Administrator | merill, kitsune, Kerm - Odwagi mu chyba nie brak, więc na spacerek może by się wybrał. – zamyślił się de Mer. Archibald z wolna pokręcił głową:
- Wolałbym nie. Takiego nie możesz kontrolować , nie przewidzisz go. Puścisz wiatr, sarkniesz, kurwą rzucisz, a on cię o herezję oskarży. A ja często puszczam wiatry. Poza tym, kogo on reprezentuje? Boga?
Zamilkł na chwilę.
- Tego, którego zabiłem? – dodał.
- Jakiegoś na pewno... przynajmniej on tak twierdzi, mieliśmy ciekawą pogawędkę o teologii... – Andre przerwał, pociągając łyk jarzębiaku - Myślałem, że zdechnę z nudów...
- Boś wojskowy - Hell uśmiechnął się. Stary rycerz przewrócił ślepiami.
- Oszczędź chłopie, lepiej dolej tego smakowitego trunku - zwrócił się do al'Thora.
- Święte słowa – odpowiedział Andre i zajął się napełnianiem szklanek. - Inkwizytor jest tu po to po co jest ambasador u Franciszka. By nas pilnować... Dość subtelnie zaznaczył to w rozmowie.
- Tak czy inaczej panowie, to raczej pierwsze, nie ostatnie z naszych spotkań. Dawniej moglibyśmy się nazwać Trzema Rycerzami Arish, ale teraz to raczej modnie jest być Trzema Muszkieterami, co? Zbierzmy ludzi, dowiedzmy się, co się da.
- Z ludzi mam tylko giermka – odpowiedział młodszy z rycerzy. Archibald pokręcił głową:
- Nie, Hell, więcej za nami pójdzie. W tym rzecz, by ich do tego przekonać, mnie słucha rycerstwo, marszałka wojsko. Ty też masz swoje znajomości, co? – rzucił pytaniem. Hell zaprzeczył ruchem głowy.
- Żadnych? - zapytał z lekkim zawodem w głosie Andre.
- Co innego sława i to, kto za tobą pójdzie w bój, co innego, komu można zaufać, że z ozorem nie poleci – żachnął się rycerz.
- To zawsze możesz ich zdobyć, przekonać. Sława zbawcy hrabiego i hrabstwa czyni cuda – zauważył de Valsoy.
- Ale nie na jutro – de Mer pokręcił przecząco głową.
- Spokojnie, ja myślałem o terminie kilku dni – odpowiedział Archibald.
- Archibaldzie, nie będziemy prowadzić agitacji czy namawiać... ten pies kapitan i Inkwizytor na pewno coś wywęszą. Proponuję na początek przyprowadzić zaufanych... takich którym by się swoje życie powierzyło – uciął dywagacje marszałek. - Przedstawimy sytuację i weźmiemy się za zbierani informacji. W międzyczasie będziemy mieli czas, by poobserwować innych i ewentualnie skaptować
- Jak mówiłem, mam ze sobą Edwarda. To od jego dziadka ten trunek.
- Nie będziemy, nie musimy. Ciągle przebywamy ze swoimi ludźmi, prawda? Ale zgoda, niech będą zaufani. Tu kwestia rozbudowy tej, no ... jak to się mówi? O, płachty szpiegowskiej.
- Ja mogę ręczyć za cały regiment, ale przybocznych mam pięciu... – podsumował krótko Andre.
- Ja ręczę za wnuka. Młody, lecz charakterny. Można by go do naszej płachty dołożyć.
- W tłum warto puścić paru najmłodszych, tylko żeby słuchali. I co najwyżej głowami kiwali, gdy ktoś coś będzie mówić – zaproponował Hell.
- Rozsądna propozycja – odparł z zadowoleniem marszałek, racząc się łykiem darowanego napitku.
- Dokładnie, zgadzam się - dodał krótko sędziwy rycerz.
- Na trzecie spotkanie trzeba będzie zaprosić Ximeneza, albo von Terette'a. – Hell przedstawił kolejną propozycję.
- Po co? Chyba, żeby im cykutę podać, albo nożem po żebrach przejechać? – prychnął rozbawiony Andre.
- Niech wiedzą, że ich doceniamy, że dzielimy się problemami. Jakieś problemy się wymyśli – dodał z podstępnym uśmieszkiem Hell.
- Na przykład martwimy się o kapitańskie i inkwizytorskie zdrowie? – prychnął ironicznie Andre. Rycerz spojrzał na Hella zaskoczony.
- Hmmm, przemyślmy to, dobrze? Von Terette nawet kuglarzy by oskarżył o bunt na pokładzie.
- Dlatego kapitana bym nie zaprosił, ale Inkwizytor może być. On przynajmniej ma ręce nakazami imperialnego prawa związane, póki co.
- Ale ponoć marynarze na trunki łakomi - przerwał al'Thorowi Hell.
- Kapitan to pies sprzedajny... Dziś nam kogoś sprzeda, a jutro nas... – zimno podsumował marszałek.
- Dokładnie, von Terette wypije trunki twego giermka, jak już tobą reję ozdobi – dodał starszy rycerz.
- Chociaż co myślicie o tych jego groźbach? – zmienił na chwilę tok rozmowy – Znaczy kapitańskich?
- Zatem na początek inkwizytor. Co do kapitana, według mnie sam by wysadził statek, by na swoim postawić. – Hell nie miał wątpliwości co do charakteru von Terette’a.
- Wątpię, ze odważyłby się na tak szalone posunięcie... zresztą, jest takie stare powiedzenie - "Wypadki chodzą po ludziach" – dodał zimno Andre.
- Pokład jest śliski – zauważył z mściwym uśmiechem Hell.
- Pogoda czasem nieciekawa, a i żarcie paskudne... – dokończył jego myśl Andre.
Jednak stary rycerz był odmiennego zdania.
- A ja sądzę, że by się odważył. Zwłaszcza, że naszych więcej a i krewcy są. A na skrytobójstwo się nie zgadzam. To niegodne nas – kategorycznie zaparł się de Valsoy.
- I tu jest pies pogrzebany... mamy odmienne pojęcia honoru. Może jednak dałoby się podłożyć świnię kapitanowi? Jakieś kompromitujące dokumenty? Oskarżyć o zdradę stanu? Sam inkwizytor by na niego wyrok wydał? Rycerz żachnął się:
- Jasne, podrzućcie mu gołego majtka. Wyjdzie, że sodomita i go wyrzucą za burtę. Błagam was, tu nie chodzi o kompromitację, bo załoga go słucha z oddaniem i strachem.
- Może jakieś bluźniercze teksty? – próbował ratować pomysł marszałek.
- Nie... To nic nie da, te dokumenty. Musiałby sam coś palnąć. Przy inkwizytorze. Ciekawe, jak napuścić jednego na drugiego? - zaproponował Hell.
- Na to bym nie liczył. Jest skurwysynem, ale nie jest głupi, Ximenezowi nie podskoczy... - Andre doskonale wiedział, że kapitan jest płotką dla inkwizytorskiej władzy. |