Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2009, 22:54   #143
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Lorelei, Thimoty, Jestem

Lodowa Róża nie tylko nie spadła z dużej wysokości, lecz również wykorzystała krótką chwilę, gdy zwisała nieruchoma na języku Jestem, aby rzucić prosty czar ochronny. Gdy uderzyła o twarde podłoże, nawet nie poczuła upadku…w przeciwieństwie do Awatara. Ten runął ze zbyt dużej wysokości żeby wyjść z tego bez szwanku. Kilka kości chrupnęło łamiąc się, o obrażeniach wewnętrznych, których nie można było ocenić, nie wspominając. Lepka niebieska krew wypłynęła z ust pomysłowego stwora. Jestem czuł piekielny ból całego ciała…oznakę, że wciąż żył.

- Tim osłaniaj mnie. – niemal wrzasnęła Dagata znajdująca się dobrych kilkanaście metrów dalej, po czym rzuciła się pomóc rannemu towarzyszowi. Nie chciała pozwolić na stratę kolejnego przyjaciela. Biegła w pełni ufając w siły Rangersa.

Thimoty wiedział, że nie mógł zostać tutaj dłużej z Karolinką, która zdawała się jedynie biernie obserwować całą sytuację. Wycelował futurystyczną broń w stwora i nacisnął spust. Automat wypluwał z siebie pociski z ogromną prędkością jednocześnie nie powodując żadnego odrzutu. Kule trafiały w burzę włosów tworzących coś w rodzaju tarczy, przez którą Rangers nie mógł ocenić czy robił jakąkolwiek krzywdę potworowi. Ogień, który roznieciła Obdarzona również zgasł, tak jakby włosy pajaca szybko ulegały kolejnym mutacją wedle aktualnych potrzeb. Ważniejszy był fakt, że stwór przynajmniej na chwilę skupił się na ochronie własnego ciała zaprzestając ataków.

- Chodź za mną! – krzyknął żołnierz do dziewczynki i nie przerywając ostrzału zaczął przesuwać się w stronę reszty drużyny. Karolinka nic nie mówiąc stąpała powoli za mężczyzną.

Tymczasem Jestem zajęły się dwie najlepsze uzdrowicielki, Lorelei i Dataga, które jak szybko zauważyły nie miały wiele do roboty. Ciało rannego stworzenia szybko mutowała regenerując sponiewierane kości i organy wewnętrzne. Awatar już po paru chwilach mógł podnieść się z ziemi, ale odczuwał spory wysiłek związany z odzyskaniem zdrowia. W takim stanie kolejne przemiany nie będą przychodziły mu z taką łatwością.

- Cholera, już po nas. – zaklął głośno Shiffer i w tym samym momencie w jednej z tub otworzył się czarny portal, przez który przedostała się tylko jedna osoba, przykuwając uwagę zebranych. Gospodyni tego świata, Verta, nie była w dobrym nastroju. Wyglądała jeszcze paskudniej niż zwykle przez niesamowicie zaciśnięte usta. Widząc stłoczonych bohaterów uśmiechnęła się z satysfakcją, lecz nie zdążyła zrobić nawet kilku kroków, kiedy ona jak i wszyscy pozostali usłyszeli potężny kobiecy głos zagłuszający pozostałe dźwięki.

- VERTA! Ja, Nethorr-Interno-Adol-Asqe (Ta, która sama błyszczy jak gwiazda) z mocy nadanej mi przez Stwórcę, wyzywam cię na pojedynek u podnóża Drzewa Wszelkiego Stworzenia!

Ktoś rzucił jej wyzwanie i tylko Lodowa Róża rozpoznała imię znajomej Opiekunki. Rzeczywiście Niaa nie było nigdzie w pobliżu…

- Nie możesz! Zabraniam! – wrzasnęła rozwścieczona nie na żarty Verta, ale nic nie mogła poradzić wobec takiego wyzwania. Nawet jej starannie sporządzone bariery ochronne były niczym wobec tej pierwotnej siły. W oka mgnieniu jej postać zniknęła, a wszyscy mogli odetchnąć z ulgą. To jednak nie był jeszcze koniec kłopotów.

Dwa kolejne pajace wkroczyły do pomieszczenia kierując się wprost na Thimotiego. Ten już miał otworzyć do nich ogień, kiedy coś naprawdę wielkiego zeskoczyło z sufitu tuż za jego plecami. Wielki czterometrowy klaun o masywnym cielsku i kompletnie białych ślepiach uśmiechał się bezgłośnie. Jego włosy, falowały wokół niego badając teren.

Pierścień na ręku żołnierza zareagował błyskawicznie łącząc się z mocą pasożyta. Mężczyzna jęknął porażony tajemnicza mocą jaką posiadł.

- Czuję wasz strach. – wysapał, a wszystkie pajace, nie wyłączając tego gigantycznego zaczęły wyć, lecz nie ze złości, a przerażenia. Dwa mniejsze zaczęły po prostu uciekać, a większy przyjemniaczek w sekundzie znalazł się z powrotem na suficie owijając się w szczelny kokon włosów.

- Zaraz otworze portal. – zawołał do nich blady jak ściana Mercurius.

Tylko czy Thimoty da radę przytrzymać wystarczająco długo pachołków Verty?


Niaa

Polana przed Wielkim Drzewem


Kobieta nie musiała długo czekać na swoją rywalkę. Verta zmaterializowała się minutę później. Miała wyjątkowo nieprzyjemną minę, a jej aura wskazywała na wielką furię. Cały jej misternie wymyślony plan w jednej chwili trafił szlak. Pozostawała jednakże wciąż potężną i żądną zemsty Opiekunką, której nie można było lekceważyć. Była dużo starsza niż Asqe i kto wie co miała w zanadrzu.

- Brawo. – prychnęła pogardliwie i wyprostowała się dumnie. – Ja Verta-Hoer-Ann(błądząca pośród cieni) przyjmuję twoje wezwanie.

Uderzenie potężnego gromu oznajmiło początek pojedynku, ale nie początek walki. Ta odbywała się niezmienne na tych samych zasadach od zarania dziejów. Opiekunowie szanowali życie swoich braci i sióstr toteż przejawy agresji takie jak ten pojedynek musiały mieć niezmiernie ważny sens i odbywały się pod nadzorem starszyzny. Tym razem jednak coś poszło nie tak i nikt się nie zjawił. Cała polana pozostawała pusta.

- Jesteśmy tylko my dwie. – oznajmiła zimno rywalka. – Zbyt dużo Opiekunów straciło życie w ostatnim czasie, żeby ktokolwiek był na tyle głupi, aby pojawić się tutaj w roli sędziego. Podczas gdy wy biesiadowaliście w moim specjalnym pomieszczeniu, na tej polanie rozegrał się mały przewrót, który naruszył wszelkie możliwe prawa. – duma w jej głosie była wyjątkowo ciężkostrawna - I co teraz zrobisz Asqe, gdy nie dostaniesz żadnego wsparcia? Tylko ty i ja. Bez żadnych bzdurnych reguł. Niech jedynym widzem będzie Wielkie Drzewo, nasza matka, która wydała nas na świat…
 
mataichi jest offline