Wszechogarniająca ciemność. Ledwo odróżniał kształty. Rozłożyste korony drzew w całości przysłaniały niebo. Poruszał się bardziej na słuch i dotyk niż wzrok. Szeleszczące liście, łamiące się pod nogami gałązki. Kora drzew pokryta starym mchem. I te wszechogarniające poczucie bycia obserwowanym. Można było poczuć na sobie tysiące spojrzeń tak głębokich, że wydawały się jakby dosięgały głębi ludzkiej duszy i przewiercały ją na wylot, szukając największych lęków. Mroczna atmosfera rodem z horrorów
Matt nie wiedział, która może być teraz godzina. Szelest z lewej. Potykając się parł naprzód, jakby to była ostatnia rzecz, jaką miałby zrobić w życiu. Kilkukrotnie upadał na ziemię, zawadzając o konary, których nie było. Wycie wilka z tyłu. Odgłos łamanej gałązki, coraz bliżej. COŚ go goniło. Przyśpieszył kroku. Po chwili już biegł, odgarniając gałęzie i pajęczyny.
Wybawienie. Jasne światło. Ostatkiem sił przyśpieszył jeszcze bardziej. Sweter zaczepił się o gałąź. Mocnym szarpnięciem rozerwał go. Biegł dalej. Już prawie był bezpieczny, rękę wyciągał w kierunku światła. Poczuł ucisk na nodze. Zobaczył krew. Dużo krwi... Zęby zatopiły się w jego nodze. Potwór zaczął zaciągać go spowrotem w mroczną otchłań. Był już tak blisko. i wszystko przepadło.
Słowa uwięzły w gardle. Nie zdołał wezwać pomocy. Spodnie się podarły pod wpływem gwałtownego szarpnięcia. Zęby przejechały po skórze, tworząc poważne zadrapanie. Odwrócił się na brzuch, podniósł na rękach i zaczął uciekać. Powłóczył nogą.
Coś walnęło go w klatkę piersiową, wyciskając całe powietrze z płuc. Upadł na plecy. Błysnęły pazury. Rozległ się skowyt. Odruchowo zasłonił ręce i zamknął oczy...
* * * * *
- Nic ci nie jest? - usłyszał znajomy głos.
Otworzył oczy. Zobaczył twarz
Terry'ego Boota, nachylającą się nad nim.
- Nic ci nie jest, Matt? - powtórzył
Terry.
- Co, gdzie ja...? - rozejrzał się wokoło. Był w dormitorium, w swoim łóżku. Wszyscy chyba już wyszli, bo byli tu sami. Nawet gwar w pokoju klubowym wydawał się cichszy niż zazwyczaj. Przetarł oczy.
- Tak, już w porządku. Po prostu miałem zły sen. - Bogu dzięki.
- Gdzie reszta?
- Poszli już na śniadanie. Choć, ubierz się i też pójdziemy. Terry zszedł na dół, zamykając drzwi. Chłopak przetarł spocone czoło. Koszmary nawiedziły go już w pierwszym dniu w Hogwarcie.
"Zawsze to samo" - pomyślał. Ilekroć trafiał do nowego miejsca na noc, zawsze musiały mu się przyśnić jakieś koszmary. Dziwny sposób na aklimatyzację pozostawał jednak skuteczny. Po pierwszej nocy chłopak czuł się lepiej. O niebo lepiej.
Szybko narzucił szatę i zszedł do czekającego w pokoju klubowym
Terry'ego. Stał w towarzystwie
Hanny i
Teegan. Matt pozdrowił obie dziewczyny ciepłym uśmiechem schodząc ze schodów. Przywitał się z nimi, a później poprowadził do Wielkiej Sali. Mimo iż spędził tu zaledwie kilkadziesiąt godzin, szybko zdołał zapamiętać rozmieszczenie poszczególnych miejsc. Cieszył się, że wybrał się na zwiedzanie wczoraj wieczorem...
* * * * *
Śniadanie było jak zawsze smaczne.
Matt siedział obok jakiegoś trzeciorocznego chłopaka z mnóstwem piegów na nosie, a
Anthonym Goldsteinem. Z zawzięciem dyskutowali o Quiditchu.
- Mówię ci Matt -
Tony łapał powietrze między rozmową a kolejnymi kęsami jedzenia
- Nietoperze z Ballycastle w tym roku zdobędą kolejny puchar!
- Nie wiesz co mówisz! Ich obrońca został kontuzjowany, a obaj pałkarze zawieszeni przez Departament Czarodziejskich Gier i Sportów za wyjątkowo brutalna grę! - Chłopak poczęstował się jeszcze ciepłymi ciasteczkami, które chwilę temu pojawiły się obok półmiska z owsianką
- Połowa składu to rezerwa! Sroki z Montrose mają pewną wygraną!
Kłótnia trwała jeszcze długo. Każdy z nich opowiadał się za swoją ulubioną drużyną. Żaden nie zamierzał zrezygnować. W końcu, skarceni przez
Hannę za dziecinne zachowanie, wraz z Gryfonami udali się na pierwszą lekcję transmutacji.
