Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-08-2009, 23:02   #141
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Kocica oddychała ciężko, korzystając z chwili wytchnienia w walce. Cisza przed burzą - oto czym był ten czas, albowiem kocica nie miała już złudzeń. Oto nastał kres drogi wyjątkowej wojowniczki z rodu kotołaków, która wybiła się ponad swój lud i wzleciała aż do gwiazd.

Krew z rozszarpanego ucha zalewała oczy Niaa, która i tak nie była w stanie się już przemieścić. Zdrową ręką przytrzymywała rozszarpany brzuch. Widok wnętrzności wyciekających pomiędzy pazurami mdlił ją nie mniej niż sam upływ krwi. Jeszcze trochę... musi wytrzymać jeszcze trochę, żeby dać przyjaciołom czas, żeby ochronić małą dziewczynkę, którą nieopatrznie kiedyś chciała skrzywdzić. Oto jej pokuta – prawdziwa pokuta wojownika!

Mimo wszechobecnego zapachu posoki, kocica wyczuła, jak kolejny pajac zbliżał się do niej. Tym razem jeszcze większy niż poprzedni. Fuknęła na niego wyzywająco, a gdy w odpowiedzi usłyszała chrapliwy śmiech, rzuciła się prosto w objęcia wroga, wystawiając przed siebie zabójcze ostrza szponów.


To była jej vendetta. Okrzyk walki dobywał się z jej gardła nawet, kiedy rozjuszona bestia, złapała kocice w uścisk mocarnych ramion , miażdżąc jej żebra oraz wnętrzności.
Dopóki miała kły – gryzła...
Dopóki miała pazury – drapała...
Dopóki iskra życia tliła się w obrośniętym sierścią ciele - Niaa walczyła do ostatniej kropli krwi, do ostatniego tchu, by móc odejść w chwale godnej prawdziwego championa!
Blask ten zaś był znacznie silniejszy, niżby kocica mogła przypuszczać. Blask samych gwiazd.

„Zegnaj Niaa, byłaś wyjątkową istotą...”

Pisk strachu wyrwał się z gardła kreatury, która właśnie miała posilić się trupem swego wroga. Po chwili jednak owo wycie zostało zastąpione przez krzyk konającego. Bestia umarła, nie wiedząc nawet, że to Opiekunka Martwych Światów wydarła mu serce. Srebrzysty pył zawirował wokół krwawych strzępów, pozostałych z ciała Niaa, by po chwili ukształtować się w inną, nadnaturalna istotę.

- Żegnaj dzielna przyjaciółko – szepnęły srebrzyste usta do materii, która formowała nową postać – Tak jak ja byłam częścią ciebie, tak ty na zawsze pozostaniesz częścią mnie. A wy... ścierwa Verty... gińcie!

Zabijała – spojrzeniem, ruchem warg, gołymi rękami, mocą swojego istnienia – zabijała istoty powstałe z genetycznej zupy, którą upichciła Upadła Opiekunka. Jedne tak słabe, że starczył jej oddech, by się rozsypały, inne potężne niczym góry – łączyły je jednak dwie rzeczy: pochodzenie i przeznaczenie, jakim była śmierć z ręki Asqe.

- V-E-R-T-A!!! – nieludzki głos Opiekunki wstrząsnął posadami nie tylko długiej komnaty, gdzie znajdowała się wylęgarnia, ale i całego kompleksu, dochodząc do uszu wszystkich stworzeń, przebywających na tej przestrzeni.

- VERTA! Ja, Nethorr-Interno-Adol-Asqe (Ta, która sama błyszczy jak gwiazda) z mocy nadanej mi przez Stwórcę, wyzywam cię na pojedynek u podnóża Drzewa Wszelkiego Stworzenia!

„Czas, by ktoś ukrócił twoje chore eksperymenty genetyczne. Czas, bym... ocaliła swoją córkę przed tobą i wszystkimi innymi, którzy pragną odebrać szczęście memu dziecku!”

Choć dopiero teraz zrozumiała, kim naprawdę jest dla niej Karolinka, więź z tą istotą, która niby nić splatała los miłości dwojga Opiekunów - Asqe i Kapelusznika, która była kwiatem, wyrosłym na całej tej kupie gnoju, jaką stał się wszechświat. I tylko dlatego jednego serduszka, które biło z taka mocą, Asqe gotowa była zębami i pazurami bronić wszelkiego istnienia – czy było ono dobre czy złe.

„Będę walczyć... jak Niaa.”

Formułując wezwanie, siła, której źródła nikt nigdy nie odkrył, przeniosła Opiekunkę do Wielkiego Drzewa – miejsca stworzenia wszystkich Opiekunów. Przyjrzawszy się Drzewu, któremu wyraźnie przybyło pożółkłych liści, Asqe przymknęła nakrapiane gwiezdnym pyłem powieki. Czekała. Chociaż szum liści stworzyciela koił jej duszę, we wnętrzu Opiekunki buzowała coraz większa moc – moc unicestwienia.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-08-2009, 23:25   #142
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Jestem przede wszystkim był esencją natury, może i niewinnym i momentami naiwnym, ale więcej miał w sobie cech zwierzęcia niż istoty rozumnej. Nic więc dziwnego, iż w wyniku stresu wierzgał nogami wszędzie, chcąc strącić z siebie przeciwnika. Mimo tego, iż doskonale pamiętał, iż ten czaił się gdzieś na górze. Fakt pozostawał jeden, Jestem czuł że ktoś pochwycił go za czułki ku górze a że był kompletnie nieprzygotowany na tą sposobność, wierzgał co sił w złudnej nadziei iż kopnie pajaca znajdującego się nieopodal niego.

Nie śmiejcie się ! – nie tak łatwo opanować nerwy i przypomnieć sobie, że napastnik jest nad tobą a nie obok ciebie. Szczególnie jak coś podobnego do żyjących włosów porwało was ku górze i pozostalibyście ślepi !

Na szczęście Jestem opanował się dzięki pomocy Lorelei. Kobieta wskoczyła na łeb Jestem i z wściekłością poczęła ratować z opresji Liściastego. Teraz gdy Avatar odzyskał rozum zrozumiał beznadziejną sytuacje w jakiej się znalazł. Lorelei, kobieta przypominająca mu o jego świecie znalazła się w niebezpieczeństwie przez niego. Co gorsza teraz on musi zapewnić jej bezpieczeństwo, bo jeśli ów Pajac jest choć trochę podobny do ostatniego. To czeka ich ciężka walka o życie.

Jestem mógłby zamienić się w najbardziej niezjadliwą mięsną pożywkę jaka tylko chodziła po Abigeil. Nikt nie ruszał Fruh gdyż pachniały jak zwłoki a smakowały gorzej niż kał zmieszany z uryną. Jestem stworzył te drobniutkie małe piskliwe ptaki, gdyż w jego mniemaniu, wydawały jeden z najpiękniejszych odgłosów ćwierkania jakie kiedykolwiek słyszał. Tylko, jak miał zostać zjedzonym z Lorelei na swym ciele ? Pomysł zdecydowanie nie dostał aprobaty Avatara.

Byli coraz wyżej gdy wpadł do umysłu Jestem kolejny pomysł. Mógł zmienić swój ogon w wirującą turzycę. W końcu jeśli Avatar okrążyłby zaostrzonym ogonem swe czułki mógłby uwolnić się z uścisku włosów. No tak, ale Lorelei raczej nie przeżyłaby upadku na podłogę z takiej wysokości...

Pajac podnosił Lodową Panią wraz z Jestem coraz wyżej i gdy już Avatar utracił wszelką nadzieję na ratunek wpadł na dość desperacki plan. Jednak chyba jedyny, który miał szansę powodzenia. Wystarczył tylko spaść.

Skóra na ciele Jestem stawała się coraz bardziej śliska. Miał on szalony plan ześlizgnąć się na dół, lądując prężnie na wszystkich łapach aby zamortyzować upadek Lorelei. Był tylko jeden drobny problem. Miejsce w którym stała Lodowa Pani stawało się coraz bardziej suche. Naskórek na którym stała łuszczył się, kawałek po kawałku na jego ciele zamiast lśniącej skóry pojawiały się rany powodując nieziemski ból. Liściasty zawył przeciągle gdy kawałek skóry odpadł z jego łba, powodując utratę równowagi pod nogami Lorelei. Kobieta runęła w dół.

Jestem naprawdę chciał dobrze. Skąd mógł wiedzieć, że nie dane mu było przemienić się właśnie teraz ? Czyżby siły Pajaca wpływały na jego moc ewolucji silniej niż mógłby przypuszczać ?

Chyba tylko dobry los sprawił iż jedno z czułek wyślizgnęło się z objęć kosmyka włosów Pajaca, owijając się prędko dookoła nadgarstka Lorelei. Złapana kobieta zawisła prawie dwa metry nad podłogą. Nie był to jednak koniec kłopotów. Czułko, które oplotło jej dłoń, puchło coraz szybciej sprawiając ogromny ból Jestem. Avatar jęknął przeciągle. Czuł się fatalnie, wszystko zaczęło go piec i swędzieć, choć Lorelei była względnie bezpieczna, on sam prawie stracił przytomność.

Kosmyk włosów Pajaca nie utrzymał Jestem. Śliska powierzchnia skóry Liściastego wyswobodziła go z morderczego uścisku.

Otumanione ciało Awatara spadło na podłogę.

Dobrze, że choć Lodowa Pani nie spadła z równie wysokiego pułapu.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 05-08-2009, 22:54   #143
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Lorelei, Thimoty, Jestem

Lodowa Róża nie tylko nie spadła z dużej wysokości, lecz również wykorzystała krótką chwilę, gdy zwisała nieruchoma na języku Jestem, aby rzucić prosty czar ochronny. Gdy uderzyła o twarde podłoże, nawet nie poczuła upadku…w przeciwieństwie do Awatara. Ten runął ze zbyt dużej wysokości żeby wyjść z tego bez szwanku. Kilka kości chrupnęło łamiąc się, o obrażeniach wewnętrznych, których nie można było ocenić, nie wspominając. Lepka niebieska krew wypłynęła z ust pomysłowego stwora. Jestem czuł piekielny ból całego ciała…oznakę, że wciąż żył.

- Tim osłaniaj mnie. – niemal wrzasnęła Dagata znajdująca się dobrych kilkanaście metrów dalej, po czym rzuciła się pomóc rannemu towarzyszowi. Nie chciała pozwolić na stratę kolejnego przyjaciela. Biegła w pełni ufając w siły Rangersa.

Thimoty wiedział, że nie mógł zostać tutaj dłużej z Karolinką, która zdawała się jedynie biernie obserwować całą sytuację. Wycelował futurystyczną broń w stwora i nacisnął spust. Automat wypluwał z siebie pociski z ogromną prędkością jednocześnie nie powodując żadnego odrzutu. Kule trafiały w burzę włosów tworzących coś w rodzaju tarczy, przez którą Rangers nie mógł ocenić czy robił jakąkolwiek krzywdę potworowi. Ogień, który roznieciła Obdarzona również zgasł, tak jakby włosy pajaca szybko ulegały kolejnym mutacją wedle aktualnych potrzeb. Ważniejszy był fakt, że stwór przynajmniej na chwilę skupił się na ochronie własnego ciała zaprzestając ataków.

- Chodź za mną! – krzyknął żołnierz do dziewczynki i nie przerywając ostrzału zaczął przesuwać się w stronę reszty drużyny. Karolinka nic nie mówiąc stąpała powoli za mężczyzną.

Tymczasem Jestem zajęły się dwie najlepsze uzdrowicielki, Lorelei i Dataga, które jak szybko zauważyły nie miały wiele do roboty. Ciało rannego stworzenia szybko mutowała regenerując sponiewierane kości i organy wewnętrzne. Awatar już po paru chwilach mógł podnieść się z ziemi, ale odczuwał spory wysiłek związany z odzyskaniem zdrowia. W takim stanie kolejne przemiany nie będą przychodziły mu z taką łatwością.

- Cholera, już po nas. – zaklął głośno Shiffer i w tym samym momencie w jednej z tub otworzył się czarny portal, przez który przedostała się tylko jedna osoba, przykuwając uwagę zebranych. Gospodyni tego świata, Verta, nie była w dobrym nastroju. Wyglądała jeszcze paskudniej niż zwykle przez niesamowicie zaciśnięte usta. Widząc stłoczonych bohaterów uśmiechnęła się z satysfakcją, lecz nie zdążyła zrobić nawet kilku kroków, kiedy ona jak i wszyscy pozostali usłyszeli potężny kobiecy głos zagłuszający pozostałe dźwięki.

- VERTA! Ja, Nethorr-Interno-Adol-Asqe (Ta, która sama błyszczy jak gwiazda) z mocy nadanej mi przez Stwórcę, wyzywam cię na pojedynek u podnóża Drzewa Wszelkiego Stworzenia!

Ktoś rzucił jej wyzwanie i tylko Lodowa Róża rozpoznała imię znajomej Opiekunki. Rzeczywiście Niaa nie było nigdzie w pobliżu…

- Nie możesz! Zabraniam! – wrzasnęła rozwścieczona nie na żarty Verta, ale nic nie mogła poradzić wobec takiego wyzwania. Nawet jej starannie sporządzone bariery ochronne były niczym wobec tej pierwotnej siły. W oka mgnieniu jej postać zniknęła, a wszyscy mogli odetchnąć z ulgą. To jednak nie był jeszcze koniec kłopotów.

Dwa kolejne pajace wkroczyły do pomieszczenia kierując się wprost na Thimotiego. Ten już miał otworzyć do nich ogień, kiedy coś naprawdę wielkiego zeskoczyło z sufitu tuż za jego plecami. Wielki czterometrowy klaun o masywnym cielsku i kompletnie białych ślepiach uśmiechał się bezgłośnie. Jego włosy, falowały wokół niego badając teren.

Pierścień na ręku żołnierza zareagował błyskawicznie łącząc się z mocą pasożyta. Mężczyzna jęknął porażony tajemnicza mocą jaką posiadł.

- Czuję wasz strach. – wysapał, a wszystkie pajace, nie wyłączając tego gigantycznego zaczęły wyć, lecz nie ze złości, a przerażenia. Dwa mniejsze zaczęły po prostu uciekać, a większy przyjemniaczek w sekundzie znalazł się z powrotem na suficie owijając się w szczelny kokon włosów.

- Zaraz otworze portal. – zawołał do nich blady jak ściana Mercurius.

Tylko czy Thimoty da radę przytrzymać wystarczająco długo pachołków Verty?


Niaa

Polana przed Wielkim Drzewem


Kobieta nie musiała długo czekać na swoją rywalkę. Verta zmaterializowała się minutę później. Miała wyjątkowo nieprzyjemną minę, a jej aura wskazywała na wielką furię. Cały jej misternie wymyślony plan w jednej chwili trafił szlak. Pozostawała jednakże wciąż potężną i żądną zemsty Opiekunką, której nie można było lekceważyć. Była dużo starsza niż Asqe i kto wie co miała w zanadrzu.

- Brawo. – prychnęła pogardliwie i wyprostowała się dumnie. – Ja Verta-Hoer-Ann(błądząca pośród cieni) przyjmuję twoje wezwanie.

Uderzenie potężnego gromu oznajmiło początek pojedynku, ale nie początek walki. Ta odbywała się niezmienne na tych samych zasadach od zarania dziejów. Opiekunowie szanowali życie swoich braci i sióstr toteż przejawy agresji takie jak ten pojedynek musiały mieć niezmiernie ważny sens i odbywały się pod nadzorem starszyzny. Tym razem jednak coś poszło nie tak i nikt się nie zjawił. Cała polana pozostawała pusta.

- Jesteśmy tylko my dwie. – oznajmiła zimno rywalka. – Zbyt dużo Opiekunów straciło życie w ostatnim czasie, żeby ktokolwiek był na tyle głupi, aby pojawić się tutaj w roli sędziego. Podczas gdy wy biesiadowaliście w moim specjalnym pomieszczeniu, na tej polanie rozegrał się mały przewrót, który naruszył wszelkie możliwe prawa. – duma w jej głosie była wyjątkowo ciężkostrawna - I co teraz zrobisz Asqe, gdy nie dostaniesz żadnego wsparcia? Tylko ty i ja. Bez żadnych bzdurnych reguł. Niech jedynym widzem będzie Wielkie Drzewo, nasza matka, która wydała nas na świat…
 
mataichi jest offline  
Stary 13-08-2009, 23:59   #144
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Próbowała nie oglądać się za siebie. Wpatrzona w plecy poruszającego się powoli i ostrożnie Żołnierza starała się nie myśleć o Kotce i każdym kroku oddalającym ich od niej. Wyczuwała w Timie ogromne napięcie. Każdy jego ruch był przemyślany i przygotowywał go na wszelkie niespodzianki. Początkowo słyszała za sobą stukanie o posadzkę ostrych, wysuniętych bojowo pazurów Niaa, jej warczenie i posykiwanie, kiedy gotowała się na przyjęcie przeciwników. Jednak te ciche dowody jej poświęcenia z wolna przestały wkrótce docierać do uszu Wiedźmy. Widziała jeszcze jedynie światło jej dumnej, lecz bohaterskiej duszy.

Powinna pamiętać o priorytetach. Czym było istnienie Kocicy, życie Tima, jej własne czy kogokolwiek z nich w porównaniu z istnieniem Wszechświata? Na sercu Czarownicy zaciskała się jednak lodowata obręcz bólu, a gardło paliło od tłumionego szlochu. Mimo woli przywołała na pamięć obraz Rojka odchodzącego korytarzem Diabelskiej Wieży. Pamięć tamtego bólu i bezradności. Sądziła, że już nigdy nie dopuści, by ktokolwiek poświęcał się w podobny sposób. Zatem dlaczego bez sprzeciwu pozwoliła na to nieszczęsnej Niaa? Dlaczego ponownie złożyli w ofierze życie jednej spośród siebie dla uwolnienia dziecka? Może dlatego, iż podświadomie czuła, że życie Karolinki ma również ścisły związek z istnieniem Serca Wszechświata... Objęła chłodne wciąż ramiona idącego przed nią dziecka, tak obcego teraz i nieprzystępnego, jak gdyby jego dusza wciąż trwała zamrożona podobnie jak do niedawna jego drobne ciało… Jednak nie zdecydowała się podzielić z nikim swoim przeczuciem…

~*~

Tim rozglądając się czujnie wsunął się do wnętrza hali teleportu. W pierwszym momencie wydawało się jej bezpieczne, jednak w jednej chwili zrozumiała, iż coś było nie w porządku. Zanim jeszcze jej oczy spostrzegły jasno oświetlone, spoczywające nieruchomo w przezroczystych tubach ciała dwojga ludzi. Zdwoiła wysiłki, by ogarnąć myślą i czujnym wzrokiem całe pomieszczenie. Niemal równocześnie z obawą wstąpiła w jej serce nadzieja. Na drugim krańcu teleportu z przeciwległego wejścia wysuwali się ich towarzysze. Rozpoznała Mercuriusa, który natychmiast rzucił się ku maszynerii ustawionej wzdłuż ściany. Spostrzegła też Lorelei i dziwną istotę o trudnej do ogarnięcia naturze, którzy jednak zatrzymali się przezornie w progu.
Duszę Dagaty przeniknął cień. Nie było z nimi Świetlistego
Gdzieś w czeluściach korytarzy światło umysłu Kocicy rozbłysło, jak gwiazda i znikło bezpowrotnie. Nie było już Niaa...
Nie mogła też wyczuć pajaca, którego dostrzegała tu wcześniej...
Zbliżały się za to dwa, które zostawili za sobą...

~*~

Następujące po sobie dramatyczne wypadki rozegrały się w błyskawicznym tempie. Atak niezauważonego, uwieszonego pod sufitem potwornego stwora był tak niespodziewany dla wszystkich, iż ledwo uniknęli tragedii. Salę zalało jasne światło i ryk wściekłego stwora. Zdumiona dziewczyna, nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie potrafiła go wyczuć zawczasu. Ogień Lorelei tylko na chwilę powstrzymał ogromnego pajaca. Ponowił wściekły atak tym razem chwytając Jestem. Czarodziejka zdołała mu go wyrwać, a jej wielonożny towarzysz gruchnął na ziemię wkrótce po niej, nie tak jednak szczęśliwie. Z pyska dziwnej istoty bluznęła ciemna, gęsta niebieska ciecz. Dałaby sobie odciąć rękę, że była to krew. Stworzenie przeżyło upadek, ale wyraźnie było z nim źle. Stała, jak skamieniała, przytrzymując Karolinkę. A potem coś w niej pękło. Czyżby kolejny z towarzyszy miał paść ofiarą Verty? Całą istotę Dagaty przeszył potężniejący z każdą chwilą gniew. Nie pozwoli! Już nigdy… nie pozwoli!

- Tim osłaniaj mnie! –jej głos zabrzmiał nawet dla niej samej nadspodziewanie ostro i zdecydowanie, kiedy jak strzała ruszyła przed siebie wyprzedzając Żołnierza i przemykając pomiędzy szklanymi kolumnami teleportów, dopadła poruszającego się niemrawo Jestem i pochylonej już nad nim Obdarzonej. Nie ważne stało się, że tuż nad nimi coraz bliżej i bliżej drgały i wiły się „włosy” potwornego sługi Verty. Nie odwróciła się nawet, gdy przemówiła broń Rengersa. Nie spojrzała czy mężczyzna zdołał powstrzymać ruszającego do kolejnego ataku stwora. Ufała, że cokolwiek się stanie, on zrobi wszystko, co w jego mocy.

Wspólnie z Czarodziejką spróbowały podnieść na nogi zamroczonego Jestem i odepchnąć z dala od wirujących w dzikim tańcu macek. Pomagał im jak umiał. Czuła, że rozpaczliwie stara się zregenerować swoje zmasakrowane upadkiem ciało. I musiała przyznać, że nie była w stanie w istotny sposób go wspomóc. Tragicznie wolno, okupując działanie ogromnym wysiłkiem ruszyły go w końcu z miejsca.

- Cholera, już po nas – zaklął głośno Shiffer, którego palce w niesłychanym pośpiechu poruszały się dotąd po konsolecie wśród usianych nią przycisków. Uderzył ostatni raz z rozpaczą w stół i odwrócił się gwałtownie, wpatrując się w napięciu w czarny portal otwierający się w jednej z tub.

Wszyscy zamarli w bezruchu. Jedynie broń Tima wciąż nie milkła, kiedy z ciemności wynurzyła się postać Verty. Związany walką z Pajacem nie mógł nawet pomarzyć o wzięciu jej na muszkę. Tymczasem jej zaciśnięte w wąską kreskę usta rozciągały się z każdym jej krokiem w złośliwym, tryumfalnym uśmiechu. Dagata wzdrygnęła się i błyskawicznie chwyciła za broń, chcąc wymierzyć do zbliżającej się z kpiącą miną Opiekunki. Nie zdążyła nawet jednak, być może na swoje szczęście, nałożyć strzały na cięciwę.

- VERTA! Ja, Nethorr-Interno-Adol-Asqe, z mocy nadanej mi przez Stwórcę, wyzywam cię na pojedynek u podnóża Drzewa Wszelkiego Stworzenia! -rozległ się brzmiący potężną mocą, obcy kobiecy głos.

- Nie możesz! Zabraniam! – wrzasnęła rozwścieczona Władczyni i niemal w tym samym momencie nagle, bez ostrzeżenia, równie szybko jak się pojawiła, zniknęła im z oczu.

Nie zdążyli zaczerpnąć oddechu, kiedy w wejściu do hali teleportów, za plecami Tima ukazały się pozostałe dwa, ścigające ich pajace. Jego reakcja była błyskawiczna, jednak stwory okazały się szybkie i sprytne. Zdołały odwrócić uwagę Żołnierza, podczas gdy ich większy krewniak, który dotąd siedział uwieszony u sufitu zeskoczył za jego plecami, odcinając jego i obojętną na wszystko Karolinkę od reszty towarzyszy. Dagacie wydawało się, że otoczony przez trzy stwory Tim jest zgubiony. Z gniewnym krzykiem, z łukiem w ręku, ruszyła ku niemu najkrótszą drogą między kolumnami.

-Wara od niego, brudne świnie! –zawyła z całych sił mimo, iż była niemal pewna, że nie zdoła go ocalić. Macki ich włosów zacieśniały wokół niego falujący krąg i już niemal dotykały jego twarzy, ramion i pleców. Kilka z macek niepostrzeżenie zmierzało, by wyrwać mu z rąk karabin. Zrozpaczona spostrzegła, jak ciałem Żołnierza targnął nagły wstrząs. Stężał z pobladłą twarzą i rozszerzonymi strachem oczyma, a ramiona opadły mu pod ciężarem broni.

- Czuję wasz strach – wysapał nieoczekiwanie nieswoim, stłumionym szeptem. Brzmiał znajomo. Oczy Wiedźmy rozszerzyły się zaskoczeniem i niepokojem.

Naraz Pajace odskoczyły od niego wyjąc przeraźliwie i skręcając się jak gdyby w potwornym przerażeniu. W następnej chwili jego twarz wykrzywiać począł dziwny wyraz na poły okrucieństwa, na poły zmysłowej rozkoszy. Przejmował Dagatę przemożnym lękiem. Nie mogła jednak zastanawiać się nad tym, ani zwlekać z działaniem. Dwa z nich długimi skokami już poczęły uciekać ku drzwiom, którymi dostały się do hali. Nie traciła czasu, z resztą szkoda było bólu i krwi na te sucze syny.

Mordercy! Wiedziała, co może je unieszkodliwić na zawsze. Zebrała w ustach trochę śliny i splunęła na groty dwóch strzał. Wymierzyła i posłała obydwie, jedną po drugiej, każdemu z przepychających się w wejściu pajaców. Ryknęły jeszcze głośniej, walcząc między sobą o pierwszeństwo w przejściu, gdy strzały wbiły się w ich cielska prawie aż po brzechwy. Wokół ich drzewców ciało wolno zaczynało się rozkładać, ściekając gęstą od niebieskiej krwi breją. W pewnej chwili oba jak gdyby zakrztusiły się powietrzem, a z ich ohydnych ust i nosów bryznęły strugi wycharkiwanej, spienionej juchy. Nie trwało długo, kiedy jeden po drugim runęły tarasując przejście rozkładającymi się na oczach obecnych drgającymi jeszcze zwłokami.

Nie zwracając już na nie uwagi w pośpiechu wyciągnęła kolejną strzałę, przytknęła na chwilę grot do ust i jeszcze w półobrocie posłała ją w umykającego z powrotem na sufit największego pajaca. Spóźniła się jednak. Zanim strzała dosięgła go zdążył owinąć się w kokon włosów, od którego śmiercionośny pocisk odbił się, nie drasnąwszy go nawet.

Dziwny dźwięk wydarł się z gardła stojącego nieruchomo z opuszczonymi rękami Tima. Odwróciła się stając naprzeciwko niego z wymierzoną w niego strzałą . Nie wiedziała, dlaczego to robi, póki nie zobaczyła jego twarzy. Obcej, na początku jak gdyby pochłoniętej czerpaniem przyjemności z obserwowania uciekających w popłochu, a potem konających stworów. Wydawał się wręcz zirytowany, iż przerwała mu to, ich śmierć. Spojrzał na nią zamglonym jeszcze rozkoszą, rozgniewanym wzrokiem, lecz po chwili jego spojrzenie poczęło łagodnieć i przytomnieć.

- Zaraz otworzę portal – zawołał do nich blady jak ściana Mercurius.

Ręka zadrżała jej na naciągniętej cięciwie. Opuściła łuk, bez słowa odwracając się od niego ku uwięzionym w tubach ludziom. Tuż obok w sąsiedniej szklanej rurze teleportu rozsunęła się przezroczysta ścianka, a wewnątrz otwarła się nagle czarna przetoka. Mogli teraz uciec… jednak tuby z więźniami pozostawały nadal na głucho zamknięte. Przywarła dłońmi do ściany tej, w której leżał Nigel. Obydwoje więźniów trwało w kompletnym bezruchu, choć ich szeroko otwarte oczy wypełnione przerażeniem i rozpaczą, świadczyły iż są przytomni. Usta mieli zaklejone jakąś wstrętną kleistą mazią, która na szczęście nie tamowała im dopływu powietrza przez nos. Widać było, że spazmatyczny oddech unosi ich piersi. Huknęła zaciśniętą pięścią w oddzielającą ją od Nigela przezroczystą powierzchnię.

- Otwórz to człowieku- wrzasnęła histerycznie do miotającego się wciąż przy stole maszyny Mercuriusa.

- Nie mogę, nie potrafię! -
Naukowiec odwrzasnął jej nerwowo drgającym głosem.

-Musimy ich wydostać!
–krzyknęła w stronę pozostałych towarzyszy. –Trzeba to rozbić! –rozejrzała się desperacko za czymś twardym i dość ciężkim, aby mogło rozkruszyć oporne urządzenie. Niespokojnie zerknęła na sufit, na którym przywarował wróg...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 14-08-2009 o 13:50.
Lilith jest offline  
Stary 14-08-2009, 17:30   #145
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Thaiyal, pomieszczenie z teleportami, walka.

Lodowa Róża z przerażeniem dostrzegła wypływającą z ciała Liściastego niebieską maź. Miała zbyt mało czasu, by rzucić czar ochronny, który objąłby również przyjaciela. Sama nie ucierpiała, mogła więc szybko do niego podejść i sprawdzić na ile poważne są jego obrażenia. Dostrzegła kilka złamanych kości, drobne obrażenia wewnętrzne i sporo zadrapań i siniaków. Na szczęście życie Jestem nie było zagrożone. Zaraz też podbiegła do nich Dagata. Widok wiedźmy niezmiernie ucieszył Lorelei, wiedziała już, że ich misja się powiodła, a to dodawało jej otuchy.


