Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2009, 20:41   #11
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cztery srebrne i dziewięć miedzianych monet zarobku...Miny bandziorów tracących swe sakiewki - bezcenne. Miecz i połowa „zarobku” diablęcia, trafiły do rąk Tevo, w podzięce za podwiezienie. A potem...Przed Acaleemem otwarły się bramy Melvaunt.
Miasto śmierdziało, było pełne elementu przestępczego...ale i piękne w oczach diablęcia. Miasto bowiem było pełne wigoru! Tętniło życiem, choć w mało subtelnych przejawach. Owszem, Melvaunt pełne było chaosu, zła i zepsucia...Ale pod tą śmierdzącą skorupą, była wola do działania, wola do odmiany. Melvaunt potrzebowało jedynie pierwszych promieni słońca, blasku Lathandera. By jak kwiat przebić się przez zgniliznę i rozkwitnąć. A skoro wędrując uliczkami Acaleem nie zauważył, ani jednego kapłana Lathandera...to on się tym zajmie.
Gdyby tylko jeszcze wiedział...jak. Diablę rzadko jednak zamartwiało się takimi szczegółami jak strategia działania. Przedkładało improwizację nad szczegółowe planowanie.
Problem jednak w tym, że diablę nijak pasowało do promyka nadziei, ze swą paskudną gębą, swobodnym w interpretacji kodeksem mnisich powinności, oraz brakiem widocznej łaski Lathandera. Acaleem nie był kapłanem, w żadnym stopniu nie przypominał sługi tego bóstwa. Mało niebiańska buźka, zbytnia pobłażliwość dla słabości ludzkich i swoich własnych. Ale widocznie Melvaunt zasłużyło na „rogatego anioła” jakim był Wesoły Diabeł.
Póki co mnich przemierzał miasto grzechu, spoglądając w zaciekawieniu. Nie gorszyły go te widoki. Przywykł do nich podczas wędrówek. Mamrotanie przekleństw i klątw uważal Acaleem za marnowanie czasu. Tak samo jak i kazania. Czy moralitety potrafiły odwrócić kogokolwiek od zła? Nie...co najwyżej zawstydzić. Melvaunt należy zmienić w inny sposób...A póki co, obejrzeć.
Na większość sytuacji mnich reagował pobłażliwym uśmiechem. Ale na jedną zareagował inaczej. Wesoły Diabeł wzruszył ramionami spoglądając na mężczyznę, któremu jakaś kobieta czyniła dobrze...Uśmiechnął się i rzekł wesołym tonem głosu.- Ja bym się na twym miejscu, publicznie tym chwostem nie chwalił. Nawet myszy mają większe.
Zawstydzony tym porównaniem klient ladacznicy, zbladł wpierw, potem spurpurowiał na twarzy. Spojrzał na rosłe diablę, ocenił swe szanse, a potem szybko schował go w spodnie i ruszył w głąb miejskich uliczek. Prostytutce widać już zapłacił, gdyż zamiast gonić za klientem uśmiechnęła się do mnicha.- A może ty się pochwalisz kawalerze...niedrogo sobie liczę.
- Może innym razem...nie stać mnie na twe usługi panienko, nawet z upustem. A i nie zwykłem wprawiać w kompleksy przechodniów, prezentując to i owo.- zaśmiał Acaleem i ruszył swoją drogą. A dziewczyna usiadła na schodach szukając wzrokiem kolejnego klienta.

Tak...to miasto było pełne smrodu, ubóstwa, podłości i zła, ale było też pełne wigoru. I warte ocalenia z otchłani chaosu i ciemności.
Lecz najpierw...diablę zapragnęło znaleźć sobie przyjemną karczmę. Karczmę głośną, pełną ludzi, ze znośnym piwskiem i skorą do rozróby klientelą... Rozróba jednak przypełza, szybciej niż by się Acaleem spodziewał.
- Ale masz paskudny ryj - Usłyszał za swoimi plecami - Twoja matka dała dupy Ogrowi?.
Autorem tych słów okazał się prostaczek wciśnięty w zbroję gwardzisty. A miecz świadczył o wyższym stanowisku,.
-O tempora, o mores! Teraz każdego ciołka uczynić można oficyjerem. –pomyślał Acaleem, podchodząc powoli i pozornie swobodnie do mężczyzny na tyle głupiego, by go obrazić. Mówił niby spokojnym i wesołym głosem.- Na twoim miejscu rozważyłbym implikacje twych słów żołnierzu. Jak zapewne ci wiadomo, ogry to silne stwory potrafiące człeka rozerwać gołymi rękoma. A jeśli ja jestem... - zatrzymał się przed strażnikiem, nieuzbrojony i uśmiechnięty. -...półogrem, to myślisz że twój miecz lub halabardy kolegów mogłyby mnie powstrzymać, przed rozszarpaniem ciebie? Na twe szczęście, półogrem nie jestem...- uśmiechając się, szybko rozstawił nogi, zgiął kolana i wyprowadził mocny i potężny cios prosto w krocze strażnika. Cios ten nazywał się: "kogut piejący o poranku", chyba. A może..."kura dziobiąca ziarno"?... w każdym razie nazwa była związana z drobiem. Tego diablę było pewne, samo jednak nadawszy temu ciosowi własną nazwę.- „Dziadek do orzechów.”
Strażnikowi aż oczy wyszły z orbit po tym ciosie, zaś Acaleem zastosował kolejną technikę walki, zwaną powszechnie: „wiej ile sił w nogach”. Diablę pomściło zniewagę mamusi, a nie widziało powodu, by dalej zadzierać z przedstawicielami władz Melvaunt.
W końcu, łamanie prawa nie leżało w naturze mnicha. A strażnik, który przekroczył granicę grzeczności, został ukarany...
Czterech halabardników było zaskoczonych rozwojem sytuacji. Szykowali się na bójkę, podczas której mieliby okazję pobić do nieprzytomności rogatego potworka. Tymczasem ich lider zwijał się z bólu, a „ofiara” dawała drapaka, zamiast stanąć do boju z nimi.
Szef wysyczał piskliwym głosem.- Na co czekacie psie syny ...łapać go.
Czterech strażników pognało za Wesołym Diabłem, który skręcał właśnie w kolejną uliczkę. A na swej drodze zobaczył jakiegoś obdartusa ciągnącego wózek z gnojem. Zamiast jednak zwolnić Acaleem rozpędził się i jednym susem przeskoczył nad wózkiem z gnojem. Jeden z rozpędzonych halabardników nie miał tyle szczęścia. Rozpędzony i popychany do przodu przez strażników pędzących tuż za nim, wpadł na wóz i przechyliwszy się, zarył gębą w gnój. Pozostała trójka jednak nie miała czasu, ani ochoty by pomagać wydostać się koledze z gówna. Brutalnie odtrącili chłopa ciągnącego wóz i pognali dalej za oddalającym się diablęciem. Tymczasem mnich wpadł w spory tłumek ludzi kręcących się na niewielkim bazarku. Co pozwoliło trójce zdeterminowanych strażników zmniejszyć dystans do niego.
W tłumie to strażnicy mieli przewagę, na sam ich widok ludzie się rozstępowali.
Diablę więc skręciło w pierwszą boczną uliczkę i jak się okazało ślepą uliczkę...Wesoły Diabeł rozglądał się po niej nerwowo szukając rozwiązania. Aż wreszcie ono samo wpadło mu w oko.

Balkon...Acaleem rozpędził się, odbił stopami od ściany i szczupakiem skoczył w górę. Chwyciwszy się krawędzi balkonu z pomocą nóg opierających się o ścianę i ogona zahaczającego końcówka o krawędź balkonu, zaczął się wspinać. Po chwili diablęciu udało się wdrapać na balkon. Przylgnął do niego i skulił się by być mniej widocznym. Tymczasem z dołu dobiegały zdyszane oddechy i gniewne okrzyki.- Gdzie on znikł? –Widziałem, jak tu wbiegł.- Może to jakiś czaromiot?- Nie wyglądał na czaromiota.- Na woja też nie wyglądał, a załatwił szefa jednym ciosem.- Przeklęty diablik...mamy przez niego przesrane.
Gdy słychać było oddalające się kroki, Acaleem wychylił się ze swej kryjówki, najpierw ostrożnie, potem śmielej usiadł na balkonie zastanawiając się nad rozwojem sytuacji. I oceniając, czy mu łatwiej będzie wdrapać się na dach tego budynku, czy zeskoczyć na dół...A potem, karczma, jakiś trunek i odpoczynek. Obecnie mnich nie miał ochoty na karczemną burdę. Może jutro?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 17-08-2009 o 23:14.
abishai jest offline