Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2009, 21:14   #13
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Berlin 25 czerwca 1942 r. - Staatsoper -Opera Państwowa

Obersturmführer Steiler wraz z żoną siedząc w loży balkonowej podziwiali właśnie końcowe sceny drugiego aktu „Parsifala” Ryszarda Wagnera. Pania Steiler z lornetką przypatrywała się młodemu soliście wyśpiewującemu ostanie słowa. Była zachwycona jego głosem jak i urodą. Spojrzała przelotnie na męża, który drzemał na fotelu obok.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5eZwLO1db7o[/MEDIA]
O ile dla niej każda wyprawa do opery była wydrzeniem i przeżyciem, to dla jej męża był to poprostu przykry obowiązek. Musiał tu być gdyż pojawiali się tutaj wysocy urzędnicy z kancelarii Fuhrer oraz oficerowie SS. Nie wypadało nie być na tego typu rauszu. Trzeba bywać jak mawiał Hans, by nas dostrzegli. Wykupienie loży nie należało do łatwych zadań, ale jeżeli chodzi o prestiż obersturmführer Steiler, gotów był na duże wyrzeczenia. Co nie przeszkadzało mu bynajmniej, w tym by przesypiać cały spektakl. Budził się tylko w czasie antraktów i wtedy brylował wśród towarzystwa.
- Eva usłyszała, że ktoś otwiera drzwi do ich loży i szturchnęła męża.
- Co jest? - spytał zdezorientowany.
- Ktoś do ciebie – Eva wskazała ruchem głowy wchodzącego oficera.
- O pan kapitan Wuuterman– rzekł podnosząc się Hans.
- Niech pan nie wstaje ja tylko na chwilkę.
- Proszę, w takim razie niech pan usiądzie. - zaproponował Hans.
- Chciałbym, ale naprawdę nie mogę. Muszę zaraz jechać na lotnisko.
- Rozumiem.
- Chciałem tylko panu pogratulować...
Mina obersturmführer wskazywał dobitnie, że nie ma pojęcia o co może chodzić.
- Widzę, że pan udaje zdziwienie. Ta udawana skromność jest zbędna. Już wszyscy o tym szumią.
- Nie rozumiem... Może pan powiedzieć o co chodzi, kapitanie.
- Jak to o co? O pańskiego syna.
Obersturmführer aż pobladł i złapał się za głowę. Przypuszczał, że jego niezdarny syn wcześniej czy później przysporzy mu kłopotów.
- A cóż on takiego zrobił, że przyszedł nam pan pogrtulować? - wtrąciła Eva Steiler.
- Droga pani, to wy naprawdę nic nie wiecie?
- Nie.
- Aha no tak, to pewnie przez tą tajemnicę wojskową. Jednak żeby rodziny nie poinformować o sukcesach syna, to już przesada.
Widzą wyczekujące miny rozmówców, kapitan Wuuterman nie przedłużał:
- Otóż państwa syn jest jednym z najlepszych na szkoleniu. Gratuluje. To informacja tylko do państwa wiadomości, ma się rozumieć. Nawet państwa syn niewie o tym. W Paderborn mają zasadę, że nagradzają tylko załogi, a nie poszczegółnych żołnierzy. Ma to wzmocnić więzi wśród załogi. Jeszcze raz gratuluje. W biurze wszyscy już mówią, że z pana to wielki spryciarz. Zamiast do SS wysłał pan syna do Panzerwaffe, by się chłopak wykazał na szkoleniu na nowym sprzęcie.
- To nie tak... - zaczął obersturmführer.
- Niech pan nie zaprzecza. To co po szkoleniu? Jakaś posada państwowa czy raczej prywatny biznes – dopytywał się oficer.
Widząc, że już nie ma co tłumaczyć Hans Steiler zrobił dobrą miną do złej gry:
- To się jeszcze okaże – uśmiechnął się tajemniczo.
- Rozumiem – kapitan mrugnął prozumiewawczo okiem i dodał – czeka pan na propozycję. Dobra strategia.
- Tak można powiedzieć.
- No cóż, na mnie już czas. Jeszcze raz gratuluje przedsiębiorczości i syna oczywiście. Do zobaczenia - kapitan pocałował w dłoń panią Steiler, zasalotuwał i wyszedł.
Hans Steiler przeklinał w myślach syna. Jakby na to nie patrzeć Ditrich przysparzał mu samych problemów.


Paderborn 6 maja 1942 r. godz. 16.30
Zgodnie z rozkazem oberleutnanta von Zelditza załoga po zajęciach stawiła się na krótką rozmowę. Oficer usiadł za biurkiem, przygotował sobie pióroi notes i zaprosił do pierwszego żołnierza do środka. Tak się zdarzyło, że na pierwszy ogień poszedł Gapa.
- No cóż! Trudno, niech będzie Gapa. - pomyślał Zelditz.
- Siadajcie! - wskazał Gapie krzesło na przeciwko siebie.
Po ruchach i mimice twarzy widać było, że Steiler strasznie się boi. Usiadł niepewnie i próbował ułożyć jakoś ręce, które mu najwyraźniej przeszkadzały.
Zelditz przypatrywał się tym nieporadnym próbom i czekał tylko aż Gapa spadnie z krzesła. Mimo, że kołysało się ono niepewnie przy każdym jego ruchu Steiler w końcu usiadł i czekał na pytanie.
- Wy jesteście Steiler, tak? - zaczął oficer.
- Tak jest, panie oberleutnant – odkrzyknął wręcz Gapa.
- Krzyczeć nie musicie, nie jesteśmy na placu apelowym.
- Przepraszam panie oberleutnant.
- Skąd jesteście?
- Urodziłem się i mieszkam w Berlinie.
- Opowiedzcie coś o sobie, o swoim życiu w cywilu, może o rodzinie.
- Nie ma co opowiadać, panie oberleutnant. Mieszkam z matką i ojczymem. Zaczęłem studia, ale jak tylko wybuchła wojna postanowiłem zaciągnąć się do wojska i wspomóc moją ojczyznę.
- To bardzo chwalebne. A kim był wasz ojciec?
- Niewiem.
- Rozumiem – Zelditz, spojrzał w notatki. Oficjalne dane jakie dostał od dowództwa nie wspominały nic o ojczymie.
- Ciekawe, dlaczego ten dzieciak kłamnie. I po co? Ojciec w SS a ten się go wstydzi. Dziwne – pomyślał.
- Gdzie służyliście wcześniej?
- Zaciągnąłem się 20 sierpnia 1939 r. Po szkoleniu zostałem przydzielony do 4 Pułku 2 Dywizji Pancernej. Wziąłem udział w walkach we Francji. Potem przeniesiono nas do Polski, tuż przed szkoleniem w Paderborn walczyłem w Grecji.
- Znakiem tego doświadczenie w broni pancernej macie.
- Tak jest panie oberleutnant - ucieszył się Gapa – Walczyłem na PzKpfw II i III.
- Hmm... Macie jakieś hobby, albo zainteresowania? Może coś się uda zorganizować. - zachęcił oficer.
- Cóż lubię grać w szachy i jezda konno.
- Dobry boże - westchnął w myślach oficer – Ty na koniu?
- Umiecie jeździć szeregowy?
- Nie pani oberleutnant, ale zawsze chciałem.
Zelditz uśmiechnął się w duchu:
- Dobrze zobaczę co da się zrobić zawołajcie następnego.
- To wszystko, panie oberleutnant?
- Jeszcze tylko jedno pytanie. Nie musicie odpowiadać, jeżeli nie chcecie. Jak się znaleźliście w tej jednostce?
- Zostałem wybrany, ale dlaczego to już pytanie nie do mnie
- Rozumiem. Dziękuję wam - oficer wyciągnął rękę na pożegnanie – Mam nadzieję, że będzie się nam dobrze współpracowało.
Gdy dłonie obu panów się zetknęły Zelditz doświadczył czegoś osobliwego. To było jak błysk flesza lub uderzenie pioruna. Nagłe porażenie zmysłów i seria obrazów, która wdarła się do świadomości niczym złodziej. Dwa obrazy na trwałe wryły się w pamięć oficera.
Spojrzenia obu mężczyzn skrzyżowały się. Nic w oczach Gapy nie wskazywało na to, by on także doświadczył czegoś podobnego.
Gapa chwycił za klamkę a po ulotnym wrażeniu pozostał tylko dziwny niesmak.


16 maja 1943 r. okolice rosyjskiej wsi
Załog była w komplecie. I choć wielu z batalionu uznałoby to za ponury żart, to przyznać trzeba było że to głównie dzięki Gapie, zarówno wóz jak i ludzie są cali.
- Brawo Ditrich - rzucił dowócda i poklepał chłopaka po ramieniu.
- To nic takiego panie oberleutnant, każdy by to zrobił na moim miejscu. Poprostu byłem najbliżej.
Zelditz czuł, że nie spisał się w czasie tego zadania. Na szczęście jego ludzie to profesjonaliści, którzy dali sobie radę. Jeszcze parę miesięcy temu, w Paderborn, obawiał się ich i tęskinił za swoją starą załogą, teraz nie oddałby ich za nic. Zarówno w boju jaki i czasie odpoczynku byli jak dobrze działający mechanizm. Uzupełniali się i tworzyli jeden zespół. Fakt, że Gapa na tle tej grupy wypadał słabo, ale dzisiejszy dzień pokazał, że on także ma swoje miejsce w załodze.
- Dobra robota chłopcy, na prawdę dobra robota. Kleinlich, odpalaj motor i wracamy.
- Tak jest her oberleutnant – odpowiedział kierowca, a silnik Tygrysa przeszedł na wyższe obroty.
Czołg ożył. Kleinlich zawrócił sprawnie i skierował wóz spowrotem do obozu. Przed sobą mieli długą drogę, tym bardziej że prowadzili że sobą krowę.
Ferdinand podzieli się z dowódcą swoimi obawami. Poruszali się dość powoli, a radziecki samolot mógł z łatwością zawiadomić o ich pozycji. Oberleutnant przychylił się do prób kierowcy. Rozkazał grnadierom zabić opóźniające ich zwierzę.
Jeden z żołnierzy jednym sprawnym strzałem w łeb, powalił krowę. Wspólnymi siłami rzucili ją na pancerz i podjęli dalszy marsz.
Oberleutnant von Zeldtiz wychylił się przez właz i odetchnął z ulgą. W środku było okropnie gorąco. Współczuł biednemu Kleinlichowi i Lanzerowi, którzy siedzieli najgłębiej pod pancerzem.
Z niego lał się pot, a co dopiero mówić o nich.
Strasser także nie pozostawił wyczynu kolegi bez komentarz. Ten którzy cały tłumił w sobie złość powiedział z przekąsem:
- Gapa, cholernie odważny jesteś, muszę przyznać.
Steiler jednak milczał. Nie wiadomo, czy wyczuł w głosie Strassera nutkę ironii, czy poprostu zajął się obserwowaniem terenu.
- Daj mu spokój Strasser – wtrącił Lanzer – Też mogłeś się wykazać. Zamiast się drzeć trzeba było wyskoczyć na pancerz.
Tym razem zamilkł celowniczy. Na szczęście dla starego Lanzera był z nimi dowódca i Strasser pohamował się przed cięte ripostą. W innych okolicznościach nie przepuściłby weteranowi i odgryzł się tym samym.

Droga minęła spokojnie. Nie zauważyli ani wrogich samolotów, ani innych jednostek które mogłyby podążać ich śladem.
Gdy 122 wjeżdżał do obozu towarzyszyła temu niczym nieskrępowana radość. Żołnierze z kompanii Zelditza wskakiwali na pancerz Tygrysa i gratulowali udanej misji. Oficer przyjmował wyrazy uznania choć w głębi duszy wiedział, że to nie on na niej zasłużył.
Jeden z grenadierów zaczął nagle śpiewać.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6OlFQamVkUc[/MEDIA]
Po chwili dołączyli się do niego następni, a po następnych kilkunastu sekundach cała komapania podjęła piosenkę.
Radosny nastrój udzielił się wszystkim. W obecnej sytuacji nie trzeba było wiele by poprawić nastrój wśród zmęczonych oczekiwaniem żołnierzy.
Tygrys zatrzymał się w swoim stały miejscu. Zelditz rozkazał:
- Załoga z wozu!
Gdy wszyscy stali już przed czołgiem oberleutnant powiedział:
- Dziękuję wam panowie. Spisaliście się świetnie. A teraz rozejść się. Aha – dodał jeszcze – Ja idę złożyć meldunek kapitanowi, a wy w tym czasie poszukajcie jakieś rzeźnika w kompanii.
- Nie trzeba szukać panie oberleutnant – odpowiedział Lanzer – Znam jednego. Tylko on jest nie od nas, tylko z kompanii rozpoznania.
- Przypowadź go tu. Mięsa starczy dla wszystkich.
- Tak jest, panie oberleutnant.

Po złożeniu formalnego meldunku z wykonanego zadania von Zelditz po raz kolejny wysłuchał wiązanki pochwał po swoim adresem.
- Gratuluje kolego. Naprawdę świetna robota. Szybko i sprawnie. Widziałem, że na kim jak na kim, ale na was można polegać.
- Dziękuję panie kapitanie. Ja i moi ludzie staramy się jak możmy.
- Wszyscy wokół mówią, że ostro szkolisz swoich chłopaków.
- Staram się.
- Nie bądź taki skromny. Utrzymać karność w tych warunkach to nie lada wyczyn. Cieszę się, że mam cię w komapnii.
- Dziękuję panie kapitanie.
- A powiedz jak radzisz sobie z tym Gapą. Cały batalion o nim huczy.
Zelditz niechętnie opowiedział jak wyglądają jego przygody ze Steilerem.
- To nie masz z nim lekko. No nie zatrzymuję cię. Doplinuj wszystkiego i wieczorem zapraszam do mnie na ognisko. Ma schowaną jeszcze jedną butelkę wina. Jeszcze z czasów kampanii francuskiej – zakończył z uśmiechem kapitan.

Oprawianie „zdobyczy” poszło sprawnie i fachowo. Znajomy Lanzera, niejaki szeregowy Jurgen Polet, sprawił się znakomicie. Fachową ręką oprawił krowę oraz młodego cielaka, którego grenadierzy złapali jeszcze po drodze. Mając do dyspozycji tylko sól i pieprz przyprawił mięso i podroby. Wykorzystując zapasy kaszy i krowie jelita przygotował duże porcje kaszanki. Podroby poszły na gulasz. Tym sposobem, dzięki załodze Zelditza, cały batalion miał nie lada ucztę.

Gdy wszystko było gotowe i załoga zasiadła do zasłużonego posiłku, Strasser wyciągnął z ukrycia dwie butelki piwa.
- Trzymałem na specjalną okazję – powiedział rozlewając kolega do metalowych kubków.
- Właśnie taka nadeszła – skomentował Lanzer.
- A gdzie Gapa? - spytał Kleinlich przyjmując swoją porcję.
- Co się o niego martwisz, będzie więcej dla nas – skomentował celowniczy.
- To zdrowie panowie – wzniósł toast Lanzer.
- Zdrowie
- Zdrowie. Obyśmy spotkali się po wojnie – zakończył Kleinlich.
Gapa w tym czasie siedział pod pancerzem Tygrysa i w świetle latarki pisał list.


ochana mamo!
U mnie wszystko w porządku mamo. Zdrowie dopisuje i na nic nie mogę narzekać. Wciąż tylko czekamy na rozkaz do wymarszu. Niewiem jak długo to jeszcze potrwa. Jednak im dłużej czekamy tym większe są moje obawy. Mam złe przeczucia związane z tą ofensywą. Nadal wierzę w mądrość dowódców i naszego ukochanego fuhrera, ale coś dręczy moją duszę nieustannie. Niewiem może to zwykły strach. Mamo na domiar złego wielu ludzi zaczęło wierzyć, że jestem jasnowidzem. Tylko to nie jest tak. Ja tylko czasami ma sen i tyle. Na szczęście od kilku dni nic mi się nie śniło. Wolę jak nic mi się nie śni. Wtedy jestem spokojny. Bo gdy tylko mam jakiś sen, muszę uważać i czuwać. Sytuacja o której mówił może zdarzyć się w każdej chwili. A wiesz przecież, że większość moich snów jest poprostu tragiczna. Nie mów o tym tacie i tak ma przeze mnie same kłopoty.
Moi koledzy teraz się bawią, próbując zapomnieć o tym co jest wokół i co nas czeka lada dzień. Ja jednak ani na chwilę nie mogę przestać myśleć o czającej się gdzieś na nas śmierci. Wiem że to pesymistyczne myślenie nie jest dobre. Dlatego nie mówię o tym moim kolegą i tak mają mnie za dziwaka. Taki już mój los. Nie martw się jednak mamo, wszystko będzie dobrze.

Twój kochający syn
Ditrich



Ognisko w oficerskim gronie minęło w zgoła innej atmosferze. Po tym jak każdy spróbował świeżego pieczonego mięsa i uraczył podniebienie wyśmienitym francuskim winem, rozgorzały polityczne dyskusje.
- Panowie – zaczął starszy oficer, dowódca trzeciej kompanii – myślę, że zarówno my jak i ci w sztabie doskonale zdają sobie sprawę z obecnej sytuacji. Każdy dzień zwłoki, stawia nasze zwycięstwo pod dużym znakiem zapytania.
- Wątpi pan w rozkazy fuhrera panie majorze – spytał kapitan Rostitz, dowódca plutonu Zelditza.
- Skądże znowu – odparł z uśmiechem major – Opisuję naszą obecną sytuację.
- Uważam, że fuhrer doskonale wie co robi każąc nam tyle czekać.
- Niewątpliwie, ale to daje czas rosjanom na przygotowanie linii obrony.
- Panie majorze widzę, że się pan niecierpliwi dokłądnie tak samo jak moi żołnierze. Nie przypuszczałem, że defetyzm wdarł się już w tak wyskokie kręgi.
- Proszę uważać na słowa panie kapitanie. Atmosfera jest swobodna, ale nie pozwolę się bezkarnie obrażać – odpowiedział coraz bardziej podirytowany oficer.
- Panie majorze, po co te nerwy. Rozmawiamy tylko nie prawdaż...
- Dość! - krzyknął major – Jest pan co prawda gospodarzem tego spotkania, ale wszystko ma swoje granice. Wychodzę
- Ależ proszę bardzo – odparł rozbawiony kapitan.
Burzliwa wymiana zdań pomiędzy panami sprawił, że atmosfera spotkania troszkę się zepsuła i kolejni oficerowi zaczęli wychodzić.
Zelditz czuł się nie swojo prowadził niezobowiązującą rozmowę o dowódcą kompanii grenadierów, którzy go dzisiaj wspierali, gdy wybuchła całą afera. Czuł się odpowiedzialny za swojego dowódcę. A ten wyraźnie pokazywał, że przesadził dzisiaj z winem.
Gdy major wyszedł kapitan podszedł do Zelditza.
- Widzisz Franz, tak to jest. Stary prusak myśli, że jak pochodzi ze szlacheckiej rodziny to mu wszystko wolno.
Zelditz milczał, ale słowa przełożonego mocno go poruszyły.
- Gdybyś tylko widział z kim rozmawiasz bydlaku - pomyślał.
- Ja myślę tak samo – kontynuował pijacki trans oficer – Jednak gdybym to ja powiedział wiesz co by się działo. Ja plebeliusz. To by była zdrada, Franz. A ta gruba świnia może mówić co myśli bez karnie. To dlatego tak się obruszył, cholerny prusak.
- Dość panie kapitanie – przerwał w końcu Zelditz – Pora chyba odpocząć. Ja też muszę iść do moich ludzi. Żegnam.
Zelditz zasalutował, obrócił się na pięcie i wyszedł z namiotu oficera.



17–28 maja 1943 r. okolice Charkowa
Kolejne dni mijały równie leniwie jak poprzednie. Utrzymanie dyscypliny powoli zaczynało graniczyć z cudem. Pogoda ciągle utrzymywała się ta sama. Zapowiadało się upalne lato. Gdyby nie to, że trzeba było je spędzić pod pancerzem czołgu, można byłoby się z tego cieszyć. A tak perspektywa walk z rosjanami w takim upale nie wróżyła nic dobrego. Tym bardziej, że przegrzewające się silniki Tygrysów to był spory problem, z którym mechanicy nie potrafili sobie poradzić. Aż strach pomyśleć, gdyby to właśnie przegrzane silniki miałyby zatrzymać atakujący pluton. A rozkaz do ataku ciągle był tylko w głowie fuhrera.
Wśród żołnierzy krążył niesmaczny dowcip o tym, że Hitler zapędził się w kozi róg i nie może z niego wyjść, wszak Wehrmacht się nigdy nie cofa. Na dodatek złe wieści dotarły do nich z Afryki Północnej. Resztki sił Osi skapitulowały 13 maja 1943 r. Do niewoli dostało się ponoć ponad 275 tysięcy ludzi. Oznaczało to, że Alianci przejmują inicjatywę. A oni ciągle czekali. Mimo, że dowódctwo trzymało tę wiadomość w tajemnicy i tak doszła ona do szeregowych żołnierzy. I tak marny duch walki podupadł jeszcze bardziej. Coraz częściej mówiło się o rychłym końcu wojny. Nie zachwiana wiara w zwycięstwo i Fuhrera pozostała już chyba tylko wśród fanatycznie oddanych jednostek Waffen-SS. Głośno jednak nikt nie ośmielał się podważać słuszności wojny, ofensywy, czy rozkazów Hitlera.


29 maja 1943 r. godz. 6.10 okolice Charkowa
Po kilku standartowych już słowach do wszystkich żołnierzy kompanii major Gutemaier, poprosił do siebie wszystkich oficerów.
Dla załóg Tygrysów będących w ciągłej gotowości bojowej oznaczało to tylko jedno, kolejne zadanie. Wszystko było lepsze niż ciągłe oczekiwanie i udawanie, że coś się robi.
- Coś się zaczyna chłopaki – szepnął Strasser – Czuję to.
- Może i tak – westchął Lanzer – Choć o ofensywie nic nie wspomniał.
- Może sztab armii sam postanowił działać – gdybał Kleinlich.
- Raczej nie. To tchórze, żaden by się nie sprzeciwił fuhrerowi – odparł Lanzer.
Załogi czekały w napięciu na powrót swoich dowódców.
- Chłopaki, sprawdźmy sprzęt – zaproponował Lanzer – Co by to nie było, sprawny wóz napewno się nam przyda.
Załoga bez słowa sprzeciwu zajęła miejsca i zajęła się kontrolą swoich stanowisk.


Wezwani oficerowi stawili się punktualnie. Oprócz dowódców 503 batalionu, przybyli także oficerowi z dywizji pancenej SS-Totenkopf. Oficer prowadzący pułkownik von Strachwitz stanął przy mapie i rozpoczął odprawę.

- Witam panowie oficerowie. Operacja „Zitadelle” zbliża się wielkimi krokami. I wbrew temu co się tutaj pokątnie opowiada nikt o nas nie zapomniał. Plan fuhrera zakłada, że oprócz doskonałych pod każdym względem Tygrysów, potrzebnę są nam nowe wozy bojowe. Będą one odpowiedzią Panzerwaffe na rosyjskiej T-34. Tego będzie dotyczyć nasze zadanie. Do stacji w Charkowie zbliża się transport sześćdziesięciu nowiutkich PzKpfw V, ochrzcznych mianem Pantera.
Wzmocnią one głównie siły dywizji SS-Totenkopf. Dlatego też panowie z tej dywizji zajmą się transportem wozów oraz ich konwojem. Natomiast 503 batalion zorganizuje przeprawę przez rzekę i zabezpieczy ją. Z tego co mi przekazano wystarczą do tego celu siły dwóch plutonów. Dlatego proszę o wyznaczenie najlepszych ludzi. Wolimy uniknąć zbędnego hałasu. Operacja ma przebiec szybko i sprawnie. Wolałbym uniknąć wszelkich wpadek. Dlatego panowie apelują o rozwagę i ostrożność. Te słowa niech szczególnie do serca wezmą sobie panowie z SS. Za sześć góra osiem godzin chcę tu mieć cały transport cały i bezpieczny, zrozumiano.
- Tak jest – odkrzyknęli oficerowi.
- Mam nadzieję, że kominikacja pomiędzy jednostkami będzie dobra i obędzie się bez konflików. Pamiętajcie panowie, że działamy w jednym i tym samym celu, niezależnie pod sztandarem jakiej jednostki. Szczegóły operacji, przedstawią już panom dowódcy. Dziękuję.
Oberleutnant von Zelditz przekazał swoim ludzią wiadmość o kolejnym zadaniu. Ucieszyła się widząc swoją załogę praktycznie gotową do wymarszu. Jedynie Lanzer narzekał, że z tymi z SS-Totenkopf to on wolałby nie współpracować. Zelditzowi także ten pomysł się niezbyt podobał, ale rozkaz jest rozkaz.
- Skoro to oni dostaną te wozy, to niech sobie i przeprawę przygotują – narzekał Strasser.
- Chłopaki głowa do góry, coś się przynajmniej będzie działo – pocieszał Kleinlich.
- Widzę, że kolega nie zna tych z SS. To banda fantycznych gburów,, zapatrzonych w siebie – skomentował Lanzer.
- Udam, że tego nie słyszałem – ukrócił dyskusje dowódca - Wóz ma być gotowy za pięć minut a ja idę do majora po rozkazy.

W namiocie majora Gustava Gutemaiera zebrali się wyznaczeni do zadania oficerowie.
Major krążył niespokojnie po namiocie z rękami założonymi na placach.
- Panowie powiem tylko kilka słów, potem mój asysten rozda wam rozkazy i tyle. Niechciałbym być źle zrozumiany, ale to zadanie to ciężki kawałek chleba. Wybrałem was, bo wam ufam najbardziej. Reszta batalionu to wspaniałe chłopaki, ale wy jesteście najlepsi. Dlatego wierzę, że i tym razem poradzicie sobie. Uważajcie na tych z SS, to dziwni ludzie. Tak samo jak wy zawodowcy w każdym calu, ale ich fanatyzm może wielu z was przerazić. Proszę im tego nie okazywać pod rzadnym pozorem. Jeżeli wyczują was strach to będą z was szydzić i pomiatać wami. Dlatego uważajcie co będziecie mówić siedząc już w wozach. Zwróćcie także na to uwagę swoim załogą.


29 maja 1943 r. godz. 8.00 okolice Charkowa
Dwa plutony z 503 Batalionu Czołgów Ciężkich, dwa plutony z 3 Dywizji Pancernej SS-Totenkopf oraz dwa plutony z Batalionu Inżynieryjnego ruszyły do wykonywania powierzonego im zadania. Wśród załóg panowały mieszane uczucia, ale wszyscy wykonywali rozkazy, nawet jeżeli nie były po ich myśli.
Zagrały silniki czołgów i grupa ruszyła.


W KOMENTARZACH TREŚĆ ROZKAZU
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline