Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2009, 13:44   #23
Penny
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Wizyta marynarzy w jego kajucie wcale go nie zaskoczyła, odłożył więc książkę, którą właśnie czytał i niedbałym gestem wskazał im otworzoną na łóżku walizkę. Spodziewał się, że każą mu wyjść i wyrzucą zawartość jego bagaży na środek kajuty, ale tak się nie stało. Ledwo co spojrzeli na jego rzeczy. „Gdybym był przemytnikiem” pomyślał po ich wyjściu „pewnie zawsze udawałbym naukowca. To wygodne.”

Po wyjściu marynarzy nie ociągał się zbyt długo z wyjściem na pokład. To był już czas, jego organizm dopraszał się o śwież morskie powietrze. A jego umysł rozpaczliwie dopraszał się działania. Tak samo jak jego duch.

Innymi słowy: zaczynał się już nudzić. Rutyna go zabijała i to w dosłownym znaczeniu tego słowa. Wstawał o świcie, kręcił się bez celu po kajucie układając swoje rzeczy czy też przeglądając szkice lub notatki sporządzone podczas ostatniej podróży, później był posiłek, a potem trochę spokoju i czasu na lekturę (nawet próbował wgryźć się w opasły traktat autorstwa Liannusa, ale szybko stwierdził, że nie rozumie ani słowa tego bełkotu). Przed południem spacerował (dokładniej to włóczył się bez celu, ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć) po pokładzie, po czym brał udział w niekończących się dyskusjach i wywodach „wielkich naukowców” (miał ich serdecznie powyżej uszu). Później znów spożywał posiłek, jak zawsze przyglądał się zachodowi słońca, a potem wracał do swojej kajuty, gdzie znów czekała na niego jakaś książka.

Rozmowy prowadzone ze swoimi kolegami po fachu z początku uważał za zabawne. Zabawne było dla niego to, jak ograniczone są ich zainteresowania i jak wąskie mają horyzonty. Było tak, jak mówił Sepuribal – nie potrafili narysować słońca bez stosownego wzoru. Fakt ten niezmiernie irytował Oscara i często rezygnował z dyskusji stając się tylko biernym słuchaczem. Widział więc codziennie te same twarze, znał wszystkie retoryczne wybiegi swoich rozmówców, niemal wiedział kto, jakie zdanie ma na dany temat i nie musiał wcale pytać rozmówców o zdanie.

Nie wchodziła w grę zmiana rozmówców. O czym miałby rozmawiać z rycerstwem czy żołnierzami? Ci piersi drwili z idei badania wszystkiego wokół, a ci drudzy potraktowaliby go anegdotką o naukowcu próbującym przeczyścić muszkiet - swoją drogą, będzie musiał im kiedyś udowodnić, że nawet naukowiec to potrafi - a on w odwecie poniżyłby ich w sferze intelektualnej, co mogłoby się spotkać z niezbyt przychylną z ich strony reakcją. Dlatego też każdego dnia po przebudzeniu błagał (w zależności od tego co pierwsze przyszło mu do głowy) los, siłę wyższą czy też Powracającego o to, by ten dzień przyniósł mu coś, co wyrwie go z tego marazmu. Oscar rozpaczliwie potrzebował czegoś, co...

Nagle poczuł, że zawadza nogą o jakiś walcowaty przedmiot, który lekko pchnięty potoczył się kilka centymetrów do przodu. Oscar wytrzeszczył oczy w niemym zdumieniu.

Wśród potłuczonych butelek, pomiętych ubrań i książek bestialsko ciśniętych na podłogę turlała się mała, czerwona tuba ze złotymi zdobieniami. Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie zauważył ani nie usłyszał. Widocznie sąsiadujące z nim kajuty były puste, gdy przeszedł huragan nazywający się „rewizja”. A to jego skutki.

Niepewny co robić podniósł ten jaskrawy przedmiot z podłogi i zaczął go oglądać ze wszystkich stron, a gdy dotarło do niego czym dokładnie jest owa tuba zamarł wpatrując się w nią z półotwartymi ustami. Czytał o tym przedmiocie w niejednej powieści, występował na niemal każdym historycznym obrazie, a kiedyś nawet, goszcząc w jednym z pałaców dawnego Geutrin, widział to ustawione na podeście niczym antyczna waza. Przedmiot ten dobitnie świadczył o tym jak dostojną osobą jest jego gospodarz.

Obrócił walec w palcach szukając elementu, który niezaprzeczalnie potwierdziłby to, czego sam się domyślił. I wreszcie to znalazł – pieczęć, której nie mógłby pomylić z żadną inną. Tuba ta zawierała rozkazy samego Króla Królów. Oscar zadrżał na samą myśl o wartości tego przedmiotu.

Powiódł niewidzącym wzrokiem po korytarzu. Nie miał pojęcia kim są jego sąsiedzi, ale niewątpliwie należał do któregoś z nich. Serce zabiło mu mocniej w piersi na myśl, że mógłby spróbować oddać ową bezcenną rzecz. Kto mu uwierzy, że po prostu to znalazł? Jeśli w ogóle ktoś się dowie, że wszedł w posiadanie rozkazów przeznaczonych dla dowódców i urzędników lub też ludzi cieszących się łaska Imperatora…

- Chwila… - wyszeptał przerażony. – Przecież tu do cholery ich nie ma…
Oprócz inkwizytora. Ale on na pewno nie zajmował tych małych kajut. Oscar był pewien, że zajmował kajuty na samej górze. Poza nim nie było tutaj nikogo, kto mógłby dostawać takie rozkazy…
Oficjalnie.

„Co robić, co robić?!” w kółko powtarzał jakiś głos w jego głowie. „Co mam do cholery z tym zrobić?!”

Przycisnął do siebie tubę, tak jak matka tuli do siebie nowonarodzone dziecko. Szybko, rozglądając się na boki umknął do swej kajuty i zatrzasnął drzwi. Podszedł do małego biureczka i położył ostrożnie pakunek. Wpatrywał się w niego z rosnącym przerażeniem, tak jakby zaraz miało wybuchnąć.

W końcu drgnął lekko i odnalazł wzrokiem swój szkicownik. Otworzył go i pomacał wewnętrzną okładkę pokrytą najróżniejszymi kieszonkami. W końcu wyczuł pod palcami nierówność i wyłuskał ze schowka mały srebrny nożyk. Jego ostrze było cieniutkie jak kartka papieru, ale ostre niczym brzytwa. Zwykle używał go do odcinania rozcinania kartek, a czasem do ostrzenia kawałków węgla. Tym razem miał mu posłużyć w innym celu.

Przesunął tubę tak, by mieć jak najwięcej światła, i już miał wsunąć ostrze pod pieczęć, gdy nagle się powstrzymał. „A co jeśli to oficjalne pismo i ktoś ukradł je inkwizytorowi?” spytał w myśli sam siebie „Jeśli złamię pieczęć na mnie spadną wszelkie podejrzenia… pociągną do odpowiedzialności, odkryją wszystkie moje grzeszki i będzie jeszcze gorzej… Czy za to czeka mnie śmierć?”

W końcu jego ciekawość przeważyła. Westchnął cicho i zagryzł mocno wargi, wsuwając ostrze pod lak. Oderwał pieczęć i odłożył nożyk. Drżącymi dłońmi otworzył tubę i wyciągnął jej zawartość. Tylko jeden, krótki list. Oscar, wstrzymując oddech, rozwinął go i przebiegł oczyma po tekście blednąc coraz bardziej z każdą czytaną linijką. Odłożył list i ukrył twarz w dłoniach. Serce waliło mu jak młotem i był pewien, że słychać to nawet na korytarzu.

Powracający, los lub zwykły niefart zesłał mu to, co chciał. Tyle, że nie spodziewał się, że to będzie AŻ tak poważne.

Spojrzał jeszcze raz na list. Kim byli ci ludzie? Te pseudonimy nic mu nie mówiły, ale wiedział jedno… to była poważna sprawa i ktoś musi ich powstrzymać. Spojrzał na leżącą obok czerwoną tubę, która aż krzyczała, że jest podejrzanym obiektem w kajucie młodego naukowca. Trzeba się jej pozbyć… ale jak?

„Graj” podpowiedział cichy głos.

Dobra. Graj… Ale co?

Jego wzrok prześlizgnął się po pokoju i zatrzymał się na kilku niedokończonych szkicach. Przysunął je do siebie, po czym zawinął czerwoną tubę w papier, po czym związał znalezionym gdzieś na podłodze kawałkiem sznurka. List z rozkazami złożył i schował i wsunął pod koszulę. „Tam będzie najbezpieczniejszy” pomyślał wstając od biurka. Zawinięty w papier rulon wcisnął pod pachę i ruszył w stronę pokładu.

Wpadł na pokład niczym huragan z miną świadczącą o nagłym przypływie niszczycielskiej pasji zrozpaczonego artysty. W wyciągniętej ręce ściskał zrolowane i pogięte szkice. Potoczył wokoło błędnym wzrokiem, po czym doskoczył do burty statku i z głośnym rykiem wściekłości cisnął szkice w morską otchłań.

- To na nic, wszystko na nic! – warknął ukrywając twarz w dłoniach. Trwał tak dobrą chwilę, by po chwili oderwać ręce od oczu, gwałtownie odwrócić się na pięcie i czym prędzej umknąć do swojej kajuty.

Oscar oparł się o drzwi kajuty oddychając głęboko. Nie ma co, przedstawienie pierwsza klasa… ale czy ktokolwiek się na to nabierze? Czy ktokolwiek pomyśli, że długa samotna podróż zburzyła spokój jego umysłu? Nagle wybuchnął histerycznym śmiechem. Tak, na pewno pomyślą, że jest jakimś raptusem albo jeszcze gorzej – wariatem.

„No dobra, Duval” pomyślał nagle poważniejąc „do kogo teraz się zwrócić? Komu o tym powiedzieć? Może marszałkowi… ale kto wie czy go w ogóle posłucha. A jeśli uzna to za głupi żart? Może lepiej poczekać… sprawdzić, kto zajmuje kajuty obok…”

Oscar usiadł na łóżku wpatrując się tępo w przeciwległą ścianę. Potrzebował wyjścia z tej sytuacji. Rozważał wszystkie za i przeciw, możliwe konsekwencje i wszelkie inne niedogodności.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline