Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-08-2009, 02:55   #21
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
MJ siedziała sztywno koło Alexa. Gdyby nie powierzone jej zadanie prawdopodobnie by się posypała. Albo upiła. Albo wszczęła jakąś burdę. Ponure, zachmurzone niebo, zwiastujące porządną ulewę, jak nic przypominało to, sprzed paru tygodni... ten sam powiew wiatru, podobne stężenie powietrza, unoszący się wokół pył... nawet chmury miały podobny kształt do tych, kiedy... myśli dziewczyny wkroczyły na niebezpieczne tory. Samonakręcająca się sprężyna defetyzmu, retrospekcji i ściskającej wewnątrz rozpaczy została uruchomiona. Każdy gest, słowo, spojrzenie, odżyły na nowo w pamięci radiooperatorki. MJ poczuła, jak ściska ją w gardle. Miała ochotę rzucić się na ziemię, krzyczeć, tak głośno, jak to tylko możliwe i walić pięściami w piach. Niestabilność emocjonalna z jaką się ostatnio zmagała była wykańczająca. Na szczęście tylko dla niej, gdyż otaczjący ją ludzie nie mieli pojęcia z jak ogromnym ciężarem dziewczyna się zmaga. Oczywiście, że każdy z tu obecnych dźwiga swoje brzemię i swój bagaż. Każdy przeżył niemało, stracił po drodze bliskich, podupadł na zdrowiu i był na kraju rozpaczy. Różnica polegała tylko (albo aż) na sposobie przeżywania tragedii. MJ wiedziała, że jej system odpornościowy nie należy do najmocniejszych. Nadrabiała miną, hardością i brawurą, jednak wewnętrznie cała się trzęsła z poczucia bezsilności i osamotnienia. Za nic jednak nie przyznałaby się do tego. Nigdy i nikomu...

W samą porę nadszedł komunikat od patrolujących miasto mężczyzn. Odwrócenie uwagi MJ od jej własnych destrukcyjnych myśli było najlepszym, co można było uczynić. A Manni i Rocket nieświadomie przyczynili się do uchronienia dziewczyny od kolejnego napadu nerwicy.

Sprzęt trzeszczał niemiłosiernie, pieprzony złom. MJ musiała wykorzystać maksimum koncentracji by wychwycić pojedyncze, zacierające się w szumie słowa i sklecić z nich logiczną całość. Pierwszy komunikat brzmiał w miarę optymistycznie. Zamieszkujący Antonito ludzie nie byli groźni i wrogo nastawieni. Druga wiadomość obudziła jednak czujność radiooperatorki i wywołała irytację Mortimera. Co za imbecyl z tego Rocket'a, jak zwykle nie może usiedzieć na dupie i musi wszystko robić po swojemu. MJ czuła, że kretyn wpakuje ich wszystkich w niezłą kabałę. Niestety, nie myliła się. Próby połączenia się z Rocket'em spełzły na niczym. Zero odzewu ze strony patrolujących. Przeczuwający komplikacje Vasqomb pogonił karawanę w stronę okazałego kościoła. W odmętach kurzu MJ zauważyła sylwetkę gangera, słaniającego się na nogach. Twarz chłopaka straciła charakterystyczny, lubieżno-pyszałkowaty wyraz. Z rozciętego czoła sączyła się krew. Pierwszy raz dziewczyna zauważyła w jego oczach strach i ból. Nie miała jednak czasu na analizę psychologiczną przemian wewnętrznych bohatera, gdyż to co zobaczyła wychodzącego z budynku sprawiło, że serce podskoczyło jej do gardła. Trzymetrowy mutant o sześciu kończynach i świńskim ryju zwalistym krokiem ruszył w stronę hamujących ze wszystkich sił pojazdów. MJ bez namysłu odbezpieczyła Berettę upewniwszy się uprzednio, że magazynek jest załadowany.

- Jakie decyzje, szefie?! - krzyknęła do Mortimera - Rozwalamy sukinkota?
 
Ribesium jest offline  
Stary 10-08-2009, 18:22   #22
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Beznadziejnie nudne i ciągnące się jak guma czekanie - które Sky cierpliwie przetrwała bez ani jednego skrzywienia na twarzy, nawet pomimo tego, że chciała jednak uniknąć zbliżającej się ulewy - jak na życzenie przerwało buczenie starego radia. Pierwsze wieści, jakie po krótkiej chwili przekazała grupie MJ wydawały się w miarę do przeżycia, choć w głowie dziewczyny od razu zapaliła się mała ostrzegawcza lampka. Może i wszystko wyglądało spokojnie, może i nie było z tymi trupami tak najgorzej, może i mogli w miarę bezpiecznie przeczekać nadchodzący żywioł, ale trudno było odpędzić się przewodniczce od myśli, że było to jak...
- Cisza przed burzą...
Cichy komentarz samoistnie wydobył się z jej ust. Nie skierowany do nikogo konkretnego, mógł równie dobrze w ogóle nie zaistnieć, bo i wyraz twarzy dziewczyny nie sugerował, jakoby Sky przejmowała się znaczeniem swych własnych słów. W końcu jak Vasqomb zechce tam wjechać, to wjedzie - i to pomijając, że na zawracanie i tak było już za późno. Droga prowadziła już tylko w przód.

Złe brzmienie kolejnych wieści skutecznie zaanonsowały rozgorączkowane ruchy MJ, lecz po usłyszeniu jej słów w nastawieniu Sky nic się w zasadzie nie zmieniło - nie zaklęła jak Vasqomb, nie ścisnęła mocniej żadnej broni, nawet nie zmieniła pozycji na bardziej bojową. Pośpiech może i był na miejscu, ale panika już zdecydowanie nie, a choć do tej drugiej jeszcze im sporo brakowało, Sky wolałaby dmuchać na zimne. Co będzie, jak wjadą na oślep prosto w pułapkę jakiegoś pomylonego gangu? Widok zwartych i gotowych Daytonów obstawiających boki ciężarówki był, tak czy inaczej, pocieszający, ale gangi miały to siebie, że na własnym terenie umiały ustawić się w odpowiednich pozycjach. Nie mówiąc już o tym, że były zapewne bardziej liczne...
Decyzja jednak nie należała do niej, a Sky nie miała w zwyczaju odwodzić innych od postanowionych zamiarów. Zresztą utrata dwóch zwiadowców byłaby niepowetowaną stratą, a na nie, nawet na końcowym odcinku podróży karawany, pozwolić sobie nie mogli. Mocniej więc uczepiła się swojego siedzenia, i tak, ze wzrokiem pilnie lustrującym mijane elementy architektury i umysłem otwartym na każde możliwe zagrożenia, wjechała wraz ze wszystkimi do Antonito.
Miasta duchów...

Lecz o tym, że to nie duchy grasowały pomiędzy budynkami, Sky siłą rzeczy musiała przekonać w bardzo nieprzyjemny sposób. Włos zjeżył się na jej ciele już na widok panicznie uciekającego Rocketa, ale serce stanęło jej w gardle dopiero na widok wyłaniającej się z mroków kościoła... istoty... Postronnemu obserwatorowi z wielkim trudem przyszłoby powiedzieć, czy zbladła na twarzy jak kreda, bo bladość cery nie była w jej przypadku niczym odbiegającym od normy. Dopiero zaciśnięte usta i całkowicie napięte rysy twarzy były sygnałem, że dziewczyna toczyła wewnątrz walkę ze strachem. Na zewnątrz wyglądała niemal tak samo skamieniała, jak zawsze.
Przede wszystkim nie mogła uwierzyć, jak to coś może mieć aż trzy metry wzrostu... I jak szybko może z tej racji biegać...
Dźwięk odbezpieczanej broni przywrócił ją na ziemię.
- Jakie decyzje, szefie?! - MJ krzyknęła do Mortimera. - Rozwalamy sukinkota?
Sky, cicha, spokojna i opanowana, rzuciła tylko jedno pytanie:
- Wystarczy nam amunicji?
 
Aeth jest offline  
Stary 10-08-2009, 22:33   #23
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
W Vegas Job widział już wiele. Jako ochroniarz mafijnych bossów sam bez mrugnięcia okiem zabijał czasem niewygodnych typków wraz z ich żonami i jęczącymi dziećmi. Wypruwał bebechy kantującym dealerom i wykopywał z barów drobnych oszustów, czy pijaczków o obszczanych spodniach. Tonął w kwaśnym odorze śmierci i żygowin. Niewiele jednak na swojej drodze spotkał Mutantów. Spaczone istoty nieprzypominające często ludzi - groteskowy obraz Boskiego stworzenia. Wolał nie zastanawiać się jaka chora jaźń stworzyła coś takiego. Wolał nie myśłeć, że to coś mogło byc kiedyś zwykłym człowiekiem, dzieckiem, które przez skażenie chemiczne i radioaktywne stało się tym czymś. Wyskakując z ciężarówki wyrwał z kieszeni rewolwer. Jednym sprawnym ruchem wymierzył między oczy stwora. Obok zeskoczyli Daytonowie, każdy z nich już odbezpieczył swoj karabin. Każdy opadł na kolano unosząc broń do ramienia i przymykająć oko. Wycelowali prosto w pierś potwora...

Mutant rozpostarł ramiona na boki unosząc łeb ku niebu. Kilku łachmaniarzy wybiegło zza budynków ruszając w stronę stwora...

-NIEEEE !- Wrzasnął ile sił w płucach Vasqomb - Zaczekajcie... -
Pojedynczy strzał rozerwał ciszę która zaległa nad placem...

Odziani w postrzępione ubrania ludzie, o sinych od brudu twarzach opadli na kolana w błagalnym geście zwracając się w stronę stwora na schodach świątyni. Mutant opadł na kolana kryjąc łeb w grubych dłoniach. Na jego masywne przedramiona posypał się tynk oderwany kulą Billa Daytona. Najmłodszy z ochroniarzy spojrzał po braciach, po czym czerwieniejąć popatrzył na Mortimera i wymamrotał czerwieniejąc
- Przepraszam spanikowałem...-

Szczury podbiegły do wstającej powoli istoty; większość z dziecinną radością śmiała sie i poklepywała górującego nad nimi Mutanta. Tylko jeden z wściekłą miną ruszył w stronę karawany.W ślad za nim ruszył sześcioręki stwór, w kilku wielkich krokach doganiając mężczyznę powstrzymał skłądając rękę na jego ramieniu. Obaj ruszyli wolniej w stronę ciężarówki.

Tymczasem oszalały ze strachu Rocket pozbierał się z ziemi i pędem dopadł do ochroniarzy. Szarpiąc Gerta za poły skórzanej kurtki wrzeszczał by "zabili tego skurwiela". Dopiero interwencja Pyro uspokoiła roztrzęsionego gangera, któy zaczął tłumaczyć
- Zobaczyłem jak to wyłazi z kościoła i spanikowałem; wjechałem na tą góre śmiecia i wyjebałem wóz... kurwa stary co to za bydle, czemu go nie rozpieprzamy???-

