Wątek: Skrzydlaci
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2009, 14:09   #126
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Uk
Odbijasz się, robisz śruby i salta, potwór tylko biegnie. Jesteś już za nim, skaczesz... Ból i uczucie pędu, kolejne uderzenie tym razem plecami. Spływasz po ścianie jakiegoś domu bezwładny jak kukiełka. Łapczywie wdychasz powietrze do płuc, które wybiło Ci uderzenie stwora. Ale to boli! Cholera! Nawet głupie oddychanie sprawia Ci ból! Zresztą nawet jak oddychasz płytko boli Ciebie klatka piersiowa i kręgosłup.

Asael
Widzisz jak dzikus próbuje skoczyć na kark stwora ale ten obraca się i uderza go na odlew wierzchem łapy. Nie przyglądasz się lotowi Uka tylko atakujesz. To Twoja szansa! Włącza się w Tobie pradawny instynkt bronienie słabszych. Bronić! Rzucasz się z prostym zamiarem dekapitacji. Jak się szybko okazuje prostym tylko w założeniach. Stwór jest niesamowicie skoczny. Odskoczył w tył przed Twoim ciosem. Cholera! Siła jaką włożyłaś w cięcie okazała się zgubna. Przechyliłaś się znacznie na lewo, odsłaniając prawą stronę swego ciała. Jaszczur skrócił dystans jednym susem i potężnie machnął łapą.
Poczułaś jak jego pazury tną twoje ubranie i ciało tuż przy kręgosłupie (na całe szczęście nie naruszając go), jednak na tym nie poprzestają. Wypuszczasz broń z ręki, szpony wielkości długich noży przecinają skórę i mięśnia naruszając chyba nawet kość. Padasz na ziemie, podtrzymując się zdrową ręką.

Achrol
Kiedy Twoi towarzysze ruszyli do walki Ty się modliłeś, wielu by Ciebie wyśmiało Ty jednak wiesz, że bez pomocy Jedynego ludzie i skrzydlaci są niczym. Czujesz jak wstępują w Ciebie nowe siły, ostry ból tętniący w dłoni i w brzuchu znika. Z nową siłą łapiesz oburącz miecz nie zważając na złamania.
Jedyny jest z Tobą a to zesłanie to jest misja. Teraz to widzisz. Zostałeś tu posłany by oczyścić świat z plugastw. To dlatego najpierw spotkałeś nieumarłych a teraz mutanta. To jest Twój cel!
Rzucasz się do walki z imieniem Jedynego na ustach. nie zważasz na Asael i dzikusa leżących na ziemi niczym kukły którym ktoś podciął sznurki. Mijasz rudowłosą widząc tylko jej przerażony wzrok. Jaszczur nie ucieka, przyjmuje wyzwanie. Tniesz od góry wkładając w ten cios całą swoją siłę, ruch mieczem zdaje się umykać Twoim oczom, nikt by tego nie zdążył uniknąć. Jaszczur sparował, krzyżując swoje szpony na drodze Twego miecza. Stoicie tak chwilę się mocując. Jedyny jest z Tobą! Niestety szczęście jest z jaszczurem. Potwór zakleszcza Twoją broń w pazury swojej jednej łapy i szarpnięciem wytrąca Ciebie z równowagi. Nie czujesz bólu... Do czasu. Cios szponiastej łapy podrywa Ciebie do góry jak wcześniej Uka. Z ogromnym impetem uderzasz o ścianę garnizonu straży. Wtedy Jedyny Ciebie opuścił. Co Ciebie najbardziej boli? W sumie to nie wiesz czy na nowo zruszona ręka, już bez opatrunku czy rozcięty, ledwo zabandażowany brzuch a może plecy. Leżysz dziwnie wygięty i masz wrażenie, że jest z Tobą coś nie tak. W sumie nie długo masz te wrażenie bo tracisz przytomność.

far, far away
Regularnie bijące błyskawice go przyzywały. Obaj czuli, że już czas mimo, że nie widzieli się od... Roku. Tak ostatnio się spotkali rok temu w tym mieście.
Deszcz bił nieprzyjemnie o skrzydła a wiatr utrudniał latania. Wylądował.
Miejsce które wybrał Samael okazało się polaną w lesie. Niewielką, gdzieś na granicy linii drzew wił się aktualnie wzburzony strumień. Jednak nie to przykuło uwagę Gabriela.
Samael wyglądał dokładnie tak jak rok temu i jak sto lat temu. Długie czarne włosy, zwykle elegancko uczesane teraz lepiły się w strągi od ciągle padającego deszczu. Drobna budowa nie zdradzała wielkiej siły skrzydlatego a delikatne rysy twarz zawsze zapewniały mu powodzenie u dziewczyn. Krople deszczu lśniły teraz na napierśniku i naramiennikach.
Gabriel długo nie przyglądał się upadłemu, nie spuszczał wzroku z dłoni i broni swego przeciwnika. Samael nie przypominał chodzącej zbrojowni, przy pasie nosił jedynie długi sztylet z czarnym jelcem w kształcie litery "U". Symetrycznie do sztyletu przypięty do pasa był miecz, prosty miecz trochę mocniej rozszerzający się ku sztychowi.
-Witaj aniele śmierci.
-Witaj posłańcze śmierci.