- Ma połamane kości i kilka niegroźnych obrażeń. Pomóż mi przesunąć go na bezpieczną odległość, z leczeniem sobie poradzę – zwróciła się do Dagaty.


Gdy obie kobiety wspólnymi siłami pomagały cierpiącemu Liściastemu zniknąć z pola walki, pojawiła się niespodziewanie Verta. Lorelei miała ochotę zakląć – nic nie szło po jej myśli, a Verta mogła przekreślić ich wszelkie plany. Nie mają szans zabić kolejnej Opiekunki, na dodatek tak potężnej jak ta. Jeśli szybko czegoś nie wymyślą...


- VERTA! Ja, Nethorr-Interno-Adol-Asqe (Ta, która sama błyszczy jak gwiazda) z mocy nadanej mi przez Stwórcę, wyzywam cię na pojedynek u podnóża Drzewa Wszelkiego Stworzenia!


Obdarzona wstrzymała oddech i szeroko otworzyła oczy. Rozejrzała się dookoła, ale Niaa nigdzie nie było widać. Czyżby... czyżby zdecydowała się ujawnić swoją prawdziwą naturę po to, by ich uratować? Lorelei dobrze wiedziała, że może się to dla niej skończyć tragicznie! Jeśli nie zabije jej Verta, odnajdą ją ci, przed którymi uciekała! Serce jej się krajało na tą myśl, gdyż ze wszystkich swoich towarzyszy, to właśnie z kocicą, a więc i Opiekunką, była najmocniej związana. Nie mogła jednak nic zrobić, sprawy Opiekunów były poza jej całkowitą mocą.


Gdy Verta zniknęła, Dagata pobiegła pomóc Timowi w walce z pajacami, a Lodowa Róża skupiła się na zespalaniu kości Liściastego. Nie miała wiele czasu, musiała jeszcze zatroszczyć się o Nigela i uwięzioną kobietę, więc używała maksymalnej ilości Mocy, by chociaż na jakiś czas zatamować ból i przyspieszyć gojenie się ran. Miała nadzieję, że Jestem sam będzie potrafił się zregenerować, a przynajmniej utrzyma się na nogach dopóki nie znajdą się w bezpiecznym miejscu.


Gdy skończyła ze swoim pacjentem, walka z pajacami wciąż trwała. Błyskawicznie dobiegła do pulpitu, przy którym w pocie czoła pracował Mercurius.


- Gdzie pojawi się portal? - krzyknęła, próbując przebić się przez odgłosy walki – Mercuriusie, gdzie otworzysz ten portal!?


- Druga tuba od lewej! - odkrzyknął naukowiec.


- Możesz uwolnić Nigela i tę kobietę? Nie możemy ich tu zostawić!


- Nie dam rady! Nie wiem jak, a nie ma już na to czasu, do jasnej cholery! - Mercurius był coraz bardziej zdenerwowany, więc Lorelei nie tracąc więcej czasu na bezowocną rozmowę, pobiegła co sił w nogach do uwięzionych.


W czasie biegu czuła coraz wyraźniej, jak lustro w torbie pulsuje coraz silniejszą energią. Nim dobiegła do tub, stała tam już Dagata, wyraźnie zdenerwowana. Jeden rzut oka wystarczył, by Obdarzona oceniła grubość i jakość szkła. Nagle jej uwagę przykuło coś innego...


- Dagato, zostaw to, poradzę sobie z nimi – powiedziała do kobiety, która szukała już czegoś, czym chciała rozbić szkło. - Rzucanie przedmiotami nie jest najlepszym pomysłem, możesz zrobić więźniom krzywdę. Zajmijcie się lepiej TYM!


Wskazała ręką w górę, na pajaca zawieszonego pod sufitem. Stwór otoczył się pulsującym i falującym kokonem.


- Przepoczwarza się! Zróbcie coś z nim!


Sama zaś zajęła się tubami. Obmacała tą, w której znajdował się Nigel i wybrała najlepsze miejsce, jak najdalej od przerażonego mężczyzny. Przyłożyła do szkła wyciągnięte dłonie i skumulowała w nich odpowiednią ilość Mocy. Po chwili nabrała w płuca dużo powietrza i dmuchnęła z całych sił. Z jej ust zamiast przezroczystego powietrza wydobywała się śnieżna, biała powłoka, która natychmiast otoczyła jej dłonie lodową obręczą. Szyba zaczęła trzeszczeć, a napór magicznej Mocy sprawił, że pojawiły się na niej rysy. Po chwili tuba w miejscu zamrożenia pękła i pokruszyła się na malutkie drobinki. Powstała w niej wyrwa, na tyle duża, że Nigel spokojnie mógł przez nią przejść. Lorelei wyciągnęła do niego rękę ale zaszokowany mężczyzna nie zareagował. Weszła więc do środka i potrząsnęła nim, zmuszając do skupienia uwagi, po czym pomogła mu wyjść z więzienia. Spróbowała też pozbyć się kleistej mazi zalepiającej jego usta, ale okazało się, że nie uda się tego zrobić bez pomocy magii.


- Za chwilę pomogę Ci to zdjąć z twarzy, ale w tej chwili muszę zająć się tą kobietą, póki nie jest za późno. Jeśli możesz oddychać, to musisz jeszcze chwilę wytrzymać.


Zaraz też podeszła do drugiej tuby i powtórzyła wszystko od początku, zamrażając szkło i rozsadzając je od środka Mocą. Pomogła rannej kobiecie wydostać się na zewnątrz. Otarła pot z czoła, czuła, że wszystkie jej mięśnie są mocno napięte, a adrenalina wypełnia jej ciało. Rozejrzała się po całej sali, starając się ocenić co dzieje się z pozostałymi jej towarzyszami i szybko tworząc nową strategię działania.


Lustro coraz bardziej promieniowało mocą, więc wyjęła je z torby. Spróbowała sprawdzić czy na jego tafli coś się ukazało lub czy jego moc do czegoś może się przydać. Czy powinna wejść do portalu jako pierwsza? W końcu tylko z lustrem będą mogli przejść dalej. Czy może powinni przejść wszyscy jednocześnie? Co stanie się z Niaa? Pytania znowu zalały umysł Obdarzonej, a czasu na podjęcie właściwej decyzji było coraz mniej...
 
Milly jest offline  
Stary 15-08-2009, 22:50   #146
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Bogini o srebrzystych oczach stała naprzeciwko Verty, kumulując moc nadaną przez Stworzyciela w miejscu, które my nazwalibyśmy sercem – tam, gdzie wszystkie troski, radości i ból istnienia.

- Naprawdę wierzysz w to, że nasze Drzewo ochroni ciebie, po tym, co zrobiłaś? A może uważasz, że jesteś w stanie przechytrzyć nawet Matkę? Zresztą to nie ma znaczenia. Powodzenia, Verto. Będzie ci potrzebne, bo ja nie odpuszczę!


Wiązka energii buchnęła z wyciągniętej ręki Asqe. Drobny ruch dłoni przeciwniczki sprawił, że energia rozbiła się o ochronną tarczę z cienistej masy - specjalności szalonej Opiekunki. Kolejne dwa pociski spotkał ten sam los.

- Tylko tyle?Verta była wyraźnie rozczarowana.
- Tylko tyle. – uśmiech Asqe zaniepokoił jednak oponentkę i tylko dlatego zdążyła zbudować kolejną osłonę z cienia, która uchroniła ją przed atakiem srebrzystego pyłu.

Malutkie ziarenka, choć zupełnie niepozorne pojedynczo, w grupie stanowiły potęgę straszliwszą niż jakiekolwiek ostrze, docierając do każdego zakamarku ciała i wbijając się w czułe miejsca, jak nozdrza, oczy, uszy... Choć Verta zdążyła z osłoną na czas, wzmacniając ją jeszcze kilkoma warstwami cienistej materii, na jej ciele pojawiły się drobne, płytkie ranki.

- Ciekawe.
– po raz chyba pierwszy uśmiechnęła się, co bynajmniej nie uczyniło jej oblicza przyjemniejszym – O tym Kapelusznik nie wspominał. Czyżby nowa umiejętność rozszczepiania materii gwiezdnej?
- To moc nadana mi przez Drzewo Wszelkiego Stworzenia wraz z dniem, kiedy mój kwiat rozkwitł. Najwyraźniej więc Kapelusznik nie mówił ci wszystkiego lub... bawił się twoim kosztem, sprzedając ci wiedzę nie warta więcej niż opiłki pyłu, które drążą teraz twoje cia... aaa!!!


Moment zadufania drogo kosztował Asqe, nagle bowiem spod ziemi u jej stóp wystrzeliły wielkie, cieniste macki, które w oka mgnieniu oplotły kończyny opiekunki.

- AAAAAAAAAA!!!!

To jednak nie krzyk bólu, lecz krzyk wściekłości rozwarł usta Opiekunki. Verta za nic mając sobie obecność Matki, przewierciła ziemię, nie bacząc, że krzywdzi korzenie wielkiego drzewa. Szum liści nie był też dla Szalonej Opiekunki żadną przestrogą, jedyne co się liczyło to dorwać tą, której śmierci od dawana pragnęła, która – choć nigdy nieobecna – zawsze stała jej na drodze.

- Zdychaj Asqe! Zrób mi te przyjemność i umrzyj wreszcie!

Dłonie Verty, dotychczas rozwarte przed sobą, jakby to w nich Opiekunka trzymała sznurki prowadzące cieniste jęzory po ciele przeciwniczki, teraz zacisnęły się w pięści. Macki zabulgotały i... nagle ciało Asqe pękło w kilkunastu miejscach nacisku.

- Matko...
– żałosny skowyt wyrwał się jeszcze z piersi kobiety, po czym rozsypała się na miliardy skrzących się srebrem kawałków, które zaraz potem wiatr rozwiał wśród konarów Drzewa.

Śmiech Verty był jedynym dźwiękiem, który mącił teraz spokój okolicy. Bezwzględny i nieczuły na płacz zielonych liści.
Upoiwszy się swym zwycięstwem, bogini już miała opuścić miejsce stworzenia, gdy nagle wiatr wzmógł się. Ogromny podmuch wygiął nieprastare konary, niemalże zbijając Opiekunkę z nóg swą siłą. Pył, który zdążył opaść już na gałęzie, teraz podniósł się w jedno skupisko i zatoczywszy kilka kręgów w powietrzu... zaatakował Vertę. Tym razem macki z cienia jej nie pomogły. Maleńkie ziarenka przewiercały się przez nie, raniąc tym samym kobietę. Najwyraźniej kierowane jakąś wolą, skupiały się na twarzy, czyniąc z niej krwawy strzęp mięsa. Nawet wielkie gogle nie powstrzymały maleńkich diabełków od wbicia się w gałki oczne Opiekunki.

Ślepa, pokaleczona, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu Verta czuła, że umiera, a jakby tego było mało, usłyszała nad sobą znajomy głos.

- Sama zdychaj... przeklęta!

Chociaż słowa wypowiedziane były z wyraźnym wysiłkiem, Verta bez problemu zidentyfikowała głos – Asqe! Jakimś cudem gwiezdna suka zmaterializowała się. I to już nie opiłki, lecz palce Opiekunki wdrążały się w ciało przeciwniczki, dążąc w jednym kierunku – ku miejscu, gdzie ukryte było źródło życia – ku sercu.

- Twoja córeczka…i tak należy do mnie…DO MNIE! – zdążyła jeszcze krzyknąć pokonana Opiekunka, po czym zrobiła to, co mogła, by uchronić się przed śmiercią ostateczną oraz jeszcze bardziej zaszkodzić przeciwniczce... ostatkiem mocy jej umysł zaatakował Asqe.


jEsTeś sama zUpEłnIe SAma nIc nie zNaCzYsz ZAwiODłAś nie UdA CI SIę NiE uChRONiSZ blisCy uMrą świAT pRZEstAnIe isTnIeć nIc Nie znAcZYSz ZdEchNIeSZ ODEjdZIesZ W NIEpAmIęć mASz zA MAłO MocY Bóg cIę PrzEklął JeSTeś SAMa Gardź SObą tWoje DzIecKo Cię niENawIDzI ZDRAJczyNI SAMA NiC nie zdZIAłAsZ PoDDaJ się CZAs odEJść W NIebYT powinnaś uMrZeć jak mOżESz DeCydOWać O śmIErcI inNYcH nIeuDOlNA On Cię zosTAwił wYKOrzyStAna sAma nIKogO nIe ma wszecHśWiAt UmIERA PRzeZ CIEBIe uMrzYj JEśLi cHcESz doBRzE jEStEś ZłEM TO prZeZ ciebIe bóG OdszEdł zaWINiłAś zDRADZONA nIKT cIę nie cHCE

„To prawda... Nie ma dla mnie już nadziei.”
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 16-08-2009, 22:48   #147
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Hałas, krzyk, zapach spoconych włosów unoszący się w powietrzu, ból – nieziemsko ostry w okolicach kości udowych, zapach ludzkiego potu, ból – tym razem głowy a właściwie czułek. Tak mniej więcej czuł się Jestem kiedy dwie kobiety próbowały mu pomóc. Miał ochotę zwymiotować, problem polegał na tym, że nie miał aparatu gębowego, skończyło się zatem tylko tym, iż puścił bąka. Gdyby Jestem był istotą obeznaną z kulturą pewnie poczułby wstyd a tak to pozostała jedynie ulga.

Chyba najgorsze jest jednak to, że przed upadkiem avatar mógł przysiąc, iż niektóre z wypowiadanych przez otaczających go ludzi dźwięków były już dla niego zrozumiałe. Teraz zaś ponownie stały się zbieraniną chrząkań, gwizdnięć i huków. Avatar doświadczał czegoś co dobrze znał z czasów powstawania Abigeil. Doświadczał regresji.

Całe szczęście, że Lodowa Pani pomogła Jestem w tym procesie. Zwykle trwa on od kilku godzin do kilku dni. Teraz w wyniku energii jaką dostał od Lorelei mógł cofnąć się w ewolucji znacznie szybciej.

To co działo się z Jestem, kiedy Lorelei próbowała wyswobodzić osoby uwięzione w komorach, przypominało mozolną ucieczkę pająka z jego dawnej, starej skóry. Tuż pod powierzchnią śliskiego nabłonka Jestem powoli wiło się jego nowe ciało. Z każdym wziętym przez niego oddechem zmieniał się w istotę gorszą ewolucyjnie, ale w pełni zdrową. Proces ten był nieziemsko bolesny i gdyby avatar posiadał aparat gębowy pewnie piszczałby teraz z bólu.

Jestem będąc w skorupie swego dawnego ciała przebił je swym owadzim ramieniem. Powoli wydobywał kolejne odnóża koncentrując się na tym aby nie złamać ich. Zawsze po procesie regresji Avatar był osłabiony a jego ciało kruche. W końcu wygramolił się z truchła wielki owad. Zdrowy okaz wielkiej modliszki gotowy był aby stawić czoła zagrożeniom jakie czyhały nadal w pomieszczeniu.

