Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2009, 11:40   #44
Gadzik
 
Gadzik's Avatar
 
Reputacja: 1 Gadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodzeGadzik jest na bardzo dobrej drodze
Ostatni odcinek imponującego sprintu Zergha przypominał zawody biegackie urządzane na igrzyskach przez ludy przychylniej nastawione do bezkrwawych widowisk. Były dzikie wrzaski tłumu (połączone, niestety, z burzą gwizdów i rzutami miękkimi produktami spożywczymi), były – co naturalne – wielkie emocje, było błyskawiczne przechwycenie ekwipunku od gnoma niczym przejęcie pałeczki podczas sztafety (pomijając fakt, że mknęli w przeciwnych kierunkach), wreszcie triumfalne przebiegnięcie ostatniego odcinka ze skrępowanymi ramionami uniesionymi ku górze (a raczej próba wyhamowania przed wybieloną wapnem ścianą areny). W każdym razie obojętnie, czy na sprawę patrzyliśmy z bardziej poetyckiego lub obiektywnego punktu widzenia, czarownik zdołał pokonać pierwszy odcinek. Najtrudniejszy odcinek...

Tuman kurzu zaatakował stojącą obok niego Sashivei.

Dyszał głośno, mierząc wzrokiem wracającym do zimnej formy trzymane w dłoniach kuszę i klucz. To pierwsze szybko wylądowało pod jego stopami, odrzucone na chwilę celem jak najszybszego wyzwolenia się z przeklętych antymagicznych okowów. No dalej dziecinko, zaśpiewaj swą mocą dla twego lubego…

Po kilku sekundach ciężkie, dwimerytowe pęta opadły z grobowym trzaskiem na piasek areny. Goblin zachichotał złowieszczo, zwracając na siebie uwagę drowki. Na króciutką chwilkę zmierzyli się spojrzeniami. Sashivei odniosła nieprzyjemne wrażenie, że przez szkła okularów przebijała radość piromana, który właśnie zakupił fabrykę zapałek.
- Ha! – wykrzyknął triumfująco (i niezbyt oryginalnie) na uczucie kojącej, nietłumionej mocy igrającej w jego żyłach. Oktarynowe iskry przeskakiwały pomiędzy długimi palcami czarownika z radością dzieci zdobywających coraz to nowe kałuże po ulewnym deszczu.

Nad głową okularnika przeleciało coś z gatunku aż nadto miękkich warzyw.

Zmrużył oczy, pospiesznie przyglądając się polu bitwy. Łby padały jak muchy, zaś z ogólnego chaosu można było wywnioskować, że *on* i jego towarzysze są na zwycięskiej pozycji. Można nawet stwierdzić, że wykonują więcej, niż od nich oczekiwano... W końcu wzrok Zergha spoczął łakomie na ostatnim łbie hydry, zdecydowanym widocznie walczyć do samego końca. Jeszcze raz spojrzał na emanujące Mocą łapska. I znowu na hydrę… Wykrzywił popękane usta w chytrym uśmieszku.
- Hej! Zwiewajcie od hydry! Trzeba przewalić na nią ten płonący znicz! Zwiewajcie bo i Wy się podpalicie! – ucho czarownika wyłowiło krzyk stojącego gdzieś z boku Civrila. Oczywiście nie słuchał. Po pierwsze nie musiał go słuchać, a po drugie nie miał zamiaru go słuchać. Narrator bodajże już wcześniej wspomniał, że Zergh jest jednostką aż nadto aspołeczną.

Wyciągnął palec w kierunku swojego celu, mrucząc jednocześnie ciąg mrocznych wyrazów układających się w ciąg jeszcze bardziej mrocznych zdań. Ze względów bezpieczeństwa nie lubił używać na darmo Sztuki, jednak są w życiu każdego czarownika takie chwile, kiedy to wręcz wypada spróbować aktywować swoje umiejętności. Dla zasady – i dla zemsty. I dla udowodnienia swojej wartości.

Ostatnie sylaby wylatywały z jego ust, kiedy to w imię wyznawanej autosugestii usilnie wyobrażał sobie magiczną błyskawicę pędzącą w stronę gadziego łba.
 

Ostatnio edytowane przez Gadzik : 13-08-2009 o 12:02.
Gadzik jest offline