Ulica dopalała się. Walka gasła. Adrenalina spływała z żył. Lufy przestawały dymić.
Niezrozumiale. - Kociak, znasz tu jakiegoś konowała w okolicy? Ona chyba umiera... - Chłopak spojrzał przerażony na kobietę. Przypadkową ofiarę szkarłatnej codzienności. - Jest.. znaczy był.. klinika w Detroit... Co Ty kuźwa ludzi nie słuchasz? Spłonęła kilka tygodni temu. Lekarze są chyba w kilka budynków obok, ale ja nie jestem pewien.. i to na drugim końcu dzielnicy prawie.. - Chłopak zastanowił się przez chwilę. Wydawało się, że zależy mu na życiu dziewczyny. Dziwne. - I jest jeszcze konował Ricks.. blisko, z dwie przecznicę stąd.. ale to chyba zły pomysł.. bo tam trzeba sypnąć gamblami, a jak nie masz.. to wiesz on wycina nerkę, wątrobę czy co tam się ma.. w ramach zapłaty. Świr, kurwa... To, co robimy? Ant otworzył usta.
Ryk motoru.
Oddalający się z każdą sekundą.
Trup, któremu udało się przeżyć.
Lider gangerów oddalał się. Z wyrokiem śmierci na karku. Z wyrokiem, który w końcu go dopadnie. |