* * * * *
Pierwsza lekcja transmutacji w tym roku szkolnym była inna, niż się spodziewali. Profesor McGonagall zapoznała ich poprędce ze swoją osobą. Wprowadzając ich w świat transmutacji, podała krótkie wytyczne na początkowe zajęcia. Zadanie wydawało się proste - ot, zmienić zapałkę w igłę.
- Podobny kształt, podobna wielkość To nie może być trudne. - usłyszał chłopak gdzieś z boku.
Szło im to jednak dość powoli. Jeden niewłaściwy ruch i efekt mógł być całkowicie odwrotny.
Matt wymachiwał różdżką w różne kierunki i z różną siłą. Jedyne, co osiągnął, to zamiana główki zapałki na ucho igielne. Szkoda, że nadal dało się je podpalić pocierając o draskę.
Hermiona Granger zdobyła dziesięć punktów dla Gryffindoru, jako pierwsza transmutując zapałkę. Chwilę później, kątem oka dostrzegł, że
Teegan także uzyskała igłę. I ona została nagrodzona dziesięcioma punktami dla Krukonów.
- Jak to zrobiłaś? Mnie nie wychodzi... - szepnął jej
Matt - Patrz na moją różdżkę i powtarzaj - odpowiedziała z lekkim uśmiechem
Teegan.
Po krótkich instrukcjach, o wiele bardziej zrozumiałych niż te od pani profesor i on zamienił swoją zapałkę w igłę. Chwilę później rozległ się dzwonek.
- Dzięki za pomoc. - powiedział jej przy wyjściu z klasy
-Nie ma za co. * * * * *
Krukoni, wraz z Puchonami zmierzali w stronę błoni Hogwartu, gdzie miała odbyć się jedna z trzech lekcji latania.
-Witam wszystkich – powitała srogo pierwszoroczniaków Profesor Hooch. Ustawiła wszystkich w dwóch rzędach - stali naprzeciwko siebie w równym szeregu, niczym w wojsku. Atmosfera też była podobna do tej wojskowej. Ton pani profesor jednoznacznie nie tolerował sprzeciwu ani żadnych głupich zabaw.
Obok każdego leżała stara szkolna miotła. Większość z nich to stare Komety szóstki, ale znalazły się też nieco nowsze modele. Wszystkie były w opłakanym stanie - powyginane witki, pobrudzone od kurzu rączki…
-Nie ma czasu do stracenia. Stańcie obok swoich mioteł, wystawcie nad nią rękę i powiedzcie; „Do Mnie!”
Za chwilę dało się usłyszeć okrzyki „Do Mnie!”.
Matt sam się zdziwił, że udało mu się to za pierwszym razem. Był zadowolony z siebie. W końcu niewielu osobom udało się to już za pierwszym razem.
Później był czas na utrzymanie się na miotle. Tutaj już więcej osób wzniosło się lekko ponad grunt. Części z nich, w tym i
Mattowi, udało się to nadzwyczaj dobrze. Niektórzy jednak praktycznie po wzniesieniu się w górę zaraz opadali. On zaś wisiał w powietrzu nadzwyczaj długo, za co został pochwalony przez panią Hooch - stwierdziła, że
"Może coś jeszcze z niego wyrosnąć".
* * * * *
Przerwa obiadowa minęła nadzwyczaj spokojnie, pomijając zamieszki wywołane przez dwoje trzecioroczniaków przy stole Puchonów. Za obrzucanie się jedzeniem zostali porządnie "nagrodzeni" przez profesor McGonagall. Dwadzieścia punktów i miesięczny szlaban to dość sroga kara jak na początek roku, ale nie im było o tym decydować. Atmosfera znów się uspokoiła, więc reszta uczniów mogła spokojnie dokończyć posiłek...
* * * * *
Po obiedzie Ślizgoni i Krukoni spotkali się na drugim piętrze pod drzwiami Sali Historii Magii.
Kristin i
Alex podzieliły się z
Teegan i
Mattem wieścią o tragicznej wiadomości jaką otrzymała
Sybilla. Chłopak milczał, przetrawiając uzyskaną informację, ale jego koleżanki z przedziału żywo rozmawiały o sprawach, które zwyczajnie go nie obchodziły. Usiadł w kącie, zasłaniając się jakimś stojącym w pobliżu wazonem.
Z tego co słyszał lekcje profesora-ducha są nudne. I dopóki sam nie usłyszał jego wykładu, dotąd by nie wierzył, że coś takiego naprawdę istnieje. Ten ton głosu od razu wprawiał w senność. A sama opowiadana przez niego historia nie była najwyższych lotów.
Te dwie lekcje dłużyły im się w nieskończoność. Większość Krukonów zapisywała - mniej lub bardziej dokładnie - słowa profesora.
Matt należał do tych, którzy leżeli pogrążeni w błogim półśnie... Sam nie wiedział, kiedy zajęcia się skończyły, a on trafił do pokoju klubowego.
Obiecał sobie wziąć zatyczki do uszu i coś ciekawszego do roboty na następną lekcję Historii Magii...