Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2009, 18:23   #512
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
powrót z Fangorn

Zaczęliście kombinować. Mroczni Bogowie patrząc gdzieś z głębi 333 piekła drapali się po Mgłach i zachodzili w głowę, co też takiego się stało, że nagle było więcej chętnych do umierania i zawalenia zadania, niż do przeżycia i otrzymania Dusz. Ponieważ Stwórca za wygranie sprawy otrzymywał 2 Dusze, a jego współpracowników również było dwóch, wypadło w sumie 3 osoby na 2 Dusze. Do tego jeden z pomocników nikczemnika miał zginąć, tracąc jedną Duszę. Chaos był w głębokim szoku, ale po raz kolejny - pod jeszcze głębszym wrażeniem wyobraźni istot żywych.

Uzjel, podzielając poniekąd mimowolnie już filozofię Chaosu, stanął po drugiej stronie barykady, broniąc do końca tego, za co walczył. Niewiele już było do ratowania z udanych prób w zeszłych zadaniach. Chyba mało komu poza rycerzem zależało na wygranej. Wiedział o tym, mimo to walczył, sam, jeden. Robił co mógł, by wyprowadzić zadanie na prostą. Niestety zbyt wiele osób zamierzało owy pozytywny bieg wydarzeń wypaczyć. I nie chodziło tu o sam Chaos, Światło też przecierało w szoku oczy, obserwując wyczyny Samaela, Barbaka i Kall`eha. Największym zdumieniem był fakt, że to akurat Uzjel - ktoś TAKI, i Dirith the drow, stanęli po stronie tych walczących o to, za co wszyscy wspólnie wcześniej przelewali krew. Drowowi oczywiście nie uśmiechało się umierać i ratował głównie swoje życie; mimo to, nawet dla niego zabawne były drużynowe utarczki.

Uzjel; Nagle dotarło do ciebie, że Nizzre odeszła. Że nie wróci. Kiedy zauważyłeś, jak i drow odchodzi w las, zdałeś sobie sprawę, że i jego zapewne już nie zobaczysz. Poczułeś się nagle jakiś taki... opuszczony. Sam jeden przeciwko upartej reszcie. Co ciekawe, nie myślałeś teraz o niech jako o orkach, półelfach, elfach, wilkołakach, dwarfach. Myślałeś o nich jako o skupiskach energii, uczuć i myśli. Czułeś do nich swoistą urazę i gniew. Nie rozumiałeś tego uczucia, ale żelazna rękawica niemalże sama poruszała się, zaciskając z chrupotem palce w pięść, a cały twój umysł wypełniony był przekonaniem, że trzeba coś z tym zrobić. Nie czułeś złości, żądzy krwi, woli zabijania, nienawiści - czułeś po prostu, że mógłbyś... że ktoś... że Pan zbroi... że ty... że jednym szeptem.... że Legion z głębi piekieł...
Otrząsnąłeś się. Słowa Barbaka były dla ciebie absolutnie niezrozumiałe.

Szamil ruszył na Dachy. Dwarf stanął znów u jego boku, tym razem demonstracyjnie ze swą Bestią. Zachowałeś spokój. Pan Zbroi, zbroja, Twój Umysł - wszystko przekonywało cię, że nie musisz być nie-spokojny. Że nic ci nie grozi. Nie ma zagrożenia. Rzucałeś iluzję za iluzją, próbując opanować sytuację bezkrwawo. Wszystko działo się szybko. Przeciwnicy byli uparci, a ty byłeś zmęczony. Dałeś radę z Barbakiem i Kall`ehem, ale przebicie się przez ich umysły zmęczyło cię na tyle, że miałeś złe przeczucie...

* * *
- Pozwól mi.
Czarnowłosy mężczyzna z niezadowoleniem spojrzał na Beritha.
- Zadam im cios, zniszczę Samaela, a ty sprawdzisz, jak bardzo uparty jest Uzjel.
- Uważasz, że nie zasłużył na wygraną? – mruknął czarnowłosy.
- I o to chodzi – uśmiechnął się Berith. – This is Chaos!...
- On się nie podda. Nie muszę tego sprawdzać, wiem o tym.
- Nie wytrzyma.
- Wytrzyma. Tylko twój syn jest taki – prychnął czarnowłosy.
- Jaki? – syknął Berith.
- Taki Jak Ty.
- Czyli jaki?
Mężczyzna sięgnął po swój miecz. Berith cofnął się o krok.
- Właśnie taki – prychnął czarnowłosy. – Szybko... zmienia... zdanie.
* * *

Samael idąc po Dachach co raz to słyszał inne wskazówki. Ork kombinował, dwarf kombinował, najpierw gadali tak samo, potem inaczej, potem znów tak samo, a w tle rozbrzmiewało dziwne echo. Półdemon wyostrzył swoje demoniczne zmysły, co przyszło mu zadziwiająco dobrze pomimo kontuzji obu rąk, która była równie upierdliwa, co wnerwiająca. Uzjel miał bardzo silną aurę. Berithowe wsparcie z ledwością dało sobie radę zmęczeniu rycerza. Tak mało brakowało...

Samael; Zboczyłeś z wyznaczonej trasy i grunt dosłownie zniknął ci naraz spod nóg. Poczułeś że spadasz, a raczej że coś cię wciąga. To było dziwne uczucie, jakbyś spadał, a jednocześnie jakby coś usiłowało porwać cię w górę. Rozerwany między dwoma niesamowitymi siłami, straciłeś gwałtownie przytomność, zmysły zgasły, usłyszałeś jeszcze tylko dziwny huk, i nie czując nic, zasnąłeś.

Wszyscy; Szamil naraz zniknął wam z oczu. W kolejnej sekundzie oślepił was ten upierdliwy błysk teleportacji.



Odzyskaliście wzrok, słuch. Oszołomieni po teleportacji, rejestrowaliście powoli harmider małego miasteczka.
Wróciliście. Przed wami karczma, tyle, że nie stoi już ona w lesie, a w środku miasteczka! Wokół snuje się mnóstwo ludzi i nie-ludzi. Wydają się nawet nieszczególnie zdumieni waszym nagłym pojawieniem się na środku ulicy.

Milano Streets by ~dgkncglyn on deviantART

Mieszczanie, kupcy, robotnicy, podejrzane typki, dzieciaki, przekupki, żebracy, wojownicy, magowie... łaziło tu dosłownie wszystko. Elfy, dwarfy, koboldy. W zbrojach i pół nago. Grupkami i pojedynczo. Jedni zagubieni, inni wyraźnie wiedzieli czego chcą. Tacy jak wy i zwykłe twory tego miejsca.

Streets of Spinecastle by *chriss2d on deviantART

Wokół prócz psów, kotów, kur, kaczek, osłów i koni, krążyły Bestie, małe i duże, kolorowe i szare. Miasteczko tętniło życiem i było zdecydowanie zabiegane. Chaosik. Wąskie uliczki tętniły nie-życiem, jak stwierdziliście oceniając negatywnie grupki podejrzanych typków kręcących się w okolicy.

Nankin Town by ~tensai-riot on deviantART

‘Ludzi’ było mnóstwo, łazili, biegali, snuli się. Wpychali się pomiędzy was, próbując przejść ulicą. Niemalże zgubiliście siebie nawzajem, choć staliście tuż obok towarzyszów.

crowded streets by ~katherina-alice on deviantART

Obok pojawił się Szamil. Szamil, żywy. Nadal z klątwą na obu ramionach. Każdy z was zresztą zachował klątwę, jaką załapał. Isendir nadal leżał na środku drogi, także sparaliżowany. Ktoś przechodząc opieprzył go, żeby się nie rozkładał na środku ulicy. Satem też leżał, ale strategicznie, przy latarni, naturalnej osłonie przed napierającym tłumem. Chociaż ktoś spytał, ile chcecie za tę wilczą skórę przed kominek.

Nie było z wami drowa. Nie było Nizzre.

Przed drzwiami karczmy stała krótka kolejka. Ludzie nie mogli dopchać się do środka, takie tłumy. Zajrzeliście do karczmy przez okna. O cholipa, ani milimetra miejsca!

Kicking Back by *RalphHorsley on deviantART
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline