Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2009, 22:52   #26
Nightcrawler
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Pierwsze krople deszczu uderzyły o falistą blachę wiaty pod którą stały równo zaparkowane samochody karawany. Był to dopiero przedsmak ściany deszczu, która wolno sunęła w stronę Antonito. Nawet ociągający się z wejściem do świątyni Kot, spojrzawszy w sine niebo ruszył ociężałym krokiem do mrocznego wnętrza kościoła.
Pokryte patyną kandelabry stały smutno wkoło głównej nawy budynku. Zbieracze powoli rozpalali świece i żarnikowe lampy, rozświetlając niewielką część pomieszczenia. Wybite witraże straszyły resztkami kolorowych szyb ukazując szare chmury, które zasnuły niebo. Z zewnątrz nie napływała już ani odrobina dziennego światła. Korytarze odbijające łagodnie od głównego pomieszczenia tonęły w ciemnościach. Pachniało stęchlizną, potem i palonym tłuszczem, którym musiały być nasączone knoty świec.

Matgulf szedł powoli w stronę ołtarza, na którym na wielkim drewnianym krzyży wisiał smętnie zmurszały Chrystus. Świece palące się u jego stóp rozświetlały upiornym blaskiem nagie, drewniane ciało ochlapane czerwoną, błyszczącą farbą, która miała najwyraźniej symbolizować płynącą z rozciętego boku krew. Autor chyba jednak zbyt obficie użył farby, praktycznie okrywając pół rzeźby szkarłatem. Po bokach stały poprzewracane i częściowo uprzątnięte ławy wśród których walały się prowizoryczne posłania tutejszych Szczurów. Zwolna, niczym ćmy do światła, złomiarze zbierali się przy wysepkach jasności utworzonych ze świec i lamp. Jedna z grup siedząc wokół górniczej latarenki miarowo kołysała się na boki i mruczała jednostajnie monotonną melodii. Gdzieś w cieniu ktoś brzdękał na rozstrojonej gitarze.

Mutant o świńskim ryju doszedł do podwyższenia przed ołtarzem i usiadł na schodach, pokazując gościom kilka niskich ław. Gdy praktycznie wszyscy usiedli zaczął:
- Jak już mówiłem jestem Matgulf - prowadzę tą niewielką społeczność przez mrok atomowych otchłani ku światłu wiekuistemu. W Antonito każdy może znaleźć schronienie i spoczynek. Każdy też jeśłi tylko chce moze dołączyć do nas, pracując ku chwale Królestwa Niebieskiego na tym padole. - Kilku obdartusów nieśmiało przysunęło się bliżej swojego wodza i grupki nieznajomych.
-Nie jesteśmy już słabym zagubionym plemieniem, Oczy Boga z łaską spoczywają na naszej społeczności zsyłając nam dary, które pozwalają nam trwać w jedności i sile- groteskowa twarz stwora zdawała się pałać narastającym uniesieniem. Z ciemności słychać było coraz głośniejsze śpiewy. Dało się nawet zrozumieć całe wersy:

"I staniemy się pasterzami
Na Twoją Panie Chwałę
Od Ciebie pochodzi moc nasza.
Twoją wypełniamy wolę,
Do Ciebie kierujemy swe kroki,
By u Twego zasiąść tronu"

- Z dzieła i stworzenia Bożego czerpiemy naszą siłę...In Nomine Patris et Fili, et Spiritus Sancti ... - dokończył półgłosem Matgulf, a deszcz z pełną siłą zaczął walić o mury kościoła. Strugi deszczu wpadały przez rozbite okna zalewając cześć posadzki wodą.

Zmutowany pasterz spojrzał na drużynę Vasqomba i poprosił:
-Opowiedzcie mi swoją historię podróżnicy, zaraz moi bracia przyniosą poczęstunek i wniosą koksowniki byśmy mogli ogrzać nasze ciała - .
Zdezorientowany handlarz zaczął powoli opowiadać, skąd zmierzała jego karawana i co mniej wiecej przewozi. Był jednak bardzo ostrożny w doborze słów i nie zdradza żadnych szczegółów względem własnych towarów, ale także dalszej podróży.

Znudzeni Daytonowie rozmawiali w kącie z rodzeństwem Cox. Pyro z Rocketem trzymali się z tyłu głównej grupy, starajac się nie zbliżać ani do tutejszych ludzi, ani do zmutowanych pomocników, którzy kulejąc wnosili dwa spore koksowniki. Czerwonoskóry szaman usiadł na jednej z ław i wyciągnął skręta, po chwili rozszedł się w około mdlący zapach ziela.

MJ i Sky znudzonym wzrokiem spoglądały po odrapanych ścianach kościoła, ledwo rozpoznając łuszczące się freski i obrazy świętych. Po chwili z niepokojem spojrzały na skupioną i czujną twarz Manniego. Metys rozglądał się w koło wciągając głęboko powietrze w płuca.
Dopiero po chwili kobiety zauważyły, że od grupy musiał odłączyć się Jedediasz, gdyż nigdzie go nie było widać. Zdały sobie również sprawę, że zapach indiańskich ziół mieszał się wonią pieczonego gdzieś, zapewne w części zakrystii mięsa...

Job sunał cicho wśród cieni kolumn, unikając światła lamp. Odbił od głównej nawy i ruszył jedną z odnóg, która zapewne prowadziła niegdyś do zakrystii lub kapliczki. Słyszał nikłe odgłosy rąbania, towarzyszący dźwiękowi zapach i bulgotanie, świadczyły, że gdzieś w pobliżu musiała znajdować się kuchnia.
Mężczyzna wolna ręką pogładził wychudły brzuch, mając nadzieje, ze może wreszcie uda mu się zjeść jakiś porządny posiłek.
Przeszedłszy jeszcze kilka metrów zobaczył światło bijące z niewielkiego pomieszczenia. Intensywny zapach wydobywający się z tego miejsca przekonał go już ostatecznie, że oto trafił do kuchni. Jedediasz uśmiechnął się półgębkiem i wychylił się zza framugi, masywnych, lecz otwartych drzwi. To co zobaczył wewnątrz sprawiło jednak, że uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy...
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline