Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-07-2009, 22:48   #121
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Zacisnęła badawczo i nerwowo pięść, kilka razy.
- No to kicha jasna! – Asael błyskotliwie spostrzegła, że miecz wyparował z jej dłoni.
Kompost tymczasem nacierał. Z prochu powstałeś, w upierdliwy kompost się obrócisz i powstaniesz. Czy jakoś tak. Szybki rzut oka na podłogę i Asael z ulgą odkryła, że broń wala się wszędzie wokół, praktycznie stała po kolana w arsenale. Miecz, patyk jakiś z ostrzem na końcu, stołowa noga z jeszcze żywym kornikiem w środku. Full serwis. Rzuciła się szczupakiem i chwyciła za miecz. Nie rozleciał się jej w ręce, to dobry znak. Może zdoła tym komuś sadystycznie podłubać w nosie.

Nagle stała się rzecz dziwna. Chodzące trupy wymiękają przy tym, co odstawił Achrol. Achrol bowiem rzucił się ku niej, torując sobie drogę z niebywałą euforią, zamaszystymi ciosami posyłając żywy kompost stojący mu na drodze na boki; na ściany i niemalże sufit. Rzucił się i gnał na łeb, na szyję, przez salę pełną żywych trupów, krwawiąc, niemal gubiąc po drodze połowę swoich wnętrzności. Krwaw... Asael zamarła w bezruchu ze swoim full wypas mieczem w ręku, wpatrzona z niedowierzaniem w dziką Achrolową szarżę. Próbowała wytężyć swój jeden jedyny zmęczony neuron i wydedukować co też takiego się wydarzyło, co skłoniło Achrola do tak drastycznych wyczynów. Była blada jak ściana. On jest ranny... Ra-nny!!! Chlapie krwią, zaraz padnie i skona. Ale nie pierwszy raz widziała go w takim stanie, byle nie ostatni... Nadal nie rozumiała, kiedy doskoczył do niej. Neuron się jej przepalił. Była blada jak cholerna najbledsza ściana. Achrol był upiorny, upiornie zdeterminowany. Zaczynała się go bać.
„Czyżby chciał mi coś powiedzieć...?!”
Jego chłodne dłonie na jej policzkach sprawiły, że drgnęła, w szoku otwierając szerzej oczy. Neuron po prostu poszedł z dymem. Chciała coś powiedzieć, ale zamknął jej usta pocałunkiem.
- YMH?! – sapnęła niemal ze zgrozą.
WTF?! – tylko zdołała wykontemplować spopielonym neuronem. W najśmielszych snach i najzboczeńszych fantazjach erotycznych nie przypuszczała, że weźmie kiedyś udział w tak kosmicznym evencie. A już na pewno nie w towarzystwie Achrola, pana „nie-potrzebuję-nikogo”. Była pewna, że jej unikał. Że jej nienawidził. Że przy najbliższej okazji czmychnie i nigdy więcej już go nie zobaczy.
Jego usta były chłodne, szorstkie i nadal lekko opuchnięte po wcześniejszej nieudanej walce. Wbrew wszystkiemu co święte, sensowne i społecznie akceptowalne, Asael nie potrafiła przez kilka sekund myśleć o niczym innym, tylko o tym, że rozwiązała zagadkę wszechświata; Achrol jest milczkiem, ponieważ oszczędza język na szczytniejsze cele! O Boże. Co tu się do Diabła dzieje?!
Zaczerpnęła falującego upału. Czuła niepokój. To było tak cholernie chore i tak nierealne... To działo się tu i teraz...! Achrol tu był, wykrwawiał się i... całował ją. Całował ją. Całowała się z nim. Naturalne podniecenie przeszyło jej ciało. Wsunęła drżące palce w jego włosy. Nie wiedziała co robić, na coś takiego nie da się przygotować planu B...! To było takie chore ale... tak... bardzo... jakoś... przyjemne...
„Wszyscy tu umrzemy... – ocknął się optymistycznie jej neuron. – Chrzanię to...!”
Odetchnęła jak uniewinniony skazaniec. Jakby znów miała skrzydła. Było jej niemiłosiernie gorąco i nieprzyzwoicie dobrze. Jej dłonie z wahaniem i nieśmiało objęły kark Achrola. Czarna dziura powoli pochłaniała wszystko, wreszcie Asael pozostała z Achrolem sam na sam w gorącej nicości. Było jej zatem wszystko jedno, co działo się wokół, przed długie kilkanaście sekund, przez długie kilka pocałunków. Rozumiała w tej chwili tylko trzy pojęcia: tu, teraz i ogień. Była niemalże przekonana, iż w jej klatce piersiowej siedział jakiś dziki stwór, czuła się bowiem jakby miała dwa serca i dwie pary płuc, a narządy te za nic nie chciały pracować w harmonii. Serce łomotało jej mocno. Nie była zdolna do myślenia. Odpowiedziała na jego pocałunek. Kiedy ich usta oderwały się od siebie i odsunął się od niej nieco, zobaczył jej rozchylone usta i zamknięte oczy. Spojrzała na niego uważnie. Zmarszczyła brwi, pytająco. Zrozumiała. Wiedziała o wszystkim. Nie musiał nic mówić.
- Achrol... – wysapała. – Jesteś niemiłosiernym... jesteś... – zacisnęła pięść w gniewie. – To było tak idiotycznie niecodzienne, że aż mi się podobało! Coś ci się chyba troszkę... pokręciło... – nadal go obejmowała, nadstawiając dyskretnie jedną rękę, na wypadek, gdyby musiała awaryjnie łapać wypadające z jego rany wnętrzności. – Ale proszę... gdyby któreś z nas umierało, powtórzmy to nim będzie za późno!

Zerkała nieprzytomnym wzrokiem na Achrola. Nigdy przedtem nie pozwalała nikomu na to co jemu. Nigdy przedtem nie pozwoliła żadnemu znanemu jej kilku godzin mężczyźnie się dotykać, ba, zakazywała im nawet podchodzić do siebie. Nie potrafiła zrozumieć, jak to się stało, że teraz stała obok niego i przeczesywała palcami pasemka jego długich włosów. Głaskała go po twarzy i szyi, głaskała, gdyż był blisko, był przy niej, chciała tego. Nie mogła uwierzyć. Wokół kręciło się stado żywych trupów, a ona... on...?! Zabawne to całe piekło. I głaskała go, wbrew swym surowym zasadom próbując wyobrazić sobie to, o czym myślała wcześniej i zachwycić się tym. Miał prawdziwy problem z imaginowaniem romantycznych obrazów przy akompaniamencie wycia żywych trupów. Ale to było słodkie. Cholernie słodki koszmar z głębi Mgieł Chaosu.
- Do cholery ciężkiej – sapnęła, przytrzymując go, chwiał się na nogach z upływu krwi. – Ty kurde wiesz, że musisz żyć, żebyśmy mogli się całować i tak dalej?! – jęknęła w histerycznej rozpaczy.
Nie wiedziała już kompletnie co robić i co powiedzieć. W sekundzie olśnienia stwierdziła, że Achrol jest pod wpływem magicznej sztuczki tego siwego gnojoroba! Tak!!! To jest to!!!
- Trzymaj się, jakoś damy radę! – zapewniła troskliwe i bojowo. - Zrób coś!!! Musisz żyć do cholery!!! MEDYKA...?! – wrzasnęła.
Uk był zajęty kopaniem siwego tyłka. Żywe trupy nie chciały pomóc. Właśnie nadchodziły by pogrzebać otwartej Achrolowej ranie.
- Won mi stąd, do utylizacji, śmierdziele!!! – wydała się zaciekle Asael, bojowo stając przed Achrolem z mieczem full wypas gwarancja 2 minuty w dłoniach. – Won, bo kurna normalnie zabiję!!! – neuron odzyskiwał powoli swoją funkcjonalność i Asael z radością odkryła, ze odzyskała jako taki rozsądek.
Zaatakowała z zamiarem ucięcia wszelkich łap, nóg i innych takich wyciągniętych w kierunku Achrola.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 04-08-2009, 21:36   #122
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
garnizon straży miejskiej; Achrol, Asael i dzikus
Zachowanie Achrola było tak iracjonalne, że nawet zombii nie wiedziały jak zareagować. Zwykle gdy nieumarły przebija kogoś mieczem ten pada martwy lub próbuje się odgryźć, nigdy jeszcze w żadnym uniwersum nie zdecydował się pocałować kobiety, którą cały czas pomiatał.
Gdy parka skrzydlatych całowała się w najlepsze Uk był zajęty mordowaniem nekromanty, co nie było specjalnie trudne. Białowłosy po poprzednim ciosie był wstanie tylko leżeć i jęczeć. Kolana dzikusa z impetem wbiły się w ciało zadając dwa śmiertelne ciosy. Lewe kolano trafiło w mostek, druzgocząc go dokumentnie, roztrzaskane kości przebiły serce, prawe kolano natomiast rozsmarowało grdykę leżącego po podłodze. Uk wydał z siebie zwycięski skowyt klęcząc w krwi.

Asael
No dobra! Starczy tego! W końcu kogo będziesz całowała gdy zombiaki Was zabiją? Rzucasz się z mieczem ale nie ma już na kogo. Zombiaki leżą martwe i to definitywnie. W sumie to nawet fajnie, nigdy jeszcze się nie całowałaś wśród padających zombiaków.

Achrol, Asael, Uk
Wygraliście to się liczy. Wygraliście wspólnymi siłami nawet gdy rola niektórych ograniczyła się tylko do robienia z przynętę. Achrol nie wygląda najlepiej, skomplikowane złamanie ręki i dziura w brzuchu, która obficie krwawi przesadzała sprawę. Bez dobrego szpitala nic nie zrobicie.
Tak czy siak nie ma wyjścia, opatrujecie rannego i wychodzicie z budynku, może beczka coś poradzi. Na zewnątrz jest już ciemno, gdzieś w oddali raz po raz w to samo miejsce biją pioruny a na domiar złego dalej leje. Żeby to było Wasze największe zmartwienie...
Na pustej uliczce łączącej rynek z bramą stoi coś... coś wielkiego...

Coś ma dobre trzy metry wzrostu i to się garbiąc a pazury długości dłuuugiego sztyletu. Na całe szczęście było chude. Sama skóra i kości, no może nie sama, do tego mięśnie, duuużo mięsni.
Co to robi w mieście? Długo się nad tym nie zastanawialiście, potwór ewidentnie znudzony czekaniem postanowił sobie podjeść i skoczył na Was. Był szybki... zobaczyliście tylko rozmazaną brązową plamę...
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 05-08-2009, 14:31   #123
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Gdy podskoczył do śruby jego oczom ukazał się przecudowny widok. Szaman, oraz Szamanka, których losy zostały związane z losami Uk'a, pośród ogólnej wrzawy zdecydowali się okazać swe płomienne uczycie. Dzikus był zdania, że tego typu uczuć nie można w sobie tłumić. Bywały oczywiście lepsze momenty na tego typu sprawy... ale bywały też gorsze. Tak więc niemy jak do tej pory szaman podbiegł do Asael ….
YouTube - Seweryn Krajewski-Wielka milosc
… i złożył pocałunek na jej ustach.

Uczynił to dokładnie w tej chwili w której kolana dzikusa dosięgły swego celu. Odgłos cmoknięcia został zagłuszony przez łamane kości klatki piersiowej i rozgniataną grdykę.
Dzikus spojrzał na trupa na którym klęczał. Z zaciekawieniem przyglądał się widokowi roztrzaskanej tchawicy... czynił to jednak tylko kilka chwil.

Walka zakończyła się równie szybko jak się zaczęła.
Różnicę w krajobrazie pomieszczenia stanowił tylko fantazyjnie rozkrzyżowany trup nekromanty.

Uk spojrzał po towarzyszach. Krwawili obficie... trzeba było w jakiś sposób pomóc. Uk niebył zdecydowanie felczerem. Nie znał się na leczeniu. Widział jednak jak kiedyś czynili to inni. Podbiegł szybko i z pobliskich ścian pozbierał całkiem spore kłapcie pajęczyny... powrócił do Asael i podał to co zebrał. W jego plemieniu pajęczyny były powszechnie stosowane do leczenia ran... miał nadzieje, że temu szamanowi też mogą pomóc.
Kobieta spojrzała na niego dziwnym wzrokiem...

Gdy wyszli na zewnątrz Uk odetchnął głęboko świeżym powietrzem. Rad był ze swej wolności... w końcu wyzwolił się z tych więzów... w końcu mógł spojrzeć w nieboskłon nad sobą... w końcu mógł zobaczyć kolejnego przeciwnika, który biegł w ich kierunku?
- hm??? Wydał z siebie dzikus. Stwór który podążał w ich kierunku zdawał się być zdecydowanie nastawiony bojowo... co w ich sytuacji było tragiczne. Uk był jedynym mogącym sprawnie walczyć... zdawał sobie spraw.
Skierował swe oblicze w kierunku Asael.
Wskazał palcem na siebie:
- UK!
Wskazał na piekliszcze.
Wskazał na kobietę
- Asael!
Wskazał w dal...
- Uk! Zacisnął pięść uderzył w drugą otwartą.
Wskazał na konającego mężczyznę, na kobietę, w dal.
- Asael!

Następnie wykonując salta, nie czekając na odwiedź pognał na spotkanie z piekliszczem. To okazało się niezmiernie szybkie... dzikus miał nadzieje, że był jednak szybszy.
Gdy zbliżył się na wystarczającą odległość zawył potępieńczo, wybił się z prawej nogi i wykonując kolejne salto doskoczył do bramy... odbił się z niej obracając się w tył starał się wskoczyć stworowi na kark. Jednocześnie skupił się i zaczął prosić duchy aby wskazały mu w jaki sposób piekliszcze będzie się ruszać.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 06-08-2009, 17:55   #124
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Miała dosyć tego miasta. Dziwni ludzie, dziwne wilki, stuknięci medycy, w knajpie nikt nie chciał z nią tańczyć, dzieci z przedszkola z bandą gnoju, a teraz jeszcze to.
- Zrównam to miasto z ziemią!!! – zazgrzytała zębami.
Ale nie zdążyła bo Uk zaczął bawić się w kalambury.
- Nie, nie zostawię ciebie samego! – odparła na to.
Tymczasem skierowała do Achrola;
- Nie szalej, piękny, zostań z tyłu! Nie wiem czy jak i Uk damy sobie z tym radę! Najlepiej spróbuj znaleźć pomoc!!! Poszukaj tej cholernej Beczki, a my zajmiemy to ścierwo najdłużej jak się da!!!
Asael uniosła uroczyście miecz ku niebu, wołając;
- Na potęgę Posępnej Wiśniowej Ściółki kurna!!!
Przymknęła oczy, szepcząc:
- Wietrze, usłysz mój głos, nieś mój szept!
Na wyciągniętym ramieniu Asael pojawił się sokół.
„Leć! Leć do domu Aronaxa, szukaj Kurta, Bartela i reszty! Ostrzeż ich! Spróbuj ich sprowadzić!”



Sokół wzbił się w powietrze a Asael rzuciła się do ataku, by odrąbać łeb dziadostwa.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 07-08-2009, 12:17   #125
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
Wychodząc z budynku zabrał ze sobą po drodze jakiś miecz. Chwycił go lewą dłonią. Prawa jeszcze nie doszła do siebie. Achrol jednak szczerze wątpił, że będzie kiedykolwiek sprawna. Tak to już bywa. Przypomniała mu się kołysanka z dzieciństwa, którą śpiewał mu przybrany ojciec. Marzył wtedy młody Achrol by zostać bohaterem...
Achrol zanucił ją z cicha, krocząc parę metrów za Asael i Ukiem.

Któż wędruje po tych polach złocistych,
Po łąkach z powietrza i mgły utkanych,
Po tych górach i pagórkach falistych,
Któż mieszka w wieżach z mroku zbudowanych?
Stopa skrzydlatego* ich tam nie dotyka
I w oknie wieży nie ujrzysz łucznika.
Tylko stopa, co przed okiem umyka,
Po ich wzgórzach i dolinach przemyka.
To mieszkańcy starych romansów świata,
Ludzie, co nigdy wcześniej nie istnieli.
I ci, co tańczą tam, gdzie się przeplata
Historia i baśń, co się echem ścieli.
Legenda o świecie, gdzie król panuje,
Który swój dwór miał na zamku Camelot.
I gdzie piękna Guinewra spaceruje,
Zaś u jej boku rycerz sir Lancelot.
A skrajem przepaści, co w skale zieje,
Stromej jak Ronceswalles, wąwóz znany,
Gdzie wyobraźni spojrzenie mętnieje,
W bój wyrusza Roland niepokonany,
I czubek włóczni Kichote wystaje,
Największego z nich jak dotąd rycerza.
Tak, widać ją tam, gdzie oko dostaje!
Lecz nie: to Wenus nieboskłon przemierza,**
A Roland leży jak powalona wieża,
Pokonany, jednak w bój znów zmierza.
Mimo cierpień i bólu do przodu wciąż gna
I swych wrogów powala szybciej aniżeli sekunda trwa.

Jakoś lżej mu się zrobiło wypowiadając kolejne słowa niezapomnianej pieśni. Szybko jednak wrócił do siebie. Pamiętał, że ciągle tu jest bo taka była wola Jedynego. Coś w tym musi być. Sam by sobie o tej pieśni nie przypomniał, gdyby nie Jedyny.
Ewidentny znak od niego. Znak aby walczyć mimo cierpienia. Znak, który ma nieść siłę by jak Roland który "swych wrogów powala szybciej aniżeli sekunda trwa" przeć na przód.
I stało się. Jak na zawołanie przed nimi stał jakiś mutant. Stwór nie z tego świata. Na pewno nie twór Jedynego. Przekaz był jasny: "zabij, by żyć".
Achrol przyklęknął na jedno kolano i oparł prawą dłoń na rękojeści miecza. Po chwili skierował głowę ku górze, nie zmieniając jednak pozycji.

Panie, tyś jest dobry.
Dodaj mi ochoty i zdolności,
Aby ta walka była dla mnie pożytkiem
Doczesnym i Wiecznym.
By Twa mądrość spłynęła na mnie
Dodając mocy i siły,
Aby odegnać to obrażające Twe jestestwo stworzenie
Który zagraża Twemu ludowi.
Pobłogosław mnie i ześlij Światło,
Które doprowadzi mnie do zwycięstwa.
Przez Jedynego, Pana naszego.


Wstał i spojrzał z powagą na piekliszcze. Teraz byli tylko oni. Nie zważał na słowa Asael, na jej ptaka... Olewał poczynania Uka. Czas na odzyskanie honoru i zaufania Jedynego.

__________________________________________________ __
*zmiana z "człowieka"
** Lord Dunsany "Jeźdźcy"
 
__________________
Nobody know who I realy am...

Ostatnio edytowane przez Faurin : 07-08-2009 o 20:10.
Faurin jest offline  
Stary 07-08-2009, 14:09   #126
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Uk
Odbijasz się, robisz śruby i salta, potwór tylko biegnie. Jesteś już za nim, skaczesz... Ból i uczucie pędu, kolejne uderzenie tym razem plecami. Spływasz po ścianie jakiegoś domu bezwładny jak kukiełka. Łapczywie wdychasz powietrze do płuc, które wybiło Ci uderzenie stwora. Ale to boli! Cholera! Nawet głupie oddychanie sprawia Ci ból! Zresztą nawet jak oddychasz płytko boli Ciebie klatka piersiowa i kręgosłup.

Asael
Widzisz jak dzikus próbuje skoczyć na kark stwora ale ten obraca się i uderza go na odlew wierzchem łapy. Nie przyglądasz się lotowi Uka tylko atakujesz. To Twoja szansa! Włącza się w Tobie pradawny instynkt bronienie słabszych. Bronić! Rzucasz się z prostym zamiarem dekapitacji. Jak się szybko okazuje prostym tylko w założeniach. Stwór jest niesamowicie skoczny. Odskoczył w tył przed Twoim ciosem. Cholera! Siła jaką włożyłaś w cięcie okazała się zgubna. Przechyliłaś się znacznie na lewo, odsłaniając prawą stronę swego ciała. Jaszczur skrócił dystans jednym susem i potężnie machnął łapą.
Poczułaś jak jego pazury tną twoje ubranie i ciało tuż przy kręgosłupie (na całe szczęście nie naruszając go), jednak na tym nie poprzestają. Wypuszczasz broń z ręki, szpony wielkości długich noży przecinają skórę i mięśnia naruszając chyba nawet kość. Padasz na ziemie, podtrzymując się zdrową ręką.

Achrol
Kiedy Twoi towarzysze ruszyli do walki Ty się modliłeś, wielu by Ciebie wyśmiało Ty jednak wiesz, że bez pomocy Jedynego ludzie i skrzydlaci są niczym. Czujesz jak wstępują w Ciebie nowe siły, ostry ból tętniący w dłoni i w brzuchu znika. Z nową siłą łapiesz oburącz miecz nie zważając na złamania.
Jedyny jest z Tobą a to zesłanie to jest misja. Teraz to widzisz. Zostałeś tu posłany by oczyścić świat z plugastw. To dlatego najpierw spotkałeś nieumarłych a teraz mutanta. To jest Twój cel!
Rzucasz się do walki z imieniem Jedynego na ustach. nie zważasz na Asael i dzikusa leżących na ziemi niczym kukły którym ktoś podciął sznurki. Mijasz rudowłosą widząc tylko jej przerażony wzrok. Jaszczur nie ucieka, przyjmuje wyzwanie. Tniesz od góry wkładając w ten cios całą swoją siłę, ruch mieczem zdaje się umykać Twoim oczom, nikt by tego nie zdążył uniknąć. Jaszczur sparował, krzyżując swoje szpony na drodze Twego miecza. Stoicie tak chwilę się mocując. Jedyny jest z Tobą! Niestety szczęście jest z jaszczurem. Potwór zakleszcza Twoją broń w pazury swojej jednej łapy i szarpnięciem wytrąca Ciebie z równowagi. Nie czujesz bólu... Do czasu. Cios szponiastej łapy podrywa Ciebie do góry jak wcześniej Uka. Z ogromnym impetem uderzasz o ścianę garnizonu straży. Wtedy Jedyny Ciebie opuścił. Co Ciebie najbardziej boli? W sumie to nie wiesz czy na nowo zruszona ręka, już bez opatrunku czy rozcięty, ledwo zabandażowany brzuch a może plecy. Leżysz dziwnie wygięty i masz wrażenie, że jest z Tobą coś nie tak. W sumie nie długo masz te wrażenie bo tracisz przytomność.

far, far away
Regularnie bijące błyskawice go przyzywały. Obaj czuli, że już czas mimo, że nie widzieli się od... Roku. Tak ostatnio się spotkali rok temu w tym mieście.
Deszcz bił nieprzyjemnie o skrzydła a wiatr utrudniał latania. Wylądował.
Miejsce które wybrał Samael okazało się polaną w lesie. Niewielką, gdzieś na granicy linii drzew wił się aktualnie wzburzony strumień. Jednak nie to przykuło uwagę Gabriela.
Samael wyglądał dokładnie tak jak rok temu i jak sto lat temu. Długie czarne włosy, zwykle elegancko uczesane teraz lepiły się w strągi od ciągle padającego deszczu. Drobna budowa nie zdradzała wielkiej siły skrzydlatego a delikatne rysy twarz zawsze zapewniały mu powodzenie u dziewczyn. Krople deszczu lśniły teraz na napierśniku i naramiennikach.
Gabriel długo nie przyglądał się upadłemu, nie spuszczał wzroku z dłoni i broni swego przeciwnika. Samael nie przypominał chodzącej zbrojowni, przy pasie nosił jedynie długi sztylet z czarnym jelcem w kształcie litery "U". Symetrycznie do sztyletu przypięty do pasa był miecz, prosty miecz trochę mocniej rozszerzający się ku sztychowi.
-Witaj aniele śmierci.
-Witaj posłańcze śmierci.

Żaden z nich nie chciał jeszcze atakować. Gabriel zwinął skrzydła i popatrzył na wygnańca.
-Chcesz mnie uraczyć jakąś przemową, że tyle czekasz?
Samael się roześmiał, zarówno jego głos jak i śmiech były miłe dla ucha.
-Może... Może aniele... Cieszę się, że spotkałem brata, chce po prostu tym się nacieszyć.
-Obaj straciliśmy braci... Dawno temu.
-Wcale nie, obaj żyjemy. Chociaż to może się niedługo zmienić. Nie uważasz tego za zabawne?

Gabriel milczał, ciągle obserwując przeciwnika. Samael znów się roześmiał.
-Popatrz... Chciałeś nas powstrzymać przed władaniem Pierwszym Miastem, przed opanowaniem ludzi i zmiażdżeniem podziemnych. A sam co robisz? Władasz Pierwszym Miastem i niewolisz ludzi. Tylko jedno Ci nie wyszło, zmiażdżenie naszego wroga.
-Pewnie dlatego, że nie potrafiłem zabić swego największego wroga.

Upadły roześmiał się ponownie.
-Do tego wprowadzasz propagandę, ogłupiasz ich.
-Chronię ich! Chronię ich przed takimi jak Ty! Chronię ich przed Podziemnymi!
-Zobacz... A ja powiedziałem moim prawdę. Powiedziałem, że chcę przejąć władzę w Pierwszym Mieście i zmieść podziemnych. I co? Ginęli za mnie!
-Chciałeś posłać na wojnę wszystkich skrzydlatych! TO by nas zdziesiątkowało!
-Może... Ale zapewniłoby spokojną egzystencje dla tych co przeżyli. No ale dość... Nie przekonałem Ciebie wtedy nie przekonam i dziś.

Gabriel sięgnął po miecz, Samael nie potrzebował. W jego wyciągnięta dłoń trafił piorun, który zmienił się w miecz.

Obaj skrzydlaci ścieli się w krótkiej walce, obaj odskoczyli od siebie krwawiąc z kilku niegroźnych ran.
-Do kogo dziś przynosisz posłanie?
-Zgadnij.

Odpowiedź Gabriela była niemal warknięciem, rzucił się na przeciwnika. Samael uniósł palce lewej ręki w kierunku nacierającego marszałka. Gabriel padł na ziemię, za wolno... Pięć piorunów uderzyło w dłoń upadłego, każdy w inny palec. Z paznokci w stronę Gabriela wystrzeliły elektryczne igły. Wbiły się w ciało, które wygięło się w łuk pod wpływem napięcia. Z dłoni skrzydlatego wypadł miecz. Widział wszystko jak przez mgłę, mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Samael powoli skrócił dystans i przystawił mu sztych do szyi. Pchnął. Miecz, przebił z oporem grdykę. Gabriel zakrztusił się własną krwią.
-Czemu się z Tobą podzielił swoją wiedzą. Mówisz coś? Nie słyszę, to pewnie przez brak strun głosowych. Zanim Ci się zregenerują... Nie ruszaj się, zaraz umrzesz.
Samael upuścił miecz, ten nim upadł rozpłynął się w powietrzu. Dobył sztyletu i uklęknął przy swoim wrogu.
-Sam go zrobiłem. Długo mi to zajęło ale w końcu mogę Tobie zagrozić.
Sztylet powoli zawisł nad oczami marszałka. Gabriel sięgnął ręką do kieszeni, natrafił tam na mały przedmiot. Nie wyjmując go przełączył dźwignie i ściągnął spust. Mały, kieszonkowy blaster, oficjalnie nie wprowadzony jeszcze do użycia przebił materiał kieszeni marszałka i trafił Samaela w ramię. Wiązka czterech ładunków przecięła bez problemu skórę, mięśnie i kości. Ręka trzymająca sztylet odpadła a Gabriel szarpnięciem głowy uniknął śmiercionośnego narzędzia. Gardło zregenerowało mu się na tyle, że mógł się poruszać, niekoniecznie mówić. Puścił blaster i sięgnął po drugą broń jaka powstałą dla tajnej policji. Z grubsza było to skrzyżowanie długiego noża z piłą motorową. Ciche to nie było ale za to skuteczne. Nacisnął przycisk na rękojeści, ostrze ruszyło. Wstając ciął, Samael ledwo odskoczył.
-Ależ, ależ... Nie próżnujesz tam na górze.
To "ależ" zawsze drażniło Gabriela, nawet wtedy gdy jeszcze się przyjaźnili.
-Zaraz naprawię mój błąd Samaelu.
Ciął jeszcze raz, bezbronny Samael zdążył ledwo odskoczyć.
-Nie tylko Ty nie próżnowałeś.
Wokół jego uciętego ramienia zaczęły się kłębić czarne mgły. Mgły uformowały się w rękę. W dłoni ściskał miecz.

Zasłonił się przed ciosem Gabrielowej broni. Zębate ostrze powoli szarpało cień, Samael po raz kolejny odskoczył.
-Do następnego.
Za upadłym zaczęły kłębić się czarne mgły, które uformowały portal. Samael skoczył w tył nie spuszczając z oczu Gabriela, ten tylko opuścił broń. Po zniknięciu Upadłego portal jeszcze trochę się utrzymywał jakby zapraszał go. Zamiast tego marszałek wyciągnął z kieszeni telefon, struny głosowe jeszcze mu się nie zregenerowały. Pozostały smsy.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 09-08-2009, 01:01   #127
 
Diriad's Avatar
 
Reputacja: 1 Diriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnie
Bartel i Kurt już spali – Diriael nie dziwił im się w najmniejszym stopniu, sam najchętniej położyłby się i zamknął oczy, by wreszcie, pierwszy raz na Dole, dobrze wypocząć. Ale chciał jeszcze coś załatwić. A nie mógł sobie pozwolić na to, żeby nie zrobić tego zanim będzie zbyt późno.
Dlatego jeszcze raz wstał i rozejrzał się po mieszkaniu. Odetchnął głęboko, kiedy zobaczył na ścianie duże lustro. Wrócił do pokoju i pokazał nie śpiącej jeszcze Ebriel, co miał zamiar zrobić. Starał się przygotować na każdą ewentualność, jednak nie podejrzewał, żeby po drugiej stronie czekało go coś niedobrego.
Ustawił się przez srebrną powierzchnią, wziął głębszy oddech i bez zbędnych ceregieli – skoczył.

