Administrator | "Na Pierwszego Proroka... Ale uprzejmość..."
Cóż innego można było pomyśleć, gdy na najzwyklejsze pytanie o medyka stojąca w oknie donna rzuciła krótkie - Czy pan myślisz, że szpieguję sąsiadów? - i z trzaskiem zamknęła okno.
Może jeszcze to, że pani całymi dniami nie robiła nic innego... choć nie przyznałaby się do tego sama przed sobą za żadne skarby świata. - Hej, chłopcze!
Na głos Luki chłopaczek, może siedmioletni, siedzący na poboczu i, sądząc z pozoru, liczący sztachety w płocie, podniósł głowę.
- Mam pytanie... - Luka sięgnął do kieszeni i wyciągnął parę miedziaków. W oczach chłopca błysnęło zainteresowanie. Vodaccianin kontynuował: - Widziałeś może, dokąd pojechał dottore? Lekarz?
- To nie jest warte nawet miedziaka - w głosie chłopca zabrzmiała szczerość i uczciwość. - Lekarz jest u siebie, w domu.
- Ale mi chodzi o młodszego lekarza - wyjaśnił Luca.
- A... Młodszego... Widziałem, jak wyjeżdżał - chłopaczek wyciągnął rękę po miedziaki. Z doświadczenia wiedział, że obiecanie nie zawsze równa się darowane. - Pojechał...
Nie dokończył.
Uosobienie furii wypadło z otwartych nagle na oścież drzwi. Spódnica zafurkotała wściekle, doskonale harmonizując z tonem głosu niewiasty.
- Gero! Ile razy mówiłam, żebyć nie rozmawiał z nieznajomymi!? - Kobieta chwyciła chłopaczka za ucho i pociągnęła za sobą. - Chcesz, żeby cię porwali? - Obrzuciła Lukę i jego towarzyszy spojrzeniem pełnym niechęci i podejrzliwości.
Z wyrazu twarz chłopca można było bez problemu odczytać, że nie miałby nic przeciwko czemuś takiemu, jak porwanie.
- Ale, mamo... - powiedział nieśmiało.
- Cicho! Nie pamiętasz, co... - ciąg dalszy perory nie dotarł już do Luki, niknąc za zatrzaśniętymi gwałtownie drzwiami. Szyby zadźwięczały w oknach i zdawać by się mogło, że trzask zamykanych drzwi słychać było w całej okolicy.
- Coś nie ma pan szczęścia, signor Luca.
Coś w tym chyba było. Albo też przyczyną było barwne towarzystwo, w jakim w mieście pokazał się Luca.
- Jak mówią - do trzech razy sztuka - rzucił przez ramię i ruszył naprzód. Wypatrując kogoś, kto siedziałby na ganku i nie miałby nic przeciwko malutkiej pogawędce. I nie ważny byłby wiek, ani płeć... Luca zeskoczył z siodła i podszedł do siedzącej na ławce staruszki.
- Przepraszam bardzo... Czy zechciałaby mi pani poświęcić kilka chwil?
Zagadnięta obrzuciła go nad wyraz bystrym spojrzeniem.
- Wiele mi go już nie zostało, ale chwil kilka mogę dla ciebie przeznaczyć. Tym bardziej, że nie wyglądasz chłopcze, na takiego, co chodzi od domu do domu i ludziom głowę zawraca, wciskając im cudowne przedmioty z dalekich stron. Luca okiem nawet nie mrugnął, słysząc dobiegające zza jego pleców chichoty.
- Czy widziała może pani, dokąd i z kim lekarz, ten młodszy, pojechał? - spytał.
- A widziałam, lecz nie na wiele wiedza ta zda ci się. Ze zbrojnym jakimś jechał - mówiła dalej staruszka - lecz z ulicy głównej zaraz skręcili i pojechali gdzieś tam, w stronę rzeki. A to oznaczać może pół miasta, jak i kilka wiosek okolicznych.
- Niech błogosławieństwo Theusa na ciebie spłynie, pani, a łaska jego spocznie na domostwie twoim. Być może życie czyjeś ratować pomożesz, a za to niech Świata Tworzycie zdrowiem cię obdarzy.
Cóż... Za informację płacić nie wypadało, a jako sługa Theusa chociaż w taki sposób za pomoc mógł się odpłacić.
Nie zajechali daleko.
Ledwo w uliczkę, co ją staruszka wskazała, skręcili, dopadło ich młode Cyganiątko, o Aniołku wieści przekazując.
- A mówią też może, ilu ludzi tam siedzi? - spytał Luca. - Warto by kogoś na przeszpiegi posłać, by wywiedział się wszystkiego. Ilu ich jest, gdzie siedzą... I gdzie Aniołka trzymają, by go trudem jak najmniejszym odbić można było... Ale ryzykowna to sprawa i trudno kogoś na taki hazard wystawiać - dodał. |