Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-08-2009, 20:41   #11
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cztery srebrne i dziewięć miedzianych monet zarobku...Miny bandziorów tracących swe sakiewki - bezcenne. Miecz i połowa „zarobku” diablęcia, trafiły do rąk Tevo, w podzięce za podwiezienie. A potem...Przed Acaleemem otwarły się bramy Melvaunt.
Miasto śmierdziało, było pełne elementu przestępczego...ale i piękne w oczach diablęcia. Miasto bowiem było pełne wigoru! Tętniło życiem, choć w mało subtelnych przejawach. Owszem, Melvaunt pełne było chaosu, zła i zepsucia...Ale pod tą śmierdzącą skorupą, była wola do działania, wola do odmiany. Melvaunt potrzebowało jedynie pierwszych promieni słońca, blasku Lathandera. By jak kwiat przebić się przez zgniliznę i rozkwitnąć. A skoro wędrując uliczkami Acaleem nie zauważył, ani jednego kapłana Lathandera...to on się tym zajmie.
Gdyby tylko jeszcze wiedział...jak. Diablę rzadko jednak zamartwiało się takimi szczegółami jak strategia działania. Przedkładało improwizację nad szczegółowe planowanie.
Problem jednak w tym, że diablę nijak pasowało do promyka nadziei, ze swą paskudną gębą, swobodnym w interpretacji kodeksem mnisich powinności, oraz brakiem widocznej łaski Lathandera. Acaleem nie był kapłanem, w żadnym stopniu nie przypominał sługi tego bóstwa. Mało niebiańska buźka, zbytnia pobłażliwość dla słabości ludzkich i swoich własnych. Ale widocznie Melvaunt zasłużyło na „rogatego anioła” jakim był Wesoły Diabeł.
Póki co mnich przemierzał miasto grzechu, spoglądając w zaciekawieniu. Nie gorszyły go te widoki. Przywykł do nich podczas wędrówek. Mamrotanie przekleństw i klątw uważal Acaleem za marnowanie czasu. Tak samo jak i kazania. Czy moralitety potrafiły odwrócić kogokolwiek od zła? Nie...co najwyżej zawstydzić. Melvaunt należy zmienić w inny sposób...A póki co, obejrzeć.
Na większość sytuacji mnich reagował pobłażliwym uśmiechem. Ale na jedną zareagował inaczej. Wesoły Diabeł wzruszył ramionami spoglądając na mężczyznę, któremu jakaś kobieta czyniła dobrze...Uśmiechnął się i rzekł wesołym tonem głosu.- Ja bym się na twym miejscu, publicznie tym chwostem nie chwalił. Nawet myszy mają większe.
Zawstydzony tym porównaniem klient ladacznicy, zbladł wpierw, potem spurpurowiał na twarzy. Spojrzał na rosłe diablę, ocenił swe szanse, a potem szybko schował go w spodnie i ruszył w głąb miejskich uliczek. Prostytutce widać już zapłacił, gdyż zamiast gonić za klientem uśmiechnęła się do mnicha.- A może ty się pochwalisz kawalerze...niedrogo sobie liczę.
- Może innym razem...nie stać mnie na twe usługi panienko, nawet z upustem. A i nie zwykłem wprawiać w kompleksy przechodniów, prezentując to i owo.- zaśmiał Acaleem i ruszył swoją drogą. A dziewczyna usiadła na schodach szukając wzrokiem kolejnego klienta.

Tak...to miasto było pełne smrodu, ubóstwa, podłości i zła, ale było też pełne wigoru. I warte ocalenia z otchłani chaosu i ciemności.
Lecz najpierw...diablę zapragnęło znaleźć sobie przyjemną karczmę. Karczmę głośną, pełną ludzi, ze znośnym piwskiem i skorą do rozróby klientelą... Rozróba jednak przypełza, szybciej niż by się Acaleem spodziewał.
- Ale masz paskudny ryj - Usłyszał za swoimi plecami - Twoja matka dała dupy Ogrowi?.
Autorem tych słów okazał się prostaczek wciśnięty w zbroję gwardzisty. A miecz świadczył o wyższym stanowisku,.
-O tempora, o mores! Teraz każdego ciołka uczynić można oficyjerem. –pomyślał Acaleem, podchodząc powoli i pozornie swobodnie do mężczyzny na tyle głupiego, by go obrazić. Mówił niby spokojnym i wesołym głosem.- Na twoim miejscu rozważyłbym implikacje twych słów żołnierzu. Jak zapewne ci wiadomo, ogry to silne stwory potrafiące człeka rozerwać gołymi rękoma. A jeśli ja jestem... - zatrzymał się przed strażnikiem, nieuzbrojony i uśmiechnięty. -...półogrem, to myślisz że twój miecz lub halabardy kolegów mogłyby mnie powstrzymać, przed rozszarpaniem ciebie? Na twe szczęście, półogrem nie jestem...- uśmiechając się, szybko rozstawił nogi, zgiął kolana i wyprowadził mocny i potężny cios prosto w krocze strażnika. Cios ten nazywał się: "kogut piejący o poranku", chyba. A może..."kura dziobiąca ziarno"?... w każdym razie nazwa była związana z drobiem. Tego diablę było pewne, samo jednak nadawszy temu ciosowi własną nazwę.- „Dziadek do orzechów.”
Strażnikowi aż oczy wyszły z orbit po tym ciosie, zaś Acaleem zastosował kolejną technikę walki, zwaną powszechnie: „wiej ile sił w nogach”. Diablę pomściło zniewagę mamusi, a nie widziało powodu, by dalej zadzierać z przedstawicielami władz Melvaunt.
W końcu, łamanie prawa nie leżało w naturze mnicha. A strażnik, który przekroczył granicę grzeczności, został ukarany...
Czterech halabardników było zaskoczonych rozwojem sytuacji. Szykowali się na bójkę, podczas której mieliby okazję pobić do nieprzytomności rogatego potworka. Tymczasem ich lider zwijał się z bólu, a „ofiara” dawała drapaka, zamiast stanąć do boju z nimi.
Szef wysyczał piskliwym głosem.- Na co czekacie psie syny ...łapać go.
Czterech strażników pognało za Wesołym Diabłem, który skręcał właśnie w kolejną uliczkę. A na swej drodze zobaczył jakiegoś obdartusa ciągnącego wózek z gnojem. Zamiast jednak zwolnić Acaleem rozpędził się i jednym susem przeskoczył nad wózkiem z gnojem. Jeden z rozpędzonych halabardników nie miał tyle szczęścia. Rozpędzony i popychany do przodu przez strażników pędzących tuż za nim, wpadł na wóz i przechyliwszy się, zarył gębą w gnój. Pozostała trójka jednak nie miała czasu, ani ochoty by pomagać wydostać się koledze z gówna. Brutalnie odtrącili chłopa ciągnącego wóz i pognali dalej za oddalającym się diablęciem. Tymczasem mnich wpadł w spory tłumek ludzi kręcących się na niewielkim bazarku. Co pozwoliło trójce zdeterminowanych strażników zmniejszyć dystans do niego.
W tłumie to strażnicy mieli przewagę, na sam ich widok ludzie się rozstępowali.
Diablę więc skręciło w pierwszą boczną uliczkę i jak się okazało ślepą uliczkę...Wesoły Diabeł rozglądał się po niej nerwowo szukając rozwiązania. Aż wreszcie ono samo wpadło mu w oko.

Balkon...Acaleem rozpędził się, odbił stopami od ściany i szczupakiem skoczył w górę. Chwyciwszy się krawędzi balkonu z pomocą nóg opierających się o ścianę i ogona zahaczającego końcówka o krawędź balkonu, zaczął się wspinać. Po chwili diablęciu udało się wdrapać na balkon. Przylgnął do niego i skulił się by być mniej widocznym. Tymczasem z dołu dobiegały zdyszane oddechy i gniewne okrzyki.- Gdzie on znikł? –Widziałem, jak tu wbiegł.- Może to jakiś czaromiot?- Nie wyglądał na czaromiota.- Na woja też nie wyglądał, a załatwił szefa jednym ciosem.- Przeklęty diablik...mamy przez niego przesrane.
Gdy słychać było oddalające się kroki, Acaleem wychylił się ze swej kryjówki, najpierw ostrożnie, potem śmielej usiadł na balkonie zastanawiając się nad rozwojem sytuacji. I oceniając, czy mu łatwiej będzie wdrapać się na dach tego budynku, czy zeskoczyć na dół...A potem, karczma, jakiś trunek i odpoczynek. Obecnie mnich nie miał ochoty na karczemną burdę. Może jutro?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 17-08-2009 o 23:14.
abishai jest offline  
Stary 18-08-2009, 16:41   #12
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Gdy tylko wjechali do Melvaunt w nozdrza Wakasha uderzyła taka różnorodna i intensywna gama zapachów, że łotrzyk zaczął współczuć wszystkim psom zamieszkującym w tym siedlisku światowego fetoru. Stworzenia mające bardziej wyrafinowany węch niż ludzie musiały przeżywać prawdziwe katusze, przynajmniej w tych dzielnicach przez które przejeżdżała ich karawana. Zapachy perfum pomieszane ze smrodem nieświeżego mięsa, ryb, rzygowin oraz ludzkiego i nie-ludzkiego potu powodowały, że od razu traciło się apetyt. Wakash patrzył na to wszystko w koło z wielkimi, pełnymi tęsknoty oczami - Melvaunt tak bardzo przypominało Wyspy Piratów, na których jako chłopak spędził większość swojego dzieciństwa, iż przez chwilę poczuł się jak w domu. Ciasne zaułki bram, w których ludzie załatwiali swoje najrozmaitsze potrzeby, poprzez seksualne aż po zwykłe fizjologiczne czynności, wypluwały miejscami na nierówny bruk strumyczki moczu lub innych, bądź co bądź równie niesympatycznych płynów.

~ Tutaj to można zarobić... - myślał rozglądając się z podziwem łotrzyk.

- Może Ci obciągąć? - usłyszał gdzieś niedaleko siebie i już zaczął rozglądać się za źródłem tegoż dźwięku, gdy ktoś mocno przyhaczył w jego bark.

- Patrz gdzie leziesz! - słowa ta wypełzły z wyjątkowo szpetnej gęby tak, że łotrzyk ledwo powstrzymał się od jakiegoś ciętego komentarza, który uświadomiłby właścicielowi tejże facjaty jak paskudnie wygląda. Oni nie przyjechali tutaj szukać kłopotów, przynajmniej nie tak od razu to też język południowca utrzymany został w ryzach.

Wakash szedł za resztą karawany rozglądając się nieustannie dokoła i trzymając mocno swoje sakwy. Wszak w takim parszywym tłumie pozbycie się nadmiarowych, a nawet deficytowych, dóbr było niezwykle proste i zazwyczaj niezauważalne.

- My jedziemy na targowisko, nasze drogi się więc chyba rozchodzą - powiedział głośno Korg do nich wszystkich, gdy zrównali się z nim na skrzyżowaniu - Bogowie więc z wami śmiałkowie, obyście cieszyli się dostatnim życiem jak najdłużej!

Wakash spojrzał na Samanthę, która wyglądała jakby miała zaraz rozbeczeć się na środku ulicy na myśl o utraconych pocałunkach.

- Nic się nie martw perełko! Trochę tutaj zabawimy, zapewne tak jak i wy - powiedział do niej konspiracyjnie puszczając oczko, tak żeby Korg mógł się na to napatrzeć. Wakash uwielbiał obserwować jak oczy wychodzą mu na wierzch na widok czegoś takiego.

Nastał więc czas rozstania, i każdy ruszył w swoją stronę. Nieustający pech Wakasha chciał, aby ich STRONA znalazła swój koniec w dość szpetnej spylunce prowadzonej przez wyjątkowo nieuprzejmego szynkarza. Wakash pamiętał jak, jako dziecko biegał na posyłki z jednej z takich spylunek popędzany na odchodne kopniakami takich jak ten stojący przed nimi przy barze. Gdy odrobinę dorósł i zaczął te kopniaki odwzajemniać, przekonał się że większość tego typu udawanych twardzieli mięknie przy pierwszym prawidłowo wykonanym ciosie w gębę, jednak jak Wakash wcześniej sprytnie zauważył - oni nie mieli szukać kłopotów od razu. Uśmiechnął się zatem do właściciela przybytku zamawiając sobie piwo 'z wkładką' podejrzewając, że tutajszy browar to istne rozwodnione siki. Stereotypowe myślenie łotrzyka dyktowane doświadczeniem w tych kwestiach nie zawiodło go - gdyby nie zamówiona 'wstawka' - piwo smakowałoby jak jakieś pomyje pozostające jako odpad po produkcji prawdziwego browaru.

W karczmie panował spory tłok to też, gdy każdy odebrał swoje zamówienie - całą kompanija zaczęła przepychać się używając łokci i barków w stronę wypatrzonych miejsc.

- Jaki tłum... ja pierd.... - wyrwało się Wakashowi, gdy ktoś nadepnął go na stopę, co też łotrzyk skrzętnie odwzajemnił łokciem wbitym pod żebra sprawcy.

- Jeśli do... nio... sę to piwo na miejsce to dziękować będę Tymorze - marudził przeciskając się i lawirując pomiędzy goścmi przybytku.
- Kurwa! Piwo się rozlewa - przeklnął, gdy ktoś szturchnął go na tyle mocno, że ulało się trochę piany z kufla.

Mimo, że nie było zbyt wiele czasu ani okazji do głębokich rozmyślań, Wakash pomyślał o biednym Milo, który gdzieś tam w dole stara się nie zostać stratowanym przez bandę dzikusów, niosąc zapewne również swój kufel i pewnie klnąc pod nosem na ignorancję 'wysokiego luda'.

Gdy dobrnęli w końcu na wcześniej upatrzone pozycje łotrzyk rozsiadł się wygodnie na miejscu zagrzanym przez śpiącego tutaj wcześniej pijaczyny, a 'pożyczoną' po drodze od jakiegoś uprzejmego nieznajomego chustą, wytarł pozostałości śliny swojego poprzednika z blatu bezpośrednio przed nim. Wakash oddał się przyjemności picia swojego pseudo-piwa i wybijaniu palcami rytmu piosenki, którą podejmowało coraz więcej osób. Była to pijacka przyśpiewka, jakich pełno nasłuchał się w życiu, a melodia do niej wygrywana była przez jakiegoś niewidocznego z tejże perspektywy grajka.

Niestety, jak to się mówi - to co dobre, nigdy nie trwa wiecznie, to też nie trzeba było zbyt długo czekać na pierwsze oznaki szykującej się rozróby, a biorąc pod uwagę że w miejscach takich jak to, sytuacje takie jak ta rozwijają się niebywale szybko. Nie minęło parę minut a w powietrzu zaczęły latać zęby, stołki i butelki, a przekleństwa rzucane na głos teraz padały częściej i gęściej niźli jeszcze odrobinę wcześniej.

- Hej mieliśmy wtopić się w tłum prawda? - zapytał łotrzyk uchyliwszy się przed lecącą w jego stronę przypadkową butelką.

Nie czekając na odpowiedź towarzyszy podniósł się z miejsca, upił do końca zawartość swojego kufla po czym, idąc za przykładem wielu gości - posłał go parabolicznym lotem w stronę największego tłumu, a zaraz za nim poszybowało krzesło z sąsiedniego stolika zwiastując przyłączającego się do bójki wagabundę.

- Gwarantuję, że gdy przyjdzie do płacenia rachunku, wielu gości odkrywszy brak monet, zapamięta na jakiś czas żeby nie robić takich burd - zakrzyknął do towarzyszy i zniknął w tłumie.

Można było pomyśleć, że łotrzyk upił się tą skromną porcją trunku, jaką sobie zafundował, jednak bardziej przenikliwy umysł dostrzegał fakt, że w czasie takich bójek nie da się za bardzo uważać na własne kieszenie, co przyłączający się do bójki Wakash miał zamiar z premedytacją wykorzystać.

~

- Heeeej kolego! - krzyknął do ucha jakiemuś głupio wyglądającemu uczestnikowi 'zabawy', a gdy ten się odwrócił łotrzyk rozbił mu na głowie znalezioną na podłodze szklanicę posyłając chłopa wprost to krainy marzeń sennych.

- Ha! Tak to jest w życiu... - krzyczał do drzemiącego 'na stojaka', utrzymywanego tłumem w pionie mężczyzny i czyniąc go lżejszym o sakiewkę.

Ktoś złapał go za ramię i obrócił tylko po to, żeby chwilę później przyłożyć mu z pięści prosto w szczękę, tak że świat zawirował w koło po czy na szczęście wrócił na miejsce.

- Ożesz ty! - wykrzyczał - popychając sprawcę wprost na jakiegoś stojącego za nim wielkoluda, który obrócił się w stronę mężczyzny i zaraz zajął się jego osobą, tak że łotrzyk mógł spokojnie wykonać taktyczny odwrót próbując odciąć po drodze jeszcze kilka woreczków. Gdy dotarł na powrót do stolika swoich kompanów, wyglądał zapewne jak siedem nieszczęść wyciągniętych psu z gardła, ale o ile orientował się w topologii własnego ciała to chyba wszystko miał na swoim miejscu.

- Obiecuję tego więcej nie robić - rzekł po czym padł gębą na stół obserwując już tylko toczącą się jeszcze chwilę rozróbę
- Chyba wyszedłem z wprawy... - dodał dysząc.
 
__________________
Wisdom of all measure is the men's greatest treasure.

Ostatnio edytowane przez Cosm0 : 19-08-2009 o 16:31.
Cosm0 jest offline  
Stary 19-08-2009, 19:33   #13
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Ciemność.

Mroczna toń pochłonęła go totalnie. Nikt nie był w stanie wyciągnąć wystającej ręki młodego awanturnika wystającej z tafli by uratować go w porę. Smutek i tęsknota jak betonowe ciężary ciągnęły go na dno. W stronę melancholijnej pustki z której nie było odwrotu. Z próżni której nikt żywy nie jest w stanie powrócić ni pomóc nikomu. Jedynie Śmierć jest w stanie zakończyć to cierpienie.

Ależ ilu ludzi jest w stanie zrozumieć to uczucie? Iluż jest w stanie żyć z wielką raną na sercu niemogącą się zasklepić? Oraz ilu daje sobie z tym radę, wraca do wesołego trybu życia i nie przejmując się niczym idzie dalej ścieżką istnienia.

Milo nie umiał sobie z tym poradzić. Śmierć towarzyszy zrodziła skazę na jego malutkim serduszku, a zdrada Liah i jej bestialskie morderstwo przepołowiły je na dwie części. Łzy nie były w stanie zapełnić bruzd w organie życia. Czas nie leczył wszystkich ran. Spokój duszy uleciał bezpowrotnie.


Cmentarz. Wszyscy tam skończą. Kiedyś. Lecz jednak mimo tej świadomości i pewności skonu nigdy nie możemy pogodzić się ze śmiercią. Zawsze jest dla nas szokiem, niespodzianką na końcu naszej ścieżki, przed którą opieramy się całymi siłami. Nadchodzi tak nagle, wygrywa zawsze. Niezwyciężony Pan w czarnym płaszczu o trupio bladej twarzy z wiecznym uśmiechem nigdy nie zawiedzie. Przyjdzie po każdego. Zawsze. Wszędzie.

Ostatnie dni w Rath nie należały do najprzyjemniejszych. A miało być tak pięknie. Mieli poszukać skarbów w opuszczonym już zamczysku. Mieli wzbogacić się znacząco i wyruszyć w dalszą podróż. Jednak nigdy nie układa się tak jakbyśmy chcieli. Wybuch zabierający elfa, lina odbierająca życie, osikowy kołek na nie tego wampira co trzeba... złe fatum ciążyło nad Obrońcami. Kosiarz był nie nasycony...

Pogrążony w smutku i melancholii Milo przesiadywał całymi godzinami wpatrując się w napis wyryty na kamiennym krzyżu.



"Tak mało, dla tak niewielkiej,
a dużej duchem za tak wiele.
Aner Umnebsim
Obrońca Rath"

Tylko tyle mógł dla niej zrobić. Nic więcej... Już nigdy... Już nigdy nie zobaczy jej uśmiechu, nie usłyszy jej aksamitnego głosu. Nie spojrzy w rozradowane oczy, nie dotknie ciepłej dłoni. Taką ją zapamiętał... Taka go opuściła.

Jednak... było coś... coś co mógł uczynić dla jej pamięci. Coś na co by nigdy wcześniej się nie zdecydował. Coś...

Zemsta...

Tylko ona mu ostała. Tylko ona trzymała obie połówki serca w względnej spójności. To ona dodawała mu siły i zapobiegała pójściu w ślady Zory. Tak! Wyrwie to czarne i przeszyte złem serce tej ladacznicy i złoży je Aner w ofierze! Tak! To jest myśl! Nic innego mu nie pozostało... tylko zimna żądza zemsty...

Stał się mścicielem szukającym większej mocy by pokonać swą śmiertelną przeciwniczkę. Stał się mścicielem nie myślącym o niczym więcej jak o swym celu. Bez żadnych innych pragnień. Bez żadnych innych marzeń. Bez skrupułów.

Tylko zemsta...

Mroczna część jego duszy przejęła nad nim kontrolę. Nie pamiętał podróży. Nie uczestniczył w niej duchem. Milczał przez całą drogę. Okryty płaszczem chroniącym przed pogodą i barierą w umyśle chroniącą przed innymi podróżnikami. Ignorował próby rozmowy. Nie słuchał innych. Żył. Ale jakby nie żył. A myślał tylko o niej. Tylko o niej jedynej.

Zmierzali do Melvaunt. Miasta czarnych spraw, ciemnych porachunków i prawa silniejszego. Prawdziwej miejskiej dżungli. Ciemnej Przystanie gdzie każdy mógł znaleźć schronienie i nóż w plecach. Lub informacje...

W tak dużym mieście łatwiej zdobyć informacje na temat poszukiwań. Łatwiej też stracić życie pytając. Dlatego trza uważać. Trza mieć baczność na każdym kroku. Trza mieć oczy dookoła głowy. Taka umiejętność przydała by się niziołkowi właśnie w tej chwili. Lawirował biedak miedzy nogami dużych ludzi, uważając by nie wpaść pod te cięższe i mając baczenie na zręczne ręce posiadaczy tych lżejszych. Do tego niósł kufel z cieczą nazywaną piwem. Przynajmniej tutaj. W jego rodzonych stronach nazwano by to pomyjami, ściekami lub szczynami, ale nigdy piwem. Jednak miejscowi nie sprzedawali niczego lepszego. Dlatego idąc za przykładem Wakasha Milo kazał dolać sobie trochę mocniejszej nalewki malinowej... Jeśli mają coś takiego tutaj...

W takich miejscach bywa bardzo gorąco. I szczególnie niebezpiecznie gdy nosem nie dotyka się nawet pępka swego "rozmówcy". Jednak zręczność niziołka trenowana latami pozwoliła mu w miarę szybko i bez większych problemów dotrzeć do stolika. W kuflu ostało tylko połowa płynu. Resztę musiał usiorbać by nie stracić złotych kropelek tego ykhm... ykhm... zacnego płynu o którym śpiewał ktoś w innej części sali.

Mimo swego nie szlachetnego pochodzenia napój miał kilka procentów. Wystarczająco by zaszumiało miejscowym i przybyłym. Wystarczająco by wzniecić bójkę. Wystarczająco by stołki latały. Wystarczająco by niewielki łotrzyk poczuł się zagrożony i nie narażając się na większe siniaki przeczekać bijatykę poza zasięgiem niszczycielskich ramion pijaczków. Milo nie miał zamiaru wmieszać się w rozróbę... ale nie wykorzystać jej też było by grzechem. Niech tylko ustanie... Niech tylko potencjalni informatorzy stracą ochotę do walki. Niech tylko staną się łatwym łupem dla niewielkiego i wątłego malucha.

Jednak zanim to nadejdzie, trzeba przeczekać nie tracąc zębów ni przytomności. Ale co to było dla wprawionego łotrzyka z magicznymi przedmiotami?

Milo ściskając złoty pierścień z uwagą obserwował rozwój wydarzeń.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 19-08-2009, 20:23   #14
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dni wlokły się jeden za drugim, nawet wolniej, niż posuwała się ich karawana.
I trudno było powiedzieć, co było bardziej przygnębiające - krajobraz, nuda, czy kiepski nastrój całej kompanii.
Prawie całej, bo wydarzenia, jakie miały miejsce w Rath, w najmniejszym stopniu nie wpłynęły na humor Wakasha. Najwyraźniej przebolał nie tylko małą nagrodę, ale nawet straty finansowe. Albo też były one znacznie mniejsze, niż 'kupiec' głosił wszem i wobec. W końcu hasło 'dokładam do tego interesu' stało się od dawna dewizą wszystkich, którzy parali się handlem.


Bardziej wyczuł niż zobaczył spojrzenie, jakie skierowała na niego Luna. Nie pierwsze zresztą.
Zdawać by się mogło, że ścięcie włosów, dość dziwny i irracjonalny gest, niezbyt korzystnie wpłynął na stosunek kronikarki do reszty świata. z Yonem na czele owej reszty.
Ze spojrzeń owych ktoś nad wyraz podejrzliwy mógłby wywnioskować parę rzeczy... Na przykład to, że kronikarka właśnie jego obwiniała o zdradę Rosy, śmierć Mary, śmierć Rosy...
Oczywiście dobrze wychowana Luna nie rzuciła mu tych oskarżeń prosto w twarz.
Zastanawiające było tylko, kiedy Yon zostanie oskarżony o spowodowanie całej masakry w Rath. I kiedy Luna, nie mając pod ręką kultystów Shar, postanowi zemścić się... nie... wymierzyć sprawiedliwą karę... temu, kto był, na swoje nieszczęście, w jej pobliżu.
Yon uśmiechnął się mimowolnie.




W końcu dotarli.
Z daleka Melvaunt wyglądał jeszcze jako tako, ale z bliska okazało się, że jest to jedno z tych miejsc, które należy omijać z daleka.
Z bardzo daleka.
Brud, smród i ubóstwo to nie były słowa, którymi można by określać to urocze miasteczko. Tym trzem wyrazom zdecydowanie brakowało siły, by oddać należycie urok ulic, którymi przejeżdżali. Trzeba by barda, a i ten zapewne miałby kłopoty ze znalezieniem odpowiedniej ilości odpowiednich przymiotników.

Zdawać by się mogło, że takie miejsce to raj dla łotrzyka.
Cóż... prawdopodobnie Yon nie był typowym przedstawicielem tej profesji, bo Melvaunt zdecydowanie mu się nie podobało. Przynajmniej ten kawałek, który właśnie oglądali, mając wątpliwą przyjemność wędrowania ulicami miasta.
I to nie tylko dlatego, że 'panienki' uprawiające najstarszy ponoć zawód świata były szpetne nad podziw.

Dodatkowym elementem urozmaicającym wędrówkę był Sever.
Rzucające się w oczy symbole Tyra kłuły o owe oczy wszystkich wyznawców Bane'a, Cyrica, Talosa, Talony, ulubionych bogów tych stron. Zaprawdę, Sever nie mógł lepiej wybrać swego boga... Równie dobrze mógłby sobie przyczepić na czole napis 'Strzeżcie się siły zła i chaosu... Prawo wkracza do miasta!'
I to by było tyle, jeśli chodzi o w miarę dyskretne pojawienie się w mieście...


Jeśli karczma "Biały kuc" była typową przedstawicielką przybytków oferujących podróżnym jadło, trunek i możliwość przespania się pod dachem, to Yon zdecydowanie wolałby spędzić kilka nocy na łonie natury, parę mil od murów miasta. Już na pierwszy rzut oka widać było, żę karczma stanowi najzwyklejsze na świecie 'przedłużenie' ulicy, nie różniąc się od niej ani czystością, ani rodzajem przebywających tu osób.
Czemu ta mordownia nosiłą takie, w gruncie rzeczy nienajgorsze, miano? Tego z pewnością nie wiedział ani mało sympatyczny barman, ani żaden z licznych bywalców. To, że każda oferowana tu usługa była robieniem w konia klientów raczej z nazwą nie miała wiele wspólnego.

Yon z powątpiewaniem wpatrywał się w stojącego przed nim cienkusza. Szczerze doprawionego wodą.

- Jeśli chcieliśmy znaleźć gniazdo rozpusty i nieprawości - powiedział cicho - to Melvaunt pasuje do tego idealnie. Ale nie sądzę, by łatwo nam przyszło znaleźć naszych przyjaciół. - w ostatnim wyrazie zabrzmiała ledwo słyszalna ironia. - Ale możliwe jest, że to oni nas znajdą. Być może moja sympatia zjawiła się tutaj przed nami i niektórzy już nas znają ze słyszenia.

Udał, że pociąga solidny łyk ze swego kubka, a potem rozejrzał się dokoła.
Sala od dawna nie widziała ani miotły, ani kota. Stoły i ławy nosiły wyraźne ślady ostrych narzędzi oraz podawanych tutaj potraw, zaś stan stołków, niezbyt zresztą licznych, wskazywał na to, że dość często były używane w charakterze broni. Prowadzące na górę schody pozbawione były poręczy i wprost dopraszały się o wizytę stolarza.

- To miejsce pewnie niedługo samo się rozsypie - powiedział.

Jedynym pozytywnym akcentem 'wyposażenia' gospody była bardka. Jakość jej występów zdecydowanie odbiegała od klasy lokalu. Artystka śpiewała, nie zwracając uwagi na wpatrzone w nią łakome oczy bywalców gospody i komentarze, oceniające nie jakość występów i walory artystyczne śpiewaczki, ale jej atrybuty i, ewentualne, umiejętności seksualne.


Bójka wybuchnęła nagle i błyskawicznie rozprzestrzeniła się na cały lokal.

- Chodu! - syknął Yon. - Zanim się zjednoczą pod hasłem 'Bij obcych!'

Rada, choć niezła, okazała się nieco spóźniona. Luna nie zdążyła się uchylić przed lecącym w jej stronę kuflem, a do stołu szybkim, choć nieco niepewnym krokiem zbliżała się dwójka podchmielonych jegomościów.

- Wyprowadźcie ją - powiedział Yon, zrywając się z miejsca z dzbanem w ręku. Struga cieczy, zwana niesłusznie winem, poleciała w twarz najbliższego napastnika, zaskoczonego takim sposobem traktowania trunku. Oślepiony zalewającym mu oczy trunkiem nie zauważył stołka, który jakimś dziwnym trafem zaplątał mu się pod nogi. Człowiek i stołek z rumorem runęli na podłogę.
Drugi z napastników uniósł trzymaną w ręku prowizoryczną maczugę. Yon uchylił się, a następnie rozbił na głowie napastnika pusty już, ale i tak ciężki dzbanek. Potraktowany dzbankiem zrobił olśniewającego zeza i, idąc w ślady swego kompana, osunął się na podłogę.

Yon wątpił, by coś tak powszedniego, jak bójka w "Białym kucu" mogła przyciągnąć strażników, ale wolał nie ryzykować. Trochę rozrywki, jaką stanowiła bijatyka, nie było warte ewentualnego ryzyka.

- Chcecie z własnej kieszeni pokrywać straty? - dorzucił w charakterze argumentu.

Ktoś musiał to zrobić. Ponieważ 'tutejsi' nie wyglądali na chętnych i zdolnych do płacenia za poczynione zniszczenia, zostawali tylko oni... Zapewne byliby w stanie kupić całego "Białego kuca", ale Yon nie planował żadnych inwestycji w Melvaunt. Przynajmniej nie takich.

Ruszył w stronę drzwi.
Nie zaszedł daleko. Niespodziewany cios trafił go w ucho.
Śmierdzący winem osobnik zdołał pozbierać się z podłogi i przymierzał się do kolejnego ciosu. Na szczęście nie trzymał w dłoni resztek butelki

- Niektórzy - Yon tym razem zgrabnie się uchylił - nie rozumieją, że czasami lepiej jest leżeć, niż stać.

Celny i silny kopniak w kolano sprawił, że napastnik wydał okrzyk bólu i schylił się, chwytając za bolącą nogę.
Yon, nie chcąc nadwyrężać cennych dla każdego łotrzyka rąk, chwycił leżący stołek i niezbyt delikatnym ruchem umieścił go na głowie pijaczka.
Napastnik jęknął i zwalił się na podłogę.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 21-08-2009 o 16:38.
Kerm jest offline  
Stary 22-08-2009, 18:12   #15
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Byli już tak blisko. Podróżowali razem kilka tygodni i zbliżali się do grupy "Obrońców Rath" coraz skuteczniej. Wszystko dzięki temu, że dołączyli oni do grupy kupców, przez co troszkę zwolnili. Była to dość spora karawana, a mężczyzna wiedział to zarówno od pewnego karczmarza, u którego owa grupa miała okazję być, jak i z śladów jakie zostawiali. Były bardzo wyraźne, Nathan bez najmniejszych problemów rozpoznawał kilka z koni owej grupy, zwłaszcza tego dużego rumaka bojowego. Musiał on należeć do tego paladyna. Skąd mag wiedział, że był tam paladyn? W sumie to wiedział dość sporo o całej grupie. Wypytywał się o nich gdzie tylko mógł, chciał ich poznać i coś zrozumieć. Dlaczego Iluzjonista dołączył do tak dziwnej bandy? Przecież żadna z tych osób, to nie był ktoś, kto mógłby do niego pasować. Poza tym Nathan zastanawiał się jeszcze czy oni na pewno będą chcieli podjąć zadanie związane z Kynadią, ku pamięci Iluzjonisty. Może i ów paladyn, bądź ta kapłanka Luna. Tylko pytanie jak on ich zmusi do współpracy? Corvus nigdy nie miał zbyt dobrego kontaktu z kapłanami czy paladynami. Zwłaszcza jeśli Ci widzieli jak rzuca zaklęcia czy w czym się specjalizuje.

Toć do cholery oni spalą mnie żywcem na stosie, jeśli choć się do nich odezwę. - pomyślał, gdy stojąc na gościńcu obserwował ślady. Był w tym dobry, potrafił wypatrzeć ślady królika, a co dopiero karawany, która musiał tędy jechać kilka godzin wcześniej. Ja pieprzę, po co ja w ogóle za nimi lezę! Szlag mnie trafi. Nie dość, że kolejne zadupie, to jeszcze pewnie nic na tym nie zarobię. A mijaliśmy takie, kurwa jego mać, ładne ruiny i nawet nie mogłem się im przyjrzeć! Wszystko wina tego, że kurza twarz, muszę spłacić jakiś pieprzony dług! Szlag! - pomstował w myślach Nathan patrząc na trasę jaką obrali Obrońcy. Ich celem najwyraźniej było Melvaunt. Pytanie czemu akurat tam? Mają jakiś konkretny plan, czy postanowili udać się do siedliska zła na krucjatę? Bo jeśli to drugie, to trzymajcie mnie od tych ludzi na odległość łańcucha.

Czarodziej wstał i podszedł do swego czarnego wierzchowca. Obok stał inny koń wraz a na nim Una. Wyglądała na zmęczoną, w sumie on sam się tak czuł.

- Dobra Synogarliczko, jesteśmy już blisko. Jeśli znajdziemy odpowiedni przybytek, to może jakąś kąpiel Ci urządzę, co? - powiedział zalotnie mag, na co dziewczyna tylko się uśmiechnęła. Ktoś mógłby pomyśleć, że owa para ze sobą flirtuje. Byłby jednak dość daleko od prawdy. Nathan nie należał do najbardziej urodziwych, a do tego miał bardzo specyficzne podejście do życia. Poza tym lubił Unę, ale nic więcej. Fakt, że nie miał by nic przeciw, gdyby ona chciała by pobaraszkować, ale nigdy nawet mu przez myśl to nie przeszło. Una była śliczna - to fakt, ale była też specyficzna, równie specyficzna co on. Żeby ona zwróciła uwagę na faceta to musiałby być ktoś naprawdę wyjątkowy, tak przynajmniej myślał Nathan. On sam bałby się choć do niej cholewki smolić. Czemu? Bo była groźna i wybuchowa ot co. Sposób w jaki się do niej odzywał był jednak nie groźny. On już taki był i Una o tym wiedziała, a on wiedział, że ona wie. Byli świetnymi towarzyszami, może nawet czymś na kształt przyjaciół...nie przyjaźń nie...raczej bliska znajomość. Do bycia razem było im jednak bardzo daleko, a może jeszcze dalej. Zdecydowanie znacznie dalej.

- Gotowa, moja piękna?

***

- Nie wjedziecie - Warknął strażnik, głosem przypominającym jakiegoś wieprza. W sumie to nie tylko z głosu.
- Ale jak... - Starała się protestować Una, póki co będąc grzeczna.
- Ano tak - Blady gwardzista wyszczerzył perfidnie zęby. Najchętniej bym Ci te zęby wybił...albo wbił w dupę, mendo! - pomyślał mag obserwując go uważnie. Nie cierpiał takich sytuacji. Banda rzezimieszków, oprychów, zabijaków, tępaków i pokrak zostawała strażnikami i myśleli, że mogą sobie na wszystko pozwolić. Ile to razy widział podobne sytuacje i to zwłaszcza w większych miastach. Choć w wioskach też się zdarzało. Pamiętał jak dziś takiego twardziela, który po spotkaniu z Nathanem nigdy więcej nie będzie mógł już zaspokoić kobiety. O tak, pamiętał doskonale rozpacz tamtego i ubaw kilku ludzi. Teraz było to jednak inna sytuacja. Choć Una myślała inaczej sądząc po tym, co się po chwili stało.

- Kur*a... - Jęknął poszkodowany strażnik, gdy coś spadło mu na łeb. Archeolog wiedział co się stało, choć nie rozumiał dlaczego zadziałało tak szybko. To była Una. Przy niej zawsze działy się dziwne rzeczy. Nie do końca wiedział czemu, ale już umiał to rozpoznawać. Musiało mieć to związek z tą dziwną aurą, którą wyczuł gdy pierwszy raz z nią powtarzał. Najważniejsze póki co było to, że magowi złe rzeczy się nie przytrafiały. Przynajmniej nie te, na które wpływała Una. Taką miał nadzieję, przynajmniej.

- Ku*wa - Powtórzył dowódca gwardzistów, stawiany na nogi przez swoich ludzi - Nie... wjedziecie... ku*wa.

- Kurwę - pomyślał mag, który także zaczynał się denerwować marnotrawieniem czasu - To Ty sobie palancie znajdź i wychowaj! Co ja mam Ci zrobić byś nas wpuścił, co bezkutasi pomiocie łajzy i debilki? Oślepić? Zawiązać język w supeł? Przestraszyć? Wysuszyć na wiór twego ku...zapomniałem...przecież ty go nie masz. To może urwać Ci rękę? Zamrozić? Spalić? Czy może ubić ciebie i tych debili za tobą? Kurna, bo błagać ani przekupywać cie nie będę. Za bardzo cuchniesz. I przypominasz wieprza, a ja wieprza to lubię tylko w formie schabu. Wątpię, jednak że tak dobrze smakujesz. A może by tak...troszkę subtelniej? - prowadził dziwny monolog w myślach Nathan. W końcu uśmiechnął się i wyzwolił moc. Piękno tego zaklęcia było takie, że często nie było widać jak się je rzuca. Wystarczyło się odpowiednio skupić i powiedzieć odpowiednie słowa.

- A może tak, wpuścił byś nas do środka i poszukał tego, kto spuścił Ci tego kamienia na głowę, by dać mu łomot co? - powiedział dziwnie spokojnie Corvus do sierżanta. Widział jak ten idiota patrzy na maga i mruga oczyma. Zaklęcie się powiodło. Teraz tylko pytanie jak silny umysł ma ten strażnik. Znając takich łamignatów, to raczej niezbyt silny. Była więc szansa, że sugestia Nathana się powiedzie.



------
Nathan rzuca Sugestię na Strażnika
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 22-08-2009, 20:25   #16
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Melvaunt napawało Raisona niepokojem.

Zewsząd otaczali go żebracy, prostytutki, złodzieje i cała masa innych szubrawców, o których nie chciał nawet myśleć. Smród w mieście kazał wątpić w to, czy istniały tu jakiekolwiek toalety, a widok ludzi publicznie załatwiających najróżniejsze potrzeby fizjologiczne budził obrzydzenie.

Nie to jednak było przyczyną niepokoju genasi. Mężczyzna bacznie obserwował panienkę Vanessę, martwiąc się o nią. To nie było miejsce dla delikatnej, uzdolnionej artystycznie damy, jaką była Maerr. Wojownik miał złe przeczucia odnośnie jej pobytu w tym burdelu.

Tymczasem bardka najzwyczajniej w świecie rzuciła parę groszy zabiedzonej dziewięciolatce. Jej ochroniarz już miał sięgnąć do kieszeni i także dać coś małolacie, gdy nagle wokół rozpętało się prawdziwe piekło. Mężczyźni, kobiety, dzieci i starcy rzucili się na darowiznę, bijąc zawzięcie o każdy miedziak. Wkrótce, niczym stado kruków, otoczyli Vanessę, żądając więcej pieniędzy.

Koniec tego dobrego- mruknął pod nosem Raison, czym prędzej chwytając uzdę konia swej przyjaciółki i zmuszając go do galopu. Nie zwolnił nawet, gdy tłum został daleko w tyle, mając zamiar jak najszybciej opuścić to przeklęte, śmierdzące miejsce pozbawione jakichkolwiek praw znanych przyzwoitym ludziom.

Muszę się napić - Bardka niemal krzyknęła, gdy minęli jakąś karczmę.

Raison posłusznie zatrzymał się, choć nie uważał tego za dobry pomysł. Nie zwrócił jednak Vanessie żadnej uwagi, była dorosła i sama przed chwilą widziała „uroki” Melvaunt. Bez słowa wszedł do karczmy, groźnie łypiąc okiem na każdego. W pół kroku za kobietą, był na tyle blisko, by móc jej pomóc, gdyby klientela okazała się spragniona młodego, niewieściego ciała.

Gdy karczmarz łaskawie zgodził się, by Vanessa zagrała, genasi usiadł nieopodal, przysłuchując się. Zamknął oczy i pozwolił się ponieść melodii.

Choć kobieta zagrała dość prostacką piosnkę o piwie, mężczyzna był wniebowzięty. Jej pieśni jak nic potrafiły go uspokoić, sprawić, by poczuł się lepiej. Potrafił po pierwszej nucie rozpoznać, że to właśnie Vanessa wykonuje utwór. Po tak długiej znajomości i wysłuchaniu wielu utworów półelfki intuicyjnie rozróżniał jej styl, nawet, jeśli obok byli inni grajkowie.

Utwór był nieco psuty przez stado mężczyzn, którzy chórem zaśpiewali, nie mając żadnego talentu wokalnego, ale Raison był to w stanie znieść. Niestety, kiedy w pieśni zabrzmiała fałszywa nuta, otworzył oczy i to, co zobaczył nie mogło przejść płazem sprawcy. Płynnym ruchem skoczył do napaleńca, który odważył się chwycić Vanessę za pupę, po czym wykręcił mu rękę. Napastnik jęknął z bólu, daremnie próbując się wyrwać z uścisku silnej ręki genasiego.

Potem tłum zaczął się bić, rzucać kuflami z piwem, przepychać i robić to wszystko, co robią pijani ludzie, gdy ich zgromadzić w jednej sali i wywołać spór. Raison nie potrzebował widzieć więcej. Chwycił bardkę za rękę, przedzierając się przez salę z użyciem swojej nadzwyczajnej siły, a czasem też młota, jeśli okazało się to niezbędne.

Przez cały ten czas modlił się, by ktoś przypadkiem nie zranił Vanessy. Gdyby tak się stało, nie wiedziałby, co zrobi sprawcy.
 
Kaworu jest offline  
Stary 23-08-2009, 17:02   #17
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Ulica w Melvaunt



Pech chciał, że Acaleem trafił nie-do-końca-na-ten-balkon-co-powinien. Początkowy sukces w (najpewniej) pozbawieniu sierżanta patrolu straży miejskiej możliwości rozmnożenia w przyszłości, oraz brawurowa ucieczka przed jego wściekłymi ludźmi, niespodziewanie przemieniła się w jak najbardziej zaskakującą sytuację. Oto bowiem, gdy Mnich ukrywał się, w jego mniemaniu bezpiecznym miejscu, a szukający go na dole gwardziści szybko opuścili ślepą uliczkę, Acaleem poczuł nagle naprawdę okropny ból.

Kątem oka zauważył ruch na balkonie za jego plecami, a następnie przyszła istna fala gorąca. Mimowolnie odskoczył w bok, na drobną milisekundę zapominając jednak gdzie tak naprawdę się znajduje. Poparzony zeskoczył więc dosyć niezręcznie z balkonu, a przy lądowaniu już na bruku coś cholernie mocno zabolało w lewej kostce u nogi. Nim zdążył siarczyście zaklnąć, z góry rozległ się głośny szczebiot:

- Cholerny diable poszed won!! - Gruba, wyjątkowo brzydka, a nawet wręcz odpychająca z wyglądu kobieta o paru brodawkach, chlusnąwszy w niego wiadrem wrzątku, darła się teraz na całego, zwracając uwagę wszystkich w promieniu co najmniej pięćdziesięciu kroków.

Gwardzistów oczywiście też.

Lekko kulejący Acaleem z poparzonymi plecami znalazł się ponownie w potrzasku, i miał teraz do wyboru tą nieprzyjemność zmierzyć się z wredną kobietą, lub z nadbiegającymi już z głównej ulicy strażnikami. Pośród zamieszania za ich plecami zauważył, że ich dowódca leży pod ścianą, niezwykle blady, i oparty o nią plecami, towarzyszył zaś jemu jeden z gwardzistów. Do Tieflinga biegło więc już tylko trzech, co dosyć równało szanse... .

- Tu jesteś świnio! - Krzyknął jeden z przedstawicieli prawa, szarżując na Mnicha z trzymaną oburącz halabardą.


Melvaunt, Karczma "Biały Kuc"



Rozróba trwała w najlepsze, a tłukł się praktycznie każdy z każdym. Furgały stoły i ławy, śmigały kufle i butelki, tu i tam lała się nawet i pierwsza krew, oraz latały zęby. Biły się nawet miejscowe ladacznice, które o dziwo również nie przebierały w środkach, i nie ustępowały w skuteczności mężczyznom. Jakaś ruda posłała podpitego mężczyznę na podłogę prawym sierpowym... . Karczmarz również aktywnie uczestniczył w bijatyce, korzystając z drewnianej pały, którą wyciągnął spod lady, kładąc systematycznie jednego amatora mocnych wrażeń za drugim, niezwykle celnymi ciosami w potylice.

Vanessa miała nie lada kłopoty. Do atrakcyjnej Bardki rzuciło się bowiem aż dwóch napaleńców, wprost z wymalowanym na twarzy szaleństwem. Kobieta krzyknęła smagając desperacko dłońmi przed zapędami napalonych mężczyzn, na szczęście dla niej w porę zjawił się Raison. Genasi wykręcił pierwszemu z nich rękę, po czym chwycił go za ubranie i cisnął w stół, co definitywnie zakończyło jego "romantyczne" zapędy, drugi z kolei zdołał jednak narobić nieco szkód. Złapał w mocnym uścisku ramię kobiety, ta starała się wyszarpnąć, efektem czego rozerwał jej ramiączko sukni, doprowadzając do ujrzenia światła dziennego (czy też raczej wieczornego), jej kremowej piersi... .

W wojaku zagotowała się na ten widok krew, nie wytrzymał już nerwowo i chwycił za swój młot bojowy, co doprowadziło do trwałego uszczerbku na zdrowiu owego delikwenta, po ciosie orężem w plecy.

Od tej pory robotnik Johan do końca swego marnego życia często skarżył się na bóle pleców.

Zagranie Raisona nie spodobało się jednak do końca napażającym się w bezpośredniej bliskości klientom przybytku, na co w odpowiedzi jeden z nich użył ławy, drugi zaś butelki, obaj zaś zaatakowali Genasi od tyłu. Ława roztrzaskała się na jego plecach, butelka z kolei na głowie. Vanessa w tym czasie, schowawszy się pod stołem, jakoś wciągnęła pod niego leżącego na podłodze, i zalewającego się krwią towarzysza podróży, najprawdopodobniej po raz już drugi ratując jemu życie... .

~

W całym tym burdelu, pewna grupa awanturników starała się mniej lub bardziej spokojnie siedzieć przy swoim stole, co stanowiło naprawdę niecodzienny widok. Luna otrzymała cios anonimowym, latającym kuflem w czoło, i z rozciętej skóry pociekła krew, jednak jakimś dziwnym, niewytłumaczalnym sposobem, niemal nikt z jej towarzyszy tego nie zauważył. Wakash aktywnie rzucił się w tłum, przez chwilę rozdając razy na prawo i lewo, i przy okazji podkradając tłukącym się sakwy, co było naprawdę w jego stylu. Miał tupet... . W końcu powrócił jednak do wspólnego stołu, bogatszy o kilkanaście monet, oraz cztery sińce.

Pozostali śmiałkowie mieli z kolei dosyć obojętne miny. Milo krył się pod stołem, starając się spokojnie przeczekać rozróbę, a dopiero po jej zakończeniu ewentualnie podjąć jakieś działania, Sever natomiast ruszył do wyjścia, torując sobie drogę tarczą. Oczywiście nie spotkało to się z uznaniem podchmielonych rozrabiaków, w ruch poszły więc pięści, łokcie, a nawet nogi, szczególnie aktywne na widok znaku Tyra. Aasimar zarobił parę raz w szczękę, sam jednak rozbił i kilka nosów oraz wybił parę zębów, często właśnie za pomocą owej tarczy.

Yon z kolei chciał jak najszybciej opuścić lokal. Rudowłosy mężczyzna ruszył więc do wyjścia, nawołując za sobą swoich towarzyszy, i rozdając przy okazji co bardziej natrętnym ciosy, jego krzyki pozostały jednak bez odzewu, tonąc we wprost nieznośnym hałasie toczącej się burdy. Ruch jednak sprawił dobrze Earlyemu, prawie przez miesiąc podróży nieco "skostniał", a tak pojawiła się okazja do rozruszania kości, i zapomnienia choć na chwilę o wszelkich mrocznych wydarzeniach z niedalekiej przeszłości.


Burda wkrótce powoli zmarkotniała w sile, aż w końcu całkowicie ustąpiła. Nieprzytomnych najpierw ograbiono, a następnie po prostu wyniesiono na ulicę, gdzie po raz kolejny zostali oni wystawieni na pastwę szybkich rąk, tracąc już całkowicie wszelkie możliwe dobra, w tym i takie z pozoru proste rzeczy, jak pasy u spodni, czy nawet buty. Karczmarz z obleśnym uśmieszkiem na gębie wprost zacierał ręce z powodu zdobytych sakiewek, które z pewnością wynagrodzą rozbite stoły, ławy, okna i tym podobne... .

Jeszcze około tuzina najwytrwalszych usiadło na czym się dało, po czym spokojnie powrócono do poprzednich zajęć, racząc się serwowanymi "sikaczami", na nowo rozgorzały rozmowy i śmiechy, a w tym samym czasie dwóch młokosów wycierało podłogę, wynosiło potrzaskane meble i zbierało czyjeś zęby. Istne wariactwo.

Yon wraz z Severem powrócili po chwili z ulicy z dosyć dziwnymi minami, po czym ponownie zasiedli przy stole zajmowanym przez towarzyszy. No cóż, czasem dochodziło do nieporozumień, tym razem jednak na szczęście ich skutki nie doprowadzały do wielkich problemów. Luna spokojnie wycierała twarz chusteczką, obserwowana kątem oka przez Wakasha. Kronikarka najwyraźniej potrafiła mieć czasem nerwy ze stali. Zawiedziony Milo bezsilnie obserwował grabieże karczmarza na pobitych osobach, nici więc jednak z jego planu.

Grupce nie pozostało nic innego, jak pozostać w karczmie, a następnie w niej przenocować, lub nadal włóczyć się ulicami w poszukiwaniu nowej.

~

Vanessa użyła na Raisonie leczniczego zaklęcia, po czym oboje wyszli spod stołu. Kilka oczu spoglądało na atrakcyjne miejsce kobiety, niezdarnie przez nią zakrywane resztkami ramiączka sukni. Ona sama spojrzała zaś prosto na Severa, i nie wiedząc czemu, na jej ustach pojawił się trwający jedynie mrugnięcie oka drobny uśmieszek. Genasi z kolei powiódł swoim wzrokiem za wzrokiem Bardki, przyglądając się ogólnie nieznanej grupce osób.



Kolejna ulica w Melvaunt...



Kobieta poruszała się dosyć chwiejnym krokiem, przemierzając cały ten chlew, dumnie zwany miastem. Nosząca niezwykle poważne, i dumne nazwisko, Kristalina Morgan Wildborow wypiła stanowczo zbyt dużo, zważywszy również na porę dnia. Nowy rekord?. Było tuż przed zmierzchem, a słońce powoli zachodziło, mimo jednak tego na ulicach nadal panował spory tłum, który akurat w tej chwili nie wydawał się jej już taki uciążliwy.

Spiła za to grubasa do nieprzytomności, uzyskując potrzebne jej informacje, za które co prawda musiała zapłacić, jednak zakład który wygrała wyrównał owe koszty, wyszła więc praktycznie z tej sytuacji na czysto. Gdyby tylko nie te cholerne, wprost już nie do zniesienia parcie na pęcherz. Mimo jej stanu, nikt jej już nie zaczepiał, mając na uwadze liczne uzbrojenie wojowniczki oraz jej zdolności, za to liczne gały śledziły jej każdy krok, oraz błądziły po atrakcyjnym ciele.

Parę przecznic wcześniej znalazł się jeden odważny, czy też raczej głupi, jednak szybko i dosyć brutalnie został sprowadzony na powrót do rzeczywistości. Lekko łysiejący, i również dosyć mocno podchmielony typek, ośmielił się pozwolić sobie na kilka wyjątkowo sprośnych zdań pod adresem Morgan, a jego ręce wprost paliły się by zbadać kształtną pupę rudowłosej. Oczywiście "sparzył" się bardzo szybko, a rozkwaszony nos był tego najlepszym efektem, wśród wyjątkowo licznych śmiechów okolicznych gapiów.

Hep... gdzie ta karczma?.

Morgan wymijała właśnie kolejny, dosyć pusty zaułek, gdy natura odezwała się już z pełnym oburzeniem. Jak nic za chwilę może być za późno, a wtedy dopiero będzie cyrk i obciach. Jak na złość wtedy też ktoś wylał z jakiegoś okna pomyje, które wyjątkowo głośno chlusnęły blisko niej na bruk, stojący pod murem pijaczyna z głośnym bulgotem opróżniał flaszkę jakiegoś pseudo-wina, a cały świat nagle po prostu zdawał się akurat w tym momencie składać tylko i wyłącznie z płynów!.

Jakiś babsztyl rżał z jakiegoś powodu na cały głos, brudne dzieci biegały bawiąc się na ulicy wśród własnych pisków, gdzieś ktoś na kogoś wrzeszczał. A całym Melvaunt nieco dziwnie chwiało, z każdym krokiem jaki wykonywała wstawiona kobieta.

Hep!.






Brama przed miastem Melvaunt, a następnie "Tawerna Barda"


Kropla miodu wylana niezauważalnie z fiolki, i kilka wymamrotanych pod nosem słów, dziwnie zmieniło nastawienie strażnika do pragnącej wjazdu do miasta pary. Blady jegomość zamrugał parę raz oczami, po czym wyszczerzył ponownie zęby. Sytuacja była lekko mówiąc idiotyczna, gwardzista strzelający niespodziewanie uśmieszki na prawo i lewo do nieznajomego, zupełnie jakby... czuł do Nathana przysłowiową "miętę"??.

- Możecie wjechać, w końcu to wam najwyżej poderżną gardła, co mnie to w sumie - Bąknął gwardzista - A ja poszukam tej świni, co to kamieniami rzuca.

Pozostali zbrojni spojrzeli po sobie z wyraźnie nietęgimi minami.

....

Miasto odpychało, przerażało i powalało swoim smrodem, jednocześnie jednak wbrew pozorom i fascynowało. Nathan Corvus widział w nim tyle możliwości, potencjału, i wprost pchających się w łapy okazji, że jechał ulicami z lekko mówiąc, niepokojącym uśmiechem. Nie omieszkała tego oczywiście skomentować Una, widząc niezwykłe zachowanie Maga.

- A tobie co znowu chodzi po łbie? - Spytała przymrużając oczy - Pewnie zaś myślisz o jakiś świństwach, pamiętaj jednak co obiecałeś.

Skinął jedynie uprzejmie głową, co spotkało się z głośnym westchnięciem kobiety.

Przedzierając się przez mocno zatłoczone ulice miasta w końcu na ich drodze pojawiła się jakaś tawerna, nosząca dosyć osobliwą nazwę. Postanowili się więc tam oboje zatrzymać, odpocząć po podróży i wyspać w wygodnym łożu. O ile to oczywiście było możliwe w takiej norze, jaką było Melvaunt... .





"Tawerna Barda"


Półelfka siedziała wyjątkowo wygodnie przy pustym stole, z zarzuconym na niego butami, sącząc wino i rozmyślając co też dalej uczynić. Nie przejmowała się zarówno właścicielem przybytku, jak i jego mizerną klientelą. Posiadane przez nią dwa miecze skutecznie odstraszały wszelkich głupców chcących się chociażby do niej zbliżyć, dumała więc spokojnie nad dalszym rozwojem sytuacji. Drużyna do której dołączyła nie wywiązała się z podjętego kontraktu, zapłatę więc trafił szlag, podobnie jak Kapłana Lathandera i Krasnoludzkiego wojownika w walce z Czarcim Pomiotem. Sarra, dosyć głupawa Czarodziejka postradała z kolei zmysły, Tiara pozostała więc ponownie sama, zdana tylko na własne siły i spryt.

Przybytek w zupełności nie przypominał dobrze znanej, posiadającej tą samą nazwę karczmy. W tej tu podejrzana klientela była na "ty" z samym Belzebubem, a w półmroku błyskało więcej ostrzy niż w całym Cormyrze razem. Ohydne gęby, brzydkie ulicznice, podejrzane spojrzenia, jedna, czy nawet dwie macki, obejmujące puchar z winem, słowem niezwykle swojsko, całkiem chyba w jej guście?.

Z rozmyślania nad kolejnym sposobem powiększenia swojego bogactwa wyrwał ją widok pracującej w karczmie małej dziewczynki. Blada, z krótkimi włosami, uwijała się niczym w ukropie, roznosząc tace z trunkami i obrzydliwym jadłem, a jedną jej nagrodą były kolejne, liczne razy, za długie oczekiwanie na składane zamówienie, czy też dyskusyjna utrata paru kropel alkoholu w drodze od lady do stołu. Mała, ze łzami w oczach dzielnie jednak nadal wykonywała swoją pracę, brodaty karczmarz zaś miał głęboko w poważaniu jej zdrowie czy bezpieczeństwo.


Wątpliwe było, by była ona jego córką, najpewniej katorżniczo tyrała niemal do nieprzytomności za parę miedziaków, jeśli i nie była czasem niewolnicą. Kolejny wymierzony dziewczynce kopniak, jej pisk, i śmiech kolejnego, pijanego sadysty zaczął jednak lekko działać wojowniczce na nerwy.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 23-08-2009 o 17:14.
Buka jest offline  
Stary 23-08-2009, 22:49   #18
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kryjówka okazała się balkonem kobiety. Ale nie nadobnej dziewki, o jakiej mogło marzyć diablę. A matki balorów, sądząc z paskudnej fizjonomii owej matrony. Babsko marzyło chyba, by uczynić skórę diablęcia jeszcze bardziej czerwoną, a chciało to osiągnąć za pomocą mało finezyjnej metody...wrzątku. Maloch wolał jednak wyskoczyć z balkonu unikając poważniejszych poparzeń. I wylądowała na ziemi...dość boleśnie. Mnich nie przejmował się krzykami babska, a powinien.
-A bodajże by cię parchy zżarły stara krowo. – zaklął siarczyście pod nosem Acaleem rozmasowując kostkę. Na szczęście uraz bardziej był bolesny niż groźny. Mnich powoli wstał poprawił płaszcz i plecak. A widok nadbiegających strażników wywołał u niego zbolałą minę. Nie chciał wchodzić w zatargi z przedstawicielami prawa...w każdym nie chciał bardziej wchodzić w zatargi z prawem.
- Tu jesteś świnio! – usłyszał od nadbiegającego strażnika, spojrzał na babsztyla i posłał jej całusa ze słowami.- Ostatni raz zamierzałem u ciebie nocować cioteczko, słowo!
-Oż ty pieronie, diabelski pomiocie w mordę kopany, Ja ci dam cioteczkę ty psia kupo.- darło się babsko.
Diablę spojrzało na biegnących strażników. Sięgnęło do plecaka, chwyciło za butelkę wina i jednym haustem wypiło całą. Po tym Acaleem zaczął chwiać, jego wzrok stał się zamglony, a on sam wybełkotał.- Doobra panie panienki, któr...która chce zata...zatańczyć z Wesołym Di Diabł..Diabłem.
Szarżujący strażnik zamachnął się halabardą mierząc w głowę pijanego mnicha i ostrze jego broni wbiło się w ścianę. A sam Acaleem zataczająć się, obrócił dookoła strażnika bełkocząc mu do ucha. – Nie machachachaj tyle, bo się spocisz, ski...sku.. skarbeńku.
Po czym strzelił z ogona niczym z bicza w siedzenie halabardnika mocującego się z utkwionym w murze orężem.
-Naprzód ddo boju! –wrzeszczał pijackim głosem Acaleem, zataczając się w kierunku kolejnego halabardnika.- Do kkarczmy nasz...-przerwał słowa czknięciem.- nasz..ego wodopoju.
Pocisk z kuszy poleciał w kierunku chwiejącego się na nogach mnicha...lecz nagle jego ogon pojawił się na jego torze i bełt został strącony w bok. Halabarda zatoczyła łuk, ścinając głowę diablęcia...gdyby w nią trafiła. Niestety Acaleem się potknął, przetoczył pomiędzy jego nogami i znajdując się za plecami halabardnika, szybkim zamachem prawej nogi po łuku podciął kończyny halabardnika, bełkocząc.- Xien Fu wstają...wstają... wstaje i robi...coś
Dla spokoju szybkim kopnięciem z góry, przycisnął głowę strażnika do ziemi. Po tym ciosie nie miał on prawa szybko się podnieść. Ani mieć wszystkich zębów.
Acaleem podskoczył wstając dość efektownie z ziemi. Byłoby bardziej widowisko, gdyby nie przechylił się do przodu mówiąc.- O matko.... chyba się porzygam.
Następnie chwiejnym krokiem ruszył w kierunku dwóch kuszników, przy okazji zataczając się coraz bardziej i pędząc coraz szybciej. Zanim pierwszy kusznik zdołał ponownie załadować kuszę, Acaleem był już przy nim.- A te...raz pok...poka...zobaczysz furię mnicha.
Acaleem lekko ugiął kolana i w kierunku strażnika poleciał grad ciosów pięści. Jeden drugi, trzeci...w trzy wybrane miejsca. Twarz, podbrzusze, prawy bark...Z rozbitym nosem, przetrąconym stawem barkowym, i strażnik zwijał się z bólu u stóp mnicha, trzymając jedną dłonią za brzuch. Acaleem przeskoczyłby go, ale nieszczęśliwe zahaczył stopą o jego ciało. Unikając przy tym bełtu od strażnika stojącego przy dowódcy. Zatoczył się i dotarłszy do niego, wyrwał mu kuszę ze słowami.- Mamcia po..pozw..pozwo.. wie, że się bawisz ...takimi zabawkami?
Przerażony chłopak nie potrafił wydukać z siebie ani jednego słowa.
- Spadaj... póki jeszszczcze możesz chodzić.- mruknął do chłopaka i zwrócił się do bladego jak ściana dowódcy. Spojrzał na niego z góry mówiąc.- Może daru..jejeje..cie sobie to ści..ganie..mnie..zanim komuś zrobię nap.. naprawdę krzywdę...co?
Blady strażnik, leżący na bruku i oparty równocześnie plecami o sciane, wciąż trzymający się za krocze, spojrzał dosyć zaskoczony, ale i wściekły na Acaleema
- Pieprz się gnido... - wymamrotał.
- Mogę ciebie...z moim wyglądem nie nie nie jestem wybredny.- zarechotał Acaleem.- A ttty już z siusiu..siaka pożytku mieć nie będziesz.
Dowódca straży w milczeniu splunął na Mnicha, po czym zaczął nieporadnie sięgać po swój sztylet przy pasie...
- O bogowie...nie do...nie dość, że debil, to i poczucia hum.. oż.- tyle zdążył rzec mnich, za nim w pośpiechu zjedzone śniadanie, zmieszane w pośpiechu wypitymi trunkami postanowiło wyrwać się na wolność. I Acaleem zwymiotował na dowódcę, śmierdzącą breją pochodzącą ze swego żołądka.
-Coraz...lepiej.- westchnął smutno Acaleem, spojrzał na pobitych strażników i krzyknął.- Ma któryś ochchchotę na dokładkę...Nie? Tak myś..myśl..tak sądziłem.
Nikt się bowiem nie ruszył, paru zresztą nie mogło.
Nałożył na głowę kaptur od płaszcza i ruszył chwiejnym krokiem w kierunku głównej ulicy, by zniknąć w tłumie. Acaleem był wściekły i pijany. Niebezpieczna mieszanka. Dlatego diablę zamierzało się upić w najbliższej przyzwoicie wyglądającej karczmie. Co prawda będzie jeszcze bardziej pijany. Ale już nie będzie wściekły. Idąc (a właściwie zataczając się co chwila, przez co przypominał wielu z przechodni) szukał karczmy, która wyglądała na taką, co bójki urządza nie częściej niż raz w tygodniu. Maloch zaspokoił już swój apetyt na bicie po pysku i nie chciał zwracać na siebie większej uwagi. Jeden pobity patrol straży to i tak za dużo zamieszania wokół Acaleema...zwłaszcza, że zamierzał przebywać w mieście dłużej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-08-2009 o 08:12.
abishai jest offline  
Stary 24-08-2009, 11:56   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Miło było popatrzeć na Severa biorącego się do roboty.
Paladyn, niczym wieloletni weteran tawernianych zajść, przebijał się w stronę drzwi, hojnie rozdzielając ciosy na prawo i lewo i nie przejmując się paroma pięściami, które uszkodziły się uderzając o jego szczękę.

Yon ruszył za Severem, chcąc pomóc w torowaniu drogi dla reszty grupy.
Miał nieco ułatwione zadanie, bo osoby potraktowane tarczą paladyna zastanawiały się bardziej nad tym, gdzie szukać swych zębów, niż szukaniem kolejnego, mniej opancerzonego przeciwnika.
Zrobił kolejny unik, by nie oberwać przelatującą nieopodal butelką, ominął osuwającego mu się pod nogi mężczyznę i wykonał pełen uznania gest pod adresem rudej dziwki, zaskakująco efektywnie demonstrującej umiejętności walki wręcz. Kolejna przedstawicielka tej profesji, która w ostatniej chwili uniknęła czyjejś pięści, zrewanżowała się rozbijając butelkę na głowie damskiego boksera.

'Panienki' trzymały się w miarę razem i nie wchodziły sobie w drogę, zaś w poczynaniach męskiej części walczących można było zauważyć pewien chaos. Nikt nie zawierał z nikim żadnych sojuszy, walczono na zasadzie 'każdy z każdym'.
Z jednym małym wyjątkiem.
Mężczyzna towarzyszący bardce nie słyszał chyba nigdy o tym, że w tego typu bójkach nie wykorzystuje się oręża innego niż ten, jaki stanowi typowe wyposażenie gospody. Butelka, noga od stołu, ława... ale nie młot bojowy.
Pijaczek trafiony młotem chwilę wcześniej ukazał całemu światu odrobinę wdzięków bardki, ale mimo tego potraktowanie go młotem było mało rozważne. Nic więc dziwnego, że parę sekund później dwaj uczestnicy bijatyki, bardziej zorientowani w zasadach zabawy, posłali go na deski przy użyciu bardziej konwencjonalnych narzędzi.

Obserwacji wdzięków bardki i zamieszania związanego z ich uwidocznieniem o mały włos mogła Yona drogo kosztować. W ostatniej chwili uniósł rękę... Pięść atakującego go mężczyzny z głuchym trzaskiem zatrzymała się na zdobionym runami karwaszu. Napastnik wrzasnął i odskoczył na bok, machaniem i dmuchaniem na palce usiłując złagodzić ból.
Nie cierpiał długo. Czyjaś litościwa dłoń skróciła jego męki odsyłając go do krainy snów za pomocą nogi od stołu.

Nagle karczma się skończyła i Yon znalazł się przy drzwiach.
Dwa kroki i stał na zewnątrz.
Ktoś chwiejnym krokiem wyszedł za nim i z łomotem potoczył się po paru schodkach, dzielących wejście od ulicy. Pozbierał się jednak jakoś i poczłapał ulicą nieco się zataczając.
Kolejny delikwent wyleciał jak wyrzucony z procy. Wywinąwszy salto w powietrzu przeleciał parę metrów i znieruchomiał'

- Zabłądzili, czy co? - Yon zwrócił się po chwili do Severa, nie widząc jakoś pozostałych członków kompanii.

Ruszył z powrotem do wnętrza, omal nie zderzając się z kolejną osobą, która nie do końca o własnych siłach opuszczała lokal.

W środku zamieszanie się kończyło.
Paru trzymających się na nogach klientów ustawiało z powrotem stoły i ławy, te nieliczne, które ostały się po pogromie, zaś karczmarz rekompensował sobie wyrządzone szkody, pozbawiając leżących na podłodze co cenniejszych przedmiotów.

Yon podszedł do stołu, przy którym siedzieli jego towarzysze.

- Czy wy nie potraficie posłuchać dobrej rady? - powiedział z lekkim wyrzutem. - Nie mogliście... - przerwał.

- Pomóc ci? - spytał, spoglądając na Lunę. - Albo Sever. Ma więcej doświadczenia w takich sprawach, niż ja...



Spod jednego ze stołów wyczołgała się mimowolna sprawczyni całej awantury oraz jej towarzysz.
Yon stłumił uśmiech.
Wypadałoby teraz podejść i ofiarować swój płaszcz, by bardka nie prowokowała kolejnych zajść. Cóż. Wypadałoby...
Ale lepiej niech to zrobi Sever. Oficer i dżentelmen. Tfu... Paladyn i dżentelmen.
W końcu to do niego uśmiechała się półelfka.
Yon przeniósł wzrok z dziewczyny na towarzyszącego jej mężczyznę, potem ponownie na twarz półelfki.

- Pięknie pani śpiewała - powiedział.

Bardka mogła wiele wiedzieć o stosunkach panujących w mieście. Może nawet słyszała coś na temat wyznawców Pani Utraty.
Poza tym, gdyby nie dało się odnaleźć poszukiwanych sympatyków Shar, to może trzeba będzie ich jakoś skłonić do odwiedzin... A bardka mogłaby być w tym pomocna, rozgłaszając wieści o zdarzeniach w Rath.
Ostateczność, ale... kto wie...

Zachęcającym gestem wskazał miejsce przy stole.

- Dosiądziecie się? - spytał.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-08-2009, 16:44   #20
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Hep!
Dziwne, wydawało jej się, że już mijała ten zaułek kilka minut temu... Morgan lekko potrząsnęła swą głową, próbując rozjaśnić myśli, ale jedyny efekt jaki osiągnęła to koszmarne wirowanie całego otoczenia. Stanęła przytrzymując mocno odrapany narożnik jakiegoś budynku, by świat przestał się kołysać. Do tego jeszcze to cholerne parcie na pęcherz! Gdyby była zbudowana jak normalny człowiek stanęłaby pod murem i bez problemu dała ulgę swojemu przepełnionemu ciału, a tak? To były te chwile gdy trudno się było pogodzić z typowymi kobiecymi niedogodnościami. Dodatkowo uporczywe skurcze przypominały dziewczynie, że nieubłaganie zbliżała się jej miesięczna niedyspozycja, zawsze tak kłopotliwie przypominająca o ograniczeniach żeńskiej płci.

Hep!
Oparła czoło o chłodną ścianę zastanawiając co właściwie robi w tym miejscu. Myśli tak dziwnie krążyły po głowie i nie była w stanie uchwycić nic konkretnego. To nie była kwestia ostatniego pijaństwa i kolejnego zakładu. Przecież wybrała się do tego okropnego miasta w jakimś konkretnym celu. Jakoś się on jednak rozmył w ciągu ostatnich kilkunastu dni. Melvaunt było jak bagno i wciągało powoli każdego, kto nie potrafił się utrzymać na jego powierzchni. Przebłysk jasnej myśli podpowiedział wojowniczce, że powinna sobie znaleźć jakieś konkretne zajęcie, które pozwoli jej wyrwać się z grzęzawiska nudy i zobojętnienia. Musi zacząć na poważnie szukać... tylko kogo, czego? Miała dziwne odczucie, że coś zaciemnia jej umysł i nie jest to tylko upojenie alkoholowe.

Skoncentrowała się na tym, co działo się obecnie. Uporczywy ból stał się trudny do wytrzymania. Chciała odnaleźć karczmę, ale właśnie doszła do wniosku, że nie jest w stanie dotrzeć do jakiegoś wychodka. Nie była nawet pewna czy może zrobić kilka kroków by poszukać jakiegoś bardziej odosobnionego miejsca. Z dwojga złego lepiej było wystawić swoje cztery litery na publiczny widok, niż paradować w zalanych gaciach. Z pewną niezgrabnością rozwiązała rzemienie spodni i zsunąwszy je w dół, pośpiesznie kucnęła z rozkoszą oddając się narastającej uldze. Długi miecz zazgrzytał o kamienie, a niedaleko rozległ się prostacki śmiech, ale w tej jednej, chwili dla dziewczyny nie miało to wielkiego znaczenia. Ciepły strumień ostrą strugą popłynął w kierunku i tak przepełnionego rynsztoka.
- Za zanieczyszczenie ulicy dziesięć sztuk złota, chyba, że wolisz wyrównać w naturze hehehe - Głośny rechot wyrwał ją z obserwowania tego zjawiska.
Morgan podniosła głowę i zobaczyła stojących kilka kroków dalej, wyraźnie zadowolonych z siebie, trzech gwardzistów. Jak mogła nie słyszeć ich nadejścia? Co się ostatnio działo z jej umysłem i instynktem samozachowawczym? Najgorsze było to, że nie była w stanie teraz przerwać. Wstyd i upokorzenie wywiały część alkoholu z jej umysłu. Zanim skończyła czuła się już prawie trzeźwa. W tym czasie mężczyźni podeszli i otoczyli ją uśmiechając się obleśnie.
- Patrz Rob jaka dupa. Ciekawe czy cała jest taka gładka? - Ponowny wybuch śmiechu spowodował zwiększenie adrenaliny we krwi Morgan.
Nie żeby specjalnie się przejęła takimi tekstami: Jak ktoś ma samych braci przyzwyczaja się do wszelkich docinków. Nie miała jednak ochoty dłużej pokazywać swych wdzięków byle łachmycie. Podniosła się szybko, jednocześnie podciągając odzienie do góry.
- To co który pierwszy spróbuje odebrać grzywnę? - Zapytała stając w lekkim rozkroku plecami do ściany.

Chyba nie dało się traktować poważnie dziewczyny, nawet takiej ze sporym mieczem wiszącym u pasa, skoro jedną ręką musiała przytrzymywać w pasie opadające spodnie. Pierwszy z nich zbliżył się do Morgan pospiesznie uwalniając swą mocno już pobudzoną męskość.
- No dobra puszczaj te gacie dziewkoooiiii...
Jego głos przeszedł w wysokie zawodzenie, gdy uniesione kolano wojowniczki trafiło prosto w jego przepełnione klejnoty. Nie tracąc ani chwili, zanim jeszcze osunął się nieprzytomny na ziemię, Morgan wolną ręką wyszarpnęła krótki miecz wiszący u jego boku. W tym starciu, był bardziej przydatny niż jej własne długie ostrze. Poprawiła mu jeszcze łokciem w głowę i wykorzystując jako podwyższenie jego opadające ciało, zaatakowała z góry na kolejnego napastnika.
Przypomniała sobie naukę Danyella: "Walcz tak by wygrać. Nie liczy się efektowność lecz efekt. Zawsze będziesz słabsza od większości mężczyzn, z którymi przypadnie Ci walczyć. Ich kondycja, da im zwycięstwo na dłuższa metę. Więc nie pozwól się zmęczyć i załatw ich szybko. Uderzaj tam gdzie boli najbardziej, unieruchom, wykorzystaj każdy błąd przeciwnika, okalecz, zabij."
Uderzony z całej siły mieczem w głowę gwardzista nie zdążył wyjąkać nawet słowa, udając się śladem swego towarzysza i padając twarzą na "zmoczone" kamienie uliczne.

Trzeci zdążył już jednak ochłonąć z zaskoczenia. Wyszarpnął swoją broń i ruszył na dziewczynę z wściekłością w oczach:
- Pożałujesz tego ty suko - Wysyczał atakując z wyraźną wprawą.
Wojowniczka sparowała uderzenie. Walkę mocno utrudniała jej próba utrzymania garderoby na swoim miejscu, jednak walka ze spodniami plątającymi się wokół kolan, mogłaby okazać się jeszcze trudniejsza. Musiała więc jakoś sobie radzić. Mężczyzna był sprawnym szermierzem, jednak już po kilku ciosach, które wyprowadził, Morgan zauważyła, że przy ataku odsłania się z lewej strony. Kiedy ruszył do kolejnego natarcia, zamiast zablokować jego broń, dziewczyna wykonała lekki unik. Ostrze minęło jej pierś zaledwie o dwa cale. Natomiast ona puściła uciążliwą garderobę i przerzuciła broń do lewej ręki. Zanim atakujący zdążył się wycofać, wbiła mu sztych, w bok. Upadł na kolana, a ostatnią rzeczą jaka zobaczył zanim upadł do tyłu, była naga od pasa do kolan kobieta i solidny obcas jej buta, zbliżający się do jego szczeki.

Morgan ponownie poprawiła spodnie. Tym razem dokładnie zawiązując troki i ruszyła w kierunku gospody. Już dokładnie wiedziała gdzie jest: Ta walka podziałała na jej umysł wyjątkowo odświeżająco.
 
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172