Wszyscy inni zdążyli już zgromadzić się za Vasqombem, który wysiadłszy z wozu ruszył powoli w stronę mutanta. Gdy spotkali się po kilku krokach, Mortimer zadarł głowę i spojrzał w świńskie ślepia stwora. Ten w rewanżu uśmiechnął się groteskowo odsłaniając rząd nie równych żółtych zębów.
- Witajcie w Antonito - wychrypiał gardłowo. Przepraszam, że nie zdąrzyliśy uprzedzić Was, szanowni goście o tym jak wygląda cześć naszej społeczności. Jestem Matgulf, duchowy przywódca tej niewielkiej osady, w której mutanci żyją na równi z ludźmi. - oglądnął się za siebie, spoglądająć na dwóch mężczyzn wyłaniających się z kościoła. Ich ciała były asymetryczne, każda z kończyn była dłuższa od drugiej powodując, że szaroskórzy mutanci poruszali się kuśtykając. Powykrzywiane twarze o malutkich oczach osadzonych niemal po przekątnej zbyt dużych czaszek świeciły bladym żółtym blaskiem. Krótkimi ni to sapnięciami, ni to charknięciami nawoływali ludzi i swego przywódce do wnętrza świątyni.
- Zaraz zacznie padać, więc ustawcie swoje wozy za kościołem, pod wiatą, a ja wyciągnę ze śmieci ten wasz śmieszny samochodzik. - mutant wskazał jedna z rąk na Buggy Rocketa.
Zmieszany Mortimer tylko skinął głową i uśmiechnął się nie pewnie
- Dziękujemy Matgulf i przepraszamy za zamieszanie. Jestem Mortimer Vasqom - handlarz... - Stwór uścisnął delikatnie dłoń mężczyzny i skinął głową pozostałym członkom karawany.
- Będzie czas na przedstawianie, ale już w środku, musimy się skryć, nim nadejdzie burza.- Po tych słowach ruszył w stronę pojazdu gangera i chwyciwszy w silne ramiona konstrukcje kabiny, bez wysiłku ściągnął go z hałdy gruzu, po czym postawił na koła.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 11-08-2009, 22:32   #24
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Manni obserwował uważnie ruiny miasteczka Antonito. Porozwalane domy, wszędzie gruzy, resztki betonowych zbrojeń, deski i całe multum innego śmiecia. Nie to jednak najbardziej intrygowało w tym miejscu, lecz inne widoki, mówiące wiele o losie jaki spotkał miasto po wojnie, a może jeszcze w jej trakcie. To musiała być jakaś krwawa rozprawa, lub istna rzeź, sądząc po ilości szkieletów, czy prawie rozłożonych ciał.

Metys wyczuł ruch jeszcze zanim jego oczy zlokalizowały kryjących się wśród gruzów obszarpańców. Byli szybcy i cisi, świetnie się maskowali i ukrywali wśród zniszczonych domostw i sklepów. Manni zdawał przez radio relację, po chwili jednak zrozumiał, że musi zbadać teren na piechotę, jeśli chciał odkryć zamiary i intencje kryjących się ludzi… a może już zwierząt.

Zeskoczył z wozu i pobiegł między ruiny. Zdążył jeszcze zrzucić koszulę. Przemykał między stertami gruzów niczym cień, ściskając w dłoniach kukri. Lustrował okolicę, sprawdzając podłoże. Póki co nie zbliżał się do budynków, to mogło być zbyt niebezpieczne, nie wiedział jakim uzbrojeniem dysponują i jak się zachowają mieszkańcy. Ruszył w kierunku najwyższego budynku w mieście - kościoła, jego niewysoka wieża, z daleka wyznaczała trasę marszu. Wiedział, że konwój, jeśli wjedzie do miasta, skieruje się również w tamtą stronę.

*****

Dopadł potężnego załomu betonu, tuż przed tym, niż usłyszał ciężkie kroki od strony świątyni, będącej w całkiem niezłym stanie, zważywszy na zniszczenia w innych rejonach miasteczka.

TO co wydawała takie odgłosy musiało być duże i ciężkie. Manni nie wychylał się myląc gorączkowo… „Maszyna Bestii? …Nie… nie słychać świstu mechanizmów hydraulicznych i skrzypienia blach” – odpowiedział sam sobie. „Mutant …” druga myśl spowodowała wybuch adrenaliny do żył. „Wróg” - zacisnął mocniej dłonie na rękojeści noży. Ostrożnie wychylił się zza żelbetonowego odłamu…

To co ujrzał trochę go zaskoczyło .Widok mutanta nie przypominał cokolwiek, co wcześniej widział… Wysilił całą swoją pamięć i wiadomości zdobyte podczas wymiany informacji pomiędzy innymi zabójcami potworów… sięgnął pamięcią nawet ku legendom, opowiadanym przez starszych przy ognisku, w zimne pustynne noce.

Coś MUSIAŁ wiedzieć o tym przedziwnym stworze…???

*****

Konwój wjechał na plac przed kościołem wprost z głównej drogi w mieście. Na widok mutanta, Daytonowie i reszta ochrony karawany dobyła broni i ubezpieczyła konwój. Manni również przyczajony w swojej kryjówce, czekał tylko by wyskoczyć z boku na olbrzyma.

Do walki jednak nie doszło…

Po krótkiej wymianie zdań między Vasqombem a mutantem, który okazał się stworzeniem rozumnym i chyba przyjaznym… ruszyli w stronę kościoła. Manni czuł się rozdarty…to coś plugawiło naturę rzeczy, było jak blizna na obliczu Matki Ziemi… a on miał związane ręce… w końcu pracował dla Vasqomba. Wyprostował się za załomem i ruszył w stronę konwoju, nadal trzymając obnażone ostrza. W stronę mutanta posłał nienawistne spojrzenie…

Kiedy dołączył do reszty rzekł na poły głośno, na poły do siebie:

- Burza… Tak… Wielki Duch się rozgniewał na nas… niebawem odczujemy jego niezadowolenie – wskazał na ciemnogranatowe chmury gromadzące się na horyzoncie.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 16-08-2009, 23:29   #25
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
MJ z walącym sercem obserwowała całą akcję. Jebana arytmia. Obraz przed jej oczami pulsował w rytm uderzeń pikawy. Najchętniej sama rozwaliłaby stwora bez pytania. Faktem było jednak, że nie ona tutaj decydowała. Podporządkowanie się Mortimerowi bywało trudne. Podporządkowanie się KOMUKOLWIEK zresztą było wbrew naturze MJ. A przecież jeszcze nie tak dawno sama decydowała o tym, co robi. Nie musiała się nikomu tłumaczyć, z uporem stawiała na swoim i kpiła z niebezpieczeństwa. Nawet wtedy, gdy Tim kazał jej zostać... Jedna krótka myśl o Tim'ie momentalnie napełniła łzami oczy zadziornej radiooperatorki. Przy Tim'ie czuła, że może wszystko. Że nikt jej nie dopadnie, że los da się przechytrzyć a śmierć przekupić. Uczucie to, tak komfortowe i dodające skrzydeł, odeszło jednak bezpowrotnie. Zaciskając zęby i wyrównując pracę serca głębokimi powolnymi oddechami, MJ położyła palec na spuście Beretty. Wtedy jednak wydarzenia przybrały natychmiastowy i nieoczekiwany obrót. Czyżby się pomylili? Wypadający zza rogu łachmaniarze najwyraźniej nie chcieli, by upieprzyć mutanta.

- Co jest do cholery, strzelamy czy nie?! - krzyknęła w stronę mierzącego prosto w ślepia potwora Mortimera. Wtedy padł oczekiwany strzał. Najmłodszemu Daytonowi puściły nerwy. Kula przeleciała dosłownie centymetry nad głową kreatury i utkwiła w fasadzie kościoła. Odłamki tynku posypały się na ziemię. MJ powoli opuściła broń. Szybko zlustrowała sytuację. Rocket, ten bezczelny, lubieżny degenerat, trząsł się jak osika. Niesłychane i warte zapamiętania. Ciekawe, czy narobił w gacie. Cóż, przynajmniej będzie mogła mu wypomnieć kiedyś chwilę słabości, której była świadkiem. W sumie mało obchodził MJ stan Rocketa, zwłaszcza, że Pyro zajął się uspokajaniem grangera. Bardziej ciekawiło ją, co ma do powiedzenia przedziwny wybryk natury, który jej skromnym zdaniem, powinien już dawno powitać zaświaty. Czy cokolwiek tam jest, o ile jest, po śmierci. Na słowa stworzenia, MJ uniosła w górę brwi powstrzymując się od parsknięcia sarkastycznym śmiechem albo ciętej riposty. "Osady, w której mutanci żyją na równi z ludźmi"? Dobre sobie. Mutanci nie mogą i nie powinni żyć na równi z ludźmi. To potwory, których mordercze zapędy prędzej czy później wyjdą na jaw. Mutacji nie da się powstrzymać, tak samo jak natury. Cóż, głupi ludzie na pewno wkrótce przypłacą życiem za swoje zaufanie do świniogłowego (duchowy przywódca?! koniec świata...). Nie jej zresztą zmartwienie, osobiście nie zamierzała ani zostawać tu na dłużej ani obcować z tym... jak mu tam... Matgulfem. Jeszcze jej nie pojebało doszczętnie, by słuchać albo zasięgać porady jakiegoś pieprzonego mutanta.

"Burza… Tak… Wielki Duch się rozgniewał na nas… niebawem odczujemy jego niezadowolenie" - usłyszała stwierdzenie Manniego. Dziewczyna uśmiechnęła się ironicznie kątem ust. O, z pewnością Wielki Duch się rozgniewał. O to, że pozwalają żyć tej kreaturze zamiast posłać ją do piachu. No nic, jeśli Matgulf będzie próbował jakichś sztuczek, spełnimy wolę Wielkiego Ducha... MJ podążyła za karawaną i "duchowym przywódcą" w stronę kościoła, rozglądając się czujnie dookoła i obserwując ubranych w postrzępione szaty ludzi. Co jest nie tak z tym Antonito?
 

Ostatnio edytowane przez Ribesium : 16-08-2009 o 23:35.
Ribesium jest offline  
Stary 18-08-2009, 22:52   #26
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Pierwsze krople deszczu uderzyły o falistą blachę wiaty pod którą stały równo zaparkowane samochody karawany. Był to dopiero przedsmak ściany deszczu, która wolno sunęła w stronę Antonito. Nawet ociągający się z wejściem do świątyni Kot, spojrzawszy w sine niebo ruszył ociężałym krokiem do mrocznego wnętrza kościoła.
Pokryte patyną kandelabry stały smutno wkoło głównej nawy budynku. Zbieracze powoli rozpalali świece i żarnikowe lampy, rozświetlając niewielką część pomieszczenia. Wybite witraże straszyły resztkami kolorowych szyb ukazując szare chmury, które zasnuły niebo. Z zewnątrz nie napływała już ani odrobina dziennego światła. Korytarze odbijające łagodnie od głównego pomieszczenia tonęły w ciemnościach. Pachniało stęchlizną, potem i palonym tłuszczem, którym musiały być nasączone knoty świec.

Matgulf szedł powoli w stronę ołtarza, na którym na wielkim drewnianym krzyży wisiał smętnie zmurszały Chrystus. Świece palące się u jego stóp rozświetlały upiornym blaskiem nagie, drewniane ciało ochlapane czerwoną, błyszczącą farbą, która miała najwyraźniej symbolizować płynącą z rozciętego boku krew. Autor chyba jednak zbyt obficie użył farby, praktycznie okrywając pół rzeźby szkarłatem. Po bokach stały poprzewracane i częściowo uprzątnięte ławy wśród których walały się prowizoryczne posłania tutejszych Szczurów. Zwolna, niczym ćmy do światła, złomiarze zbierali się przy wysepkach jasności utworzonych ze świec i lamp. Jedna z grup siedząc wokół górniczej latarenki miarowo kołysała się na boki i mruczała jednostajnie monotonną melodii. Gdzieś w cieniu ktoś brzdękał na rozstrojonej gitarze.

Mutant o świńskim ryju doszedł do podwyższenia przed ołtarzem i usiadł na schodach, pokazując gościom kilka niskich ław. Gdy praktycznie wszyscy usiedli zaczął:
- Jak już mówiłem jestem Matgulf - prowadzę tą niewielką społeczność przez mrok atomowych otchłani ku światłu wiekuistemu. W Antonito każdy może znaleźć schronienie i spoczynek. Każdy też jeśłi tylko chce moze dołączyć do nas, pracując ku chwale Królestwa Niebieskiego na tym padole. - Kilku obdartusów nieśmiało przysunęło się bliżej swojego wodza i grupki nieznajomych.
-Nie jesteśmy już słabym zagubionym plemieniem, Oczy Boga z łaską spoczywają na naszej społeczności zsyłając nam dary, które pozwalają nam trwać w jedności i sile- groteskowa twarz stwora zdawała się pałać narastającym uniesieniem. Z ciemności słychać było coraz głośniejsze śpiewy. Dało się nawet zrozumieć całe wersy:

"I staniemy się pasterzami
Na Twoją Panie Chwałę
Od Ciebie pochodzi moc nasza.
Twoją wypełniamy wolę,
Do Ciebie kierujemy swe kroki,
By u Twego zasiąść tronu"

- Z dzieła i stworzenia Bożego czerpiemy naszą siłę...In Nomine Patris et Fili, et Spiritus Sancti ... - dokończył półgłosem Matgulf, a deszcz z pełną siłą zaczął walić o mury kościoła. Strugi deszczu wpadały przez rozbite okna zalewając cześć posadzki wodą.

Zmutowany pasterz spojrzał na drużynę Vasqomba i poprosił:
-Opowiedzcie mi swoją historię podróżnicy, zaraz moi bracia przyniosą poczęstunek i wniosą koksowniki byśmy mogli ogrzać nasze ciała - .
Zdezorientowany handlarz zaczął powoli opowiadać, skąd zmierzała jego karawana i co mniej wiecej przewozi. Był jednak bardzo ostrożny w doborze słów i nie zdradza żadnych szczegółów względem własnych towarów, ale także dalszej podróży.

Znudzeni Daytonowie rozmawiali w kącie z rodzeństwem Cox. Pyro z Rocketem trzymali się z tyłu głównej grupy, starajac się nie zbliżać ani do tutejszych ludzi, ani do zmutowanych pomocników, którzy kulejąc wnosili dwa spore koksowniki. Czerwonoskóry szaman usiadł na jednej z ław i wyciągnął skręta, po chwili rozszedł się w około mdlący zapach ziela.

MJ i Sky znudzonym wzrokiem spoglądały po odrapanych ścianach kościoła, ledwo rozpoznając łuszczące się freski i obrazy świętych. Po chwili z niepokojem spojrzały na skupioną i czujną twarz Manniego. Metys rozglądał się w koło wciągając głęboko powietrze w płuca.
Dopiero po chwili kobiety zauważyły, że od grupy musiał odłączyć się Jedediasz, gdyż nigdzie go nie było widać. Zdały sobie również sprawę, że zapach indiańskich ziół mieszał się wonią pieczonego gdzieś, zapewne w części zakrystii mięsa...

Job sunał cicho wśród cieni kolumn, unikając światła lamp. Odbił od głównej nawy i ruszył jedną z odnóg, która zapewne prowadziła niegdyś do zakrystii lub kapliczki. Słyszał nikłe odgłosy rąbania, towarzyszący dźwiękowi zapach i bulgotanie, świadczyły, że gdzieś w pobliżu musiała znajdować się kuchnia.
Mężczyzna wolna ręką pogładził wychudły brzuch, mając nadzieje, ze może wreszcie uda mu się zjeść jakiś porządny posiłek.
Przeszedłszy jeszcze kilka metrów zobaczył światło bijące z niewielkiego pomieszczenia. Intensywny zapach wydobywający się z tego miejsca przekonał go już ostatecznie, że oto trafił do kuchni. Jedediasz uśmiechnął się półgębkiem i wychylił się zza framugi, masywnych, lecz otwartych drzwi. To co zobaczył wewnątrz sprawiło jednak, że uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy...
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 21-08-2009, 20:40   #27
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
MJ trzymała się z tyłu, blisko Sky, starając się jak najmniej rzucać w oczy tutejszej hałastrze. Z mieszaniną zdumienia i niedowierzania słuchała, jak świniogłowy recytuje biblijne kawałki, co najwidoczniej z radością przyjmował zebrany wokół lumpenproletariat. Przerażające. Sama MJ nie była religijna - jedyne w o wierzyła, to nieszczęśliwy zbieg okoliczności i ludzką głupotę. A co do pewnych rzeczy, była nią tylko śmierć, która dosięgnie każdego, bez wyjątku na status społeczny, majątek czy wyznawane wartości. Wierzenia te nie mogły jednak uchodzić za podstawę religijności, a świadczyły jedynie o zdrowym rozsądku, cynizmie i prawdopodobnie początkach depresji radiooperatorki. Jakby nie było, MJ rozglądała się po ścianach kościoła, zastanawiając się, kim byli ludzie, którzy wznieśli ów gmach i jak dawno temu to nastąpiło. Freski, zatarte przez bieg czasu i spłowiałe od wpadających przez powybijane szyby promieni słonecznych, przedstawiały figury świętych i zapewne jakieś sceny biblijne, o których MJ jednak nie miała bladego pojęcia. Jedyne co mogła to podziwiać kunszt i technikę, jaką wykonano malowidła. Słowa Matgulfa zlały się w uszach dziewczyny z potokiem deszczu, który zgodnie ze wcześniejszymi zapowiedziami, lunął z ponurego nieba i uderzał miarowo o napotkane przeszkody. Kapanie, miarowe i głośne, podziałało na MJ usypiająco i relaksująco. Mało ostatnio spała i teraz najchętniej zajęłaby jedną z ławek, by choć na trochę się przekimać. W tak dużej grupie nie powinno jej nic grozić a osób potrzebnych do sprawowania warty jest aż nadto. Ziewając bardzo niedyskretnie, MJ przeniosła wzrok na figurę wiszącego na krzyżu Chrystusa. Patrząc na pałętające się wokół pospólstwo i mutantów naprawdę chciało by się powiedzieć "Boże, Ty to widzisz, i nie grzmisz". Jak na komendę, pomieszczenie rozświetliła potężna błyskawica a po chwili dał się usłyszeć rozdzierający grom. Zadowolona MJ uśmiechnęła się do siebie. Na szczęście natchniony bełkot świniowatego nie trwał długo, a tym samym można było przejść do niezobowiązującej i nienatchnionej wymiany informacji. MJ bacznie obserwowała Vasqomba słuchając, co handlarz ujawni Matgulfowi. Na szczęście stary wyga miał się na baczności i nie dał się urzec obietnicom posiłku i ogrzania. Posiłku... radiooperatorka usłyszała, jak jej żołądek wydaje nieartykułowane dźwięki, potęgowane echem kościoła. Dobrze, że stała na tyle daleko od Mortimera i Matgulfa, że nie mogli usłyszeć arii wygrywanej przez jej głodne wnętrzności. Dziewczyna rozejrzała się po pozostałych. Sky, jak zwykle z obojętną i nie zdradzającą emocji twarzą, jak i ona obserwowała otoczenie. Kot bez większej krępacji zapalił zioło, którego zapach stworzył dziwną mieszankę z aromatami dochodzącymi prawdopodobnie gdzieś z kuchni. Coś jednak było nie tak, i w mieszaninie zapachów i w fakcie, że chyba cała drużyna coś przeoczyła... a raczej kogoś

