Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2009, 20:04   #150
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Thimoty błyskawicznie pochylił się, co wywołało serie bolesnych ukłuć wzdłuż kręgosłupa, łapiąc sunący po posadzce automat. Stwór zaryczał i wyciągnął przed siebie wielką błotnistą rękę, która wydłużyła się w tak piorunującym tempie, że Rangers w ostatnim ułamku sekundy zdążył przewrócić się na lewy bok co uratowało mu życie. Pociągnął za spust.

Dziesiątki śmiertelnych pocisków, wzmocnionych krwią Wiedźmy, poszybowało w kierunku cielska pajaca, wbijając się w nie bardzo głęboko. Strzała wystrzelona przez Dagatę tylko jeszcze wzmocniła efekt. Na ciele golema zaczęły pojawiać się plamy wysuszonej tkanki, które raz za razem kruszyły się odpadając od ciała. Potwór wydał z siebie dźwięk po raz ostatni, lecz przypominało to raczej przepełniony strachem skrzek niż ryk, po czym padł na ziemie, krusząc się na kawałeczki.

W tym samym niemal momencie we wskazanej wcześniej tubie rozbłysł portal, a lustro, które miała ze sobą Lorelei odpowiedziało na wezwanie. Obdarzona czuła jak magiczny przedmiot drga próbując dopasować się do częstotliwości otworzonego przejścia. Nagle kolorowa brama międzywymiarowa, przygasła żeby po chwili powiększyć się i zmienić swą barwę na smolistą czerń, jednocześnie się stabilizując. Tylko dokąd prowadził ten portal?

- Musicie się pośpieszyć! – wrzasnął zdenerwowany Shiffer poganiając wszystkich nerwowymi gestami rąk. Jego wcześniejszego zawołania nikt zdawał się nie usłyszeć, lecz on nie dbał już o to. Twarz naukowca przedstawiała teraz oblicze człowieka pogodzonego ze swym losem.

Tymczasem Jestem robił co mógł w nowej postaci żeby pomóc Lodowej Róży z dwójką uwolnionych zakładników. Zagrożenie ze strony wielkiego pajaca zostało najwyraźniej zażegnane, ale ucieczka nadal pozostawała jedynym rozwiązaniem. Przytaszczyli, bo nie dało się tego inaczej określić, Nigela i Rudowłosą tuż przed otworzony portal.

Wiedźma pomagała obolałemu żołnierzowi iść powoli, a silny ból z okolic brzucha mężczyzny świadczył o uszkodzonych żebrach. Najdziwniejsze, że nie przejmował się tym. Jego świadomość wypierała bodźce fizyczne skupiając się na niezwykłym uczuciu, jakie przed kilkoma minutami doświadczył. Pierścień, a wraz z nim ukryty w jego ciele pasożyt wołali do niego cichutkim głosem: „Użyj nas. Popatrz ile wokół ciebie istot, a każda z nich czegoś się boi, o tak. Użyj nas, będzie zabawa…”. Dagata nie słyszała tych szatańskich podszeptów, lecz musiała coraz bardziej zdawać sobie sprawę, czym była w istocie moc Thimotiego.

Byli znowu wszyscy razem, znowu poranieni, jednak czy można było ich nazwać zwycięzcami?

- Przełaźcie przed ten portal do cho… – po raz kolejny Mercurius wrzasnął, lecz przerwał w połowie zdania. – Uciekajcie, to znowu się odradza! Ja dopilnuję żeby to nie przelazło za nami

Kilkanaście metrów dalej zaschnięte kawałki pajaca, zaczęły łączyć się na powrót w jedną całość. Nie dało się tego zabić, pech chciał, że natrafili na jeden z bardziej udanych okazów, jakie wyhodowała w swym szaleństwie Verta.

Najpierw wpakowali Nigela do środka przejścia, a kiedy Rudowłosa również miała zostać tam „wrzucona” spojrzenia jej i Shiffera spotkały się, a jej świadomość na moment wróciła. Byli do siebie podobni, oboje byli naukowcami, oboje poświęcili swoje życie tworząc wynalazki. Rozumieli się bez słów. Błagalnym wzrokiem kobieta zdawała się krzyczeć: „Zadbaj o mój dom.” Jej ciało zniknęło w czarnej otchłani. Karolinka, Jestem, Lorelei, Thimoty, a na końcu teleportowała się Dagata, która zdawała sobie sprawę z faktu, iż już więcej nie zobaczy Mercurius. Ktoś musiał zostać. Po prostu kolejna niezbędna ofiara została poniesiona…


MIĘDZY ŚWIATAMI

Dagata, Jestem, Lorelei, Thimoty

Nie byli na żadnym planie i każdy czuł to instynktownie. Byli w małej, niemal nieistniejącej szczelinie, jaka oddzielała każde z uniwersum. W strefie między światami. Nie powinno istnieć tu jakiekolwiek życie, nie powinno nic tu istnieć. Jednak istniało.

Zostali rozrzuceni po kamiennych ulicach miejsca, które przypominało niewielkie stare miasteczko. Samotni. Odosobnieni. Nikomu nic nie dolegało. Tylko oni, puste ulice i przejmująca cisza.

Domu wokół nich z pozoru wyglądały jakby zapraszały do siebie nowoprzybyłych. Były ładne, zadbane, jednakże czuć od nich było czymś obcym i niebezpiecznym. Ktoś w nich mieszkał i teraz obserwował bohaterów ze swych okiennic. Cienie.

Chodźcie, pobawcie się ze mną. Nadchodzi pora wielkiej zabawy…

Cichy szept przywoływał ich…nie. On nakazywał im udanie się właściwą drogą.

Kto się nie bawi ten trup. Wybierzcie właściwie…


W tym miejscu nie płynął czas, więc ciężko powiedzieć jak długo to zajęło, lecz w końcu wszyscy zebrali się wokół jednego domu, obrośniętego zielonym bluszczem. Wszyscy oczywiście oprócz Shiffera. To z wnętrza tego budynku ktoś ich nawoływał.


Wejdźcie. Pobawcie się ze mną. Przygotowałem iście diabelską grę…
 
mataichi jest offline