Banned | *** Lili, Diego, Jednooki, Wulryk ***
Wulryk uśmiechnął się pod nosem. Wymamrotał jakieś zaklęcie, a oczy zalśniły ognistą czerwienią. Wokół nagle temperatura podniosła się o kilka stopni. Uniósł dłoń wycelowaną wprost w konnych, a z niej poleciały trzy ogniste pociski. Kule dość sporych rozmiarów mimo wszystko wcale nie poleciały w konnych. Przynajmniej nie wszystkie. Jedna uderzyła z impetem pierwszego na przedzie, zwalając go z nóg. Ognisty podmuch przy trafieniu podpalił grzywę drugiego konia, i osmolił do czerni siedzącego na nim jeźdźca. Druga eksplodowała tuż pod kopytami koni, tworząc coś na kształt ognistej ściany. Konia, stając dęba, pozrzucały kilku jeźdźców w płytach. Nie sprawiali wrażenie, jakby mieli wstać. Wciąż jednak zostało ponad pół tuzina jeźdźców, którzy znów uwzięli się z zamiarem szarży, nie przewidzieli jednak jednego.
Trzecia kula poszybowała prosto w basztę nad bramą, w której kotłowali się rebelianci i strażnicy. Kula zniknęła w niewielkim otworze strzelniczym, skierowanym na dziedziniec, by po chwili rozsadzić wieżę od środka. Fala gorących materiałów i cegieł została wyrzucona w powietrze na odległość kilkunastu metrów, by spaść jako ognisty deszcz na wszystkich zgromadzonych. Kto mógł, ten brał nogi za pas, kto nie, marny jego los.
O dziwo, Lili, Diego, krasnolud, oraz Mag ze swoich Chowańcem zdołali przedrzeć się przez walczących, wykorzystując chwilę nieuwagi i fakt, że ludzie byli zajęci ratowaniem własnego życia, niż patrzeniem na barwy w boju. Wylądowaliście w ciasnej uliczce, ludzie byli zajęci gaszeniem własnych domostw, wynoszeniem rzeczy z palących się kamienic, oraz walką.
Całe miasto stało w ogniu. Lili zauważyła jednak jedną niepokojącą rzecz. Z bocznej uliczki, gdzie przed chwilą przechodzili, widziała świecące w blasku czerwone ślepia. I wcale nie należały one do ludzi. *** Marius Luccareni ***
- Spokojnie, mój drogi. Jesteśmy u mnie w domu. Na razie nic nam nie grozi, chociaż nie wiem jak długo może to trwać.
- Mamy całą noc, mimo to, obawiam się, że może jej nie starczyć mi, aby opowiedzieć ci wszystko, o co prosisz. Wybacz mi ten… - przerwała na chwilę, oglądając pomieszczenie. - … bałagan. Pewnie dziwi cię, co w tym miejscu robią te wszystkie skrzynie. Przejdźmy może do drugiego pokoju, nie sposób rozmawiać w takim miejscu. – zaproponowała, uśmiechając się przy tym.
W drugim pokoju, o dziwo, nie było żadnych skrzyń. Chiara rozpaliła świecznik, jaki stał na dużym, okrągłym dębowym stole. Pokój ten był o połowę mniejszy od poprzedniego, ale i tak był bardzo przestronny. Ściany były obwieszone obrazami i zabytkową bronią. Okazałe, zdobione meble, będące zapewne chlubnym dziełem jakiegoś rzemieślnika stały w kątach pokoju. Typowe, eleganckie mieszkanie godne bogatych kupców.
- Rozgość się. – odparła, rzucając swoją kamizelkę na wyściełane materiałem krzesło. Zamknęła drzwi od tarasu, i zasłoniła wszystkie okna zasłoną. Postawiła dwie świece na biurku, odgarniając jakieś zwoje i papiery, i usiadła na krześle.
- Człowiek, którego szukasz – zaczęła od razu. – Jest jak na razie nieuchwytny. Albo chce sprawiać takie wrażenie. W każdym bądź razie kimkolwiek byś nie był, sam nie jesteś w stanie go dopaść bez niczyjej pomocy. Ja niestety nie jestem w stanie ci pomóc. Mam na głowie rebelię w mieście Vizeaya, oraz wyprawę na wybrzeże Tarantuli. Te skrzynie, które widziałeś, to właśnie zaopatrzenie i broń. Nie chcę cię bardziej martwić, ale masz też mało czasu, obawiam się nawet, że za mało, aby cokolwiek osiągnąć, a tym bardziej dopaść Von Goldmana. Bo widzisz… ta cała sprawa jest dużo poważniejsza, niż wygląda. Tu nie chodzi tylko o tego nekromante. *** Estella ***
Cisza, przerywana odgłosem deszczu padającego na dach narastała z każdym oddechem. Czułaś to, sekundy zamieniały się w godziny, każdy ostry grzmot swoim brzmieniem zamieniał się w nieustający harmider. Na dłoń skapnęła ci zimna kropla potu. Kolejna długa chwila w skupieniu minęła, zanim uświadomiłaś sobie, że tak naprawdę nikogo tam nie ma, a nawet jeśli, to już dawno sobie poszedł. A może jednak ktoś tam ciągle stoi?
Wydawało ci się, że ktoś położył ci rękę na ramieniu. Drgnęłaś, niemalże podskakując do góry i obracając się szybciej niźli tygrys gotowy do ataku. Nic tam nie było. To tylko chora imaginacja umysłu…
W tej chwili usłyszałaś, jak ktoś grzebał w zamku. Za późno jednak, by podjąć jakąkolwiek akcje. Do środka wdarł się niczym oszalały jakiś odziany w czerń napastnik, z tasakiem w ręce gotowym, by zadać cios. Uchyliłaś się, w ostatniej chwili przed morderczym cięciem. Kusza upadłą z łoskotem na podłogę, a uruchomiony podczas wypadku mechanizm spustowy uwolnił bełt, który poleciał gdzieś w otwarte drzwi, w głąb korytarzu. |