* * *

Był w domu. Na Górze. W swoim pokoju, konkretnie rzecz biorąc. Kiedy zapalił światło usłyszał kroki w innej części mieszkania – najwyraźniej obudził kogoś wchodząc. Pewnie któreś z rodziców, choć na wszelki wypadek miał się na baczności, kiedy drzwi stanęły otworem.
Tata.
Adril Espello był wyraźnie zaskoczony widokiem syna, jednak uczucie to dopełniła nuta zrozumienia, kiedy spojrzał na lustro.
- Diriael!
- Hej, tato.

Ojciec przytulił syna.
- To nie jest dla ciebie bezpieczne miejsce…
- Jasne, wiem. Wpadłem tylko na chwilę. Nie chcę stracić kontaktu.
- …ale nieważne. Mów, co u ciebie.
- W sumie… Zaskakująco dobrze – przynajmniej w porównaniu z tym, czego można się spodziewać wiedząc, że na Dół zsyłają najgorszych zbrodniarzy.
- Właśnie –
przypomniał sobie Adril. – Dlaczego ciebie…
- Nieważne –
przerwał syn. – Jest nas szóstka, i wygląda na to, że żadne z nas nie jest psychopatycznym mordercą, czy coś.
„W każdym razie nie mordercą. Ale w pełni zdrowy na umyśle pewnie też nikt nie jest…” – uśmiechnął się Diriael. Kontynuował:
- Dotarliśmy do Tails, największego ludzkiego miasta. Dziura zabita dechami, ale to jak wszystko tam. Za to spotkaliśmy więcej skrzydlatych – oczywiście już bez skrzydeł – niż mogliśmy się spodziewać. Tam, na Dole, jest jakaś organizacja. Nie wiemy do końca o co im chodzi. Ich przywódca, Lucjusz, twierdzi, że zajmują się ochroną ludzi przed podziemnymi – którzy mają im zagrażać w jego alternatywnej wersji historii. Nieważne, w każdym razie inny skrzydlaty mówi, że to tylko przykrywka dla tego, żeby dostać się na Górę i obalić Gabriela. Na razie jemu bardziej wierzę, chyba.
I tak mają się rzeczy… Jesteśmy w siedzibie tego ruchu, o którym mówiłem. Przynajmniej na razie musimy się chyba ich trzymać – w końcu to skrzydlaci. Tato, ważna sprawa. Może mógłbyś się spróbować dowiedzieć czegoś o Dole? O Lucjuszu, o tej organizacji, czy coś… Jeśli będzie się oczywiście dało.
- Oczywiście –
odrzekł ojciec. – Zrobię co w mojej mocy. Ale jak mam ci to przekazać?
- Muszę wziąć ze sobą jakieś lustro…Ile tylko czasu będzie się dało, codziennie będę starał się wpadać tutaj. A dziś muszę wziąć jakieś rzeczy. Z resztą wiesz, że nie mam nic ze sobą.
Diriael odwrócił się i rozejrzał po pokoju. Nie zastanawiał się wcześniej co właściwie powinien wziąć ze sobą. Otworzył szafę i wyjął kilka par spodni – niech starczy też dla innych. Rzucił je na łóżko i zajął się dalszymi poszukiwaniami.
- No, nie wiem – zauważył Adril. – Z tego co wiem, to jeansy chyba będą się tam mocno rzucały w oczy. Zwłaszcza skrzydlatym. A mówiłeś, że teraz mieszkacie u tego Lucjusza, tak…?
Młodszy Espello skrzywił się na myśl o tym, że będzie miał nadal zostać w tych łachach, ale odłożył ubrania na miejsce.
- Masz rację.
„Niech Lucjusz nie wie, ze tu byłem. W takim razie – mniejsze rzeczy” – pomyślał Diriael.
Na łóżku wylądowała latarka, już z wymienioną baterią, scyzoryk (jak dobrze, że jakiś czas temu postanowił wreszcie kupić sobie taki porządny!), odtwarzacz mp3 z wbudowanymi głośnikami, notatnik, długopis i ołówek. Chwilę potem wylądowało też lustro – świetne, akurat takie, żeby przeszło przez ramiona – pewnie jakieś 70x40cm. Owinął je w coś, żeby się nie zbiło. Była jeszcze szabla – ta powinna mimo wszystko przejść bez wzbudzania czyichkolwiek emocji.
Teraz coś, do czego można to spakować. Okej, jest torba…
„Jedyny, czemu tak lubię, kiedy coś wygląda nowocześnie?”
Torba miała masę dodatkowych kieszeni i ozdobników, które, jakkolwiek dobrze wyglądają i przydają się na Górze, nie mogłyby uchodzić za ludzką robotę.
Kiedy tylko zapytał, już sam wzrok jego ojca odpowiedział mu, że nie ma nic bardziej odpowiedniego.
„No, cóż… Trzeba będzie to przerobić albo wymienić już na Dole.”
- Weź jeszcze coś – powiedział Adril i zniknął w drzwiach. Wrócił po chwili niosąc strażniczy blaster. Trzymał go na wszelki wypadek i najwyraźniej uznał, że ten wypadek był wszelki.
- Dzięki…
- Nie mam zapasowych magazynków, więc używaj go ostrożnie. 10 strzałów, sam wiesz. Ale, jeśli będzie taka możliwość, jeśli zostawisz tu pod lustrem magazynek, mogę go bez problemu naładować.
- Dobrze. –
zgodził się i dodał – Jeśli miałbyś coś jeszcze, czy te informacje, czy cokolwiek, zostaw to w szufladzie mojego biurka. Postaram się to zabrać.
Diriael westchnął.
- Chyba powinienem już wracać…
- Nie tak prędko – zatrzymał go ojciec. – Twoja matka osobiście pozbawiłaby mnie skrzydeł i wysłała na Dół, gdybym jej nie obudził zanim odejdziesz.
Syn uśmiechnął się. Tak. Mama zdecydowanie zrobiłaby właśnie to.
Ledwie minutę później Tarnia w koszuli nocnej rzuciła się w ramiona synowi.
- Na Jedynego, ty żyjesz, jak dobrze! Musisz mi wszystko opowiedzieć! Co się dzieje? Jesteś zdrowy? Wszystko w porządku?
- Tarnio, Tarnio!
- zawołał Adril. Diriael musi już wracać. Ja opowiem ci wszystko, co zdążył powiedzieć.
- A więc opowiadał już beze mnie? No wiesz! –
obruszyła się pani Espello. – Ale na pewno źle go spakowaliście. Apteczka! Masz apteczkę?
Diriael pokręcił głową.
- Ha! No, właśnie. I zestaw do szycia. A potem byś żałował, że nie wziąłeś!
Mężczyzna wrzucił dodatkowe rzeczy do torby. Zostało jeszcze trochę miejsca… A więc – książka. Widząc niepewne spojrzenie ojca, rzucił tylko:
- No, co? Jestem w połowie!

Chwilę potem pożegnał się z rodzicami i był już po drugiej – właściwie pierwszej – stronie lustra.

* * *

W mieszkaniu w Tails wszyscy już spali. No, dobrze… Ale powinni wiedzieć. Cóż, trzeba obudzić…
„Żeby mnie tylko nie zabili zanim nie powiem o co chodzi…” – pomyślał. – „Ja bym tak zrobił.”
Podszedł najpierw do Bartela i potrząsając jego ramię obudził go.
- Nie, jeszcze nie rano. Ale równie ważne. Obudź Kurta, ja zajmę się Ebriel.

Kiedy wszyscy byli na nogach – a w praktyce na łóżkach, wyjaśnił:
- Byłem na Górze. Potrafię przechodzić przez lustra, wchodzić jednym i wychodzić drugim. Chciałem, żebyście o tym wiedzieli. Udało mi się wrócić na chwilę do domu i przyniosłem trochę rzeczy, które mogą nam się przydać. Wziąłbym też trochę normalnych ubrań, ale równocześnie nie chcę, żeby Lucjusz wiedział, że mogę to zrobić – przynajmniej nie w najbliższym czasie, kiedy nie jesteśmy go pewni. – pokazał „zdobycze” z wizyty w Pierwszym Mieście.
- Co do torby, chcę ją przerobić tak, żeby nie rzucała się tak bardzo w oczy… Może ktoś z was bardziej zna się na szyciu?

Rzeczy położył tymczasowo na stole i zabrał się za torbę – oczywiście nie będzie protestował, jeśli wyręczy go ktoś bardziej utalentowany w tym obszarze. Na dyskusje też był otwarty.
 
__________________
Et tant pis si on me dit que c'est de la folie - a partir d'aujourd'hui, je veux une autre vie!
Et tant pis si on me dit que c'est une hérésie - pour moi, la vraie vie, c'est celle que l'on choisit!
Diriad jest offline  
Stary 09-08-2009, 18:24   #128
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Asael nie lubiła bólu. Szykowała się na ból, to coś było wielkie, szybkie i wściekła. Jednak ból który nią wstrząsnął był dużo większy niż przewidywała iż krzykiem bólu zwaliła się na ziemię, długo jeszcze wiercąc się i jęcząc. Bolało nieznośnie, czuła, jak krew ciekła jej po plecach. Piekło nieziemsko, piekło przy każdym ruchu. Syczała i stękała z bólu przy każdym ruchu, wierciła się próbując wygodniejsza pozycję, aby ból zelżał. Ale nie chciał zelżeć. Słyszała, że dziadostwo atakowało dalej, a Ukowi nie poszło wcale lepiej. Leżał gdzieś o obok i kaszlał. Rozległ się huk a piekliszcze biegało gdzieś obok, nie stało już nad nią. Zdała sobie sprawę, że musiało pognać za Achrolem. Podniosła się na zdrowej ręce i rozejrzała się półprzytomnie. Uk zbierał się z ziemi, Achrol leżał pod ścianą... Wstrząsnęły nią dreszcze zgrozy. Achrol leżał w bardzo nienaturalnej dla zdrowego skrzydlatego pozycji, nie ruszał się. Kości przebiły skórę i stanowczo nie wyglądało to dobrze. Serce Asael biło mocno, zrobiło się jej słabo.
- Achol...?! – chciała zawołać, ale pisnęła tylko łamiącym się głosem.
On nie żyje! – myślała na okrągło – Achrol, wstań!
Poczuła, jak cały zapał i nadzieja opuszczają ją z tą chwilą. Chciała położyć się, zamknąć oczy, leżeć i czekać, aż ból minie.
Ale przecież to nie był koniec. Był jeszcze Uk. Uk jeszcze żył, charczał gdzieś nieopodal, cierpiał. Nie znała go, trudno powiedzieć, czy byli przyjaciółmi, sojusznikami, czy po prostu oboje próbowali jakoś przeżyć. Ale Uk tam był i chociaż on miał szanse przeżyć. Nie trafił tu z jej winy, tak jak Achrol, ale i tak... był tutaj. Potrzebował pomocy, a co gorsza, może nawet liczył na tę pomoc, pomoc od niej. Nie miała już sił, nie miała ochoty, czuła, że wszystkie jej wysiłki skończyły się jedynie bezsensowną śmiercią kogoś, kogo próbowała ocalić. To jej wina. Nie chciała... nie chciała już nic. Ale Uk nadal tu był. Potrzeba wspierania towarzysza w walce kazała się silniejsza nawet teraz. Asael podniosła się chwiejnie, na tyle, by móc zadać cios mieczem. Celowała w nogę.

Jeśli żyć to tylko dla twej chwały!
Jeśli ginąć to tylko w twoje imię!
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 10-08-2009, 11:46   #129
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
Stanowczo nierozważne było to co uczynił. Skrzydlaci nie raz pokazywali, że odwagi to oni mają wystarczająco... Było tak jak mówiło to stare przysłowie:"Gram brawury, trzy gramy głupoty". Jednak kto by się przejmował czymkolwiek innym gdyby przed nim stała przerośnięta, humanoidalna jaszczurka. Mało tego, istotą przed nią stojącą jest nie kto inny a samozwańczy wysłannik boga, Jedynego. I gdyby na tym poprzestać nie było by jeszcze tak źle, ale 'wysłannik boga' ledwo trzymał się na nogach, a jaszczur wręcz przeciwnie stał pewnie na tylnych odnóżach.
Czy jednak można było winić Achrola za to co uczynił? Za to, że wykazał się nie małą odwagą? Za to, że szedł na to paskudztwo z imieniem Jedynego na ustach?

Ciął od góry, z całych sił, bez cienia wątpliwości, bez żadnego zawahania. Cel był prosty. Cel był wielki. Cel był... szybki? Sparował bez najmniejszego problemu cięcie, które powinno rozwalić mu czaszkę. Nastał moment zgrozy. Chwila w której tak wiele się działo... Chwila w której wyleciał w powietrze, by uderzyć o ścianę. Chwila, by z tej ściany osunąć się bezwładnie na ziemię... I w końcu, by zobaczyć mrok przed oczami...

***

Dlaczego? Dlaczego mnie opuściłeś? Mimo wszystko co dla Ciebie robię, Ty mnie opuściłeś... Czy tak ma kończyć swój żywot istota która tak wiele dla Ciebie zrobiła? Która po trupach potrafi dojść do celu jaki sobie stawiasz? Powiedz mi, czy to jest koniec... A może to początek? Początek czegoś nowego? Początek światła? Kiedy Zejdziesz i zrobisz to co powinieneś? Ustanowisz ład i porządek i będziesz niepodzielnie władać całym światem? Wiec jednak, że niezależnie co zrobisz, ja będę... Będę przy Tobie, i zawsze, i wszędzie. Mam tyle pytań, jednak na żadne nie otrzymuje odpowiedzi...
 
__________________
Nobody know who I realy am...
Faurin jest offline  
Stary 10-08-2009, 16:39   #130
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Zaczął biec, przeszedł do ewolucji, które tak lubił, które do tej pory gwarantowały mu zaskoczenie... które do tej pory tak często ratowały jego skórę. Odbił się od bramy.... i poczuł ból! Coś co swym kształtem i ciężarem mogło by iść w szranki z taranem uderzyło go w plecy. Dzikus zawył, zawył niemiłosiernie głośno, zawył potępieńczo...
Padł na ziemię, a gwiazdy które ukazały mu się przed oczyma tworzyły całe konstelacje. Wprawny astronom mógłby bez najmniejszego problemu odnaleźć wśród nich wielką i małą niedźwiedzicę, konstelacje Oriona... jak i konstelacje ogra Flegmaka. Uk jednak astronomem nie był. Otrząsnął się i miał wrażenie, że to już... po wszystkim, że zaraz wstanie po będzie walczył dalej... ot poślizgnął się na jakiejś skórce od banana, którą złośliwy los podsunął mu pod nogi...
Uniósł się na przedramionach i po chwili ponownie padł na chodnik... obezwładniający ból przeszedł przez jego plecy. Impuls zaczął się w kości ogonowej, a zakończył w czaszce powodując wstanie całej czupryny dzikusa.
- Ał! Wydobyło się mimowolnie po raz kolejny.

Uk jedyne co mógł zrobić to czule przytulić się do ziemi, którą i tak już obejmował. Ból kręgosłupa był obezwładniający. To co go uderzyło, miało zapewne siłę wiele, wiele razy przekraczającą siłę dzikusa.
Gdy to uczynił zrobiło mu się przyjemnie, jakoś tak miło. Chciał pozostać z zamkniętymi oczyma, chciał aby to uczucie go nie opuszczało, aby trwało wiecznie.... nie trwało.
Odgłos łamanych kończyn, oraz krzyk Asael skutecznie wybudziły go z odrętwienia... utraty przytomności? Nie był pewien.
Otworzył oczy, co zostało ukarane ponownie koszmarnym bólem rozchodzącym się po całym ciele... jednak zaczął widzieć już normalnie. Konstelacje gwiezdne stały się jakby odrobinę mniejsze... a po kilku kolejnych uderzeniach serca, zniknęły całkowicie. Ból kręgosłupa ustępował... czynił to u wiele wolniej, niźli mroczki przed oczyma... jednak ustępował... na całe szczęście.
Rozejrzał się... Zamknięty w sobie i uczuciowy zarazem Szaman, który jeszcze przed kilkoma chwilami starał się czerpać z życia to co najlepsze... teraz leżał na bruku... różnica pomiędzy nim a Ukiem była taka... iż Ukowi kręgosłup nie wystawał z ciała... Tamtemu niestety tak. Karmazynowa kałuża, która szybko rozrastała się świadczyła dobitnie o życiu, które właśnie przelewało się przez palce... Na konającego patrzyła też Szamanka... i te śmierć zdawała się ją poruszyć. Zdawała się być tak bardzo poruszona, że nie pomna o swe bezpieczeństwo, samobójczo ruszyła do walki.
Zanim była to uczyniła spojrzała na Uk'a... a w oczach jej dzikus odnalazł tyle żalu... iż nie podobnym było aby pomieściło go jedno serce.
Asael ruszyła ku hwale, glorii, ku swemu przeznaczeniu, ku swej śmierci...
Uk nie byłby pierwszym wojem plemienia, gdyby pozwolił aby byle baba odwalała za niego robotę... nawet zakładając iż tą babą była szamanką (nawet gdyby była i samą Mistess i tak by na to nie pozwolił).
Przełamują ból, przełamując strach podniósł się do kucek. Następnie z głośnym chrupnięciem kręgosłupa wstał na nogi... ból wykrzywił jego facjatę po raz kolejny i sprawił, że zawołanie bitewne stało się raczej zawołaniem o pomoc...
… Mimo tego jednak zaatakował... obojętnym mu było gdzie trafi... chciał ponownie ucapić się piekliszcza, dotrzeć do jakiejś miękkiej tkaniki... aby uderzyć... aby zadać ból... aby zabić.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172