Żaden z nich nie chciał jeszcze atakować. Gabriel zwinął skrzydła i popatrzył na wygnańca.
-Chcesz mnie uraczyć jakąś przemową, że tyle czekasz?
Samael się roześmiał, zarówno jego głos jak i śmiech były miłe dla ucha.
-Może... Może aniele... Cieszę się, że spotkałem brata, chce po prostu tym się nacieszyć.
-Obaj straciliśmy braci... Dawno temu.
-Wcale nie, obaj żyjemy. Chociaż to może się niedługo zmienić. Nie uważasz tego za zabawne?

Gabriel milczał, ciągle obserwując przeciwnika. Samael znów się roześmiał.
-Popatrz... Chciałeś nas powstrzymać przed władaniem Pierwszym Miastem, przed opanowaniem ludzi i zmiażdżeniem podziemnych. A sam co robisz? Władasz Pierwszym Miastem i niewolisz ludzi. Tylko jedno Ci nie wyszło, zmiażdżenie naszego wroga.
-Pewnie dlatego, że nie potrafiłem zabić swego największego wroga.

Upadły roześmiał się ponownie.
-Do tego wprowadzasz propagandę, ogłupiasz ich.
-Chronię ich! Chronię ich przed takimi jak Ty! Chronię ich przed Podziemnymi!
-Zobacz... A ja powiedziałem moim prawdę. Powiedziałem, że chcę przejąć władzę w Pierwszym Mieście i zmieść podziemnych. I co? Ginęli za mnie!
-Chciałeś posłać na wojnę wszystkich skrzydlatych! TO by nas zdziesiątkowało!
-Może... Ale zapewniłoby spokojną egzystencje dla tych co przeżyli. No ale dość... Nie przekonałem Ciebie wtedy nie przekonam i dziś.

Gabriel sięgnął po miecz, Samael nie potrzebował. W jego wyciągnięta dłoń trafił piorun, który zmienił się w miecz.

Obaj skrzydlaci ścieli się w krótkiej walce, obaj odskoczyli od siebie krwawiąc z kilku niegroźnych ran.
-Do kogo dziś przynosisz posłanie?
-Zgadnij.

Odpowiedź Gabriela była niemal warknięciem, rzucił się na przeciwnika. Samael uniósł palce lewej ręki w kierunku nacierającego marszałka. Gabriel padł na ziemię, za wolno... Pięć piorunów uderzyło w dłoń upadłego, każdy w inny palec. Z paznokci w stronę Gabriela wystrzeliły elektryczne igły. Wbiły się w ciało, które wygięło się w łuk pod wpływem napięcia. Z dłoni skrzydlatego wypadł miecz. Widział wszystko jak przez mgłę, mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Samael powoli skrócił dystans i przystawił mu sztych do szyi. Pchnął. Miecz, przebił z oporem grdykę. Gabriel zakrztusił się własną krwią.
-Czemu się z Tobą podzielił swoją wiedzą. Mówisz coś? Nie słyszę, to pewnie przez brak strun głosowych. Zanim Ci się zregenerują... Nie ruszaj się, zaraz umrzesz.
Samael upuścił miecz, ten nim upadł rozpłynął się w powietrzu. Dobył sztyletu i uklęknął przy swoim wrogu.
-Sam go zrobiłem. Długo mi to zajęło ale w końcu mogę Tobie zagrozić.
Sztylet powoli zawisł nad oczami marszałka. Gabriel sięgnął ręką do kieszeni, natrafił tam na mały przedmiot. Nie wyjmując go przełączył dźwignie i ściągnął spust. Mały, kieszonkowy blaster, oficjalnie nie wprowadzony jeszcze do użycia przebił materiał kieszeni marszałka i trafił Samaela w ramię. Wiązka czterech ładunków przecięła bez problemu skórę, mięśnie i kości. Ręka trzymająca sztylet odpadła a Gabriel szarpnięciem głowy uniknął śmiercionośnego narzędzia. Gardło zregenerowało mu się na tyle, że mógł się poruszać, niekoniecznie mówić. Puścił blaster i sięgnął po drugą broń jaka powstałą dla tajnej policji. Z grubsza było to skrzyżowanie długiego noża z piłą motorową. Ciche to nie było ale za to skuteczne. Nacisnął przycisk na rękojeści, ostrze ruszyło. Wstając ciął, Samael ledwo odskoczył.
-Ależ, ależ... Nie próżnujesz tam na górze.
To "ależ" zawsze drażniło Gabriela, nawet wtedy gdy jeszcze się przyjaźnili.
-Zaraz naprawię mój błąd Samaelu.
Ciął jeszcze raz, bezbronny Samael zdążył ledwo odskoczyć.
-Nie tylko Ty nie próżnowałeś.
Wokół jego uciętego ramienia zaczęły się kłębić czarne mgły. Mgły uformowały się w rękę. W dłoni ściskał miecz.

Zasłonił się przed ciosem Gabrielowej broni. Zębate ostrze powoli szarpało cień, Samael po raz kolejny odskoczył.
-Do następnego.
Za upadłym zaczęły kłębić się czarne mgły, które uformowały portal. Samael skoczył w tył nie spuszczając z oczu Gabriela, ten tylko opuścił broń. Po zniknięciu Upadłego portal jeszcze trochę się utrzymywał jakby zapraszał go. Zamiast tego marszałek wyciągnął z kieszeni telefon, struny głosowe jeszcze mu się nie zregenerowały. Pozostały smsy.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline