Wątek: Dziecię Chaosu
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2009, 00:48   #95
Revan
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
*** Lili, Diego, Jednooki, Wulryk ***

Wulryk uśmiechnął się pod nosem. Wymamrotał jakieś zaklęcie, a oczy zalśniły ognistą czerwienią. Wokół nagle temperatura podniosła się o kilka stopni. Uniósł dłoń wycelowaną wprost w konnych, a z niej poleciały trzy ogniste pociski. Kule dość sporych rozmiarów mimo wszystko wcale nie poleciały w konnych. Przynajmniej nie wszystkie. Jedna uderzyła z impetem pierwszego na przedzie, zwalając go z nóg. Ognisty podmuch przy trafieniu podpalił grzywę drugiego konia, i osmolił do czerni siedzącego na nim jeźdźca. Druga eksplodowała tuż pod kopytami koni, tworząc coś na kształt ognistej ściany. Konia, stając dęba, pozrzucały kilku jeźdźców w płytach. Nie sprawiali wrażenie, jakby mieli wstać. Wciąż jednak zostało ponad pół tuzina jeźdźców, którzy znów uwzięli się z zamiarem szarży, nie przewidzieli jednak jednego.

Trzecia kula poszybowała prosto w basztę nad bramą, w której kotłowali się rebelianci i strażnicy. Kula zniknęła w niewielkim otworze strzelniczym, skierowanym na dziedziniec, by po chwili rozsadzić wieżę od środka. Fala gorących materiałów i cegieł została wyrzucona w powietrze na odległość kilkunastu metrów, by spaść jako ognisty deszcz na wszystkich zgromadzonych. Kto mógł, ten brał nogi za pas, kto nie, marny jego los.

O dziwo, Lili, Diego, krasnolud, oraz Mag ze swoich Chowańcem zdołali przedrzeć się przez walczących, wykorzystując chwilę nieuwagi i fakt, że ludzie byli zajęci ratowaniem własnego życia, niż patrzeniem na barwy w boju. Wylądowaliście w ciasnej uliczce, ludzie byli zajęci gaszeniem własnych domostw, wynoszeniem rzeczy z palących się kamienic, oraz walką.

Całe miasto stało w ogniu. Lili zauważyła jednak jedną niepokojącą rzecz. Z bocznej uliczki, gdzie przed chwilą przechodzili, widziała świecące w blasku czerwone ślepia. I wcale nie należały one do ludzi.

*** Marius Luccareni ***

- Spokojnie, mój drogi. Jesteśmy u mnie w domu. Na razie nic nam nie grozi, chociaż nie wiem jak długo może to trwać.
- Mamy całą noc, mimo to, obawiam się, że może jej nie starczyć mi, aby opowiedzieć ci wszystko, o co prosisz. Wybacz mi ten… - przerwała na chwilę, oglądając pomieszczenie. - … bałagan. Pewnie dziwi cię, co w tym miejscu robią te wszystkie skrzynie. Przejdźmy może do drugiego pokoju, nie sposób rozmawiać w takim miejscu. – zaproponowała, uśmiechając się przy tym.

W drugim pokoju, o dziwo, nie było żadnych skrzyń. Chiara rozpaliła świecznik, jaki stał na dużym, okrągłym dębowym stole. Pokój ten był o połowę mniejszy od poprzedniego, ale i tak był bardzo przestronny. Ściany były obwieszone obrazami i zabytkową bronią. Okazałe, zdobione meble, będące zapewne chlubnym dziełem jakiegoś rzemieślnika stały w kątach pokoju. Typowe, eleganckie mieszkanie godne bogatych kupców.

- Rozgość się. – odparła, rzucając swoją kamizelkę na wyściełane materiałem krzesło. Zamknęła drzwi od tarasu, i zasłoniła wszystkie okna zasłoną. Postawiła dwie świece na biurku, odgarniając jakieś zwoje i papiery, i usiadła na krześle.

- Człowiek, którego szukasz – zaczęła od razu. – Jest jak na razie nieuchwytny. Albo chce sprawiać takie wrażenie. W każdym bądź razie kimkolwiek byś nie był, sam nie jesteś w stanie go dopaść bez niczyjej pomocy. Ja niestety nie jestem w stanie ci pomóc. Mam na głowie rebelię w mieście Vizeaya, oraz wyprawę na wybrzeże Tarantuli. Te skrzynie, które widziałeś, to właśnie zaopatrzenie i broń.

Nie chcę cię bardziej martwić, ale masz też mało czasu, obawiam się nawet, że za mało, aby cokolwiek osiągnąć, a tym bardziej dopaść Von Goldmana. Bo widzisz… ta cała sprawa jest dużo poważniejsza, niż wygląda. Tu nie chodzi tylko o tego nekromante.

*** Estella ***

Cisza, przerywana odgłosem deszczu padającego na dach narastała z każdym oddechem. Czułaś to, sekundy zamieniały się w godziny, każdy ostry grzmot swoim brzmieniem zamieniał się w nieustający harmider. Na dłoń skapnęła ci zimna kropla potu. Kolejna długa chwila w skupieniu minęła, zanim uświadomiłaś sobie, że tak naprawdę nikogo tam nie ma, a nawet jeśli, to już dawno sobie poszedł. A może jednak ktoś tam ciągle stoi?

Wydawało ci się, że ktoś położył ci rękę na ramieniu. Drgnęłaś, niemalże podskakując do góry i obracając się szybciej niźli tygrys gotowy do ataku. Nic tam nie było. To tylko chora imaginacja umysłu…

W tej chwili usłyszałaś, jak ktoś grzebał w zamku. Za późno jednak, by podjąć jakąkolwiek akcje. Do środka wdarł się niczym oszalały jakiś odziany w czerń napastnik, z tasakiem w ręce gotowym, by zadać cios. Uchyliłaś się, w ostatniej chwili przed morderczym cięciem. Kusza upadłą z łoskotem na podłogę, a uruchomiony podczas wypadku mechanizm spustowy uwolnił bełt, który poleciał gdzieś w otwarte drzwi, w głąb korytarzu.
 
Revan jest offline