Jestem usłyszawszy głos Lorelei podbiegł do niej, prężnie przebierając odnóżami. Stanął tuż za Lodową Panią w nadziei, iż zdoła ją obronić, jeśli cokolwiek będzie jej zagrażać. Nie miał zamiaru zostawić jej samej nawet na krok. Nie wiedział co dokładnie dzieje się w pomieszczeniu, wiedział zaś, że jeszcze jego towarzysze podróży nie są bezpieczni.

I wcale się nie mylił.

Pajac, który cały ten czas czaił się przyczepiony na suficie, wchłonął swoje włosy. Istota zmieniła się nie do poznania, przypominała teraz bardziej golema niż pajaca. Przeciwnik zeskoczył tuż obok Timiego, zamachnął się i odrzucił mężczyznę kilka metrów w górę.

Jestem z przerażeniem wyczuwał drgania kolejnych istot w pomieszczeniu. Jego zmysły podpowiadały mu jedno – należy uciekać.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 17-08-2009, 22:41   #148
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Tim osłaniaj mnie! – rzuciła głośno Dagata i ruszyła w kierunku pochylającej się nad rannym Jestem, Lorei.

Żołnierz próbował ogarnąć zamęt pola bitwy. Jego wyćwiczony setkami treningów taktycznych i zagadek operacyjnych podczas szkolenia, mózg, przetwarzał błyskawicznie zbierane przez oczy obrazy. Ich sytuacja była ciężka.

Wiedźma i Biała Czarodziejka pomagały rannemu. Mechanik próbował otworzyć i zapanować nad portalami, mocując się z pełną przycisków i manetek konsoletą sterującą. Do tego trzy potworne pajace zbliżały się do niego, próbując go oflankować, i zaatakować jego towarzyszy.

Jego karabin plunął ogniem. Pociski dużego kalibru, wypluwane z lufy w morderczym tańcu wyrzucanych łusek, uderzały we wrogów. Tim musiał docenić konstrukcję futurystycznej broni, karabin prawie wcale nie miał odrzutu, co pozwalało precyzyjnie razić cele. Musiał uważać na swoich towarzyszy… nie wybaczyłby sobie, gdyby skrzywdził kogoś z nich… nawet przez przypadek.

*****

Nagle wszystko ucichło… Tim nie mógł obrócić się w stronę portali i spojrzeć, co się stało. Pajac stawiał zacięty opór… a pociski jego broni, jakby nie robiły na nim wrażenia, mimo to żołnierz domyślał się kto przybył… Verta

Jego broń nie przestawała strzelać, a on sam czuł coraz większą frustrację, z powodu swojej bezradności…

Nagle wszystko zawirowało, a on opuścił broń… jakby wbrew własnej woli. Wtedy poczuł ból… jakby coś rozdzierało mu czaszkę na pół… A po chwili ból zniknął…

Nagle poczuł przypływ euforii i przyjemności, której nie potrafił wytłumaczyć… Coś przemówiło jego ustami:

- Czuję wasz strach – słyszał swój własny głos, ale jakiś obco brzmiący i zniekształcony.

Chciał dać krok do przodu… ale jego ciało nie reagowało…

Znowu poczuł falę przyjemności… ocierającej się o rozkosz prawie…

Zobaczył wykrzywione i przestraszone miny pajaców… ich członki i ciała wygięte w spazmach bólu i sponiewierania. To On!!! To On to robił!!! I było mu z tym cholernie dobrze!!!

Czuł satysfakcję znęcając się nad ich niedoszłymi oprawcami… gdzieś na granicy poznawania, widział, jak Wiedźma przeszywała strzałami z łuku kolejne postacie pajaców.

Nagle poczuł potężne uderzenie… jego ciało bezwładnie uderzyło w ścianę… po której osunął się niczym martwy. Euforia odeszła tak niespodziewanie, że przez chwilę niczego innego nie pragnął, niż to by powróciła.

Pajac skierował ku niemu mściwe spojrzenie, a Tim nerwowo szukał dłońmi swojej broni.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 18-08-2009, 16:26   #149
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Biała Czarodziejka miała rację. Coś niepokojącego działo się w kokonie podwieszonym do sufitu. Pod jego powierzchnią poruszało się i drgało potężne żywe ciało. Przesuwając się wzdymało i rozciągało obrzydliwie jego zewnętrzne powłoki. Z ciężkim sercem pozostawiła ją przy tubach teleportu, ufnie pozostawiając jej uwolnienie więźniów. Nieopodal dochodził do siebie ich nowy towarzysz przepoczwarzywszy się w całkiem nowe stworzenie. Mercurius nadal walczył z klawiszami konsolety. Najgorsze było jednak to, że Rengers, stał nadal z opuszczonymi rękami, jak gdyby nieświadomy tego, co dzieje się wokół niego.

Już zmierzała w jego kierunku, by przekonać się czy jest zdolny do jakiegokolwiek dalszego działania, gdy gdzieś nad sobą usłyszała coś, co przypominało rozdzieranie grubego płótna. Spojrzała w górę. Tuż przed Wiedźmą, na jej drodze do Tima zeskoczył z góry szaro bury, jak glina i jak glina wilgotny i śliski, ogromny stwór. W niczym nie przypominał już pajaca ze swojej pierwotnej formy. Może poza tym, że budził równy, a może nawet większy niż tamten wstręt.

Tymczasem gliniasto mazisty stwór ledwo z głuchym łupnięciem runął na posadzkę, ruszył na wciąż otumanionego Żołnierza. Nim zdążyła cokolwiek zrobić, ciało mężczyzny ciśnięte w powietrze straszną siłą, uderzyło w ścianę hali, z jękiem osunęło się na podłogę i znieruchomiało. Wyrwany z jego ręki siłą uderzenia karabin upadł na podłogę. W pierwszej chwili sądziła, że Żołnierz zginął. Krzyknęła rozdzierająco. Z jego ust i nozdrzy polały się karminowe stróżki znacząc twarz i mundur na piersi. Wypuściła strzałę w plecy ogromnego ziemistego potwora zbliżającego się powoli do powalonego Rengersa.

Mężczyzna musiał widocznie tylko na chwilę stracić przytomność, gdyż po chwili drgnął uchyliwszy lekko powieki i niemrawymi, źle skoordynowanymi ruchami w poszukiwaniu czegoś, przesuwał dłońmi wokół siebie. Broń! Leżała zbyt daleko od niego. Wpatrzony w sunącego, jak taran stwora, wstał powoli i niezdarnie. Stając na roztrzęsionych nogach, przywarł plecami do ściany. Widziała, jak rozpaczliwie próbuje odzyskać panowanie nad własnymi członkami zanim dopadnie go Sługa Verty.

Elastyczne jak miękka glina ciało wokół wbitej w nie strzały posłanej przez Dagatę najpierw rozmiękło jeszcze bardziej, by po chwili stężeć i odpaść sporym kawałkiem. Fragment kolosa spadł rozbijając się w pył. Splunęła ponownie na dwie strzały i tym razem omijając go bokiem wymierzyła w jego grube jak kłody nogi powyżej tego, co można było nazwać stopami.

Gdzieś wokół nich pulsowały niewidzialną jeszcze obecnością, zbliżające się nienawistne myśli kolejnych przeciwników.
Czas, jaki im pozostał, kurczył się w zastraszającym tempie. W biegu chwyciła leżący bezużytecznie karabin Tima. Ostrym grotem wyrwanej z kołczanu strzały przeciągnęła wewnątrz zaciśniętej dłoni. Trysnęła krew. Docisnęła krwawiącą ręką komorę ładownicy. Nie znała się na tej dziwnej broni z innego świata. Pozostała nadzieja, że karabinowe pociski są wystarczająco materialne i utkwiwszy w cielsku wroga, spełnią swoje przeznaczenie.

Pobiegła dalej omijając łukiem ogromnego stwora, z którego znów posypały się fragmenty cielska. Rzuciła karabin i pchnęła go z całej siły po posadzce wprost pod nogi Tima.

-Strzelaj! -wrzasnęła i sama wymierzyła zaplamioną własną krwią strzałę w koszmarny pysk potwora tam gdzie powinny być oczy. Na skórze czuła dziwne mrowienie, jak gdyby atmosfera hali teleportu przesycała się coraz silniejszą mocą. Emanowała chyba z miejsca gdzie Biała Czarodziejka zajmowała się już uwolnionymi towarzyszami. Merkurius krzyczał coś nerwowo z rozpaczą w głosie. Trudno było jej skupić się i zrozumieć co mówił. Fakty ginęły pod zalewem bluźnierstw i przekleństw toczących się z jego ust, a ona musiała jakoś pomóc Timowi... I nagle dotarło do niej...

Zrozumiała ostatnie wykrzyczane słowa. Ktoś musiał zostać po tej stronie, żeby kontrolować, a potem zamknąć portal...
Nie zdoła ocalić obydwu! Którego z nich miała wybrać? Którego z nich skazać na śmierć?

Poczuła się, jak gdyby nagle ktoś zadał jej cios pięścią prosto w brzuch. Serce stanęło w dziwnym skurczu, a oddech zamarł w piersiach.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 18-08-2009 o 22:29.
Lilith jest offline  
Stary 19-08-2009, 20:04   #150
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Thimoty błyskawicznie pochylił się, co wywołało serie bolesnych ukłuć wzdłuż kręgosłupa, łapiąc sunący po posadzce automat. Stwór zaryczał i wyciągnął przed siebie wielką błotnistą rękę, która wydłużyła się w tak piorunującym tempie, że Rangers w ostatnim ułamku sekundy zdążył przewrócić się na lewy bok co uratowało mu życie. Pociągnął za spust.

Dziesiątki śmiertelnych pocisków, wzmocnionych krwią Wiedźmy, poszybowało w kierunku cielska pajaca, wbijając się w nie bardzo głęboko. Strzała wystrzelona przez Dagatę tylko jeszcze wzmocniła efekt. Na ciele golema zaczęły pojawiać się plamy wysuszonej tkanki, które raz za razem kruszyły się odpadając od ciała. Potwór wydał z siebie dźwięk po raz ostatni, lecz przypominało to raczej przepełniony strachem skrzek niż ryk, po czym padł na ziemie, krusząc się na kawałeczki.

W tym samym niemal momencie we wskazanej wcześniej tubie rozbłysł portal, a lustro, które miała ze sobą Lorelei odpowiedziało na wezwanie. Obdarzona czuła jak magiczny przedmiot drga próbując dopasować się do częstotliwości otworzonego przejścia. Nagle kolorowa brama międzywymiarowa, przygasła żeby po chwili powiększyć się i zmienić swą barwę na smolistą czerń, jednocześnie się stabilizując. Tylko dokąd prowadził ten portal?

- Musicie się pośpieszyć! – wrzasnął zdenerwowany Shiffer poganiając wszystkich nerwowymi gestami rąk. Jego wcześniejszego zawołania nikt zdawał się nie usłyszeć, lecz on nie dbał już o to. Twarz naukowca przedstawiała teraz oblicze człowieka pogodzonego ze swym losem.

Tymczasem Jestem robił co mógł w nowej postaci żeby pomóc Lodowej Róży z dwójką uwolnionych zakładników. Zagrożenie ze strony wielkiego pajaca zostało najwyraźniej zażegnane, ale ucieczka nadal pozostawała jedynym rozwiązaniem. Przytaszczyli, bo nie dało się tego inaczej określić, Nigela i Rudowłosą tuż przed otworzony portal.

Wiedźma pomagała obolałemu żołnierzowi iść powoli, a silny ból z okolic brzucha mężczyzny świadczył o uszkodzonych żebrach. Najdziwniejsze, że nie przejmował się tym. Jego świadomość wypierała bodźce fizyczne skupiając się na niezwykłym uczuciu, jakie przed kilkoma minutami doświadczył. Pierścień, a wraz z nim ukryty w jego ciele pasożyt wołali do niego cichutkim głosem: „Użyj nas. Popatrz ile wokół ciebie istot, a każda z nich czegoś się boi, o tak. Użyj nas, będzie zabawa…”. Dagata nie słyszała tych szatańskich podszeptów, lecz musiała coraz bardziej zdawać sobie sprawę, czym była w istocie moc Thimotiego.

Byli znowu wszyscy razem, znowu poranieni, jednak czy można było ich nazwać zwycięzcami?

- Przełaźcie przed ten portal do cho… – po raz kolejny Mercurius wrzasnął, lecz przerwał w połowie zdania. – Uciekajcie, to znowu się odradza! Ja dopilnuję żeby to nie przelazło za nami

Kilkanaście metrów dalej zaschnięte kawałki pajaca, zaczęły łączyć się na powrót w jedną całość. Nie dało się tego zabić, pech chciał, że natrafili na jeden z bardziej udanych okazów, jakie wyhodowała w swym szaleństwie Verta.

Najpierw wpakowali Nigela do środka przejścia, a kiedy Rudowłosa również miała zostać tam „wrzucona” spojrzenia jej i Shiffera spotkały się, a jej świadomość na moment wróciła. Byli do siebie podobni, oboje byli naukowcami, oboje poświęcili swoje życie tworząc wynalazki. Rozumieli się bez słów. Błagalnym wzrokiem kobieta zdawała się krzyczeć: „Zadbaj o mój dom.” Jej ciało zniknęło w czarnej otchłani. Karolinka, Jestem, Lorelei, Thimoty, a na końcu teleportowała się Dagata, która zdawała sobie sprawę z faktu, iż już więcej nie zobaczy Mercurius. Ktoś musiał zostać. Po prostu kolejna niezbędna ofiara została poniesiona…


MIĘDZY ŚWIATAMI

Dagata, Jestem, Lorelei, Thimoty

Nie byli na żadnym planie i każdy czuł to instynktownie. Byli w małej, niemal nieistniejącej szczelinie, jaka oddzielała każde z uniwersum. W strefie między światami. Nie powinno istnieć tu jakiekolwiek życie, nie powinno nic tu istnieć. Jednak istniało.

Zostali rozrzuceni po kamiennych ulicach miejsca, które przypominało niewielkie stare miasteczko. Samotni. Odosobnieni. Nikomu nic nie dolegało. Tylko oni, puste ulice i przejmująca cisza.

Domu wokół nich z pozoru wyglądały jakby zapraszały do siebie nowoprzybyłych. Były ładne, zadbane, jednakże czuć od nich było czymś obcym i niebezpiecznym. Ktoś w nich mieszkał i teraz obserwował bohaterów ze swych okiennic. Cienie.

Chodźcie, pobawcie się ze mną. Nadchodzi pora wielkiej zabawy…

Cichy szept przywoływał ich…nie. On nakazywał im udanie się właściwą drogą.

Kto się nie bawi ten trup. Wybierzcie właściwie…


W tym miejscu nie płynął czas, więc ciężko powiedzieć jak długo to zajęło, lecz w końcu wszyscy zebrali się wokół jednego domu, obrośniętego zielonym bluszczem. Wszyscy oczywiście oprócz Shiffera. To z wnętrza tego budynku ktoś ich nawoływał.


Wejdźcie. Pobawcie się ze mną. Przygotowałem iście diabelską grę…
 
mataichi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172