt, z drugiej wciąż mało jej było wiedzy.
Ostatnią lekcją okazało się być OPCM prowadzone przez człowieka w turbanie. Dziewczyna poczuła zapach czosnku bijący od niego oraz dostrzegła coś na kształt strachu w jego zachowaniu.
”Zapomnij o tym.” Skarciła się w myślach. „Twoja wyobraźnia niepotrzebnie każe ci snuć coraz to nowsze teorie spiskowe. Skup się na nauce. Osiągnij coś.” Pomyślała wpatrując się w nauczyciela.
-W-w-wit-tajcie Będzie-e-emy uczyć s-i-i-ię jak chronić sie-e-ebie przed Cza-arną Ma-a-agią. – Rozległo się powitanie nauczyciela. Po tym krótkim powitaniu przedstawił im pokrótce czego będą się uczyć oraz wytłumaczył im pojęcie Czarnej Magii, by następnie zniknąć gdzieś na zapleczu.
-Teegan, jak Ci się tu podoba? Jak wrażenia z pierwszego dnia? – usłyszała głos Kristin. Nastolatka zarumieniła się, jak zwykle gdy ktoś się do niej zwracał. Bawiąc się swoimi długimi brązowymi włosami wzruszyła ramionami.
- Jest okay…Tak myślę… - Powiedziała cicho, rozglądając się po klasie. Ku jej rozczarowaniu nauczyciel wrócił do klasy dopiero kilka minut przed dzwonkiem, więc nic nie zrobili.

Wracając do wieży Teegan rozmyślała nad zadaniami domowymi i lekcjami. Nie mogła się doczekać następnego dnia.
 
Callisto jest offline  
Stary 20-07-2009, 21:17   #42
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
Kilka niezbyt długich chwil po tym, jak zgrabna, bezwładna kupa uczniów małych i nieco zdezorientowanych, ale i mocno podnieconych pierwszymi doświadczeniami czysto magicznymi rozlała się wokół skromnych drzwi profesora Binnsa, te otworzyły się pozwalając drgającej płytkimi oddechami fali zalać niewielkie wnętrze klasy wykorzystywanej do nauk historii magii.

Na szpicy potwornej formacji spragnionych wiedzy wyniósł się Mathew, chłopak, który zagadnął Harrego, informując go o nietypowej, domniemanej na razie co prawda, niematerialności profesora. I teraz, gdy Harry walczył wraz z Ronem o godne, wygodne miejsce za rzędami porozstawianych pod ścianami ławy, pomyślał sobie, że to jak potraktował chłopaka nie było zbyt przyjemne, a co już na pewno nie wywodziło się z jego naturalnego charakteru, który zwykł objawiać otoczeniu. Na jego burkającą obojętnością reakcję wpływ musiała mieć masa zbitych czynników. Na przykład to, że Ron nieprzerwanie komentował płynącą szerokim korytem akcję wydarzeń, zwracając uwagę na każdy, zdawałoby się, zupełnie nieistotny szczegół, czy też to, co wcale nie rozpraszało go w mniejszym stopniu, że obok przechadzała się wyjątkowo urodziwa i wesoła dziewczyna - uczennica starszej klasy. Wyjątkowo irytujące były też nachalne szepty jednoznacznie oscylujące wokół pozostałości dawnego mordu jego rodziców - bladej blizny na ścierpniętym czole, przywodzącej na myśl łamaną ostro linię, czy podobiznę jednej z ukazujących się na niebie w czasie burzy błyskawic. Tak, to porównanie pasowało idealnie. Gdziekolwiek się znalazł, gdziekolwiek blizna łyskała i łechtała otoczenie swoim zimnym blaskiem, odpowiadał jej głuchy, zduszony pomruk ludzkich głosów wibrujący w spiętym nagle powietrzu. Harry postanowił sobie w duchu, że następnym razem, bez względu na sytuację, będzie uważał na wypowiadane słowa i czynione gesty - nieuwaga doprowadzić mogła do wielu nieprzyjemności, których przecież tak bardzo uniknąć chciał szczególnie w pierwszych tygodniach "zespalania się" z nowym otoczeniem czarodziejów i czarodziejek. Nieważne czy tych najmłodszych, czy też najstarszych. I... jego myśli od razu pomknęły ku białej twarzy Dracona Malfoya. Zatrzymały się naprzeciw jego zimnych oczu i zawrzały. A potem...

...zadzwonił dzwonek. Rumor wkoło trochę się uspokoił i ucichł zupełnie, gdy przez ścianę za wysoką nauczycielską katedrą, do klasy, wszedł, a raczej wpłynął profesor Binns w swej własnej, postrzępionej czasem, czy niesprzyjającymi chwilami przeszłości, postaci srebrzystego ducha.

- Witam

W asyście licznych taksujących spojrzeń bez życia powitał zgromadzonych i spuścił wzrok, wcale a wcale nie przejmując się niczym innym niż tym, co w danej chwili robił - wpatrywał w listę uczniów. Po króciutkiej chwili zaczął wyczytywać kolejne nazwiska, nie zawieszając znaczącą głosu na 'Harrym Potterze', za co chłopiec był mu stokrotnie wdzięczny i już zaczął darzyć nauczyciela sympatią. Przedwcześnie niestety.

Nie, profesor Binns nie był specjalnie zły, czy wrogo na stawiony do świata wiecznie podburzającego decyzję kadry nauczycielskiej - uczniów, nie. Na swój sposób Binns był całkiem miły i bezkonfliktowy. Ponad wszystko jednak posiadał pewną niecodzienną cechę, która skutecznie tępiła dobre chęci i po prostu kazała osuwać się w grząski grunt snu na jawie. Był siewcą nudy. Straszliwym i nieubłaganym. Od chwili, gdy kończył sprawdzanie obecności, do momentu rozniesienia się w otępiałej głowie radosnego brzęku dzwonka, odczytywał, zdawałoby się, wciąż te same notatki głosem monotonnym, bezuczuciowym i w stopniu ogromnym zabarwionym wyczuwalną wonią zatęchłej księgi, a nawet całej starożytnej biblioteki takich ksiąg i zwojów. On po prostu mówił, oni po prostu starali się słuchać i wynieść z lepkiej papki faktów i stwierdzeń, tyle ile mogli, bądź ile przydałoby im się gdzieś, kiedyś. Niewielu się jednak ta sztuka udawała. Z reguły każdy, kto próbował skrobać coś na pergaminie nawet nie zauważał, kiedy jego dłoń bezwiednie kreśliła na zwoju karykaturalny rysunek uosabiający całą straszliwą niechęć do bezczynności. Jedynie Hermiona używając jakiejś straszliwej, czarnej, zamierzchłej magii rytualnej, wytrzymywała niezbicie na podjętym stanowisku między dwoma nurtami rzeki Nudy i Nudy Straszliwej, klasę Binnsa opuszczała z naręczem zapisanych skrzętnym maczkiem notatek i z uśmiechem szczerego zadowolenia na pełnej twarzy obleczonej burzą brązowych włosów.

Harry, Ron i jak szybko zauważyli też reszta klasy, mieli problemy dużo poważniejsze w wytrwaniu wykładu zahaczonego gdzieś około jakże pamiętnej i ważnej Pierwszej Konfederacji Czarodziejów, niż trwająca w stanie najwyższego skupienia Hermiona. Część, gibając się niebezpiecznie w pobliżu krawędzi ław, pogrążyła się w wymuszonej drzemce, a większość odcięła od kolejnych serii dat wystrzeliwanych ku nim z ust nauczyciela historii magi rozmową z kimś siedzącym obok, na co Binns nie zareagował w sposób inny od przerzucenia wzroku z okna na ścienny zegar.


I tak, korzystając z pełnych sześćdziesięciu minut lekcji, Harry poruszył chyba wszystkie aktualne tematy, jakie odważyły wplątać mu się do głowy, bardzo dokładnie, wzorowo wręcz, zbadał anatomię budowy muchy, równie sennie jak jego myśli pobrykującej mu przed nosem i od deski do deski przerzucić grube tomiszcze mające przez najbliższy rok szkolny mające służyć za podręcznik w nauczaniu historii magii.

A potem, gdy mała wskazówka zegara zatrzymała się na jaśniejącej w czerni tarczy dwunastce, rozległ się dzwonek ziszczający marzenie końca lekcji. Uczniowie jakby w obawie, że każda kolejna sekunda przebywania w towarzystwie profesora Binnsa grozić może, powiedzmy, zadaniem przymusowego streszczenia przebiegu wszystkich Konfederacji Czarodziejów do roku 1000, w mgnieniu oka spakowali do toreb porozrzucane na blatach ław książki, pióra i setki innych "gadżetów" i wysypali się na zatłoczony już korytarz korkując jeszcze bardziej.

- Gdzie ja to mam?

Pośród wrześniowego złota sączącego się przez strzeliste okno w końcu korytarza i ogólnego rumoru setek śpieszących gdzieś stóp Harry z trudem wyłowił zmieszany głos po swojej prawej stronie, dobiegający niewątpliwie z ust chłopca imieniem Mathew - tego zagorzałego fana gry o skomplikowanych zasadach, czyli Quiditcha, całkiem miłego fana zresztą - który swe pytanie kierował ku niemu samemu i próbującemu wynieść wzrok ponad tłum Ronowi Wesleyowi.

- Chyba zgubiłem nasz plan zajęć. Co teraz mamy? - ponowił swoje pytanie, tym razem podnosząc wzrok.
- Sam nie wiem... Czekaj...

Harry grzebał chwilę w kieszeni szaty, najprawdopodobniejszym miejscu aktualnego przebywania zwitka papieru, który w czasie śniadania dostał od profesor McGonagall. Jednak w chwili, gdy już poczuł zmiętą krawędź pergaminu, uprzedził go Ron:

- Zaklęcia. Może wreszcie zobaczymy coś ciekawego, nie chłopaki?

Harry znacząco pokiwał głową, pragnąc jakiejś odmiany po zupełnie nietrafionej pierwszej lekcji w Hogwarcie. Zaklęcia brzmiały ciekawie. Zdawały się być esencją magii, a przez to jedną z rzeczy bez której nie mógł obejść się ktokolwiek śmiący zwać się pełnoprawnym czarodziejem.

- Oby tylko nauczyciel nie okazał się drugim profesorem Binnsem... - mruknął pod nosem dając ponieść się silnej fali odpływu, która nawiedziła zatłoczony korytarz nie bardzo pozwalając na zmianę kierunku poruszania się. - A tak właściwie, to ktoś wie, gdzie jest klasa zaklęć? - zapytał zdając sobie sprawę, że biorąc pod uwagę wielkość Hogwartu, jego mnogość pomieszczeń i zaułków i łącząc to z kilkunastoma minutami przerwy międzylekcyjnej mają wyjątkowo niewielkie szanse znalezienia się w odpowiednim miejscu, a tym bardziej we właściwym czasie. Westchnął tylko mrużąc oczy przed naporem ciepłego światła i spojrzał po twarzach swoich dwóch kolegów.

***


Dwa kwadranse po dwunastej Wielka Sala ponownie wypełniała się po brzegi rozgadanymi i niepomiernie głodnymi, strudzonymi uczniami. W akompaniamencie uwag i dysput stoły zapełniały się górami jedzenia, to znów pustoszały. Ponad mrowiskiem głów i ramion rozciągnięte sklepienie zaczarowanego sufitu oznajmiało, że pogoda na zewnątrz jest naprawdę wspaniała.

Po dwóch godzinach spędzonych na ćwiczeniach umiejętności mentalnych, mających doprowadzić do swobodnego przemieszczania przedmiotów w powietrzu chęć spożycia posiłku odczuwał też Harry. Tak więc punkt 12.30, rozmyślając o dziesiątkach, czy setkach nawet nieudanych prób, prostym "rozkazem Wingardium Leviosa" - odpowiednio oczywiście zaakcentowanym i wzbogaconym skomplikowanym, nie za silnym, nie za mocnym szarpnięciem dłoni - czarnowłosy chłopiec o okrągłych okularach skierował swe kroki kilka pięter niżej, ku sercu rosnącej systematycznie wrzawy. Od czasu do czasu wymawiał którąś z myśli na głos, co żywo komentował Ron i Mathew.


Jego głowę zatrząsało jednak zupełnie co innego. Zastanawiał się, czy jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, a raczej, poprawnie mówiąc: czy jest właściwym chłopcem na miejscu adepta magii. Bał się pomyłki, która posłać mogła go ponownie do świata wiecznej szarości, sztywno wplecionego pomiędzy ociekające śluzem szpony trójki Dursleyów. Było to zagadnienie z rzędu tych lekko zabarwionych filozoficznie i panicznie zarazem. O tej zdradliwej barwie dowiadywało się jednak zdecydowanie za późno, po długich dniach swoistego "uwierania i swędzenia", bądź wcale.

Rozważania po czasie nieco dłuższym niż chwila przerwał zapach roznoszący się w okolicach dwuskrzydłowych drzwi u końca Marmurowych Schodów. Troski prysły, ustępując miejsca wilczemu apetytowi.

***


I zielarstwo...

Gryfoni po skończonym posiłku doświadczyć mogli krótkiego spaceru, pokonując odległość dzielącą zamek i kompleks przeszklonych szklarni, w popołudniowym blasku wyglądających jak najczystszy, największy z diamentów rzucony na pofalowaną, wściekle zieloną połać delikatnej tkaniny.

Szli zbitą grupką, w której z łatwością wyróżnić można było grupki pomniejsze, rozmawiające ze sobą w różnym stopniu zaangażowania poczynając od niechętnego pomruku, a kończąc na podnieconym krzyku. Reszta pierwszoroczniaków została w zamku na lekcjach obrony przed czarną magią, czego Harry instynktownie im zazdrościł.

Ze znużeniem słuchając setnej już chyba dyskusji z serii "Sroki z Montrose nie mają najmniejszych szans!" w wykonaniu Rona i Mathewa, myślami błądził po niezbadanej głębi Hogwartu. Oczami wyobraźni widział potężne artefakty, które zawsze kojarzyły mu się z zamkami, tajne przejścia, nawiedzone zbroje - co poniekąd było prawdą, bo gdy dzisiejszego ranka przemykał w pośpiechu obok jednej z nich mógłby przysiąść, że ta sama z siebie zaklekotała przyłbicą i w asyście skrzypienia płyt pancerza przestąpiła z nogi na nogę - i wilgotne lochy pełne spiralnych schodków i popiskujących stworzonek z ogonkami.

Szczurów w Hogwarcie, patrząc na pyszne czystością kąty korytarzy, raczej nie było, ale z całą pewnością coś kryło się w granicach Zakazanego Lasu, który, jak sama nazwa sugeruje, musiał, po prostu musiał, być niebezpieczny, a przez uwagę na dobro uczniów zakazany przez organy szkolnej władzy jakimi był na przykład dyrektor, profesor Albus Dumbledore. Tak to przynajmniej tłumaczył sobie sam Harry. Harry...Według niego w lesie żyć musiały stwory mityczne, magiczne, mordercze i monstrualne. Harry! A korytarz na siódmym piętrze? Harry!!!...To było dopiero coś!

- Potter! Co robisz?!

Z rzeki myśli wyrwał go krzyk profesor Sprout w za dużym kapeluszu, stojącej kilka metrów dalej i piorunującej go wzrokiem pełnym niedowierzania, złości i czegoś jakby początki panicznego przerażenia.

Początkowo nie bardzo wiedział co się dzieje. Ot, zamyślił się majstrując przy doniczce w jednej ze szklarni, na jednej z pierwszych lekcji zielarstwa. Potem poczuł jednak nietypowy swąd - nieświeżość?, dym? - od dłuższego czasu gryzący w oczy, dobywający się z szarego obłoku rozścielonego dokoła. Aż w końcu spojrzał w dół i zamarł wypuszczając z rąk doniczkę.

Po okolicach prawej kieszeni jego szaty, w miejscu, gdzie zatknął za pas dżinsów różdżkę, pełzał jasnoniebieski ogieniek. Z każdą kolejną sekundą znacząco przybierał na rozmiarach i cieple, które rozlewało się na ciele Harrego. Podczas przemieszczania glinianego naczynia musiał niefortunnie pocierać drzewce różdżki, co zaowocował dosłownym zaognieniem się sytuacji.

Krzyknął jak rażony dziesięciofuntowym młotem i odskoczył potykając się o Rona. Zamachał rękami próbując uniknąć upadku na niski stół pełen poskręcanych roślin za nim. Przed osunięciem się na ziemie powstrzymało go jednak ramię Rona.

Stanął niepewnie. Z siłą gromu dotarło do niego, że nadal płonie. Rozejrzał się po zamarłych twarzach wokół, na których powoli rysował się już delikatny uśmieszek rozbawienia i w przypływie nagłej desperacji zaczął walić rękoma w swoje biodro, próbując stłamsić płomień, który... nagle zniknął w bezkształtnych obłokach dymu.

- Następnym razem uważaj co robisz, Potter.

Profesor Sprout schowała różdżkę i odeszła w przeciwległy kąt rozległej szklarni, pozwalając by nowa iskierka wybuchła płomieniem. Śmiechu tym razem. Lekcja toczyła się dalej. A Harry, wściekły na samego siebie, wściekły z powodu pozyskania jeszcze większej fali niechcianego rozgłosu, podsycającej tylko niemoc przejścia korytarzem, niesłyszący głośno wymienianej uwagi na temat jego - Harrego Pottera, chłopca, który przeżył, jego rodziców, czy Pana Zła - Lorda Voldemorta, który, przynajmniej według plotkujących, lada chwila wyłoni się zza rogu korytarza i odbierze to, czego dostać nie udało mu się jedenaście lat temu.

- Spokojnie, Harry, każdemu się zdarza - rzucił z boku Ron.

Harry nie był jednak pewien.

***

Już od ponad pół godziny słuchał opinii, faktów i licznych wymysłów na temat pierwszych lekcji profesora Quirella - dopiero co przyjętego na stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią. O samych zajęciach nie mówiło się dużo, bardziej poruszała osobistość je prowadząca. Udzielali się chyba wszyscy, którzy mieli już styczność z mężczyzną w turbanie. Na publicznym forum poruszali kwestię jego podróży do Rumunii, legendarnej wręcz walki z wampirem i późniejszego popadnięcia, w jak to nazywali lekką paranoję. O samych lekcjach nie mówiło się dużo, bardziej poruszała osobistość je prowadząca.

Harry siedział w głębokim fotelu w pokoju wspólnym wieży Gryffindoru, który z niemałym trudem wywalczył. Tuż obok płonął wesoło trzaskając wielki, kamienny kominek. Roztaczał wokół przyjemne ciepło, kąpał w blasku wieczora zgromadzone wokół twarze. W "zużytym" pomieszczeniu rozściełał się lekki zapach charakterystyczny chyba dla wszystkich zmierzchów - świeży, nieznaczny, wpędzający w głęboką zadumę.

Od dłuższego czasu zastanawiał się, czy przykładem kilku pierwszoroczniaków nie powinien wymknąć się z pokoju niepostrzeżenie i nie nakarmić rosnącego w nim uczucia ciekawej fascynacji nowym miejscem. Cały czas nie mógł się jednak zdecydować. Tu było ciepło, obok paplał coś Ron, gdzieś dalej, w kącie, odcięta od innych, szybko pisała coś na zwoju pergaminu wiedząca wszystko dziewczyna - Hermiona Granger.

W sumie wychodziło na to, że dzień jutrzejszy wolny był od obowiązku zdania jakiemukolwiek profesorowi, czy profesorce, jakichkolwiek prac domowych, które już im przecież zadano. Istniała gdzieś chęć poćwiczenia tak upragnionej od kilku ostatnich tygodni magii. Nie mógł się zdecydować. Tępym wzorkiem wpatrywał się w nieznacznie zmieniający się krajobraz za oknem zamkowej wieży. Lekki wiatr gładził gęste korony drzew, gnał nieliczne, skromne chmurki po ciemniejącym niebie. Przez chwilę zastanawiał się co robi teraz jego sowa śnieżna - Hedwiga. Może... ją odwiedzić? Tak! To było to.

Zerwał się z fotela, w którym natychmiast utonął inny spragniony wygód młody człowiek i starając się nie budzić swoją osobą nadmiernego zainteresowania, ruszył w kierunku okrągłej dziury skrytej za obrazem Grubej Damy. Pchnął "drzwi" i prześliznął się przez szparę. Ruszył szerokim korytarzem pełnym wysokich, potężnych okien.


Wewnątrz zamku panowanie powoli rozpoczynał lekki półmrok podsycany tylko płomieniami świec pełgającymi na czubkach zaczernionych knotów, roztaczających wokoło siebie ledwo widoczną łunę gorąca, pozwalającą zmrużonym oczom wychwycić z całości pojedyncze niteczki blasku. Czerwono pomarańczowe ogieńki, drgając w objęciach niespokojnych powiewów niesionych gdzieś z niższych pięter, kładły się leniwie na wypolerowanych kamieniach posadzki i stwarzały wrażenie nierzeczywistej głębi. Wszystko zdawało się szykować do nocnego odpoczynku, tylko po to, by dnia jutrzejszego na nowo móc urzec niekłamanym pięknem surowości kamienia.

Harry szedł wolno, wsłuchując się w echo, jakie niosło się wraz z kolejnymi stawianymi przez niego krokami. Jak dotąd spotkał tylko kilka osób. Jasnowłosą dziewczynkę zbyt pogrążoną w lekturze grubej książki, by mogła zauważyć jego obecność i równie zajętą sobą parę.

I nagle uświadomił sobie, że tak naprawdę nie wie, gdzie, by dotrzeć do miejsca noclegów Hedwigi, powinien się skierować. Zatrzymał się. Podreptał nerwowo obracając się wokół własnej osi. Rozejrzał się.

Korytarz kończył się niewiele szerszym od niego pomieszczeniem po brzegi obwieszonym sporych rozmiarów obrazami przedstawiającymi hasające po łonie zieleni rumaki i dumnych rycerzy. Znacząco odcinało się tylko jedno z płócien. Było od innych nieco większe ale i węższe. Widniała na nim wprawionej ręki podobizna ostronosej czarownicy, w czarnej, opinającej ściśle całe ciało sukni z morzem koronek i falbanek na sobie. Przedstawiona na nim wiedźma zasiadała na rzeźbionym fotelu podobnym skromnemu tronowi i... z wyrazem błogości na twarzy upijała coraz głębsze łyki z do połowy już pustej, zakurzonej butelki, najprawdopodobniej zawierającej w sobie wino. Musiała ukraść je skądś, bądź pożyczyć. Obraz nie mówił bowiem zupełnie nic na temat jakoweś piwnicy z winami, czy choćby skromnego barku, ten trunek posiadającego. To właśnie stamtąd dobiegł jego uszu zachrypnięty nieco głos:

- Dotrzymasz mi towarzystwa, młodzieńcze?

Pytanie to, z tak niespodziewanej strony jakim była potencjalnie martwa we wszelkie formy życia ściana, wytrąciła Harrego z i tak już poważnie rozchwianej równowagi. Minęła dobra chwila, w której czarownica zdążyła wyrzucić za siebie pustą butelkę i zza przepastnych otchłani fotela wydobyć drugą - taką samą, z tą drobną różnicą, że ta była poniekąd pełna - nim Harry zdobył się na odpowiedź:

- Przepraszam, ale spieszę się - odpowiedział grzecznie, pamiętając wcześniejsze nietypowe rozmowy z ewenementami, jakim były duchy - Wie może pani, gdzie znajdę ptaszarnię?
- Co... Ptaszarnię... Och... - czarownica z miną strutego zwierzęcia, któremu odmówiono posiłku odkorkowała przyciemnianą szyjkę butelki i wlała w siebie kilka łyków cieczy. - Wystarczy, że zaraz za następnymi schodami skręcisz w lewo, potem prosto i... Ach!A może pozwolisz mi się zaprowadzić, he? - podniosła roziskrzony teraz wzrok ku Harremu wyczekując odpowiedzi.
Jeżeli będzie pani tak miła - uśmiechnął się, widząc jak wszystko samo układa się w najdogodniejszym dla niego położeniu.
- Wspaniale! - czarna kobieta z rozmachem stłukła butelkę o poręcz niby-tronu, zalewając się przy tym mętnym, czerwonym winem. - Ruszajmy! - rzuciła i szybko przemieściła się przez szereg obrazów, zatrzymując się dopiero kilkanaście metrów dalej. - No, na co czekasz, młodzieńcze?



***

Wszystko byłoby piękne, cudne i przesłodkie, gdyby nie straszliwy pan Filch, na którego napatoczył się Harry w swojej późnej wędrówce z Sowiej Wieży. Ten nieustępliwy, staromodny, wmawiający sobie przeróżne głupie głupoty woźny dopadł Harrego nie wiadomo jak i kiedy, niczym zjawa w asyście podnieconego pomiaukiwania, wyłaniając się zza pokracznego pomnika niezidentyfikowanej bliżej istoty. Krzyczał strasznie i sarkał, próbując wmówić oszołomionemu po części też ze strachu chłopcu, że złamał co najmniej kilka bardzo ważnych przepisów regulaminu szkolnego, który wisi w obrębach drzwi do jego gabinetu i który wszyscy, położył nacisk na słowo wszyscy, powinni znać doskonale, na równi z setkami tych głupich zaklęć wpajanych im na lekcjach. Ostatecznie skończyło się na pouczeniu i gniewnych pofukiwaniach kotki, pani Norris. Filch przeklinając straszliwie wszystko co brudne i magiczne zniknął tak nagle i niespodziewanie jak się pojawił. Pozostawił jednak po sobie niemiłe wspomnienie, które nawet teraz, w ciepłym i bezpiecznym łóżku wywoływało ciarki na plecach, podczas swawolnych przechadzek korytarzami Hogwartu, szczególnie po zmroku, aktywowało zapomnianą dotąd aplikację "Oczy z tyłu Głowy".

Harry przewrócił się na drugi bok, próbując zająć najwygodniejszą pozycję. Było późno. Okna czerniały czarną pustką. Ron, wraz z Parszywkiem w fałdzie pościeli, już dawno pochrapywał. Harry domyślał się, że podobnie jest z resztą, w tym Mathewem.

Chciało mu się spać. Zamknął oczy, myśląc, że takich dni jak ten, pomimo palącej wpadce na zielarstwie, nudzie na historii magii i doświadczeniu z woźnym zdecydowanie powinno być więcej. Potem nie pamiętał już prawie nic.

 

Ostatnio edytowane przez Sulfur : 21-07-2009 o 18:09.
Sulfur jest offline  
Stary 03-08-2009, 19:16   #43
 
Korbas's Avatar
 
Reputacja: 1 Korbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłość
I minął pierwszy dzień nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. A nawet pierwszy pierwszy dla pierwszoroczniaków, którzy w większości lub nie, spragnieni wiedzy o czarowaniu położyli się w swoich łóżkach i poddali się temu błogiemu stanowi jakim jest sen. Jednak nie długo mogli się cieszyć słodką nieprzytomnością, bo bardzo szybko słońce znów zaświeciło nad murami zamku, budząc dzieciaki do kolejnego dnia.
A był nim rzecz jasna Wtorek. Aż dziwne że pierwszy Września wypadł akurat w niedzielę, dzięki czemu mogli cieszyć się pierwszym tygodniem w całej okazałości, nie tracąc ani dnia.
Wtorek był trochę inny od poniedziałku. Podstawową różnicą było to że mieli nieco inne lekcje niż poprzedniego dnia. Drugą różnicą było to że młodzi ślizgoni: Panna Bloodrose, Panna Fleming, Panna Merediv oraz Pan Bravy o wiele szybciej dotarli do Wielkiej Sali niż wczoraj. Na ich szczęście, czy nieszczęście kilka miejsc dalej usiadł Draco Malfoy, a wraz z nim jego cała ekipa: Crabbe, Goyle, Zabini, Parkinson itd.
-Znacie tą Fleming? - zapytał głośno Malfoy, nie zwracając uwagi na to że wszyscy dobrze go słyszą.
-Nie – odpowiedział Zabini, zerkając na rzeczoną dziewczynę. – Ale siedzi z tą rudą, przyjaciółką Szlam. Pamiętasz jak wczoraj pyskowała, kiedy nazwałeś Granger Szlamą?
Malfoy roześmiał się sztucznie i spojrzał na Kristin z odrazą na twarzy.
-Zastanawia mnie dlaczego ona jest w Slytherinie. Z taką miłością do szlam powinna znaleźć się w Gryffindorze obok tego Pottera… - w tym momencie spojrzał na wrota Wielkiej Sali, gdzie Harry Potter wchodził akurat do środka.
W innej części zamku z Pokoju Wspólnego Krukonów wychodzili Panna Reed i Pan Purvis w towarzystwie Terry’ego Boota. Zeszli z wieży i powędrowali w kierunku Wielkiej Sali. Kristin i Alex zobaczyły jak Teegan wchodzi do środka i pomachały jej na powitanie. Teegan też ich zauważyła i odwzajemniła gest, a potem powędrowała do stołu Krukonów za [b]Mattem/B] i Terrym.
Mathew Wallace już siedział w Wielkiej Sali i jadł grzanki, rozmawiając z Harrym i Ronem na temat dzisiejszego rozkładu zajęć. Nagle podszedł do nich Malfoy.
- I jak podobał ci się pierwszy dzień Potter? – spytał drwiącym tonem – słyszałem że podpaliłeś sobie nogi na zielarstwie. – stający za nim Crabbe i Goyle zarechotali głośno – Na twoim miejscu wyniósłbym się z tej szkoły Potter, ty tutaj nie pasujesz!
I odszedł, a jego goryle za nim. A zamiast niego do stołu Gryfonów przyszedł Jonathan oraz chwilę później Will Prewett, Gryfon rok od nich starszy, przez większość szkoły był znany jako wielki talent albo jako wielki kujon.
- Witaj Hermiono – przywitał się z dziewczyną z burzą brązowych włosów, tą która jako jedyna wyniosła z wczorajszej lekcji Historii Magii stertę notatek. – Jak pierwszy dzień?
Pytając usiadł naprzeciwko niej i nałożył sobie kilka grzanek na talerz.
-Całkiem nieźle. Mam nadzieję że dzisiejsze lekcje będą jeszcze bardziej interesujące – odpowiedziała krótko, uśmiechając się.
Will rozejrzał się za dżemem i zobaczył że stoi na stole obok chłopaka w okrągłych okularach, zielonych oczach i… blizną na czole.
-Harry, podasz mi dżem? – spytał Will patrząc na niego, lecz ten nie odpowiedział, bo nadal wpatrywał się nienawistnym spojrzeniem w plecy Malfoya. – Nie przejmuj się – dodał po chwili i wystawił rękę w kierunku słoiczka, który posłusznie wzniósł się w powietrze i wylądował w jego ręce, a gdy to zrobił Harry spojrzał na niego.
-Skąd znasz moje imię? – zapytał naiwnie, nadal niezbyt oswojony z tym że prawie każdy je zna.
-Zbieg okoliczności. A Malfoya traktuj jak powietrze. Wiedziałem że kiedy się w końcu zjawi, będzie się tak zachowywać. Jego ojciec to znana osoba, cała rodzina Malfoyów jest strasznie bogata i myśli że cały świat należy do niego.
Później spojrzał na rudego chłopaka siedzącego obok Harry’ego. Jeśli był rudy i nosił starą szatę, zapewne po bracie to musiał być…
-A Ty jesteś pewnie najmłodszym synem Państwa Weasleyów, zgadza się? – Will odezwał się do niego, podczas gdy Hermiona przyglądała się im.
-Tak, mam na imię Ron – odpowiedział chłopak, uśmiechając się – Słyszałem że lepiej czarujesz niż większość czwartoklasistów, to prawda, czy Fred znów naopowiadał mi łgarstw?
Will roześmiał się.
-Nigdy nie zwracałem na to uwagi, ale twój brat chyba cię nie okłamał. Sam niewiem jak to jest. Po prostu bardzo szybko się uczę.
- Też bym tak chciał... – rzekł Mathew Wallace, śledząc z zainteresowaniem tą konwersację, tak samo zresztą jak chmara pierwszoroczniaków dookoła.
William spojrzał na niego, ale nie rozpoznał kim jest ów chłopak.
-A Ty jesteś? – spytał niepewnie
-Mathew Wallace – odpowiedział, a wtedy Will przypomniało mu się że słyszał o Stevenie Wallace.
-Ten Wallace? Syn Stevena? – Chłopak pokiwał głową i Will uśmiechnął się. – Słyszałem o Twoim Ojcu od Ojca.
Po chwili wstał.
-Zaraz zaczną się lekcje, zobaczymy się później – powiedział i zjadł do końca swoje śniadanie, po czym oddalił się.
-Pa. – odpowiedziała mu Hermiona, która też wstała i wyszła z Wielkiej Sali.
Wtorkowy plan lekcji miał oznaczać dużo wolnego dla Ślizgonów. Najpierw ruszyli na lekcję zaklęć z Profesorem Flitwickiem, którą odbywali sami, a potem mieli godzinę wolnego. Panna Bloodrose dobrze wykorzystała godzinne okienko w planie zajęć i ruszyła z koleżankami Alex i Sybillą dalej zwiedzać zamek. Udało jej się także przekonać Jordana do przejścia się z nimi.Jednak dla Sybilli wędrówka korytarzami zakończyła się tragicznie. Kiedy wrócili do pokoju wspólnego Profesor Snape zabrał ją stamtąd, twierdząc że jej matka zmarła nad ranem. Gdy ze łzami w oczach wychodziła ze Snape’em, jej koleżanki nie przypuszczały że widzą ją po raz ostatni.
Tymczasem młodzi Gryfoni udali się wspólnie z Krukonami na pierwszą lekcję transmutacji. Jak to zwykle bywa na początku, McGonagall zapoznała ich ze swoją osobą, a potem po krótkiej demonstracji i instrukcjach nakazała im zamienić zwykłą zapałkę w najzwyklejszą igłę. Szło im to nie lada powoli. Dopiero po piętnastu minutach Pannie Granger udało się dokonać tej sztuki za co została nagrodzona dziesięcioma punktami dla Gryffindoru. Chwilę później udało się to zrobić także pannie Reed, za co Profesor McGonagall i ją nagrodziła dziesięcioma punktami dla swojego domu – Ravenclawu. Mathew wziął się do pracy dopiero kiedy został zrugany przez Panią Profesor za sprzeczki z Ronem na temat Quidditcha i również zamienił swoją zapałkę w igłę na chwilę przed dzwonkiem. Potem Gryfoni przenieśli się na błonia zamku, a dokładniej do cieplarni numer 6, gdzie mieli odbyć drugą w tygodniu lekcje zielarstwa, a tymczasem krukoni powędrowali niedaleko dalej bo przed bramę wejściową aby z Puchonami zaliczyć pierwszą z trzech lekcji nauki latania na miotle z Panią Hooch.
Na zielarstwie Gryfoni przygotowywali na eliksiry Kapkip – małe roślinki o fioletowych liściach, które są bardzo pożądane przy sporządzaniu zaawansowanych eliksirów leczących. Zadanie było tylko na pozór łatwe – Profesor Sprout nakazała im nacinać liście odpowiednim nożem, w odpowiednich miejscach, a na dodatek gdy już ją się nacięło wypuszczała niewidzialną substancję łzawiącą, przez co po dziesięciu minutach każdy w cieplarni beczał jak małe dziecko.
Pod koniec lekcji rozdzielali zwiędłe liście tychże ziół od dobrych do użytku, aby było dla następnej klasy.
-Witam wszystkich – powitała srogo pierwszoroczniaków Profesor Hooch – instruktorka i znawczyni Qudditcha. Wszyscy stali w dwóch rzędach naprzeciwko siebie i między nimi leżały stare szkolne miotły, większość z nich to stare Komety szóstki, ale znalazły się też nieco nowsze modele. Jednak wszystkie były w okropnym stanie. Powyginane witki, pobrudzone od kurzu rączki…
-Nie ma czasu do stracenia. Stańcie obok swoich mioteł, wystawcie nad nią rękę i powiedzcie; „Do Mnie!”
Uczniowie zrobili tak jak im nakazała i za chwilę dało się usłyszeć okrzyki „Do Mnie!”. Niewielu osobom się ta sztuka udała. Teegan się nie udało, lecz Mattowi Purvisowi owszem, czym sam się zdziwił, ale i był uradowany. Później Profesor Hooch kazała im na chwilę zawisnąć w powietrzu i opaść na ziemię. Tutaj już z większym powodzeniem udało się wykonać to ćwiczenie. Na koniec kilku osobom udało się utrzymać na miotle w powietrzu dłużej niż kilkanaście sekund, po czym lądowali na ziemi.
Następnie była godzinna przerwa dla wszystkich i obiad, podczas którego wybuchło zamieszanie przy stole Puchonów, gdy dwoje trzecioroczniaków zaczęło obrzucać się jedzeniem i nie tylko. Mathew i Jonathan wraz z Harrym, Ronem i Hermioną znów spotkali Willa, który tym razem nie opowiadał o sobie tylko rozmawiał z Hermioną i Harrym o podejrzanym zachowaniu Pani Norris, kotki Filcha.
Po obiedzie Ślizgoni i Krukoni spotkali się na drugim piętrze pod drzwiami Sali Historii Magii. Tam Kristin i Alex podzieliły się z Teegan i Mattem wieścią o tragicznej wiadomości jaką otrzymała Sybilla. Jordan stał obok nich milcząc i wpatrując się w ścianę naprzeciwko niego.
Dwie lekcje Historii Magii podczas których Binns jak litanię odczytywał swoje wielkie notatki dłużyła im się w nieskończoność. Większości Krukonom udawało się zapisywać jakiekolwiek notatki z wykładu Profesora, ale Ślizgonów na pewno nie interesowało co im mówi profesor-duch. W końcu zakończyła się pierwsza, a potem druga lekcja i Ślizgoni mogli odpocząć aż do północy.
Tymczasem Gryfoni wraz z Puchonami odbywali lekcje Zaklęć dwa piętra wyżej. Pozostawili wymowę zaklęcia Wingardium Leviosa i zajęli się ruchem różdżki potrzebnym do działania zaklęcia. Już po pół lekcji opanowali to do doskonałości i wzięli się za ćwiczenie samego zaklęcia. Pod koniec lekcji udało się tego dokonać Hermionie, a Seamus Finnigan spalił sobie rzęsy. Mathew podczas lekcji odpoczywał, a Jonathanowi udało się unieść swoje pióro, ale po chwili spadło.
Gdy zadzwonił dzwonek młodzi Gryfoni mieli spokój na resztę dnia.
O północy Ślizgoni zebrali się u podnóża góry astronomicznej i wspólnie z profesor Vectrą weszli na górę. Przez godzinę badali położenie saturna i księżyca i poznawali niektóre konstelacja gwiezdne.
 
