Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-08-2009, 12:17   #11
 
nemonikt's Avatar
 
Reputacja: 0 nemonikt może tylko marzyć o lepszym jutrze
W czasie drogi powortnej Kleilich zwrócił się do dowódcy.
-Panie poruczniku, czy musimy się tak wlec? Przecież przez to durne bydle będziemy wracać dwa razy dłużej.
-Kieruj nie marudź!
-Ale Panie poruczniku – kontynuował kierowca – dlaczego nie zabraliśmy tej krowy na jakiś wóz, który moglibyśmy ciągnąć za czołgiem?
-A widziałeś tam gdzieś jakiś wóz na bydło? Nie było,więc trzeba zwierzaka prowdzić pieszo.
-Może poderżniemy krowie gardło i powieziemy ją na pancerzu – zaproponował niby żartem Strasser.
-Chodzi mi tylko o ten samolot. Z łatwością mógł zameldować przez radio o naszych pozycjach. Być może teraz ścigają nas już uzbrojone myśliwce – Kleinlich nie ustępował – Zrobią gulasz z krowy i z nas.

Temu napadowi lęku u Ferdinanda, towarzyszył widok rozbitego Tygrysa. Już wielokrotnie obraz ten wracał w jego myślach. Zawsze ten sam. Od dnia kiedy poznał swoją załogę, a w szczególności niedołężnego Gapę. Jakby sen na jawie uderzył w niego wtedy obraz zniszczonego czołgu.



Czy był to nasz czołg? Czy będziemy w nim porozrywani, jak ludzie ze stodoły? Komuniści są już blisko. Stawiają obronę w pobliskich wsiach. Czy planują ofensywę? Druga wizja, która nie dawała mu spokoju to właśnie ofensywa pancerna. Rzecz, która przywidziała mu się równolegle ze zniszczonym czołgiem w dniu, gdy pierwszy raz uścisnął dłoń Gapy. Teraz kiedy byli na froncie wschodnim, rozpoznał w tej migawce dominujące na polu bitwy radzieckie T-34.



Ponieważ nie chciał siać paniki, nie mówił o tym nikomu. Drażniły go uwagi Gapy, więc tym bardziej nie chciał wyrażać swoich obaw, by nie zostać uznany za paranoika, który wierzy w przepowiednie załogowej wyroczni. Uznał tylko, że będzie szczególnie ostrożny i to chciał właśnie zrealizować, kiedy nalegał by zostawić krowę. Mięsa i tak mieli pod dostatkiem. Grenadierzy w workach trzymali całą masę drobiu, jaki udało się im złapać, a do pancerza przywiązane kwiczały dwa spętane, stukilogramowe prosiaki.

Załoga ryzykuje życie zdobywając prowiant, którego nie ma, bo wciąż tkwimy w przedłużającym się oczekiwaniu na dobry moment do ataku. A drużyna Stalina coraz bliżej...
 

Ostatnio edytowane przez nemonikt : 08-08-2009 o 12:20.
nemonikt jest offline  
Stary 09-08-2009, 01:53   #12
 
Vavalit's Avatar
 
Reputacja: 1 Vavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znany
Strasser by zadziwiony odwagą Gapy. Uratował załogę odrzucając granat, nawet nie spanikował. Mimo wszystko Werner musiał stwierdzisz że Gapa ma jednak jaja.

Były chwile grozy, trochę się postrzelało, ale misja została wypełniona. Na szczęście Ruskich za dużo nie było. Niby wszystko grało jak należy, jednak przeczucie podpowiadało coś innego Wernerowi. Czuł że niedługo wojnę odczuje na własnej skórze. Do tego podejrzane wizje związane z Gapą. Gdy ten jeszcze w Paderborn uścisnął mu dłoń, pojawiła się krótka wizja. Może to siła umysłu a może coś paranormalnego. Starsser nie wierzył w takie rzeczy, choć zaczęły pojawiać się wątpliwości.

Wizje przedstawiały zniszczonego tygrysa i szturmujących sowietów. Obydwie wizje były nieprzyjemne. Oczywiście lepiej aby się nie spełniły, jednak Wernera cały czas gnębiły. Kierowca Ferdinand Kleinlich też wydawał być się zaniepokojony czymś. Powoli zaczęło to się udzielać wszystkim.

Eskorta bydła, cholernie nuda robota. Do tego bardzo wolna. Ferdinand w czasie jazdy wspomniał coś o wrogim samolocie który zwiał. Mógł wezwać wsparcie, a wtedy nie było by wesoło.

Aby trochę się uspokoić Werner postanowił pogadać z Gapą, który był niedaleko.
- Gapa, cholernie odważny jesteś, muszę przyznać.
 
Vavalit jest offline  
Stary 10-08-2009, 21:14   #13
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Berlin 25 czerwca 1942 r. - Staatsoper -Opera Państwowa

Obersturmführer Steiler wraz z żoną siedząc w loży balkonowej podziwiali właśnie końcowe sceny drugiego aktu „Parsifala” Ryszarda Wagnera. Pania Steiler z lornetką przypatrywała się młodemu soliście wyśpiewującemu ostanie słowa. Była zachwycona jego głosem jak i urodą. Spojrzała przelotnie na męża, który drzemał na fotelu obok.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5eZwLO1db7o[/MEDIA]
O ile dla niej każda wyprawa do opery była wydrzeniem i przeżyciem, to dla jej męża był to poprostu przykry obowiązek. Musiał tu być gdyż pojawiali się tutaj wysocy urzędnicy z kancelarii Fuhrer oraz oficerowie SS. Nie wypadało nie być na tego typu rauszu. Trzeba bywać jak mawiał Hans, by nas dostrzegli. Wykupienie loży nie należało do łatwych zadań, ale jeżeli chodzi o prestiż obersturmführer Steiler, gotów był na duże wyrzeczenia. Co nie przeszkadzało mu bynajmniej, w tym by przesypiać cały spektakl. Budził się tylko w czasie antraktów i wtedy brylował wśród towarzystwa.
- Eva usłyszała, że ktoś otwiera drzwi do ich loży i szturchnęła męża.
- Co jest? - spytał zdezorientowany.
- Ktoś do ciebie – Eva wskazała ruchem głowy wchodzącego oficera.
- O pan kapitan Wuuterman– rzekł podnosząc się Hans.
- Niech pan nie wstaje ja tylko na chwilkę.
- Proszę, w takim razie niech pan usiądzie. - zaproponował Hans.
- Chciałbym, ale naprawdę nie mogę. Muszę zaraz jechać na lotnisko.
- Rozumiem.
- Chciałem tylko panu pogratulować...
Mina obersturmführer wskazywał dobitnie, że nie ma pojęcia o co może chodzić.
- Widzę, że pan udaje zdziwienie. Ta udawana skromność jest zbędna. Już wszyscy o tym szumią.
- Nie rozumiem... Może pan powiedzieć o co chodzi, kapitanie.
- Jak to o co? O pańskiego syna.
Obersturmführer aż pobladł i złapał się za głowę. Przypuszczał, że jego niezdarny syn wcześniej czy później przysporzy mu kłopotów.
- A cóż on takiego zrobił, że przyszedł nam pan pogrtulować? - wtrąciła Eva Steiler.
- Droga pani, to wy naprawdę nic nie wiecie?
- Nie.
- Aha no tak, to pewnie przez tą tajemnicę wojskową. Jednak żeby rodziny nie poinformować o sukcesach syna, to już przesada.
Widzą wyczekujące miny rozmówców, kapitan Wuuterman nie przedłużał:
- Otóż państwa syn jest jednym z najlepszych na szkoleniu. Gratuluje. To informacja tylko do państwa wiadomości, ma się rozumieć. Nawet państwa syn niewie o tym. W Paderborn mają zasadę, że nagradzają tylko załogi, a nie poszczegółnych żołnierzy. Ma to wzmocnić więzi wśród załogi. Jeszcze raz gratuluje. W biurze wszyscy już mówią, że z pana to wielki spryciarz. Zamiast do SS wysłał pan syna do Panzerwaffe, by się chłopak wykazał na szkoleniu na nowym sprzęcie.
- To nie tak... - zaczął obersturmführer.
- Niech pan nie zaprzecza. To co po szkoleniu? Jakaś posada państwowa czy raczej prywatny biznes – dopytywał się oficer.
Widząc, że już nie ma co tłumaczyć Hans Steiler zrobił dobrą miną do złej gry:
- To się jeszcze okaże – uśmiechnął się tajemniczo.
- Rozumiem – kapitan mrugnął prozumiewawczo okiem i dodał – czeka pan na propozycję. Dobra strategia.
- Tak można powiedzieć.
- No cóż, na mnie już czas. Jeszcze raz gratuluje przedsiębiorczości i syna oczywiście. Do zobaczenia - kapitan pocałował w dłoń panią Steiler, zasalotuwał i wyszedł.
Hans Steiler przeklinał w myślach syna. Jakby na to nie patrzeć Ditrich przysparzał mu samych problemów.


Paderborn 6 maja 1942 r. godz. 16.30
Zgodnie z rozkazem oberleutnanta von Zelditza załoga po zajęciach stawiła się na krótką rozmowę. Oficer usiadł za biurkiem, przygotował sobie pióroi notes i zaprosił do pierwszego żołnierza do środka. Tak się zdarzyło, że na pierwszy ogień poszedł Gapa.
- No cóż! Trudno, niech będzie Gapa. - pomyślał Zelditz.
- Siadajcie! - wskazał Gapie krzesło na przeciwko siebie.
Po ruchach i mimice twarzy widać było, że Steiler strasznie się boi. Usiadł niepewnie i próbował ułożyć jakoś ręce, które mu najwyraźniej przeszkadzały.
Zelditz przypatrywał się tym nieporadnym próbom i czekał tylko aż Gapa spadnie z krzesła. Mimo, że kołysało się ono niepewnie przy każdym jego ruchu Steiler w końcu usiadł i czekał na pytanie.
- Wy jesteście Steiler, tak? - zaczął oficer.
- Tak jest, panie oberleutnant – odkrzyknął wręcz Gapa.
- Krzyczeć nie musicie, nie jesteśmy na placu apelowym.
- Przepraszam panie oberleutnant.
- Skąd jesteście?
- Urodziłem się i mieszkam w Berlinie.
- Opowiedzcie coś o sobie, o swoim życiu w cywilu, może o rodzinie.
- Nie ma co opowiadać, panie oberleutnant. Mieszkam z matką i ojczymem. Zaczęłem studia, ale jak tylko wybuchła wojna postanowiłem zaciągnąć się do wojska i wspomóc moją ojczyznę.
- To bardzo chwalebne. A kim był wasz ojciec?
- Niewiem.
- Rozumiem – Zelditz, spojrzał w notatki. Oficjalne dane jakie dostał od dowództwa nie wspominały nic o ojczymie.
- Ciekawe, dlaczego ten dzieciak kłamnie. I po co? Ojciec w SS a ten się go wstydzi. Dziwne – pomyślał.
- Gdzie służyliście wcześniej?
- Zaciągnąłem się 20 sierpnia 1939 r. Po szkoleniu zostałem przydzielony do 4 Pułku 2 Dywizji Pancernej. Wziąłem udział w walkach we Francji. Potem przeniesiono nas do Polski, tuż przed szkoleniem w Paderborn walczyłem w Grecji.
- Znakiem tego doświadczenie w broni pancernej macie.
- Tak jest panie oberleutnant - ucieszył się Gapa – Walczyłem na PzKpfw II i III.
- Hmm... Macie jakieś hobby, albo zainteresowania? Może coś się uda zorganizować. - zachęcił oficer.
- Cóż lubię grać w szachy i jezda konno.
- Dobry boże - westchnął w myślach oficer – Ty na koniu?
- Umiecie jeździć szeregowy?
- Nie pani oberleutnant, ale zawsze chciałem.
Zelditz uśmiechnął się w duchu:
- Dobrze zobaczę co da się zrobić zawołajcie następnego.
- To wszystko, panie oberleutnant?
- Jeszcze tylko jedno pytanie. Nie musicie odpowiadać, jeżeli nie chcecie. Jak się znaleźliście w tej jednostce?
- Zostałem wybrany, ale dlaczego to już pytanie nie do mnie
- Rozumiem. Dziękuję wam - oficer wyciągnął rękę na pożegnanie – Mam nadzieję, że będzie się nam dobrze współpracowało.
Gdy dłonie obu panów się zetknęły Zelditz doświadczył czegoś osobliwego. To było jak błysk flesza lub uderzenie pioruna. Nagłe porażenie zmysłów i seria obrazów, która wdarła się do świadomości niczym złodziej. Dwa obrazy na trwałe wryły się w pamięć oficera.
Spojrzenia obu mężczyzn skrzyżowały się. Nic w oczach Gapy nie wskazywało na to, by on także doświadczył czegoś podobnego.
Gapa chwycił za klamkę a po ulotnym wrażeniu pozostał tylko dziwny niesmak.


16 maja 1943 r. okolice rosyjskiej wsi
Załog była w komplecie. I choć wielu z batalionu uznałoby to za ponury żart, to przyznać trzeba było że to głównie dzięki Gapie, zarówno wóz jak i ludzie są cali.
- Brawo Ditrich - rzucił dowócda i poklepał chłopaka po ramieniu.
- To nic takiego panie oberleutnant, każdy by to zrobił na moim miejscu. Poprostu byłem najbliżej.
Zelditz czuł, że nie spisał się w czasie tego zadania. Na szczęście jego ludzie to profesjonaliści, którzy dali sobie radę. Jeszcze parę miesięcy temu, w Paderborn, obawiał się ich i tęskinił za swoją starą załogą, teraz nie oddałby ich za nic. Zarówno w boju jaki i czasie odpoczynku byli jak dobrze działający mechanizm. Uzupełniali się i tworzyli jeden zespół. Fakt, że Gapa na tle tej grupy wypadał słabo, ale dzisiejszy dzień pokazał, że on także ma swoje miejsce w załodze.
- Dobra robota chłopcy, na prawdę dobra robota. Kleinlich, odpalaj motor i wracamy.
- Tak jest her oberleutnant – odpowiedział kierowca, a silnik Tygrysa przeszedł na wyższe obroty.
Czołg ożył. Kleinlich zawrócił sprawnie i skierował wóz spowrotem do obozu. Przed sobą mieli długą drogę, tym bardziej że prowadzili że sobą krowę.
Ferdinand podzieli się z dowódcą swoimi obawami. Poruszali się dość powoli, a radziecki samolot mógł z łatwością zawiadomić o ich pozycji. Oberleutnant przychylił się do prób kierowcy. Rozkazał grnadierom zabić opóźniające ich zwierzę.
Jeden z żołnierzy jednym sprawnym strzałem w łeb, powalił krowę. Wspólnymi siłami rzucili ją na pancerz i podjęli dalszy marsz.
Oberleutnant von Zeldtiz wychylił się przez właz i odetchnął z ulgą. W środku było okropnie gorąco. Współczuł biednemu Kleinlichowi i Lanzerowi, którzy siedzieli najgłębiej pod pancerzem.
Z niego lał się pot, a co dopiero mówić o nich.
Strasser także nie pozostawił wyczynu kolegi bez komentarz. Ten którzy cały tłumił w sobie złość powiedział z przekąsem:
- Gapa, cholernie odważny jesteś, muszę przyznać.
Steiler jednak milczał. Nie wiadomo, czy wyczuł w głosie Strassera nutkę ironii, czy poprostu zajął się obserwowaniem terenu.
- Daj mu spokój Strasser – wtrącił Lanzer – Też mogłeś się wykazać. Zamiast się drzeć trzeba było wyskoczyć na pancerz.
Tym razem zamilkł celowniczy. Na szczęście dla starego Lanzera był z nimi dowódca i Strasser pohamował się przed cięte ripostą. W innych okolicznościach nie przepuściłby weteranowi i odgryzł się tym samym.

Droga minęła spokojnie. Nie zauważyli ani wrogich samolotów, ani innych jednostek które mogłyby podążać ich śladem.
Gdy 122 wjeżdżał do obozu towarzyszyła temu niczym nieskrępowana radość. Żołnierze z kompanii Zelditza wskakiwali na pancerz Tygrysa i gratulowali udanej misji. Oficer przyjmował wyrazy uznania choć w głębi duszy wiedział, że to nie on na niej zasłużył.
Jeden z grenadierów zaczął nagle śpiewać.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6OlFQamVkUc[/MEDIA]
Po chwili dołączyli się do niego następni, a po następnych kilkunastu sekundach cała komapania podjęła piosenkę.
Radosny nastrój udzielił się wszystkim. W obecnej sytuacji nie trzeba było wiele by poprawić nastrój wśród zmęczonych oczekiwaniem żołnierzy.
Tygrys zatrzymał się w swoim stały miejscu. Zelditz rozkazał:
- Załoga z wozu!
Gdy wszyscy stali już przed czołgiem oberleutnant powiedział:
- Dziękuję wam panowie. Spisaliście się świetnie. A teraz rozejść się. Aha – dodał jeszcze – Ja idę złożyć meldunek kapitanowi, a wy w tym czasie poszukajcie jakieś rzeźnika w kompanii.
- Nie trzeba szukać panie oberleutnant – odpowiedział Lanzer – Znam jednego. Tylko on jest nie od nas, tylko z kompanii rozpoznania.
- Przypowadź go tu. Mięsa starczy dla wszystkich.
- Tak jest, panie oberleutnant.

Po złożeniu formalnego meldunku z wykonanego zadania von Zelditz po raz kolejny wysłuchał wiązanki pochwał po swoim adresem.
- Gratuluje kolego. Naprawdę świetna robota. Szybko i sprawnie. Widziałem, że na kim jak na kim, ale na was można polegać.
- Dziękuję panie kapitanie. Ja i moi ludzie staramy się jak możmy.
- Wszyscy wokół mówią, że ostro szkolisz swoich chłopaków.
- Staram się.
- Nie bądź taki skromny. Utrzymać karność w tych warunkach to nie lada wyczyn. Cieszę się, że mam cię w komapnii.
- Dziękuję panie kapitanie.
- A powiedz jak radzisz sobie z tym Gapą. Cały batalion o nim huczy.
Zelditz niechętnie opowiedział jak wyglądają jego przygody ze Steilerem.
- To nie masz z nim lekko. No nie zatrzymuję cię. Doplinuj wszystkiego i wieczorem zapraszam do mnie na ognisko. Ma schowaną jeszcze jedną butelkę wina. Jeszcze z czasów kampanii francuskiej – zakończył z uśmiechem kapitan.

Oprawianie „zdobyczy” poszło sprawnie i fachowo. Znajomy Lanzera, niejaki szeregowy Jurgen Polet, sprawił się znakomicie. Fachową ręką oprawił krowę oraz młodego cielaka, którego grenadierzy złapali jeszcze po drodze. Mając do dyspozycji tylko sól i pieprz przyprawił mięso i podroby. Wykorzystując zapasy kaszy i krowie jelita przygotował duże porcje kaszanki. Podroby poszły na gulasz. Tym sposobem, dzięki załodze Zelditza, cały batalion miał nie lada ucztę.

Gdy wszystko było gotowe i załoga zasiadła do zasłużonego posiłku, Strasser wyciągnął z ukrycia dwie butelki piwa.
- Trzymałem na specjalną okazję – powiedział rozlewając kolega do metalowych kubków.
- Właśnie taka nadeszła – skomentował Lanzer.
- A gdzie Gapa? - spytał Kleinlich przyjmując swoją porcję.
- Co się o niego martwisz, będzie więcej dla nas – skomentował celowniczy.
- To zdrowie panowie – wzniósł toast Lanzer.
- Zdrowie
- Zdrowie. Obyśmy spotkali się po wojnie – zakończył Kleinlich.
Gapa w tym czasie siedział pod pancerzem Tygrysa i w świetle latarki pisał list.


ochana mamo!
U mnie wszystko w porządku mamo. Zdrowie dopisuje i na nic nie mogę narzekać. Wciąż tylko czekamy na rozkaz do wymarszu. Niewiem jak długo to jeszcze potrwa. Jednak im dłużej czekamy tym większe są moje obawy. Mam złe przeczucia związane z tą ofensywą. Nadal wierzę w mądrość dowódców i naszego ukochanego fuhrera, ale coś dręczy moją duszę nieustannie. Niewiem może to zwykły strach. Mamo na domiar złego wielu ludzi zaczęło wierzyć, że jestem jasnowidzem. Tylko to nie jest tak. Ja tylko czasami ma sen i tyle. Na szczęście od kilku dni nic mi się nie śniło. Wolę jak nic mi się nie śni. Wtedy jestem spokojny. Bo gdy tylko mam jakiś sen, muszę uważać i czuwać. Sytuacja o której mówił może zdarzyć się w każdej chwili. A wiesz przecież, że większość moich snów jest poprostu tragiczna. Nie mów o tym tacie i tak ma przeze mnie same kłopoty.
Moi koledzy teraz się bawią, próbując zapomnieć o tym co jest wokół i co nas czeka lada dzień. Ja jednak ani na chwilę nie mogę przestać myśleć o czającej się gdzieś na nas śmierci. Wiem że to pesymistyczne myślenie nie jest dobre. Dlatego nie mówię o tym moim kolegą i tak mają mnie za dziwaka. Taki już mój los. Nie martw się jednak mamo, wszystko będzie dobrze.

Twój kochający syn
Ditrich



Ognisko w oficerskim gronie minęło w zgoła innej atmosferze. Po tym jak każdy spróbował świeżego pieczonego mięsa i uraczył podniebienie wyśmienitym francuskim winem, rozgorzały polityczne dyskusje.
- Panowie – zaczął starszy oficer, dowódca trzeciej kompanii – myślę, że zarówno my jak i ci w sztabie doskonale zdają sobie sprawę z obecnej sytuacji. Każdy dzień zwłoki, stawia nasze zwycięstwo pod dużym znakiem zapytania.
- Wątpi pan w rozkazy fuhrera panie majorze – spytał kapitan Rostitz, dowódca plutonu Zelditza.
- Skądże znowu – odparł z uśmiechem major – Opisuję naszą obecną sytuację.
- Uważam, że fuhrer doskonale wie co robi każąc nam tyle czekać.
- Niewątpliwie, ale to daje czas rosjanom na przygotowanie linii obrony.
- Panie majorze widzę, że się pan niecierpliwi dokłądnie tak samo jak moi żołnierze. Nie przypuszczałem, że defetyzm wdarł się już w tak wyskokie kręgi.
- Proszę uważać na słowa panie kapitanie. Atmosfera jest swobodna, ale nie pozwolę się bezkarnie obrażać – odpowiedział coraz bardziej podirytowany oficer.
- Panie majorze, po co te nerwy. Rozmawiamy tylko nie prawdaż...
- Dość! - krzyknął major – Jest pan co prawda gospodarzem tego spotkania, ale wszystko ma swoje granice. Wychodzę
- Ależ proszę bardzo – odparł rozbawiony kapitan.
Burzliwa wymiana zdań pomiędzy panami sprawił, że atmosfera spotkania troszkę się zepsuła i kolejni oficerowi zaczęli wychodzić.
Zelditz czuł się nie swojo prowadził niezobowiązującą rozmowę o dowódcą kompanii grenadierów, którzy go dzisiaj wspierali, gdy wybuchła całą afera. Czuł się odpowiedzialny za swojego dowódcę. A ten wyraźnie pokazywał, że przesadził dzisiaj z winem.
Gdy major wyszedł kapitan podszedł do Zelditza.
- Widzisz Franz, tak to jest. Stary prusak myśli, że jak pochodzi ze szlacheckiej rodziny to mu wszystko wolno.
Zelditz milczał, ale słowa przełożonego mocno go poruszyły.
- Gdybyś tylko widział z kim rozmawiasz bydlaku - pomyślał.
- Ja myślę tak samo – kontynuował pijacki trans oficer – Jednak gdybym to ja powiedział wiesz co by się działo. Ja plebeliusz. To by była zdrada, Franz. A ta gruba świnia może mówić co myśli bez karnie. To dlatego tak się obruszył, cholerny prusak.
- Dość panie kapitanie – przerwał w końcu Zelditz – Pora chyba odpocząć. Ja też muszę iść do moich ludzi. Żegnam.
Zelditz zasalutował, obrócił się na pięcie i wyszedł z namiotu oficera.



17–28 maja 1943 r. okolice Charkowa
Kolejne dni mijały równie leniwie jak poprzednie. Utrzymanie dyscypliny powoli zaczynało graniczyć z cudem. Pogoda ciągle utrzymywała się ta sama. Zapowiadało się upalne lato. Gdyby nie to, że trzeba było je spędzić pod pancerzem czołgu, można byłoby się z tego cieszyć. A tak perspektywa walk z rosjanami w takim upale nie wróżyła nic dobrego. Tym bardziej, że przegrzewające się silniki Tygrysów to był spory problem, z którym mechanicy nie potrafili sobie poradzić. Aż strach pomyśleć, gdyby to właśnie przegrzane silniki miałyby zatrzymać atakujący pluton. A rozkaz do ataku ciągle był tylko w głowie fuhrera.
Wśród żołnierzy krążył niesmaczny dowcip o tym, że Hitler zapędził się w kozi róg i nie może z niego wyjść, wszak Wehrmacht się nigdy nie cofa. Na dodatek złe wieści dotarły do nich z Afryki Północnej. Resztki sił Osi skapitulowały 13 maja 1943 r. Do niewoli dostało się ponoć ponad 275 tysięcy ludzi. Oznaczało to, że Alianci przejmują inicjatywę. A oni ciągle czekali. Mimo, że dowódctwo trzymało tę wiadomość w tajemnicy i tak doszła ona do szeregowych żołnierzy. I tak marny duch walki podupadł jeszcze bardziej. Coraz częściej mówiło się o rychłym końcu wojny. Nie zachwiana wiara w zwycięstwo i Fuhrera pozostała już chyba tylko wśród fanatycznie oddanych jednostek Waffen-SS. Głośno jednak nikt nie ośmielał się podważać słuszności wojny, ofensywy, czy rozkazów Hitlera.


29 maja 1943 r. godz. 6.10 okolice Charkowa
Po kilku standartowych już słowach do wszystkich żołnierzy kompanii major Gutemaier, poprosił do siebie wszystkich oficerów.
Dla załóg Tygrysów będących w ciągłej gotowości bojowej oznaczało to tylko jedno, kolejne zadanie. Wszystko było lepsze niż ciągłe oczekiwanie i udawanie, że coś się robi.
- Coś się zaczyna chłopaki – szepnął Strasser – Czuję to.
- Może i tak – westchął Lanzer – Choć o ofensywie nic nie wspomniał.
- Może sztab armii sam postanowił działać – gdybał Kleinlich.
- Raczej nie. To tchórze, żaden by się nie sprzeciwił fuhrerowi – odparł Lanzer.
Załogi czekały w napięciu na powrót swoich dowódców.
- Chłopaki, sprawdźmy sprzęt – zaproponował Lanzer – Co by to nie było, sprawny wóz napewno się nam przyda.
Załoga bez słowa sprzeciwu zajęła miejsca i zajęła się kontrolą swoich stanowisk.


Wezwani oficerowi stawili się punktualnie. Oprócz dowódców 503 batalionu, przybyli także oficerowi z dywizji pancenej SS-Totenkopf. Oficer prowadzący pułkownik von Strachwitz stanął przy mapie i rozpoczął odprawę.

- Witam panowie oficerowie. Operacja „Zitadelle” zbliża się wielkimi krokami. I wbrew temu co się tutaj pokątnie opowiada nikt o nas nie zapomniał. Plan fuhrera zakłada, że oprócz doskonałych pod każdym względem Tygrysów, potrzebnę są nam nowe wozy bojowe. Będą one odpowiedzią Panzerwaffe na rosyjskiej T-34. Tego będzie dotyczyć nasze zadanie. Do stacji w Charkowie zbliża się transport sześćdziesięciu nowiutkich PzKpfw V, ochrzcznych mianem Pantera.
Wzmocnią one głównie siły dywizji SS-Totenkopf. Dlatego też panowie z tej dywizji zajmą się transportem wozów oraz ich konwojem. Natomiast 503 batalion zorganizuje przeprawę przez rzekę i zabezpieczy ją. Z tego co mi przekazano wystarczą do tego celu siły dwóch plutonów. Dlatego proszę o wyznaczenie najlepszych ludzi. Wolimy uniknąć zbędnego hałasu. Operacja ma przebiec szybko i sprawnie. Wolałbym uniknąć wszelkich wpadek. Dlatego panowie apelują o rozwagę i ostrożność. Te słowa niech szczególnie do serca wezmą sobie panowie z SS. Za sześć góra osiem godzin chcę tu mieć cały transport cały i bezpieczny, zrozumiano.
- Tak jest – odkrzyknęli oficerowi.
- Mam nadzieję, że kominikacja pomiędzy jednostkami będzie dobra i obędzie się bez konflików. Pamiętajcie panowie, że działamy w jednym i tym samym celu, niezależnie pod sztandarem jakiej jednostki. Szczegóły operacji, przedstawią już panom dowódcy. Dziękuję.
Oberleutnant von Zelditz przekazał swoim ludzią wiadmość o kolejnym zadaniu. Ucieszyła się widząc swoją załogę praktycznie gotową do wymarszu. Jedynie Lanzer narzekał, że z tymi z SS-Totenkopf to on wolałby nie współpracować. Zelditzowi także ten pomysł się niezbyt podobał, ale rozkaz jest rozkaz.
- Skoro to oni dostaną te wozy, to niech sobie i przeprawę przygotują – narzekał Strasser.
- Chłopaki głowa do góry, coś się przynajmniej będzie działo – pocieszał Kleinlich.
- Widzę, że kolega nie zna tych z SS. To banda fantycznych gburów,, zapatrzonych w siebie – skomentował Lanzer.
- Udam, że tego nie słyszałem – ukrócił dyskusje dowódca - Wóz ma być gotowy za pięć minut a ja idę do majora po rozkazy.

W namiocie majora Gustava Gutemaiera zebrali się wyznaczeni do zadania oficerowie.
Major krążył niespokojnie po namiocie z rękami założonymi na placach.
- Panowie powiem tylko kilka słów, potem mój asysten rozda wam rozkazy i tyle. Niechciałbym być źle zrozumiany, ale to zadanie to ciężki kawałek chleba. Wybrałem was, bo wam ufam najbardziej. Reszta batalionu to wspaniałe chłopaki, ale wy jesteście najlepsi. Dlatego wierzę, że i tym razem poradzicie sobie. Uważajcie na tych z SS, to dziwni ludzie. Tak samo jak wy zawodowcy w każdym calu, ale ich fanatyzm może wielu z was przerazić. Proszę im tego nie okazywać pod rzadnym pozorem. Jeżeli wyczują was strach to będą z was szydzić i pomiatać wami. Dlatego uważajcie co będziecie mówić siedząc już w wozach. Zwróćcie także na to uwagę swoim załogą.


29 maja 1943 r. godz. 8.00 okolice Charkowa
Dwa plutony z 503 Batalionu Czołgów Ciężkich, dwa plutony z 3 Dywizji Pancernej SS-Totenkopf oraz dwa plutony z Batalionu Inżynieryjnego ruszyły do wykonywania powierzonego im zadania. Wśród załóg panowały mieszane uczucia, ale wszyscy wykonywali rozkazy, nawet jeżeli nie były po ich myśli.
Zagrały silniki czołgów i grupa ruszyła.


W KOMENTARZACH TREŚĆ ROZKAZU
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 11-08-2009, 16:25   #14
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Załoga Zelditza wróciła zwycięsko z tej małej wyprawy. Mimo, że nikt nie znał celu, wszyscy z entuzjazmem przyjęli wiadomość o przywiezieniu świeżego mięska. Wreszcie coś lepszego niż te cholerne konserwy. Gdy Tygrys powoli wjeżdżał do obozu, wokół wiwatowali żołnierze Wehrmachtu, dla których zwykła krowa była powodem do wielkiego świętowania. To się nazywa podnieść morale. Gdy dojechali do swojego miejsca postoju, Lanzer pobiegł po znajomego rzeźnika, który miał się zająć zdobyczą.

Franz tymczasem udał się do kapitana, by złożyć meldunek z przebiegu akcji.

- Gratuluję kolego. Naprawdę świetna robota. Szybko i sprawnie. Widziałem, że na kim jak na kim, ale na was można polegać - oznajmił dowódca po wysłuchaniu całej historii.

- Dziękuję panie kapitanie. Ja i moi ludzie staramy się jak możemy.

- Wszyscy wokół mówią, że ostro szkolisz swoich chłopaków.

- Staram się.

- Nie bądź taki skromny. Utrzymać karność w tych warunkach to nie lada wyczyn. Cieszę się, że mam cię w kompanii.

- Dziękuję panie kapitanie.

- A powiedz jak radzisz sobie z tym Gapą. Cały batalion o nim huczy - po wysłuchaniu opowieści podsumował. - To nie masz z nim lekko. No nie zatrzymuję cię. Dopilnuj wszystkiego i wieczorem zapraszam do mnie na ognisko. Mam schowaną jeszcze jedną butelkę wina. Jeszcze z czasów kampanii francuskiej.

- Tak jest, panie kapitanie - Zelditz zasalutował i wyszedł.

Na wieczornym ognisku było bardzo miło. Oficerowie, podobnie jak ich żołnierze, od dłuższego czasu nie mieli okazji zjeść porządnego posiłku, więc panowała ogólnie radosna atmosfera. Franz rozmawiał z dowódcą Grenadierów i zachwalał jego ludzi opowiadając co większe smaczki z przebiegu dzisiejszego zadania. Kapitan odwdzięczał się pochwałami na temat załóg Tygrysów. Potem zeszli na tematy bardziej rozrywkowe.

W tym czasie wybuchła sprzeczka pomiędzy majorem z trzeciej kompanii i kapitanem Rostitzem. Ten drugi oskarżył swojego rozmówcę o szerzenie defetyzmu i brak wiary w końcowe zwycięstwo. Major oburzył się i opuścił namiot. Następnie kolejni oficerowie znajdowali powody, by również wyjść. Było jasne, że to koniec "imprezy". Gdy dowódca Grenadierów oznajmił, że na jutro rano zaplanował lekkie ćwiczenia dla swojej kompanii, do Franza podszedł gospodarz całego spotkania.

- Widzisz Franz, tak to jest. Stary Prusak myśli, że jak pochodzi ze szlacheckiej rodziny to mu wszystko wolno.

Oberleutnant nie odezwał się ani jednym słowem. Znał tą niechęć między oficerami ze starej pruskiej szlachty i tymi z, jak to niektórzy określali, pospólstwa. Pierwsi byli przekonani o swojej wyższości, a drudzy ich za to serdecznie nienawidzili. Von Zelditz był ponad tym. Tak jak nigdy nie interesował się polityką, tak nigdy nie interesowały go podziały klasowe. Trzeba było przyznać, że zdecydowana większość oficerów nie pochodzi z Prus Wschodnich, ale nie przeszkadza im to w zwyciężaniu. Sami Prusacy natomiast nie ustępowali im w niczym. Pochodzenie nie miało większego znaczenia. Nikt nie był lepszy dlatego, że urodził się w Berlinie, Monachium, Breslau, czy Koningsbergu, w szlacheckiej czy pospolitej rodzinie. Ale obrażanie tych drugich na pewno nie było tym, co młody porucznik tolerował. Zwłaszcza jeśli chodziło o jego małą ojczyznę.

- Ja myślę tak samo – kontynuował kapitan. – Jednak gdybym to ja powiedział wiesz co by się działo. Ja plebejusz. To by była zdrada, Franz. A ta gruba świnia może mówić co myśli bezkarnie. To dlatego tak się obruszył, cholerny Prusak.

- Dość panie kapitanie – Zelditz przerwał stanowczo – Pora chyba odpocząć. Ja też muszę już iść do moich ludzi. Żegnam.

Nawet nie zasalutował. Wyszedł od razu i stanowczym krokiem ruszył w stronę swojego czołgu. Nie doszedł tam jednak. Musiał się najpierw uspokoić. Mało brakowało, a wyrżnąłby temu pijakowi w pysk. A wtedy co? Oczywiście sąd polowy. Ech, gdyby Rostitz wysilił się odrobinę i sprawdził gdzie jest Seerappen, z pewnością Franz przestałby być jego pupilkiem. Ale Oberleutnanta to nie obchodziło. Niech sobie sprawdza, niech się dowie. Czort z nim. Po jakichś 10 minutach powoli ruszył do swoich ludzi.

* * * * *

Po prawie dwóch tygodniach bezczynności, dowództwo wreszcie przypomniało sobie o 503 batalionie. Wciąż próżno było wypatrywać operacji "Cytadela", ale przynajmniej mieli coś do roboty. Współdziałając z elementami 3 Dywizji Pancernej SS-Totenkompf mieli osłonić transport sześćdziesięciu maszyn Pzkpfw V "Panther". Co ciekawe te wozy były przeznaczone dla "Trupich Główek". Wehrmacht pierwszy i pewnie ostatni raz zobaczy je właśnie teraz. Ale Zelditz się nie skarżył. Wszystko było lepsze o tego czekania na ofensywę.

Po wstępnym zapoznaniu z zadaniem została jeszcze odprawa u dowódcy batalionu. Ten poinformował swoich podwładnych czego od nich oczekuje i dlaczego właśnie oni zostali wyznaczeni do tej operacji. Franzowi pozostawało tylko przekazanie wszystkiego swoim podwładnym i przygotowanie wozu. W ciągu następnych dwóch godzin ruszyli.
 
Col Frost jest offline  
Stary 11-08-2009, 20:43   #15
 
nemonikt's Avatar
 
Reputacja: 0 nemonikt może tylko marzyć o lepszym jutrze
To zaskakujące, że nikogo nie zdziwiło, że Fardinand rwał się do wykonania zadania, podczas gdy w czasie poprzedniej akcji działał zachowawczo i nie był szczęśliwy z powodu sytuacji, w której się znalazł. Jeszcze dziwniejsze było to, że czołgiści zwrócili mu uwagę niezadowoleni z towarzystwa Totenkopfu, a wszyscy już zapomnieli o spotkaniu z Sowietami i masakrze, jaka dokonała się zaledwie 2 tygodnie temu w wiejskiej stodole.
Bo tak, myślał Ferdinand, jeśli jedni żołnierze boją się innych- jedni Niemcy innych Niemców, to w takim razie czym jest ta wojna i pomiędzy kim się toczy? Pomiędzy nami? Przecież przyjechaliśmy walczyć z komunistami. Jak do tej pory, od przybycia na odcinek Charkowa największe żniwo śmierć zebrała wśród cywilów.

Kleinlich pamiętał masakrę dobrze. Nie był fanatykiem ani zabójcą. Pragnął tylko jak najszybciej spełnić wyznaczone zadania i wrócić na względnie bezpieczne pozycje. Dlatego nie mógł sobie pozwolić na współczucie i dalsze rozważania tego piekła, które go otaczało. A wszystko czego było mu potrzeba do szczęścia, to wykończyć Iwanów i wrócić do kraju. Do rodziny, do silników, automobili i jego ukochanych wyścigów. Prowadzenie czołgu wymagało kunsztu, ale we wnętrzu czołgu gotował się jak w kombiwarze. Nie mógł się doczekać szumu wiatru w uchach, rozwianych włosów i chłodu pędzącego powietrza na policzkach, w dniu gdy znowu ruszy na tor wyścigowy.
Po co w naszym tygrysie prędkościomierz wyskalowany do 100 km/h skoro nie możemy rozwinąć nawet połowy tej prędkości?- z utęsknieniem zastanawiał się niegdysiejszy demon szybkości.

Teraz nowe zadanie. Osłona przeprawy. Po tym jak dowódca zapoznał załogę czolgu 122 z treścią rozkazu kierowca poprosił o mapę. Lubi wiedzieć gdzie jedzie i jakie jest ukształtowanie terenu. Obmyśla także drogę odwrotu na wypadek gdyby jego towarzysze nie mogli go poprowadzić z wieży...Nie mogli poprowadzić, pokierować z różnych powodów, wtedy będę musiał wrócić, być może mając utrudnioną widoczność.Kierowca okłamywał się w myślach. Jego zapobiegliwość spowodowana była obawą o to, że mogą zginąć jego koledzy. Wtedy, o ile się jemu uda się przeżyć poprowadzi czołg do odwrotu. Chociaż próbował odgonić złe myśli, jak fatum, podążał za nim smutny widok rozbitego tygrysa I zmasakrowane ciała radzieckich wieśniaków.
Po zapoznaniu się z mapą, Kleinlich ocenił, że najbezpieczniej byłoby osłaniać przeprawę ze wzgórza I-125, bo to wyeliminuje mozolną i niepewną przeprawę przez bród rzeki. Nie wiedział czy taki będzie rozkaz dla ich czołgu. Ale nie przejmował się tym tak bardzo, bo jeśli dojadą do stacji kolejowej, to wracać będą w sile większej o 60 nowych, wspaniałych wozów, dzieł niemieckiej myśli technicznej.

Teraz jednak zadanie. Przywołał się do porządku szeregowy. Oddał mapę dowódcy, na rozkaz usiadł za kierownicą- po powrocie poproszę Gapę, żeby wywróżył mi nowego Mercedesa W-165 w Stuttgarcie- odpalił silniki i z hukiem ruszył.
 

Ostatnio edytowane przez nemonikt : 11-08-2009 o 20:49.
nemonikt jest offline  
Stary 17-08-2009, 00:54   #16
 
Vavalit's Avatar
 
Reputacja: 1 Vavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znany
Wszyscy dotarli szczęśliwie do obozu, gapa również. Było żarcie, była zabawa. W końcu sukces, mały, acz sprawiający radość. Każdy się cieszył, każdy był zadowolony.

Werner wypił trochę przemyconego piwa wspólnie z towarzyszami broni. Gapy nie było, ale nikt się tym nie przejmował. A nuż abstynent. Po pewnym czasie Strasser opuścił przyjaciół i spotkał się z bratem na obrzeżach obozu.
- Miałeś nam pomóc, a nas prawie jakiś wschodni frajer rozpierniczył.

- Co się stało Werner? - Twarz Rudolfa ogarnęła mieszanka przerażenia i zdziwienia.

- A jakiś młody rzucił granat...

- i co?

- Wiesz który to Gapa z mojej załogi? Ten taki trochę inny.

- Wiem, wiem. Słyszałem o nim.

- No to właśnie on uratował nam życie. Ten szaleniec odrzucił granat.

- Nie taki głupi, na jakiego wygląda.

- Co Ty wiesz. Jak dla mnie to oznaka szaleństwa. Bóg wiek do czego jest jeszcze zdolny. To że raz uratował nam tyłki nie znaczy że ten wyczyn powtórzy.

- Pierdzielisz głupoty.

- Nie, nie, chyba lepiej go znam.

- Zejdźmy lepiej z tematu.

- No dobra - nastała potworna cisza, w oddali słychać było tańce i śpiewy.

- Chodźmy tam - zaproponował Werner.

Resztę nocy spędzili wspólnie na zabawie.

Kolejne dni były wolne i nudne. Żadnych większych wydarzeń, mimo wojny było spokojnie. Informacje z innych frontów były trochę niepokojące, ale to i tak nie miało znaczenia. Co za różnica gdzie zginą czy w Afryce czy w Rosji. Wiara w Hitlera malała, jednak kto tak naprawdę wcześniej wierzył? Wielka zmyłka społeczeństwa. Werner nie zaprzątywał sobie nim myśli, nie lubiła polityki i większych spraw. Przygody w SA skutecznie go zniechęciły. Czekał, czekał aż się wojna skończy. Ewentualnie zostanie ranny i pójdzie na tyły. Jednak ta druga opcja jak i śmierć nie wchodziły w grę. Werner chciał być żołnierzem który pójdzie na front cały i tak też z niego wróci. Chciał w końcu móc rozmawiać z ojcem. Niestety ojciec też nie był młody, chorował, do tego wojna i tak dalej. Werner był świadom tego że za długo może on nie pożyć, pragnął z całego serca aby wojna się szybko zakończyła zwycięstwem, nadszedł pokój i mógłby odnowić kontakty z rodziną. To jedna tak prędko nie miało nastąpić. Nadszedł czas na kolejne zadanie. Szykowało się coś większego niż polowanie na bydło. Współpraca z SS nie była niestety zbytnio obiecująca...
 
Vavalit jest offline  
Stary 17-08-2009, 18:18   #17
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
29 maja 1943 r. godz. 8.00 okolice Charkowa
Świeżo utworzony oddział wyruszył punktualnie o godzinie ośmej. Rozkazy zostały wydane i załogi poszczególnych wozów doskonale wiedziały co mają robić.
Oberleutnant von Zeldtiz jako halbzugefuhrer miał dowodzić zajęciem wzgórza I-125 i obroną przeprawy z tego miejsca.
Wenątrz Tygrysa panowało podniecenie. Wszyscy cieszyli się, że po tak długim oczekiwaniu 503 batalion wyrusza na zadanie bojowe. Zapał kolegów studził tylko Lanzer, który wiedział że na froncie wschodnim, nawet najbardziej prozaiczne zadanie może przerodzić się w koszmar. Wszak mieli tego przedsmak w tej wsi w której zdobyli mięso dla kompanii. Wystaczył błąd jednego z nich i wszyscy mogli zginąć. To dowodziło tylko tego jak bardzo muszą uważać.
Na czele sformowanej kolumny marszowej jechało trzech motocyklistów jako rozpoznanie dla reszty konwoju.

Za nimi jechały dwa plutony SS składające się z ośmiu Tygrysów. W środku kolumny jechał transporter SdKfz.251, wiozący nad wyraz liczną grupę 30 żołnierzy z plutonu inżynieryjnego.

Konwój zamykał 503 batalion składający się z ośmiu Tygrysów z dwóch kompanii. Wśród nich jechał wóz Zelditz.

Pogoda dopisywała, co prawda w nocy trochę padało, ale wyszło to tylko na dobre. Powietrze było lżejsze i bardziej wilgotne. Temperatura spadła o kilka stopni i można było mniej martwić się tym, że silniki Tygrysów odmówią posłuszeństwa w tym upale.
Kolumna posuwała się powoli naprzód. Zgodnie z zaleceniami kontakty pomiędzy załogami zminimalinowano, by ograniczyć możliwość wykrycia. Dowództwo i tak bardzo obawiało się o bezpieczeństwo transportu nowych czołgów. Długie oczekiwanie osłabiło zdolności bojowe Panzerwaffe, a Rosjanie mogli zaatakować w każdej chwili. Dlatego też do zadania wybrano najlepszych. Nikt niechciał by w trakcie konwoju coś zawiodło.
Początkowo żołnierze z 503 batalionu burzyli się dlaczego to Totenkopf ma otrzymać nowe czołgi. Były one ponoć lepsze od Tygrysów. Lżejsze, szybsze i lepiej opancerzone. Szybko jednak uświadomili sobie, że nowy sprzęt lubi być bardzo zawodny i kapryśny, zwłaszcza w tak ekstremalnych warunkach jakie panowały obecnie w Rosji. Dlatego też zaczęto współczuć chłocom z SS, że będą musieli walczyć na nowym, niesprawdzonym sprzęcie.
Najbardziej jednak bolał fakt, że jak mówiły plotki, fuhrer wstrzymywał całą ofensywę właśnie ze względu na nowe czołgi. Miały być one odpowiedzią Wehrmachtu na szybki i bardzo niebezpieczne radzieckie T-34. Czy takie odwlekanie ataku na rzecz niesprawdzonego w warunkach bojowych sprzętu miało sens, miał pokazać czas? Coraz mniej ludzi wierzyło, że jest to słuszne postępowanie, zwłaszcza po tym jak na front wschodni dotarły wieści o klęsce Rommla.


29 maja 1943 r. godz. 9.00 okolice Charkowa
Po godzinie marszu kolumna dotarła w wyznaczonego celu. Tutaj w miejscu przeprawy oddział miał podzielić się na dwie grupy bojowe. Pierwsza w skład której wchodziły dwa plutony Waffen-SS, miały jechać dalej i zająć się zabezpieczaniem rozładunku transportu pancernego i jego eskortą. Druga grupa bojowa składająca się z dwóch plutonów 503 batalionu i jednostki inżynieryjnej miała zająć się organizacją i obroną przeprawy.
- Panowie – w słuchakach rozległ się głos dowódcy akcji sturmbannführer Klause Schtettcke – znacie rozkazy i swoje zadania. My ruszamy w kierunku stacji i za półtorej godziny wracamy z nowym sprzętem. Pilnujcie przeprawy i miejcie baczenie na wszystko. Powodzenia i do zobaczenia.
Panie kapitanie Rostitz, proszę przejąć dowodzenie.
Kapitan Rostiz przejął obowiązki dowódcy drugiej grupy i zaczał wydawać szybkie rozkazy poszczególnym załogom.

- Zelditz – usłyszał w słuchawkach porucznik – Weź ze sobą 123 i zajmił to wzgórze po prawej. Tym nim dowodzisz, daje ci pełną swobodę. Mam nadzieję, że trupie czachy wrócą szybko i na obiad będziemy w obozie.
Von Zeldtiz po wczorajszych ekscesach kapitana nie miał ochoty wdawać się z nim w zbędne pogawędki. Odmeldował się tylko i rozkazał:
- Kleinlich ruszaj na wzgórze. Wóz 123 za mną.
Kierowca skręcił w prawo wrzucił wyższy bieg i nacisnął pedał gazu. Odruchowo rzucił kątem oka na przyrządy. Zdziwił się bo obroty nagle gwałtownie spadły i silnik zawył nieprzyjemnie.
- Co się dzieje? - dopytywał się dowódca.
- Wiem, że to może nie odpowiednia chwila – wtrącił bezceremonialnie Gapa – ale czy nie wydaje się wam, że sturmbannführer mówił tak jak by się z nami żegnał?
- Co? - padło naraz z kilku ust.
- Panie oberleutnant – zaczął Kleinlich – melduję, że chyba wszystko wróciło do normy. Silnik pracuje już jak należy.
I choć tak było faktycznie to ta drobna usterka nie dawała perfekcyjnemu kierowcy i mechanikowi w jednej osobie spokoju. Kierując 50-tonowego kolosa na wzgórze zastanawiał się co mogło być przyczyną tak gwałtownego spadku obrotów silnika i dziwnego zgrzytu.
- Gapa zamknij ryj – wrzasnął Steiler – Też sobie znalazł chwilę na wynurzenia, palant.
- Kontroluj się Steiler – skarcił celowniczego von Zelditz, bacznie rozglądając się przez lornetkę umieszczoną w otwartym włazie.

Tygrys 122 zajął pozycją na wzgórzu, tuż obok niego stanął drugi czołg. Niewielkie stosunkowo wzniesienie znacznie powiększało widoczność. Doskonale widoczny był bród w dole oraz posuwająca się naprzód kolumna Waffen-SS.
Zelditz ujrzał, że kapitan zajął drugie wzgórze, a bezpośrednie zabezpiecznie przeprawy zlecił tym z trzeciej kompanii.
Cała załoga przylgnęła do peryskopów i bacznie obserwowała teren.
W dole żołnierze z plutonu inżynieryjnego zajęli się organizacją przeprawy. Kamieniami oraz zerwanymi krzakami znad rzeki utwardzali dno i brzegi.
Dowódca Tygrysa 122 spojrzał na zegarek. Wskazywał on 9.20.
- Półtorej godziny - pomyślał - O 11 powinni być tu z powrotem. Oby.

Następne półgodziny minęło czołgostom na monotonnym i nudnym przepatrywaniu terenu oraz cichych rozmowach. Nagle jednak Lanzer wzbudził czujność załogi:
- Słyszycie? To chyba samolot?
Nastała pełna napięcia i niepokoju cisza. Dało się usłyszeć w niej rytmiczne buczenie silnika. Co prawda odległe i brzmiące jak brzęczenie muchy, ale jednak.
- Masz ucho Lanzer – pochwalił kolegę Steiler.
- Musi być dość wysoko – skomentował Kleinlich.
- Ciekawe czy nas widzi? - spytał idotycznie Gapa.
Nikt nie skomentował jego wypowiedzi, bo dźwięk silnika przybrał na sile.

- Ten skurwiel pikuj – wrzasnął Lanzer.
Von Zelditz spojrzał w kierunku rzeki i pracujących tam żołnierzy. Wyglądali jakby niczego nie dostrzegli.
Oficer doskonale widział jak bomba upuszczona przez radzieckiego Iła-2 spada dokładnie pośrodku brodu w którym pracowali żołnierze z plutonu inżynieryjnego.
- O kurwa! - skomentował widok rozrywanych siłą wybuchu ciał.
Woda w rzece zabarwiła się na czerwono. Rozległy się pojedyncze serie z karabinów. Ił najwyraźniej wzbijał się i oddalał z dużą prędkością, sądząc po odgłosie pracy silnika.
- Zelditz! Zelditz! Odezwij się kurwa! - z oszołomienia wyrwał oberleutnanta krzyk w słuchawkach
To kapitan Rostiz wyjaśniał coś . Zdezorientowany oficer łapał jednak co trzecie słowo.
- Jak to się stało, że nas tak podszedł – zastanawiał się.
- Panie oberleutnant wszystko w porządku? - spytał Steiler klepiąc dowódcę w ramię.
- Tak – odparł oficer skupiając się na tym co do niego mówiono.
- Co powiedział kapitan?
- Przekazał od pierwszego oddziału o tym, że wjechali na pole minowe. Z tego co mówili wynika, że sturmbannführer Schtettcke prawdopodobnie nie żyje. Conajmniej trzy wozy są unieruchomione, a na dodatek ostrzelał ich jeszcze jeden cholerny Ił. Kapitan wraz z 121, 331, 332 pojechał ich wspomóc. Panu porucznikowi przekazał dowództwo nad pozostałym tutaj ludźmi.
Von Zelditz opanował nerwy i zaczął błyskawicznie myśleć i analizować fakty.
- Panie oberleutnant melduje, że mamy prawdopodobnie wyciek paliwa – oznajmił Kleinlich patrząc na wskazania przyrządów.
- No to pięknie – skomentował Lanzer obserwując przedpole.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 18-08-2009, 00:07   #18
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
122 jechał jako trzeci czołg w kompanii. Na czele tradycyjnie już znajdował się 120 kapitana Rostiza. Za czołgiem Zelditza podążał 123, a dalej cztery wozy z trzeciej kompanii. W załodze panowały ogólnie dobre nastroje. Niemal wszyscy cieszyli się z kolejnego zadania. Wszystko było lepsze od czekania. Porucznik zdawał sobie jednak sprawę, że takie "rutynowe działania" z czasem uprzykrzą sie czołgistom i dalsze odwlekanie ofensywy będzie miało katastrofalne skutki jeżeli chodzi o morale.

W tej chwili Oberleutnant koncentrował się na obecnej operacji. Po godzinnej podróży kolumna dotarła nad rzekę. W słuchawkach chłopcy usłyszeli głos Sturmbannführera:

- Panowie, znacie rozkazy i swoje zadania. My ruszamy w kierunku stacji i za półtorej godziny wracamy z nowym sprzętem. Pilnujcie przeprawy i miejcie baczenie na wszystko. Powodzenia i do zobaczenia. Panie kapitanie Rostitz, proszę przejąć dowodzenie.

- Zelditz - Hauptmann zabrał głos. - Weź ze sobą 123 i zajmij to wzgórze po prawej. Ty nim dowodzisz, daję ci pełną swobodę. Mam nadzieję, że trupie czachy wrócą szybko i na obiad będziemy w obozie.

Porucznik wydał więc rozkazy:

- Kleinlich ruszaj na wzgórze. Wóz 123 za mną.

Kierowca skierował czołg w odpowiednim kierunku, jednak za chwilę silnik nieprzyjemnie zawył.

- Co się dzieje? - spytał Zelditz.

Zamiast mechanika odpowiedział mu jednak Gapa:

- Wiem, że to może nieodpowiednia chwila, ale czy nie wydaje wam się, że Sturmbannführer mówił tak jakby się z nami żegnał?

Porucznik, który akurat schował się z powrotem do czołgu, oczekując na odpowiedź mechanika, spojrzał na Steilera.

- Panie Oberleutnant – zaczął Kleinlich, chyba ignorując wypowiedź ładowniczego. – Melduję, że chyba wszystko wróciło do normy - "Rzeczywiście Gapa wrócił do swojej starej normy" pomyślał dowódca. - Silnik pracuje już jak należy.

- No to naprzód.

- Gapa zamknij ryj – wrzasnął Steiler – Też sobie znalazł chwilę na wynurzenia, palant.

- Kontroluj się Steiler - ostrzegł podwładnego porucznik.

W końcu dwa Tygrysy zajęły swoje pozycje na wzgórzu I-125. To samo dotyczyło czołgów na drugim wzniesieniu i w okolicy przeprawy. Wszystko zdawało się iść gładko. Była godzina 9:20, a za półtorej godziny SS-mani mieli wrócić ze swoimi nowymi nabytkami.

* * * * *

Półtorej godziny minęło na spokojnym obserwowaniu terenu i luźnych rozmowach. I gdy już się wydawało, że to zadanie będzie o wiele spokojniejsze od poprzedniego Lanzer popisał się słuchem doskonałym. Chwilę po jego stwierdzeniu o sowieckim samolocie, ten wyłonił się z gęstwiny chmur i zaczął pikować w kierunku przeprawy.

Zelditz, który obserwował go przez lornetkę, teraz spojrzał w kierunku saperów. Żaden z nich nie dojrzał w porę niebezpieczeństwa, a gdy niektórzy podnieśli głowy było już za późno. Pocisk wbił się pomiędzy nich i rozerwał wielu na kawałki. Porucznik doskonale widział jak kilku żołnierzy w mgnieniu oka przestaje istnieć. Zamknął na chwile oczy, ale to nie pomogło. Zobaczył te trupy cywili w stodole. Dlaczego to musi tak wyglądać?

Ktoś krzyczał do niego. Słyszał jakiś głos w słuchawkach, ktoś z jego załogi coś do niego mówił, ale nic nie docierało. Znowu, odkąd powrócił na front, przed oczami pojawiały się te straszne obrazy z całej wojny. Śmierć pod Smoleńskiem, straty pod Mińskiem, trupy we Francji, wypadki w Polsce i jeszcze to co zobaczył przy pierwszym spotkaniu z Gapą. Do tego dochodziły wyobrażenia na temat śmierci braci. Od powrotu do Rosji coraz to nowsze obrazy powiększały już i tak zbyt wielką ilość krwawych wspomnień.

- Panie oberleutnant wszystko w porządku? - Steiler wrócił go do rzeczywistości.

- Tak. Co powiedział kapitan? - spytał Zelditz, uświadamiając sobie do kogo należał głos w słuchawkach.

Gapa opowiedział niemal słowo w słowo. A zatem to Franz będzie musiał zająć się przeprawą.

- Panie Oberleutnant melduję, że mamy prawdopodobnie wyciek paliwa - zameldował Kleinlich.

Cudownie. Tylko tego brakowało. Iły wciąż bombardują rzekę, a tu jeszcze wyciek paliwa.

- Lanzer, próbuj strzelać do tych ruskich. Jeżeli w czołgu nie masz ku temu możliwości to z wozu. Kleinlich, spróbuj coś zrobić z tą usterką. Póki co piloci zajęci są bombardowaniem przeprawy, więc może nas nie ruszą.

Następnie porucznik zabrał się za radio:

- Tu Oberleutnant Zelditz. Wozy 123, 333, 334. Niech strzelcy spróbują zająć się tymi Iłami. Pozostali członkowie załogi zostają przy swoich zadaniach. 334, obserwuj kierunek pólnocno-zachodni. 333, południowo-zachodni. 123, ty bez zmian. Meldować od razu o wszelkich trudnościach i obserwacjach.
 
Col Frost jest offline  
Stary 24-08-2009, 17:50   #19
 
nemonikt's Avatar
 
Reputacja: 0 nemonikt może tylko marzyć o lepszym jutrze
Ferdinand w duchu przeklinał wzgórze, na którym zajęli punkt obserwacyjny. W gorszej sytuacji znaleźli się tylko nieistniejący już żołnierze na brzegu rzeki, gdyż to na nich skupił się pierwszy atak. Jednak jak mu się początkowo zdawało, bezpieczne i odległe podwyższenie terenu, stawiało ich jak na widelcu w obliczu krążącego samolotu. Ten, nawet po zrzuceniu wszystkich bomb, mógł na pułapie kilkuset metrów piąć się wzdłuż zbocza i ostrzeliwać ich z działek i karabinów. Zdecydowanie nie podejdzie ich od frontu, więc strzelec nie zdziała wiele. Jedyna nadzieja w tym, że zdążą obrócić wieżę i strzelać w kierunku, z którego nadleci atakujący. Poza tym uspokajająco na kierowcę zadziałała myśl, że pod pancerzem są bezpieczni.
Najchętniej odjechałby już dawno z pola bitwy, skoro i tak nie mieli możliwości zwalczyć niezwykle zwrotnych i szybkich samolotów, a dalszą drogę na północ do stacji kolejowej usiano minami. Odjechałby gdyby był dowódcą i gdyby nie ten cholerny wyciek paliwa, który Bóg wie jak bardzo, skrócił ich zasięg. Zameldował:

-Panie oberleutnant melduje, że mamy prawdopodobnie wyciek paliwa.
-Kleinlich, spróbuj coś zrobić z tą usterką. Póki co piloci zajęci są bombardowaniem przeprawy, więc może nas nie ruszą – rozkazał von Zelditz.
-Obawiam się, że jak tylko wyjdę z czołgu podzielę los brygady inżynieryjnej – i tak nikły już stopień jego bezpieczeństwa topniał z minuty na minutę – Przecież jak zacznę teraz grzebać w silniku Ruskie nie pomyślą, że trzymamy tam jakąś wunderwaffe, tylko odgadną, że mamy awarię i nas dobiją. A ja mam siedzieć na pancerzu i oberwać?

Odpowiedź nie padła, Franz wydawał już kolejne rozkazy. Kleinlich mimo to nie opuścił swojego stanowiska. Może to i dobrze, że nie słyszał pytania. Za sprzeciwianie się rozkazom grozi w najlepszym wypadku przeniesienie na front wschodni. O ironio przecież już tutaj jesteśmy! Zatem zostaje tylko i wyłącznie pluton egzekucyjny, którego litości oczekiwać nie mogę. To już lepiej liczyć na mój szczęśliwy los i pecha myśliwców. Kleinlich szybko przemyślał sprawę, sięgnął po karabin i uderzył się w prawe udo, żeby sprawdzić czy składany nóż, z którym nigdy się nie rozstawał, jest przypięty do kieszeni. Z wyraźnym ociąganiem się wypchnął właz i wygramolił się na pancerz. Złapał lufę, która pomogła mu utrzymać równowagę i sprawnie przebiegł wzdłuż wieżyczki na tył pojazdu gdzie upadł na kolana. Z ogromnym wysiłkiem odblokował zamki i otworzył klapy. Jego oczom ukazał się dobrze znany widok Maybacha.





Niestety poza tym, że silnik był na swoim miejscu nie zobaczył nic. Żaden z przewodów paliwowych nie był na tyle rozcięty czy złamany, żeby od razu wskazać miejsce wycieku. Poza tym podczas jazdy na wyższych obrotach pompa nadawała benzynie wyższe ciśnienie i zapewne wtedy ubywało jej najwięcej. Gdyby mechanik zlokalizował wyciek z pewnością udałoby mu się go prowizorycznie zatamować. Niestety w obecnej sytuacji nie stać go było na przeczesywanie wszystkich trudno dostępnych miejsc zarówno ze strachu jak i braku czasu. Tym bardziej, że podczas badania połączeń i szczelności najróżniejszych rurek wymoczył się trochę w benzynie, więc mógł przypłacić życiem nie tylko bezpośrednie trafienie z pokładowego karabinka Iła, ale nawet iskrę od rykoszetu na czołgu. Szybko zrzucił pokrywy silnika i zblokował zamki, myśląc jak zameldować dowódcy niepowodzenie i zachęcić go do szybkiego odwrotu na pozostałym paliwie, po czym wstał na nogi i obrócił głowę na przód czołgu, gdzie znajdował się jego właz.
 

Ostatnio edytowane przez nemonikt : 24-08-2009 o 20:53. Powód: literówki
nemonikt jest offline  
Stary 26-08-2009, 20:50   #20
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
29 maja 1943 r. godz. 10.30 okolice Charkowa

Coś co początkowo wyglądało na proste zadanie zaczynało przeobrażać się w koszmar. Zaczęło się od tego, że plutony SS wjechały na pole minowe.
Straty z tego co mówiły meldunki były duże. Zginął prawdopodobnie dowódca zadania sturmbannführer Klause Schtettcke. Następnie druga grupa bojowa została zaatakowana przez radziecki zwiazd. I tu także nie obyło się bez start. Bomba zrzucona przez Iła zabiła siedmiu i ciężko raniła trzech
żołnierzy z plutonu inżynieryjnego. Na dodatek Tygrys dowodzony przez von Zelditza miał usterkę. Jak narazie trudno wnioskować o tym jak jest ona poważna, ale jedno było pewne że utrudni ona wykonanie zadania.
Załogę Tygrysa 122 stanowili zawodowcy i frontowi wyjadacze, a mimo to w ich szeregach zapanował dziwny niepokój. Nie chodziło bynajmniej w tym przypadku o zachowanie Gapy, choć i teraz drażnił on kolegów. Coś jednak wisiało w powietrzu. Coś co sprawiało, że w rutynowe dotychczas działania wkradło się poddenerwowanie i niepewność.
Porucznik zaczął wydawać rozkazy:
- Tu Oberleutnant Zelditz. Wozy 123, 333, 334. Niech strzelcy spróbują zająć się tymi Iłami. Pozostali członkowie załogi zostają przy swoich zadaniach. 334, obserwuj kierunek północno-zachodni. 333, południowo-zachodni. 123, ty bez zmian. Meldować od razu o wszelkich trudnościach i obserwacjach.
W odpowiedzi usłyszał tylko krótkie "tak jest herr Oberleutnant" od dowódców pozostałych Tygrysów.
Nad ich głowami krążyły dwa Iły, ale jak narazie nie ponowiły ataku.
Kleinlich mimo strachu i dużych obaw o swoje życie opuścił czołg. Sięgnął po karabin i uderzył się w prawe udo, żeby sprawdzić czy składany nóż, z którym nigdy się nie rozstawał, jest przypięty do kieszeni. Przytrzymując się lufy wypełz na pancerz. Sprawnie przebiegł wzdłuż wieżyczki na tył pojazdu gdzie upadł na kolana. Z dużym wysiłkiem odblokował zamki i otworzył klapę silnika. Chyląc co chwilę głowę w obawie przed nadlatującym samolotem, przejrzał pobieżnie silnik. Żaden z przewodów paliwowych nie był na tyle rozcięty czy złamany, żeby od razu wskazać miejsce wycieku. Poza tym podczas jazdy na
wyższych obrotach pompa nadawała benzynie wyższe ciśnienie i zapewne wtedy ubywało jej najwięcej. Niestety w obecnej sytuacji nie stać go było na przeczesywanie wszystkich trudno dostępnych miejsc zarówno ze strachu jak i braku czasu.
W tym czasie Lanzer także wychylił się czołgu z zaczął z pistoletu maszynowego ostrzeliwać krążące nad nimi radzieckie samoloty.
Co kilka chwila dało się słyszeć głośną kanonadę. To zarówno czołgiści innych załóg jak i pluton inżynieryjny próbowali zestrzelić myśliwce.
Te tylko sporadycznie odpowiadały ogniem. I nadal krążyły nad miejscem przeprawy.
Kleinlich wrócił do wozu i zameldował von Zelditzowi o stanie silnika.
- Chyba odlatują ścierwa - krzyknął Lazner zamykając właz.
- Panie oberleutnant... - zaczął Gapa.
- Melduj Gapa - odpowiedział z uwagą śledząc odlatujące Iły.
Fakt ich zostawiły w spokoju, ale skierowały się w stronę stacji kolejowej.
Oznaczało to tylko jedno radzieccy lotnicy nie atakowali ich tylko czekali na rozkaz dowódzctwa. Te najwyraźniej stwiedziło, że warto zaryzykować stratę dwóch maszyn i zaatakować cały transport.
- Panie oberleutnant wydaje mi się że powinniśmy jechać wspomóc kapitana Rostitza. Czuję, że mają kłopoty.
Wewnątrz czołgu zapadła cisza. Ile razy Gapa wypowiadał się tym tonem oznaczało to tylko jedno kolejne proroctwo.
Oberleutnant von Zelditz niezdążył skomentować słów szeregowego, bo pierwszy odezwał się Lanzer:
- Panie poruczniku, kapitan Rostiz na lini.
- Zelditz?
- Tak panie kapitanie?
- Sprawy się komplikują. Zmiana piorytetów. Zarówno my jak i SS-mani utknęliśmy na dobre na tym polu minowym. Na dodatek zostaliśmy zaatakowani przez partyzantów. Niewiem jakim cudem dowiedzieli się o transporcie. Później się to zbada. Duże macie straty?
- Kilku ranny i zabitych z plutonu inżynieryjnego.
- Weź wszystkie wozy i przebij się do stacji kolejowej musisz przeprowadzić transport do obozu. Tylko musisz znaleźć inną drogę. Partyzanci są po obu stronach trasy naszego przemarszu, więc nic nie mogę ci poradzić. Musisz zaufać swojemu instynktowi. To wszystko Zeldtiz. Powodzenia. My zajmiemy się tymi partyzantami.
- Tak jest panie kapitanie.
W czasie gdy dowódca rozmawiał z kapitanem do włazu Kleinlicha podszedł unterfeldwebel Birhoff, dowódca plutonu rozpoznania.
- Witaj kolego! - przywiatał się przyjacielsko.
- Witaj!
- Przekaż swojemu dowódcy, że czekamy na rozkazy. Mi został jeden sprawny motocykl. Jeden jest kompletnie zniszczony, ale nad drugim pracujemy. Ci z inżynieryjnego stracili dowódcę, też czekają na rozkazy.
- Dobra przekażę.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172