Przypominasz zgreda, pomyślał Arthur, podchodząc do staruszka na Starym Rynku.
- Centrum handlowe, powiadasz? - zapytał Chudy - Może być ciekawie. Macie transport, ludzi?
- Tak, transport istotnie, no ten, to jest ... transporter opancerzony - odpowiedział staruszek uśmiechając się od ucha do ucha. - O, patrz, właśnie nadjeżdża.
W momencie kiedy wypowiedział te słowa, na plac wjechała karetka pogotowia. Z boku miała przyklejony duży plakat z gołębiem i napisem "Nadzieja". Jakiś dowcipniś dopisał "brak". W stronę pojazdu jechały już nosze z rannym podczas ostrzału.
- E, to jest ten transporter? - spytał Morell - Może mamy jeszcze w tym jechać w kilkanaście osób? Chyba kpisz.
- Nie, to n-nie żart, to nasza jedyna n-nadzieja, rozumiesz, prawda?
- Dobra mogę się do was dołączyć, pod warunkiem, że będzie miejsce na dachu.
Lekarz, który wcześniej zobaczył karetkę i wiózł w jej stronę rannego, usłyszał rozmowę i przystanął, rzucając na nich groźne spojrzenie.
- Nie może być. Karetka to karetka, służy do przewożenia rannych, a nie jako Taxi! - powiedział i zaczął prowadzić nosze w stronę pojazdu.
Staruszek podszedł do niego i powstrzymał go szybkim ruchem ręki.
- To - zaczął zgred pewniej niż przedtem - jest nadzieja. Nie jakaś tam karetka, tylko nadzieja. Nasza nadzieja. Być może nie twoja, bo ty do niej nie wsiądziesz. Ja, mój drogi, mam zamiar stąd wiać i nikt za cholerę mnie nie powstrzyma.
Spojrzał na Chudego i dodał:
- Myślę że na dachu też się znajdzie jakieś miejsce. |