__________________
Wyłącz się!
Ctrl+W

Ostatnio edytowane przez Korbas : 04-08-2009 o 20:11.
Korbas jest offline  
Stary 05-08-2009, 21:25   #44
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Nareszcie ten męczący dzień dobiegł końca. Wiele osób wyszło z założenia, że historia magii psuje właściwie resztę dnia. Człowiek nie jest już w stanie w pełni się obudzić i chodzi jakiś taki przybity, bez energii. Na szczęście kolejne spotkanie z Binnsem dopiero za tydzień.

Mathew spał bardzo dobrze i obudził się wcześniej od innych. W domu zawsze wstawał nad ranem, do czego najwidoczniej jego koledzy nie byli przyzwyczajeni. Postanowił ich nie budzić, więc po cichutku się ubrał i zszedł do Wielkiej Sali na śniadanie. Miał też nadzieję, że nagle szóstka jego rówieśników nie postanowi opuścić tego posiłku, bo wciąż nie mógł znaleźć planu zajęć i warto by było kogoś zapytać o najbliższe lekcje.

Chłopak oczekując Harry'ego, Rona i innych znajomych, zauważył, że przy stole Ślizgonów jakiś mały blondynek coś głośno komentuje, a zgromadzeni wokół niego energicznie przytakują. Nie słyszał jednak o co chodziło. Ludzi w sali przybywało, a nieodłącznym tego efektem był coraz większy hałas.

Wreszcie pojawili się jego przyjaciele i Mathew z Ronem zagłębił się w kolejną dyskusję o quidditchu, której Harry się przysłuchiwał. Młody Wallace obiecał mu, że będzie mu pożyczał kolejne numery prenumerowanego pisma, żeby i on mógł się włączać w dyskusję. Zresztą taka niewiedza o quidditchu jest powodem do niezłego obciachu.

Miłą atmosferę przerwał ślizgoński blondynek, który wcześniej robił za coś w rodzaju skrzyżowania gadającego słupa ogłoszeniowego i programu plotkarskiego. Towarzyszyło mu dwóch, godziwej wielkości, chłopaków o tępych wyrazach twarzy.

- I jak podobał ci się pierwszy dzień Potter? – spytał drwiącym tonem. – Słyszałem że podpaliłeś sobie nogi na zielarstwie. Na twoim miejscu wyniósłbym się z tej szkoły Potter, ty tutaj nie pasujesz!

Po tej krótkiej "uwadze" odszedł. Gryfoni, siedzący w pobliżu Harry'ego przez chwile milczeli, nie wiedząc co o tym myśleć. Mathew zastanawiał się co musiało temu blondasowi spaść dziś rano na głowę, że ma taki humorek, ale wolał zająć się swoim przyjacielem.

- Ciekawa co taka obślizgła glizda jak on może o tym wiedzieć, co nie Harry?

Po chwili do stołu podszedł Jonathan i jakiś drugoklasista. Okazało się, że to znajomy Hermiony:

- Witaj Hermiono. Jak pierwszy dzień?

- Całkiem nieźle. Mam nadzieję że dzisiejsze lekcje będą jeszcze bardziej interesujące - odpowiedziała bardzo szybkim tempem. Mathew wciąż nie mógł się przyzwyczaić do takiego sposobu mówienia.

- Harry, podasz mi dżem? - spytał po chwili starszy od nich uczeń. - Nie przejmuj się - dodał nawiązując do występu Ślizgona.

- Skąd znasz moje imię?

- Zbieg okoliczności. A Malfoya traktuj jak powietrze. Wiedziałem że kiedy się w końcu zjawi, będzie się tak zachowywać. Jego ojciec to znana osoba, cała rodzina Malfoyów jest strasznie bogata i myśli że cały świat należy do niego - odpowiedział wskazując odchodzącego blondyna. - A Ty jesteś pewnie najmłodszym synem Państwa Weasley'ów, zgadza się? - zwrócił się do Rona.

- Tak, mam na imię Ron. Słyszałem że lepiej czarujesz niż większość czwartoklasistów, to prawda, czy Fred znów naopowiadał mi łgarstw? - odpowiedział szybko rudzielec. "No tak, mając starszych braci, wie się wszystko o wszystkich jeszcze przed przybyciem" pomyślał Mathew usprawiedliwiając swoją niewiedzę.

- Nigdy nie zwracałem na to uwagi, ale twój brat chyba cię nie okłamał. Sam nie wiem jak to jest. Po prostu bardzo szybko się uczę.

- Też bym tak chciał - wtrącił Wallace.

- A ty jesteś?

- Mathew Wallace - przedstawił się.

- Ten Wallace? Syn Stevena? Słyszałem o twoim ojcu od ojca.

Pierwszoroczniak chciał spytać, czy ich ojcowie może się przyjaźnili czy coś, ale drugoklasista wstał, pożegnał się szybko i odszedł.

- Hej Ron, kto to był? - spytał więc przyjaciela.

- Will Prewett. Nie słyszałeś o nim?

- Nie. Wyobraź sobie, że jako jedynak nie mam starszego rodzeństwa w Hogwarcie. I zaryzykuję stwierdzenie, że gdy byli w nim moi rodzice, to tego chłopaka jeszcze nie przyjęli - powiedział z ironią.

Mathew nie wiedział co myśleć o tej nowej znajomości. Ten starszy chłopak był jakiś dziwny. Niby utalentowany i grzeczny, ale jakiś... nierealny. Przypominał trochę Percy'ego, a to na pewno nie jest zaleta.

* * * * *

Pierwszą lekcją tego dnia miała być transmutacja. Młody Wallace miał nadzieję, że więcej czasu spędzi na niej z różdżką niż z piórem i pergaminem. Przedmiotu uczyła profesor McGonagall. Surowa i wymagająca nauczycielka. Na dzień dobry kazała zamienić zapałkę w igłę. Piętnaście minut. Tyle potrzebowała najlepsza osoba, by osiągnąć cel. Oczywiście była to Hermiona. Po chwili udało się to też Teegan Reed.

Mathew pewnie by zainteresował fakt, że dwóm osobom ta sztuczka już się udała, ale akurat był pogrążony w konwersacji z Ronem i obaj nie zwracali uwagi na otoczenie.

- Mówię ci, że to był Owens. To on strzelił na 260 dla... - Mathew zamilkł w pół zdania. Obok ich ławki stała pani profesor z groźną miną, sugerującą, że jeżeli za chwilę nie zabiorą się do pracy, źle się to dla nich skończy.

Obaj błyskawicznie zabrali się do roboty i ku zdziwieniu obu, po kilku minutach na ławce Wallace'a leżała nowiutka igła. Ronowi delikatnie poczerwieniały uszy.

* * * * *

Zielarstwo nie było ulubionym przedmiotem wielu uczniów. Jednak wszyscy oni musieli zgodnie przyznać, że były o wiele gorsze zajęcia. Zielarstwo nie było ani fajnym przedmiotem, ani beznadziejnym. Było gdzieś po środku. Oczywiście nie dla Hermiony, która zachwycała się właściwie wszystkim. I nie dla Neville'a, który w cieplarni był nieco mniej fajtłapowaty niż normalnie.

Na dzisiejszej lekcji uczniowie mieli nacinać liście roślince zwanej Kapkip. Mathew jakimś sposobem umknęło dlaczego mają to robić i jaki jest pożytek z tego "zielska". I chociaż sam nie wiedział dlaczego tak się stało, Harry był przekonany, że musiało to mieć coś wspólnego z Owensem i jego 260 punktami.

Po płaczliwej lekcji Gryfoni mieli godzinę wolnego, a potem obiad. W Wielkiej Sali jacyś Puchoni zaczęli obrzucać się jedzeniem. Gdy Ron i Mathew zaśmiewali się do bólu z widoku ubabranych uczniów słuchających od McGonagall o szlabanie, Harry i Hermiona wysłuchali całego wykładu o Pani Norris. Autorem tego monologu był oczywiście Will Prewett, który chyba wybrał sobie rolę opiekuna pierwszoroczniaków, bo rozmawiał z nimi częściej niż ze swoimi rówieśnikami.

* * * * *

Wreszcie przyszedł czas na ostatnią lekcję tego dnia. Tym razem były to zaklęcia. Ponieważ temat o Owensie i jego punktach zdążył się wyczerpać przed południem, Ron i Mathew skupili się na zajęciach.

Pierwszoroczniacy mieli ćwiczyć zaklęcie lewitacji Wingardium Leviosa. Najpierw dość długo uczyli się odpowiedniej wymowy, a następnie ruchów różdżki. Nie mogli uwierzyć, że proste zaklęcie może być, aż tak skomplikowane. Mathew należał chyba do niewielu osób, które tak nie uważały. Do tego stopnia był pewny siebie, że nawet nie ćwiczył. Do końca zajęć tylko Hermionie udało się to zrobić porządnie.

Po lekcjach Wallace przeprosił swoich przyjaciół i udał się na samotną wyprawę do sowiarni. Od dwóch dni nie widział już Ulryka i trochę się za nim stęsknił. Przezornie zabrał podczas obiadu kilka ziemniaków i z tym prezentem dla ulubionego zwierzątka ruszył w odwiedziny.

Puchacz ucieszył się na widok swojego pana niemal tak, jak on na widok swojego pupila. Chłopak nakarmił go ziemniakami, pogłaskał, a nawet porozmawiał z nim (chociaż oczywiście Ulryk odpowiadał milczeniem). Gdy spytał go, czy dobrze mu tutaj, Ulryk wskazał dziobem swoje miejsce odpoczynku, na którym siedziała jakaś zadbana sowa. Mathew zrozumiał aluzję, pożegnał się i błyskawicznie wrócił do domu wspólnego Gryffindoru, gdzie miał nadzieję spotkać Harry'ego i Rona.
 
Col Frost jest offline  
Stary 12-08-2009, 13:36   #45
 
Zielin's Avatar
 
Reputacja: 1 Zielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwu
Wszechogarniająca ciemność. Ledwo odróżniał kształty. Rozłożyste korony drzew w całości przysłaniały niebo. Poruszał się bardziej na słuch i dotyk niż wzrok. Szeleszczące liście, łamiące się pod nogami gałązki. Kora drzew pokryta starym mchem. I te wszechogarniające poczucie bycia obserwowanym. Można było poczuć na sobie tysiące spojrzeń tak głębokich, że wydawały się jakby dosięgały głębi ludzkiej duszy i przewiercały ją na wylot, szukając największych lęków. Mroczna atmosfera rodem z horrorów
Matt nie wiedział, która może być teraz godzina. Szelest z lewej. Potykając się parł naprzód, jakby to była ostatnia rzecz, jaką miałby zrobić w życiu. Kilkukrotnie upadał na ziemię, zawadzając o konary, których nie było. Wycie wilka z tyłu. Odgłos łamanej gałązki, coraz bliżej. COŚ go goniło. Przyśpieszył kroku. Po chwili już biegł, odgarniając gałęzie i pajęczyny.


Wybawienie. Jasne światło. Ostatkiem sił przyśpieszył jeszcze bardziej. Sweter zaczepił się o gałąź. Mocnym szarpnięciem rozerwał go. Biegł dalej. Już prawie był bezpieczny, rękę wyciągał w kierunku światła. Poczuł ucisk na nodze. Zobaczył krew. Dużo krwi... Zęby zatopiły się w jego nodze. Potwór zaczął zaciągać go spowrotem w mroczną otchłań. Był już tak blisko. i wszystko przepadło.
Słowa uwięzły w gardle. Nie zdołał wezwać pomocy. Spodnie się podarły pod wpływem gwałtownego szarpnięcia. Zęby przejechały po skórze, tworząc poważne zadrapanie. Odwrócił się na brzuch, podniósł na rękach i zaczął uciekać. Powłóczył nogą.
Coś walnęło go w klatkę piersiową, wyciskając całe powietrze z płuc. Upadł na plecy. Błysnęły pazury. Rozległ się skowyt. Odruchowo zasłonił ręce i zamknął oczy...

* * * * *

- Nic ci nie jest? - usłyszał znajomy głos.
Otworzył oczy. Zobaczył twarz Terry'ego Boota, nachylającą się nad nim.
- Nic ci nie jest, Matt? - powtórzył Terry.
- Co, gdzie ja...? - rozejrzał się wokoło. Był w dormitorium, w swoim łóżku. Wszyscy chyba już wyszli, bo byli tu sami. Nawet gwar w pokoju klubowym wydawał się cichszy niż zazwyczaj. Przetarł oczy. - Tak, już w porządku. Po prostu miałem zły sen.
- Bogu dzięki.
- Gdzie reszta?
- Poszli już na śniadanie. Choć, ubierz się i też pójdziemy.

Terry zszedł na dół, zamykając drzwi. Chłopak przetarł spocone czoło. Koszmary nawiedziły go już w pierwszym dniu w Hogwarcie.
"Zawsze to samo" - pomyślał. Ilekroć trafiał do nowego miejsca na noc, zawsze musiały mu się przyśnić jakieś koszmary. Dziwny sposób na aklimatyzację pozostawał jednak skuteczny. Po pierwszej nocy chłopak czuł się lepiej. O niebo lepiej.
Szybko narzucił szatę i zszedł do czekającego w pokoju klubowym Terry'ego. Stał w towarzystwie Hanny i Teegan. Matt pozdrowił obie dziewczyny ciepłym uśmiechem schodząc ze schodów. Przywitał się z nimi, a później poprowadził do Wielkiej Sali. Mimo iż spędził tu zaledwie kilkadziesiąt godzin, szybko zdołał zapamiętać rozmieszczenie poszczególnych miejsc. Cieszył się, że wybrał się na zwiedzanie wczoraj wieczorem...

* * * * *

Śniadanie było jak zawsze smaczne. Matt siedział obok jakiegoś trzeciorocznego chłopaka z mnóstwem piegów na nosie, a Anthonym Goldsteinem. Z zawzięciem dyskutowali o Quiditchu.
- Mówię ci Matt - Tony łapał powietrze między rozmową a kolejnymi kęsami jedzenia - Nietoperze z Ballycastle w tym roku zdobędą kolejny puchar!
- Nie wiesz co mówisz! Ich obrońca został kontuzjowany, a obaj pałkarze zawieszeni przez Departament Czarodziejskich Gier i Sportów za wyjątkowo brutalna grę!
- Chłopak poczęstował się jeszcze ciepłymi ciasteczkami, które chwilę temu pojawiły się obok półmiska z owsianką - Połowa składu to rezerwa! Sroki z Montrose mają pewną wygraną!
Kłótnia trwała jeszcze długo. Każdy z nich opowiadał się za swoją ulubioną drużyną. Żaden nie zamierzał zrezygnować. W końcu, skarceni przez Hannę za dziecinne zachowanie, wraz z Gryfonami udali się na pierwszą lekcję transmutacji.

* * * * *

Pierwsza lekcja transmutacji w tym roku szkolnym była inna, niż się spodziewali. Profesor McGonagall zapoznała ich poprędce ze swoją osobą. Wprowadzając ich w świat transmutacji, podała krótkie wytyczne na początkowe zajęcia. Zadanie wydawało się proste - ot, zmienić zapałkę w igłę.
- Podobny kształt, podobna wielkość To nie może być trudne. - usłyszał chłopak gdzieś z boku.
Szło im to jednak dość powoli. Jeden niewłaściwy ruch i efekt mógł być całkowicie odwrotny. Matt wymachiwał różdżką w różne kierunki i z różną siłą. Jedyne, co osiągnął, to zamiana główki zapałki na ucho igielne. Szkoda, że nadal dało się je podpalić pocierając o draskę.
Hermiona Granger zdobyła dziesięć punktów dla Gryffindoru, jako pierwsza transmutując zapałkę. Chwilę później, kątem oka dostrzegł, że Teegan także uzyskała igłę. I ona została nagrodzona dziesięcioma punktami dla Krukonów.
- Jak to zrobiłaś? Mnie nie wychodzi... - szepnął jej Matt
- Patrz na moją różdżkę i powtarzaj - odpowiedziała z lekkim uśmiechem Teegan.
Po krótkich instrukcjach, o wiele bardziej zrozumiałych niż te od pani profesor i on zamienił swoją zapałkę w igłę. Chwilę później rozległ się dzwonek.
- Dzięki za pomoc. - powiedział jej przy wyjściu z klasy
-Nie ma za co.

* * * * *

Krukoni, wraz z Puchonami zmierzali w stronę błoni Hogwartu, gdzie miała odbyć się jedna z trzech lekcji latania.
-Witam wszystkich – powitała srogo pierwszoroczniaków Profesor Hooch. Ustawiła wszystkich w dwóch rzędach - stali naprzeciwko siebie w równym szeregu, niczym w wojsku. Atmosfera też była podobna do tej wojskowej. Ton pani profesor jednoznacznie nie tolerował sprzeciwu ani żadnych głupich zabaw.
Obok każdego leżała stara szkolna miotła. Większość z nich to stare Komety szóstki, ale znalazły się też nieco nowsze modele. Wszystkie były w opłakanym stanie - powyginane witki, pobrudzone od kurzu rączki…
-Nie ma czasu do stracenia. Stańcie obok swoich mioteł, wystawcie nad nią rękę i powiedzcie; „Do Mnie!”
Za chwilę dało się usłyszeć okrzyki „Do Mnie!”. Matt sam się zdziwił, że udało mu się to za pierwszym razem. Był zadowolony z siebie. W końcu niewielu osobom udało się to już za pierwszym razem.
Później był czas na utrzymanie się na miotle. Tutaj już więcej osób wzniosło się lekko ponad grunt. Części z nich, w tym i Mattowi, udało się to nadzwyczaj dobrze. Niektórzy jednak praktycznie po wzniesieniu się w górę zaraz opadali. On zaś wisiał w powietrzu nadzwyczaj długo, za co został pochwalony przez panią Hooch - stwierdziła, że "Może coś jeszcze z niego wyrosnąć".

* * * * *

Przerwa obiadowa minęła nadzwyczaj spokojnie, pomijając zamieszki wywołane przez dwoje trzecioroczniaków przy stole Puchonów. Za obrzucanie się jedzeniem zostali porządnie "nagrodzeni" przez profesor McGonagall. Dwadzieścia punktów i miesięczny szlaban to dość sroga kara jak na początek roku, ale nie im było o tym decydować. Atmosfera znów się uspokoiła, więc reszta uczniów mogła spokojnie dokończyć posiłek...

* * * * *

Po obiedzie Ślizgoni i Krukoni spotkali się na drugim piętrze pod drzwiami Sali Historii Magii. Kristin i Alex podzieliły się z Teegan i Mattem wieścią o tragicznej wiadomości jaką otrzymała Sybilla. Chłopak milczał, przetrawiając uzyskaną informację, ale jego koleżanki z przedziału żywo rozmawiały o sprawach, które zwyczajnie go nie obchodziły. Usiadł w kącie, zasłaniając się jakimś stojącym w pobliżu wazonem.
Z tego co słyszał lekcje profesora-ducha są nudne. I dopóki sam nie usłyszał jego wykładu, dotąd by nie wierzył, że coś takiego naprawdę istnieje. Ten ton głosu od razu wprawiał w senność. A sama opowiadana przez niego historia nie była najwyższych lotów.

