W Vegas Job widział już wiele. Jako ochroniarz mafijnych bossów sam bez mrugnięcia okiem zabijał czasem niewygodnych typków wraz z ich żonami i jęczącymi dziećmi. Wypruwał bebechy kantującym dealerom i wykopywał z barów drobnych oszustów, czy pijaczków o obszczanych spodniach. Tonął w kwaśnym odorze śmierci i żygowin. Niewiele jednak na swojej drodze spotkał Mutantów. Spaczone istoty nieprzypominające często ludzi - groteskowy obraz Boskiego stworzenia. Wolał nie zastanawiać się jaka chora jaźń stworzyła coś takiego. Wolał nie myśłeć, że to coś mogło byc kiedyś zwykłym człowiekiem, dzieckiem, które przez skażenie chemiczne i radioaktywne stało się tym czymś. Wyskakując z ciężarówki wyrwał z kieszeni rewolwer. Jednym sprawnym ruchem wymierzył między oczy stwora. Obok zeskoczyli Daytonowie, każdy z nich już odbezpieczył swoj karabin. Każdy opadł na kolano unosząc broń do ramienia i przymykająć oko. Wycelowali prosto w pierś potwora...
Mutant rozpostarł ramiona na boki unosząc łeb ku niebu. Kilku łachmaniarzy wybiegło zza budynków ruszając w stronę stwora...
-NIEEEE !- Wrzasnął ile sił w płucach Vasqomb - Zaczekajcie... -
Pojedynczy strzał rozerwał ciszę która zaległa nad placem...
Odziani w postrzępione ubrania ludzie, o sinych od brudu twarzach opadli na kolana w błagalnym geście zwracając się w stronę stwora na schodach świątyni. Mutant opadł na kolana kryjąc łeb w grubych dłoniach. Na jego masywne przedramiona posypał się tynk oderwany kulą Billa Daytona. Najmłodszy z ochroniarzy spojrzał po braciach, po czym czerwieniejąć popatrzył na Mortimera i wymamrotał czerwieniejąc - Przepraszam spanikowałem...-
Szczury podbiegły do wstającej powoli istoty; większość z dziecinną radością śmiała sie i poklepywała górującego nad nimi Mutanta. Tylko jeden z wściekłą miną ruszył w stronę karawany.W ślad za nim ruszył sześcioręki stwór, w kilku wielkich krokach doganiając mężczyznę powstrzymał skłądając rękę na jego ramieniu. Obaj ruszyli wolniej w stronę ciężarówki.
Tymczasem oszalały ze strachu Rocket pozbierał się z ziemi i pędem dopadł do ochroniarzy. Szarpiąc Gerta za poły skórzanej kurtki wrzeszczał by "zabili tego skurwiela". Dopiero interwencja Pyro uspokoiła roztrzęsionego gangera, któy zaczął tłumaczyć
- Zobaczyłem jak to wyłazi z kościoła i spanikowałem; wjechałem na tą góre śmiecia i wyjebałem wóz... kurwa stary co to za bydle, czemu go nie rozpieprzamy???-
Wszyscy inni zdążyli już zgromadzić się za Vasqombem, który wysiadłszy z wozu ruszył powoli w stronę mutanta. Gdy spotkali się po kilku krokach, Mortimer zadarł głowę i spojrzał w świńskie ślepia stwora. Ten w rewanżu uśmiechnął się groteskowo odsłaniając rząd nie równych żółtych zębów.
- Witajcie w Antonito - wychrypiał gardłowo. Przepraszam, że nie zdąrzyliśy uprzedzić Was, szanowni goście o tym jak wygląda cześć naszej społeczności. Jestem Matgulf, duchowy przywódca tej niewielkiej osady, w której mutanci żyją na równi z ludźmi. - oglądnął się za siebie, spoglądająć na dwóch mężczyzn wyłaniających się z kościoła. Ich ciała były asymetryczne, każda z kończyn była dłuższa od drugiej powodując, że szaroskórzy mutanci poruszali się kuśtykając. Powykrzywiane twarze o malutkich oczach osadzonych niemal po przekątnej zbyt dużych czaszek świeciły bladym żółtym blaskiem. Krótkimi ni to sapnięciami, ni to charknięciami nawoływali ludzi i swego przywódce do wnętrza świątyni.
- Zaraz zacznie padać, więc ustawcie swoje wozy za kościołem, pod wiatą, a ja wyciągnę ze śmieci ten wasz śmieszny samochodzik. - mutant wskazał jedna z rąk na Buggy Rocketa.
Zmieszany Mortimer tylko skinął głową i uśmiechnął się nie pewnie
- Dziękujemy Matgulf i przepraszamy za zamieszanie. Jestem Mortimer Vasqom - handlarz... - Stwór uścisnął delikatnie dłoń mężczyzny i skinął głową pozostałym członkom karawany.
- Będzie czas na przedstawianie, ale już w środku, musimy się skryć, nim nadejdzie burza.- Po tych słowach ruszył w stronę pojazdu gangera i chwyciwszy w silne ramiona konstrukcje kabiny, bez wysiłku ściągnął go z hałdy gruzu, po czym postawił na koła.
__________________ Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure. |