- Sky, kiedy ostatnio widziałaś Jedediasza? - szepnęła w ucho przewodniczki MJ, rozglądając się czujnie wokół.

Po chwili wydało jej się, że widzi bure szaty Joba, wędrującego gdzieś na zaplecze, w stronę unoszących się zapachów. Radiooperatorka odczekała stosowną chwilę i pomału, niby to obojętnie, ruszyła również w stronę kuchni.
 

Ostatnio edytowane przez Ribesium : 21-08-2009 o 23:07.
Ribesium jest offline  
Stary 24-08-2009, 20:42   #28
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Łowca mutantów badał wzrokiem fizjonomie Matgulfa. Budową ciała, siłą, ale także dodatkowymi kończynami przypominał najbardziej Alahamę. Małe oczka i świński ryj również nasuwały Manniemu opisy tego potwora. Różnica była tylko taka, że tutejszy mutant zdawał się być inteligentny, nie miał krótkiej trąby, za to o zgrozo posiadał jeszcze jedną parę górnych kończyn. Metys wiedział do czego były zdolne skarłowaciałe łapki zakończone ostrymi jak brzytwa pazurami - w końcu ulubionym sposobem polowań Alaham było pochwycenie w miażdżący uścisk i poszatkowanie nimi nie mogącej się wyrwać ofiary. Krew i gorące wnętrzności spływały po potworze, który potem zlizywał długim jęzorem posokę z własnego ciała.

Metys odwrócił wzrok przypominając sobie metody walki z tego typu stworami - najlepszy był kwas, najlepiej wprowadzony do krwiobiegu...
Jego wzrok spoczął na krwawiącym boku drewnianego Chrystusa. Coś w barwniku naturalnie oddającym krew niepokoiło Łowcy. Wciągnął głębiej powietrze starając się przytępić inne zmysły. Czuł ziele, mięso i topiony tłuszcz, czuł krew - stęchły zapach śmierci. Zdawało mu się że to nie tylko farba spływała po boku figury. Jego nozdrza drażniła też tłusta woń palonych świec. Dziwiła go duża ilość żółtawych walców w których paliły się ciemne knoty. Jego plemię co prawda samo również wyrabiało świece z tłuszczu zwierząt, problem jednak polegał na tym, że Manni nie widział by przed burzą Szczury zaganiały do zagród jakiekolwiek zwierzęta, ba nie widział w okolicy ani nie słyszał żadnych zwierząt...

MJ szła leniwym krokiem przemierzając oświetloną blaskiem świec nawę. Przekroczywszy niewielką zaciek powstały przez ulewę, kierowała się powoli w stronę smakowitych zapachów. Oczami duszy już widziała smakowity rosół gotujący się w wielkim parującym kotle, a obok wielki gar pyrkającego radośnie gulaszu.

Gdy zbliżyła się do granicy światła, spoglądająć w stronę tonącej w mroku zakrystii, Matgulf zerwał się na równe nogi spod ołtarza i krzyknął zdenerwowany
- dokąd idziesz dziewczyno ?! - Członkowie karawany spojrzeli na niego zdziwieni, gdy tymczasem Szczury i Mutanci rozstawiający koksowniki wlepili wzrok w radiooperatorkę.
Widząc zmieszanie na twarzy Vasqomba mutant, chrząknął i spokojnym już głosem rzekł, jednak tak by wszyscy, włączając w to MJ go słyszeli:
- eh przepraszam za ten wybuch z mej strony, ale tamta cześć kościoła nie jest bezpieczna. Ciągle zalewa nam tamtejsze korytarze i tylko nasz uparty kucharz ze swą świtą wciąż tam przesiaduje-skinął przyjaźnie ręką w stronę kobiety.
- wracaj tu do nas, ogrzej się przy ogniu, a zaraz sama zobaczysz kucharza, gdy przyniesie wrzący gar pysznego gulaszu- wyszczerzył zęby w parodii uśmiechu, wciąż zachęcająco wskazując jedną z ław bliżej koksownika. Mortimer wpatrywał się w niego z podejrzliwym wyrazem twarzy.

MJ kątem oka zauważyła kilku łachmaniarzy chyłkiem przemykających do cienia i kierujących się do równoległego z zakrystią korytarza. Jednocześnie, w ciszy która zapanowała po nagłym wybuchu Matgulfa, wydawało jej się, że usłyszała stłumione jęknięcie i uderzenie czegoś o kamienną posadzkę.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 30-08-2009, 21:37   #29
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Lex siedział pogrążony w półmroku. Siedział i czekał. Jego czas dobiegał końca. Od trzech dni serwowano mu oczyszczającą dietę. Wiedział co to oznaczało… Trzeba im oddać honor, nie byli jak wygłodniałe psy rzucające się na wszystko, co żyje. Swoje mięsko odpowiednio przygotowywali przed zarżnięciem. Rewolwerowiec był najmniej apetyczny ze wszystkich pasażerów „Pustynnej Taksówki Bobbiego”. Dlatego był ostatnim, który chodził o własnych siłach. Wpatrywał się w szamoczącego się w szmatach szczura. Gryzoń podobnie jak on popełnił błąd, stracił czujność i dał się złapać.

Z zewnątrz dobiegł go odgłos wystrzału, zaczął nasłuchiwać. Chwila poruszenia wewnątrz budynku i cisza… Warkot silników, sądząc po intensywności i głośności było to, co najmniej kilka pojazdów. Co najmniej jedna ciężarówka. Dostawa żywności.

Jeżeli się nie pomylił w ocenie to los zesłał mu ostatnią szansę.
Jeżeli mieszkańcy tej nory nie uporali się z przybyszami od razu znaczy to o ich dużej liczbie i sile.

- Czy tego chcemy czy nie, anioł śmierci na nas czeka.
Podszedł do poruszających się szmat. Zdecydowanie złapał szczura, wymacał głowę i przekręcił ją z dużą siłą.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Mała klitka ledwie parę metrów kwadratowych. Chyba wcześniej to było pomieszczenie gospodarcze w podpiwniczeniu kościoła. W środku materac do spania, kibel do srania, jakieś szmaty udające koce i małe zabite dechami okienko. No i oczywiście dowcip świńskiego kaznodziei – Biblia i krzyż na ścianie.

Podszedł do drzwi, słyszał chrapliwy oddech. Te „boże stworzenia” nieustannie go pilnowały. Są zdecydowanie zbyt czujne jak na takie bydlaki. Zastukał pięścią w drzwi.

- Ej, jest tam, który?
Powiedział do drewnianej powierzchni. Quasimodo, rusz zadek.

- Czego znowu? Dało się słyszeć.

- Chyba jednak posłucham rady Prosiaczka i zacznę się godzić z Bogiem. Niestety nijak nie mogę odczytać, co jest nabazgrane w tej waszej Biblii. Ciemno tutaj jak w dupie samego Lucyfera. Przynieś mi jakąś świeczkę.

Cisza.

- No. Nie daj się prosić, bo będę ci się odbijał przez tydzień.

Po chwili otworzyła się mała klapka w drzwiach, którą podawana mu posiłki. Lecz teraz za miast śmierdzącej breji była zapalona świeczka.

- Tylko nic tu nie popal, bo się upieczesz przed oprawieniem.
Powiedział mutant niskim głosem. Lex się nawet ucieszył, że dzisiaj właśnie to on go pilnował. Nie wyglądał na specjalnie groźnego. Mały, wręcz mizerny – miał niewiele ponad półtora metra wzrostu i pewnie niewiele więcej jak czterdzieści kilka kilogramów. Głowę miał wręcz olbrzymią w porównaniu do reszty ciała, była pokryta strzępkami owłosienia z karykaturalnie rozmieszczonymi na niej elementami ludzkiej fizjonomii. Niczym z obrazu Picassa. Aż, żałość brała i pomyśleć, że w takiej karykaturze miał skończyć.

Niedoczekanie.


Bóg to Strach zrodzony z lęku przed śmiercią. Ta myśl już niewiadoma kogo przeszła krzywym uśmiechem przez twarz Silvera gdy spojrzał na świętą księgę. Usiadł na barłogu. Otworzył Biblię i czekał, aż tamten wróci na swoje miejsce. Odczekał jeszcze z minutę i zaczął realizować swój zamysł…


Ściągnął z szyi wisiorek – srebrny nabój.44 Magnum z wygrawerowanym jego imieniem. Jak wyruszał z domu mógł wypełnić cały 6 komorowy bębenek. Teraz został już tylko ten, miał go zachować na specjalną okazję. Planował, że wykorzysta go w jakimś pojedynku z godnym przeciwnikiem, ale teraz nie miał nawet swojej anakondy. To jest ostatnia szansa…

Zawiesił nabój nad płomieniem i czekał. Odgłos wybuchu powinien zaniepokoić świeże mięsko. A to była jego szansa.

Nabój eksplodował. Niestety na chwilę przed potężnym grzmotem, jaki rozległ się na zewnątrz, zlewając się właściwie w jeden odgłos. Tylko jakieś wytrawne ucho mogło to wychwycić z dalszej odległości. No i oczywiście strażnik.

Przez twarz Lex’a nie przebiegła nawet nutka rozczarowania. Ot, życie.

***

Clay usłyszał jakiś hałas. Jakby wystrzał, który po chwili został pochłonięty przez potężny huk. Kurwa mać – tylko to przeszło mu przez myśl. Wiedział, że z tym chudzielcem będą kłopoty nim go zjedzą. Zajrzał przez wizjer. W środku przy barłogu z rozłożonymi rękoma leżał więzień. Na jasnej koszuli szybko powiększała się czerwona plama zdobiąc lewą pierś. W szmatach leżała świeca powoli ogarniając płomieniem materiał. Wilgotny i brudny niechętnie poddawał się ogniu. Ale widać było, że tej walki nie wygra i ulegnie. Spojrzał raz jeszcze na mężczyznę. Był w tym samym miejscu. Nieruchomy jak kamień.

- Kurwa, co ten cymbał wykombinował.
Przemknęło mu przez głowę. Wiedział, że musi wejść do środka i jak najszybciej zgasić ogień. Nim dym zaalarmuje ich nowe ofiary. Wyciągnął broń i niechętnie otworzył drzwi.

Wszedł ostrożnie. Uważnie obserwując więźnia. Płomienie tworzyły na ścianach ruchliwe cienie. Tylko człowiek był w dalszym ciągu zastygły na podłodze. Zrobił kilka szybkich kroków i nogą zagasił szmaty. Dym nieprzyjemnie drażnił oczy. Musiał jeszcze się upewnić czy więzień żyje.

Podszedł, nachylił się nad ciałem. Zdał sobie sprawę, że czegoś mu brakowało w pokoju. Przez krótką chwilę widział umęczoną twarz ukrzyżowanego Chrystusa. Poczuł ból rozsadzający jego czaszkę. A potem już był tylko spokój…

Lex stał nad ciałem Quasimodo z zakrwawionym krzyżem w ręku. Dobił drania, zabrał broń i pobieżnie przeszukał czy nie ma czegoś interesującego. Następnie z dużym niesmakiem popatrzył na pokrwawioną koszulę. Wyciągnął spod niej szczurze ścierwo. Broń, którą miał nie była marzeniem, ale była śmiercionośna. Nie spodziewał się, że tak jak w dobrym westernie jego pas z bronią i cały sprzęt będzie leżała przy biurku strażnika… Sprawdził wysłużoną „trzydziestkę ósemkę”. Bębenek pełen naboi, nienajgorszej jakości. Lufa dawno nie widziała wycioru, ale jeszcze postrzela. Czuł przyjemny ciężar broni w ręku.

- Kurwa moja ostatnia koszula i tyle dobrego sprzętu poszło się jebać.

Otrzepał z kurzu marynarkę i ją ubrał. Starannie dopiął guziki, poprawił mankiety. Strzepnął i założył na głowę kapelusz. Brakowało mu w ustach aromatycznego smaku cygara. Zdecydowanie odczuwał brak kilku drobiazgów.

Ostrożnie opuścił pomieszczenie nucąc słowa starej piosenki

Nie pójdę do piachu, gdy ktoś mi powie: czas umierać brachu.
Nie dam się uśpić śmierci słowom, pójdę do grobu z podniesioną głową…


Tuż za progiem rzuciła mu się w oczy persona. Za zakratowanymi drzwiami drugiej celi siedziała skulona postać. Widać, że mężczyzna swoje dostał. Lex sięgnął do kieszeni po klucze.

- Nie chcę przeszkadzać w kontemplacji, ale chyba Pan też proszony był na obiad. Z tego co słyszałem, tutejsza stołówka ma bardzo kiepską reputację. Radzę zjeść pieczonego szczura w Daren City.


Szybko dopasował klucz do zamka. Lekko pchnął kratę. Zmierzył czujnym wzrokiem nieznajomego. Tak na dobrą sprawę to niewiele mógł o nim powiedzieć. Ciężko było mu nawet określić jego wiek.

- Lex Silver.
Kurtuazyjnie uchylił rąbek kapelusza. Czas na mnie, idzie Pan?
 
baltazar jest offline  
Stary 30-08-2009, 22:45   #30
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Manni stał niespokojnie wsłuchując się w szum padającego deszczu. Wiatr wył na zewnątrz, od czasu do czasu, odgłosy wichury przerywane były gromami. Cała ta atmosfera zaczynała go irytować.

Stał nieco na uboczu, z założonymi rękami, a oczyma lustrował półmrok panujący w trzynawowym budynku. Dokładnie analizował każdy szczegół otoczenia. Wiele rzeczy i szczegółów nie pasowało do siebie, nie wyglądało na tak przyjazne jak powinny być.

Sam przywódca mutantów i szczurów, wydawał mu się podejrzany. Dokładnie przeanalizował wszystkie zdobyte wcześniej informacje o zmutowanych ścierwach, doszedł do wniosku, że Matgulf jest bardzo podobny w budowie i morfologii do alhamy… pewnie dlatego kwas najlepiej by na niego zadziałał. Niestety nie miał przy sobie ani odrobiny tego specyfiku… choć przypuszczał, że celne uderzenia w tętnice pachwinowe, lub ramieniowe, także sprawiłby, że wróg przestałby być tak niebezpieczny. Dłonie same wędrowały do rękojeści broni…

Zapach także go niepokoił… w powietrzu unosiła się słodkawa woń. Wyraźnie oddzielał ją od zapachu palonych przez Kota ziół, niczym ogar węszący za zwierzyną. Jego szerokie nozdrza wciągały zadymione, kościelne powietrze. Wyczuł dwa niepokojące symptomy… tłuszcz z palących się świec, wydzielał ową słodkawą woń… Metys widział, jak w jego plemieniu wyrabiano ze zwierzęcego tłuszczu świece…ten tłuszcz, chyba prawie na pewno nie wydzielał podobnego zapachu. Drugi zły zwiastun dochodził z kuchni w zakrystii, skąd przed chwilą Matgulf, gwałtownie odwołał MJ. Tam było coś, co nie było przeznaczone ich oczom…i to nie było nic dobrego.

Manni powoli zaczynał czuć się jak zwierze w pułapce. Rozglądał się dyskretnie, szukając ewentualnych dróg ucieczki, z tej coraz bardziej złowróżbnej matni. Zbliżył się ostrożnie do grupki z karawany. Stanął najbliżej Daltonów jak mógł i szeptem do najmłodszego wycedził:

- Bądźcie w pogotowiu… to niebezpieczne miejsce.

Jakby na potwierdzenie swoich słów, położył znacząco dłoń na rękojeści jednego z kukri. Stał akurat na wprost olbrzymiego mutanta… gotów w chwili zagrożenia, zaatakować boleśnie i błyskawicznie, niczym pustynna żmija, czy wygłodniały wilk.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172