Te dwie lekcje dłużyły im się w nieskończoność. Większość Krukonów zapisywała - mniej lub bardziej dokładnie - słowa profesora. Matt należał do tych, którzy leżeli pogrążeni w błogim półśnie... Sam nie wiedział, kiedy zajęcia się skończyły, a on trafił do pokoju klubowego.

Obiecał sobie wziąć zatyczki do uszu i coś ciekawszego do roboty na następną lekcję Historii Magii...
 
__________________
Powiało nudą w domu...Czy może powróciło natchnienie? Znalazł się stracony czas? Jakaś nagła zmiana w życiu?
A może jeszcze coś innego?

<Wielki comeback?>
Zielin jest offline  
Stary 15-08-2009, 19:01   #46
 
Keyci's Avatar
 
Reputacja: 1 Keyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znany
Wtorkowy poranek rozpoczął się całkiem spokojnie. Ruda jedenastolatka usiadła na łóżku obudzona pierwszymi promieniami Słońca. Przetarła dłońmi oczy i spojrzała w stronę okna. Nie pamiętała co dokładnie jej się śniło tak więc uznała, że nie był to sen wart zapamiętania.Korzystając z tego, że jej koleżanki jeszcze śpią wymknęła się do łazienki aby się umyć i przebrać. Gdy wróciła dziewczęta były już na nogach. Gdy już były gotowe opuściły pokój i skierowały się w stronę Wielkiej Sali. Po drodze zgarnęły Jordana.Kristin wraz z przyjaciółmi ze Slytherinu doszła do Wielkiej Sali nader szybko. Usiedli przy stole Slytherinu i rozpoczęli konsumpcje śniadania. Sielanka jednak nie trwała długo gdyż do stołu doszedł Malfoy ze swoją świtą.
-Znacie tą Fleming? - zapytał głośno Malfoy, nie zwracając uwagi na to że wszyscy dobrze go słyszą.
-Nie – odpowiedział Zabini, zerkając na rzeczoną dziewczynę. – Ale siedzi z tą rudą, przyjaciółką Szlam. Pamiętasz jak wczoraj pyskowała, kiedy nazwałeś Granger Szlamą?
Kristin poczuła na sobie wzrok latorośli Malfoyów. W tym momencie go nienawidziła.Mała, blondwłosa,pinda... pomyślała zaciskając mocniej pięści na nożu, którym akurat smarowała kromkę chleba. Chętnie by tym nozem w nim teraz rzuciła.
-Zastanawia mnie dlaczego ona jest w Slytherinie. Z taką miłością do szlam powinna znaleźć się w Gryffindorze obok tego Pottera…
W tym momencie rzeczony Potter zaszczycił wszystkich swoją obecnością przekraczając próg Sali. Kristin spojrzała w tamtą stronę. Był taki jak słyszała i jak Go sobie wyobrażała. Przypomniał jej się natychmiast ojciec. Jego podejście było takie same jak rodziny Malfoy'ów. Westchnęła i rozluźniła uścisk dłoni. Nie mogła sobie pozwolić by ta pijawka tak łatwo wyprowadziła ją z równowagi. Śniadanie upłynęło w jako-takiej atmosferze. Pierwszą wtorkową lekcją miały być zajęcia z Profesorem Flitwickiem. Po nich rudowłosa wraz z Alex i Sybillą oraz Jordanem wybrała się na dalsze zwiedzanie zamku – w końcu mieli calutką godzinę wolnego! Po powrocie do pokoju ujrzeli Profesora Snape'a. Kristin nie mogła się jeszcze przyzwyczaić do ponurego wyglądu ich opiekuna. Był jak dla niej zbyt cierpki i rzeczowy. I właśnie z powodu swojej rzeczowości bez owijania w bawełnę powiadomił Sybillę o śmierci jej matki po czym zabrał ją do gabinetu. Panienka Bloodrose była w lekkim szoku. Taka wiadomość na początku roku szkolnego. Masakra. Było jej żal Sybilli i tego, że Snape jest opiekunem ich domu, bo gdyby był nim ktoś inny na pewno pozwoliłby im porozmawiać z biedną przyjaciółką i ją pocieszyć. On im na to nie pozwolił, nie dał im czasu. Siedzieli w pokoju wspólnym oczekując powrotu Sybilli, lecz ta jednak nie pojawiła się aż do czasu obiadu. Na jej miejsce za to pojawił się Draco. Kristin jak mogła starała się unikać jego wywyższającego się spojrzenia i manier oraz uszczypliwych uwag. Gdy zbulwersowanie osiągnęło w niej szczyt, złapała za dłoń Alex, wstała i pociągnęła ją w stronę drzwi wyjściowych.
-Chodźmy już na obiad. Mam nadzieję, że wszyscy są przygotowani na Historię? - rzuciła do pozostałych osób z „paczki”.
Szła dość szybko nie zważając na uczepioną na końcu jej dłoni Alex, która musiała za nią nadążyć oraz na to czy reszta za nią idzie. Po prostu chciała być jak najdalej od Malfoya.
Podczas obiadu milczała. Nie skupiła się nawet na tym co się wokół niej działo. Myślała o Sybilli, o jej matce i o tym jak nienawidzi Malfoya. Prawie nic nie zjadła. Dłubała bezmyślnie widelcem w jedzeniu. Z zamyślenia wyrwał ją głos jednego ze znajomych, który mówił, że czas już iść na zajęcia. Kristin uśmiechnęła się szeroko po czym poszła z resztą na zajęcia. Okazało się, że Historię Magii mają z Krukonami. Wraz z Alex dopadły Teegan i Matta i opowiedziały o tym co się wydarzyło. Jordan nie wykazywał żadnego zainteresowania. Pewnie uważa, że plotkowanie jest złe i przekazanie tej informacji to głupota bo to sprawy Sybilli pomyślała Kristin przyglądając się chłopakowi.
Dwie godziny Historii ciągnęły się niemiłosiernie długo, za długo. Pocieszająca była jedynie myśl, że już niedługo będą mieli full czasu wolnego aż do zajęć z astronomii.
W Pokoju Wspólnym panowała atmosfera oczekiwania, jednak osoba na którą czekali nie zjawiła się.
-No nic, trzeba się zabrać za lekcje – oznajmiła Kristin sięgając po torbę z pergaminami i piórami.
Miała nadzieję, że spokoju nie zakłóci im Draco. Zabawne, że właśnie teraz o nim pomyślała. Na jej czole pojawiła się zmarszczka, która jednak po chwili zniknęła. Uśmiechnęła się promiennie do towarzyszy aby ich jakoś podtrzymać na duchu.
-Wróci, a jak nie to do niej napiszemy, tak? - spytała rozkładając pergamin na stole.
Północ przyszła szybciej niż mogła się spodziewać. W miłym towarzystwie czas szybko leci. Spotkanie z Profesor Vectrą było czymś magicznym. Kristin uwielbiała gwiazdy, tak więc Astronomię wpisała sobie na listę ulubionych przedmiotów.
-Uda nam się kiedyś odczytać przyszłość z gwiazd? - spytała po zajęciach Panią Profesor, gdyż to akurat bardzo ją interesowało.
Po krótkiej wymianie zdań, dogoniła znajomych i po powrocie do komnaty szybko usnęła.
 
__________________
..::Fushigi Gin Hikari::..
Keyci jest offline  
Stary 22-08-2009, 17:40   #47
 
Korbas's Avatar
 
Reputacja: 1 Korbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłość
W sowiarni młodemu Wallace’owi zeszło trochę czasu, mimo tego postanowił jeszcze pokręcić się po zamku. Gdy niebo za mijanymi przez niego kolejnymi okiennicami zaczynało przybierać szarą barwę, postanowił wrócić do pokoju wspólnego. A wtedy zdał sobie sprawę z tego, że nie bardzo wie gdzie się znajduje. Mając nadzieję spotkać kogoś, kto wskazałby mu drogę do salonu Gryfonów szedł ciemniejącym korytarzem, zastanawiając się gdzie źle skręcił. Doszedł do wniosku że się cofnie, gdy za nim znienacka pojawiła się Pani Norris, lustrując go żółtymi ślepiami.
- No masz… - mruknął do siebie Mathew, podczas gdy kotka przeciągnęła się i zamiauczała, wzywając swojego Pana.
Chłopak zaczął gorączkowo myśleć. Filch zaraz się tutaj zjawi i jeśli go dorwie to nie minie go pierwsza kara – w końcu już się ściemniało. Ale było późno na przemyślenie czegokolwiek – Filch wychodził zza jakiejś zbroi, klnąc pod nosem i trzymając się za prawe kolano, dzięki czemu początkowo nie dostrzegł chłopaka. Czas na decyzję: Uciekać, czy dać się złapać?

Panna Bloodrose schodziła powoli obok Profesor Vectry ze szczytu wieży Astronomicznej, słuchając dokładnie odpowiedzi na zadane przez nią pytanie:
- Odczytywać przyszłość z gwiazd powiadasz? Na pewno będziesz miała taką możliwość na Wróżbiarstwie. Taka sztuka nazywana jest Astrologią i jeśli wybierzesz Wróżbiarstwo do dalszej nauki to będziesz przerabiać ten dział w czwartej klasie.
- A dlaczego nie mamy wróżbiarstwa już w pierwszej klasie?
- Ponieważ pierwsza i druga klasa ma Was nauczyć podstawowych zagadnień i pomóc Wam kontrolować moc magiczną. Wróżbiarstwo jest jednym z przedmiotów, które można wybrać pod koniec drugiego roku, na kolejne trzy lata nauki.
-To znaczy że nie mogę się już doczekać. Dobranoc Pani Profesor! – pożegnała się Kristin i zbiegła po schodach.
Na dole przyjaciele na nią nie czekali, więc ruszyła dziedzińcem, pod jednym z daszków ku szkole. Weszła na korytarz prowadzący… Sama nie wiedziała dokąd, więc skręciła w prawo. Korytarz był pusty i ciemny. Przeszła kawałek i ku jej nieszczęściu spotkała Poltergeista Irytka, który rechocząc głośno podleciał do niej i zawył:
- Pierwszoroczniak o tej porze NIE W ŁÓŻKU?! – i zaczął ją gonić, próbując podpalić jej włosy.
Uciekając przed Irytkiem dziewczyna myślała gorączkowo. Trzeba szybko odnaleźć przyjaciół, lub samotnie pobiec do pokoju wspólnego, bo zaraz na pewno zjawi się tu któryś z profesorów, a wyjaśnienia mogą nie pomóc w wymiganiu się od kary.

Matt Purvis samotnie siedział w Pokoju Wspólnym Krukonów, trudząc się nad zadaniem z Transmutacji, które to McGonagall zadała im rano. Było popołudnie i po podwójnej dawce Binnsa chłopak nadal nie za bardzo wiedział co ma ze sobą zrobić, więc zaczął odrabiać lekcje. Zadanie polegało na odnalezieniu we Wprowadzeniu do Transmutacji wzoru zamiany zapałki w igłę, narysować na pergaminie i szczegółowo opisać, za pomocą podręcznika. Niby zrozumiałe i proste, ale cóż… lekkie otumanienie robi swoje. Teegan i Hanna poszły gdzieś razem, a Terry powinien zaraz wrócić. I tak się stało: kilka minut próby wzięcia się do pracy domowej do Pokoju Wspólnego wszedł uśmiechnięty Terry Boot.
-Hej Matt, robisz pracę domową? – spytał siadając obok niego, zerkając chwilowo na gwieździste sklepienie.
-Tak, z Transmutacji. Najlepiej będzie zrobić to teraz, a za resztę wziąć się później.
- To zaczynajmy!
Razem zabrali się za Transmutację, a potem ćwiczyli razem zaklęcie Wingardium Leviosa na Zaklęcia.
 
__________________
Wyłącz się!
Ctrl+W
Korbas jest offline  
Stary 22-08-2009, 19:17   #48
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Alex siedziała na swoim łóżku przeglądając plan lekcji na dziś.
- Zaklęcia. Profesor Flitwick – mruczała od nosem. – Godzina przerwy, Historia magii – na samą myśl o historii ziewnęła głośno. – Przepraszam, na myśl o historii chce mi się spać, mam nadzieje, że Historia magii będzie ciekawsza od tego, czego uczyłam się do tej pory.
Młoda czarownica już wkrótce miała się przekonać jak bardzo się myli.

***

Wilka Sala tego ranka pachniała tostami i herbatą z cytryną. Mimo, że na stołach znajdowały się też inne potrawy, Alexandra czuła to, co czuć chciała.
Gdy tylko wraz z Kristin zajęły miejsce przy długim stole Ślizgonów odezwał się Malfoy, który siedział kilka miejsc dalej. Już chciałam mu odpowiedzieć, gdy w drzwiach pojawił się Potter, na pierwszy rzut oka zwykły dzieciak, taki jak reszta pierwszoklasistów.

***

Godzina zaklęć z zabawnie wyglądającym Flitwickiem minęła szybko. Teraz Alex razem z koleżankami mogła oddać się pasjonującemu zajęciu, jakim było zwiedzanie zamku.
Kiedy skręciły w kolejny, wąski korytarz na ich drodze pojawił się Snape. Twarz opiekuna domu była taka, jaką zapamiętała z poprzedniego dnia: sroga i jakby trochę nieobecna. Severus Snape był bez wątpienia postacią owiana cienką mgiełką tajemniczości i mroku. Fascynowało ją to. Jak się po chwili okazało był też bardzo arogancki i bezpośredni, co w tej sytuacji było zupełnie nie na miejscu. Sybilla ze łzami w oczach ruszyła za Profesorem do gabinetu.
Alex chciał coś powiedzieć, pocieszyć jakoś koleżankę, ale słowa typu „przykro mi”, „ nie martw się” czy „wszystko będzie dobrze” nie chciały przejść jej przez usta.
Po tym wydarzeniu nie miały już ochoty na dalszy spacer. Wróciły do pokoju wspólnego, oczekując na powrót koleżanki. Sybilla nie wracała.

Przyglądała się Malfoyowi, który mierzył ją pogardliwym spojrzeniem rzucając przy tym uszczypliwe uwagi w stronę Alex i jej płomiennowłosej koleżanki. Póki co, w stosunku do Dracona obrała najprostszą z możliwych strategię: obserwować i ignorować.

- Już idę – powiedziała wyrwana z zamyślenia, kiedy Kristin pociągnęła ja za rękę.
Obiad minął w ciszy. Po tym, co się dzisiaj stało nie miały nastroju do żartów.

***

Historię magii mieli z Krukonami, wśród których byli znajomi z pociągu. Teegan i Matt, po wysłuchaniu relacji ślizgonek, też nieco stracili humor, przez co Historia magii, była jeszcze nudniejsza, niż mogłaby być, gdyby byli w dobrych nastrojach.

***

- Wróci – przytaknęła, gdy zabrali się za odrabianie lekcji, choć tak naprawdę do końca sama w to nie wierzyła.

Wieczorem zdawało się, że nikt już nie myśli o tym, co przytrafiło się Sybilli. W pokoju wspólnym jak zwykle było wesoło i głośno. Z godziny na godzinę pokuj jednak pustoszał. Wytrwali, z pewnymi wyjątkami oczywiście, bo Craba, który zaczynał już pochrapywać musiał co chwilę budzić Goyle, byli tylko pierwszoroczni z niecierpliwością oczekujący lekcji na wierzy astronomicznej.

Północ powitała ich chłodnym wiatrem, profesor Vectrą i gwiezdnymi konstelacjami, o których istnieniu Alex nie miała pojęcia.
 
Vivianne jest offline  
Stary 22-08-2009, 22:32   #49
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
"Ta przeklęta kotka!" myślał Mathew. "Musiała się włóczyć akurat po tym korytarzu". Nie była to zbyt szczęśliwa chwila. Sama Pani Norris nie przeszkadzała chłopakowi. O wiele gorszy był jej właściciel, który prawdopodobnie niedługo się tu pojawi. I rzeczywiście parę sekund później można było dosłyszeć kroki i charakterystyczny chrapliwy oddech Filcha.

Wallace słyszał już, przez ten krótki czas pobytu w Hogwarcie, o karach wymierzanych przez woźnego. Przede wszystkim czyszczenie przeróżnych rzeczy mugolskimi metodami, czego wielu uczniów nigdy nie robiło. Potem wychodziło na to, że rzeczywiście jest to niemała męka i ukarani wracali do swoich pokoi z bolącymi dłońmi i nadgarstkami. Chociaż Filch i tak pragnął powrotu starych sposobów karania. Najczęściej wymieniał wieszanie za ręce pod sufitem. I to na parę dni!

Mathew niewiele myśląc rzucił się biegiem w przeciwną stronę niż ta z której nadbiegał już głos woźnego:

- Co jest moja droga? Jakiś uczeń się tu wałęsa?

Skręcił w prawo, potem w lewo, znów w lewo, w prawo, zbiegł po jakichś schodach, przebiegł przez jakąś tkaninę, znów w prawo, znowu schody, a potem długi korytarz. Jego kroki odbijały się głośnym echem w nocnej ciszy. Biegł i biegł wciąż przed siebie mając nadzieję, że Filch za nim nie nadąży, a i przy okazji na nikogo nie wpadnie. Gdy wydawało mu się, że nikt za nim nie podąża zwolnił kroku i rozejrzał się dookoła. Ruszył przed siebie szukając znajomych miejsc.
 
Col Frost jest offline  
Stary 23-08-2009, 20:50   #50
 
Korbas's Avatar
 
Reputacja: 1 Korbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłość
...I w końcu znalazł. Ale razem z korytarzem wiodącym do Sali Wejściowej znalazł również Profesora Snape'a, idącego z Profesorem Dumbledorem w jego kierunku, w stronę Sali Wejściowej. Młody Wallace schował się za posągiem jakiegoś mądrego czarodzieja z księgą w ręce, siedzącego na ozdobnym fotelu, stojącego we wnęce w ścianie korytarza. Choć mówili cicho to jednak Mathew dobrze słyszał ich słowa:
- Myślisz że będzie tu bezpieczne? - spytał Snape z nutką powątpiewania w głosie.
Dumbledore nie odpowiedział od razu, jednak Wallace nie widział co oboje robią, bo zasłaniał ich posąg, robiący mu za osłonę.
- Sądzę, podobnie jak Ty Severusie, że będziemy musieli się wszyscy trzymać na baczności. Być może spróbuje go zdobyć, skoro zdołał wejść do Gringotta.
Głosy oddalały się, ale chłopak usłyszał jeszcze jak Profesor Snape odpowiada:
- Mam nadzieję że nie nadejdzie to zbyt szybko...
Potem oboje zamilkli gdy wstąpili do Sali Wejściowej i Wallace słyszał tylko ich kroki. Wyszedł z ukrycia i powoli ruszył do Wieży Gryffindoru.
 
__________________
Wyłącz się!
Ctrl+W

Ostatnio edytowane przez Korbas : 23-08-2009 o 20:52.
Korbas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172