Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-08-2009, 21:31   #511
eTo
 
eTo's Avatar
 
Reputacja: 1 eTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputację
Likantrop w miaę spokojnie obserwował sytuację na drugiej stronie dachów. Jednakże reszta drużyny najwyraźniej nie zamierzała się śpieszyć, jeśli wogóle zamierzała kiedyś przez dachy przejść. Chwilę później prowadzący już zamierzali walczyć. Dirith nie słyszał jednak o co poszło, jednak cała sytuacja wydawała sie dla niego śmieszna.
~ Rasy poślednie.. ~ pomyślał z rozbawieniem. ~ ..założę się, że żaden nie zada nawet połowy ciosu. ~ dokończył myśl, po czym zaśmiał się w duchu.
A po drugiej stronie dachów, jak drużyna stała, tak stała. Ni to walczą ze sobą, ni to rozmawiają, w zasadzie to niewiadomo co robią. Za to Dirith zaczynał się dowiadywać, że od opierania się o kulę zaczyna go boleć ręka..

Lecz Dirith nie zdążył sie tym zirytować, gdyż usłyszal dziwny szme dochodzący z lasu. Obrócił głowę, i uważnie przeczesal teren lasu. Wszystko wyglądało tak jak wyglądać powinno, spokojnie żadnych nienaturalnych przedmiotów, praktycznie żadnego rucho poza liściami pouszanymi niewielkimi powiewami wiatru.
Drow spokojnie odwrócił z powrotem głowę w stronę drużyny. Niemalże natychmiast usłyszał kolejny szelest. Tym razem odwrócił się gwałtownie w stronę lasu, a podczas obrotu zmienił tryb widzenia na infrawizję. Niestety jasno świecące słońce nie ułatwiało zadania, dlatego Diith przymróżył oczy i uważnie zaczął się przyglądać praktycznie każdemu wzorowi ciepła jaki zobaczył szukając chociażby najdrobniejszego podejrzanego szczegółu.
Żaden ze wzorów ciepła nie wydawał się odejrzany, lecz mimo to drow wiedział, że coś tam musi być i może się ukrywać za czymś. Dirith po prostu był pewien, że ktoś go obserwuje. Nadal nic. Żadnego ruchu, żadnego kolejnego szmeru przebijającego się przez szum lasu. Nic.

.................................................. .................................................. .....czyjeś schowana sylwetka.. najprawdopodobniej drowa.. W tym momęcie przez głowę Diritha jak strzała przeleciało kilka myśli. jednak nie było ani chwili do zastanawiania się. Przyczajony drow zaczął uciekać gdy tylko spoczęły na nim oczy Diritha. Nie czekając zatem na nic więcej likantrop ruszył za nim przechodząc jednocześnie do normalnego widzenia.
Oczywiście było by to zbyt proste i przyjemne gdyby Dirith spokojnie sobie gonił niedoszłego napastnika, czy Chaos wie kogo nie napotukając na różnorakiej maści i krzaczory z kolcami różnowodnej wielkości lub gęstwiny. Jakby to bieganie o kuli było zbyt proste. Do tego ścigany cwaniak uciekał używając obydwu nóg więc szubko zyskał przwagę.
Była to na tyle duża przewaga, iż pogoń szybko zmieniła się w tropienie podejrzanego osobnika. Jeszcze przez chwilę likantop miał nadzieję na to, że uciekający drow będzie miał na tyle odwagi żeby stanąć z nim w twarzą w twarz, jednak po kolejnej seri krzaków pojawiła się myśl, że to kolejny tchórz z pośledniej rasy jaką w mniemaniu Diritha sa drowy.
Kilka kolejnych minut czegoć, co od biedy możnaby nazwać biegiem i likantrop dotarł do polany. Ucieszył się lekko, że nie ma na niej tych pzeklętych krzaków, lecz nie na długo, gdyż szybko stwierdził, że w takim stanie go nie dogoni, a nawet jeśli, to nie będzie w stanie zobić praktycznie niczego. Zatrzymał się zatem na polanie i ciężko opał się o imprrowizowaną kulę.
Mimo to zziajany drow rozglądał się szybko po polanie szukając jakiś śladów gonionego osobnika. Słysząc trzask nawet nie spoglądał w tamtą stronę, tylko natychmiast wyprostował się tak aby mógł samemu utrzymywać równowagę i chwycił za sejmitar, który wyjął gwałtownie z sykiem kiedy odwracał sie w prawą stronę. Odrazu ciął przy tym powietrze, przez co zachwiał się, i musiał wykonać kilka podskoków w miejscu żeby złapać równowagę. Przyjżał się szybko czającym się postaciom, zastanawiając po trochu co tu robi Nizzre. Nie to jednak było dla Diritha najważniejsze.
- A wy coście za jedni? - spytał nadal dysząc.
Nieznajomi spojrzeli na srebrnowłosego maga odzianego w drogie, kolorowe szaty. On z kolei wymienił krótkie, porozumiewawcze spojrzenia z Nizzre.
- Nie jesteśmy wrogami - mag odparł miękkim, łagodnym głosem bez emocji.
- Widzieliście to jakiegoś drowa?
Znów spojrzeli po sobie.
- Widzieliśmy, ale już go tu nie ma - odparł mag.
- Gdzie? jak on wyglądał? - Dirith dopytywał dalej mimo jasnego przekazu płynącego ze słów maga.
- Niedaleko stąd stoczyliśmy z nim małą... wymianę argumentów za i przeciw życiu po śmierci. Jak wyglądał? Jak opalony, garbaty psychol.
Likantrop słysząc opis mimowolnie zacisnął chwyt najmocniej jak potrafił, aż czarna skóra pobielała, a białe tęczówki oczy zwęziły się maksymalnie. Widać w nich było czystą wściekłość.
- Gdzie on jest!? - rzucił wściekle przez niemal zaciśnięte kurczowo szczęki po czym niemalże dosłownie warcząc pod nosem.
- Nie wiemy. Teraz może być wszędzie tam, gdzie był wcześniej. Szukasz go? Może ci to zająć trochę czasu - skinął wymownie na wiszącą bezwładnie nogę.
- Powiedzmy że tak. Tym razem się wymknął, ale to nie zmienia faktu, że bez ręki i nogi jak go dorwe to wypatrosze. - rzucił zimno po czym rozluźnił się nieco myślą, że najprawdopodobniej poszukiwany przez niego drow nieżyje.
Spojrzał jeszcze raz na pozostałych członków napotkanej drużyny przygladając sie im.
- A skoro i tak już zauważyłeś noge, to nie masz przepadkiem czgoś żeby się pozbyć tego cholernego problemu? - zapytał bardziej z ciekawości uśmiechając się przy tym lekko.
Gate znów wnikliwie spojrzał na wytatuowanego drowa.
- A kto pyta? - uśmiechnął się.
- Ktoś kto by potrzebował takiego leku. - rzucił szybko nie chcąc jeszcze zdradzać swojego imienia, po czym szybko zadął kolejne pytanie.
- To może chociaz wiecie gdzie i jak je dostać? -
- Może... - odparł mag.
Tym razem to na twarzy mrocznego elfa pojawił się uśmiech.
 
eTo jest offline  
Stary 20-08-2009, 18:23   #512
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
powrót z Fangorn

Zaczęliście kombinować. Mroczni Bogowie patrząc gdzieś z głębi 333 piekła drapali się po Mgłach i zachodzili w głowę, co też takiego się stało, że nagle było więcej chętnych do umierania i zawalenia zadania, niż do przeżycia i otrzymania Dusz. Ponieważ Stwórca za wygranie sprawy otrzymywał 2 Dusze, a jego współpracowników również było dwóch, wypadło w sumie 3 osoby na 2 Dusze. Do tego jeden z pomocników nikczemnika miał zginąć, tracąc jedną Duszę. Chaos był w głębokim szoku, ale po raz kolejny - pod jeszcze głębszym wrażeniem wyobraźni istot żywych.

Uzjel, podzielając poniekąd mimowolnie już filozofię Chaosu, stanął po drugiej stronie barykady, broniąc do końca tego, za co walczył. Niewiele już było do ratowania z udanych prób w zeszłych zadaniach. Chyba mało komu poza rycerzem zależało na wygranej. Wiedział o tym, mimo to walczył, sam, jeden. Robił co mógł, by wyprowadzić zadanie na prostą. Niestety zbyt wiele osób zamierzało owy pozytywny bieg wydarzeń wypaczyć. I nie chodziło tu o sam Chaos, Światło też przecierało w szoku oczy, obserwując wyczyny Samaela, Barbaka i Kall`eha. Największym zdumieniem był fakt, że to akurat Uzjel - ktoś TAKI, i Dirith the drow, stanęli po stronie tych walczących o to, za co wszyscy wspólnie wcześniej przelewali krew. Drowowi oczywiście nie uśmiechało się umierać i ratował głównie swoje życie; mimo to, nawet dla niego zabawne były drużynowe utarczki.

Uzjel; Nagle dotarło do ciebie, że Nizzre odeszła. Że nie wróci. Kiedy zauważyłeś, jak i drow odchodzi w las, zdałeś sobie sprawę, że i jego zapewne już nie zobaczysz. Poczułeś się nagle jakiś taki... opuszczony. Sam jeden przeciwko upartej reszcie. Co ciekawe, nie myślałeś teraz o niech jako o orkach, półelfach, elfach, wilkołakach, dwarfach. Myślałeś o nich jako o skupiskach energii, uczuć i myśli. Czułeś do nich swoistą urazę i gniew. Nie rozumiałeś tego uczucia, ale żelazna rękawica niemalże sama poruszała się, zaciskając z chrupotem palce w pięść, a cały twój umysł wypełniony był przekonaniem, że trzeba coś z tym zrobić. Nie czułeś złości, żądzy krwi, woli zabijania, nienawiści - czułeś po prostu, że mógłbyś... że ktoś... że Pan zbroi... że ty... że jednym szeptem.... że Legion z głębi piekieł...
Otrząsnąłeś się. Słowa Barbaka były dla ciebie absolutnie niezrozumiałe.

Szamil ruszył na Dachy. Dwarf stanął znów u jego boku, tym razem demonstracyjnie ze swą Bestią. Zachowałeś spokój. Pan Zbroi, zbroja, Twój Umysł - wszystko przekonywało cię, że nie musisz być nie-spokojny. Że nic ci nie grozi. Nie ma zagrożenia. Rzucałeś iluzję za iluzją, próbując opanować sytuację bezkrwawo. Wszystko działo się szybko. Przeciwnicy byli uparci, a ty byłeś zmęczony. Dałeś radę z Barbakiem i Kall`ehem, ale przebicie się przez ich umysły zmęczyło cię na tyle, że miałeś złe przeczucie...

* * *
- Pozwól mi.
Czarnowłosy mężczyzna z niezadowoleniem spojrzał na Beritha.
- Zadam im cios, zniszczę Samaela, a ty sprawdzisz, jak bardzo uparty jest Uzjel.
- Uważasz, że nie zasłużył na wygraną? – mruknął czarnowłosy.
- I o to chodzi – uśmiechnął się Berith. – This is Chaos!...
- On się nie podda. Nie muszę tego sprawdzać, wiem o tym.
- Nie wytrzyma.
- Wytrzyma. Tylko twój syn jest taki – prychnął czarnowłosy.
- Jaki? – syknął Berith.
- Taki Jak Ty.
- Czyli jaki?
Mężczyzna sięgnął po swój miecz. Berith cofnął się o krok.
- Właśnie taki – prychnął czarnowłosy. – Szybko... zmienia... zdanie.
* * *

Samael idąc po Dachach co raz to słyszał inne wskazówki. Ork kombinował, dwarf kombinował, najpierw gadali tak samo, potem inaczej, potem znów tak samo, a w tle rozbrzmiewało dziwne echo. Półdemon wyostrzył swoje demoniczne zmysły, co przyszło mu zadziwiająco dobrze pomimo kontuzji obu rąk, która była równie upierdliwa, co wnerwiająca. Uzjel miał bardzo silną aurę. Berithowe wsparcie z ledwością dało sobie radę zmęczeniu rycerza. Tak mało brakowało...

Samael; Zboczyłeś z wyznaczonej trasy i grunt dosłownie zniknął ci naraz spod nóg. Poczułeś że spadasz, a raczej że coś cię wciąga. To było dziwne uczucie, jakbyś spadał, a jednocześnie jakby coś usiłowało porwać cię w górę. Rozerwany między dwoma niesamowitymi siłami, straciłeś gwałtownie przytomność, zmysły zgasły, usłyszałeś jeszcze tylko dziwny huk, i nie czując nic, zasnąłeś.

Wszyscy; Szamil naraz zniknął wam z oczu. W kolejnej sekundzie oślepił was ten upierdliwy błysk teleportacji.



Odzyskaliście wzrok, słuch. Oszołomieni po teleportacji, rejestrowaliście powoli harmider małego miasteczka.
Wróciliście. Przed wami karczma, tyle, że nie stoi już ona w lesie, a w środku miasteczka! Wokół snuje się mnóstwo ludzi i nie-ludzi. Wydają się nawet nieszczególnie zdumieni waszym nagłym pojawieniem się na środku ulicy.

Milano Streets by ~dgkncglyn on deviantART

Mieszczanie, kupcy, robotnicy, podejrzane typki, dzieciaki, przekupki, żebracy, wojownicy, magowie... łaziło tu dosłownie wszystko. Elfy, dwarfy, koboldy. W zbrojach i pół nago. Grupkami i pojedynczo. Jedni zagubieni, inni wyraźnie wiedzieli czego chcą. Tacy jak wy i zwykłe twory tego miejsca.

Streets of Spinecastle by *chriss2d on deviantART

Wokół prócz psów, kotów, kur, kaczek, osłów i koni, krążyły Bestie, małe i duże, kolorowe i szare. Miasteczko tętniło życiem i było zdecydowanie zabiegane. Chaosik. Wąskie uliczki tętniły nie-życiem, jak stwierdziliście oceniając negatywnie grupki podejrzanych typków kręcących się w okolicy.

Nankin Town by ~tensai-riot on deviantART

‘Ludzi’ było mnóstwo, łazili, biegali, snuli się. Wpychali się pomiędzy was, próbując przejść ulicą. Niemalże zgubiliście siebie nawzajem, choć staliście tuż obok towarzyszów.

crowded streets by ~katherina-alice on deviantART

Obok pojawił się Szamil. Szamil, żywy. Nadal z klątwą na obu ramionach. Każdy z was zresztą zachował klątwę, jaką załapał. Isendir nadal leżał na środku drogi, także sparaliżowany. Ktoś przechodząc opieprzył go, żeby się nie rozkładał na środku ulicy. Satem też leżał, ale strategicznie, przy latarni, naturalnej osłonie przed napierającym tłumem. Chociaż ktoś spytał, ile chcecie za tę wilczą skórę przed kominek.

Nie było z wami drowa. Nie było Nizzre.

Przed drzwiami karczmy stała krótka kolejka. Ludzie nie mogli dopchać się do środka, takie tłumy. Zajrzeliście do karczmy przez okna. O cholipa, ani milimetra miejsca!

Kicking Back by *RalphHorsley on deviantART
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 20-08-2009, 20:49   #513
 
Kejsi2's Avatar
 
Reputacja: 1 Kejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputację
Wrzuta.pl - Within Temptation - Pale

Przyszedł.
Nizzre wpatrywała się w niego. Czy nie daleko zaszła ta cała gra...?
* * *
Był taki piękny... I taki młody! – pomyślała z rozpaczą, kiedy na niego patrzyła. Taki młody, a już zakuty w tę ciężką, zdobioną zbroję, jego dłonie już musiały dźwigać oręż. Te młodzieńcze, poharatane dłonie o kilkukrotnie już załamanych palcach mogłyby być takie piękne, gładkie, mogły nauczyć się tak delikatnie głaskać i przytulać, pomyślała. Miał taką przystojną twarz o subtelnych rysach, piękne, gęste włosy, niesamowite oczy pełne nie-młodzieńczej powagi i smutku. W tych oczach nie było nienawiści, ten drow był teraz sam, sam jeden, i zapomniał o tym, co wpajali mu inni, ich tu teraz nie było. Masowe opowieści o krwawej zemście i składane przysięgi nienawiści po grób ustąpiły miejsca jego własnym uczuciom, teraz, kiedy był sam, kiedy zrozumiał, że nikt za niego nie umrze. Ten piękny, młody drow nie chciał umierać. Bał się, widziała to w jego oczach. Wiedział, że jej nie pokona, wiedział, że musiał walczyć. Teraz, kiedy był sam, przestał jedynie rozumieć dlaczego musiał walczyć. Nie pojmował już, co jego śmierć da tym drowom, których tu nie było. Nie chciał wycofywać się i uciekać z pola walki, takiego rozwiązania jego duma nie dopuszczała, nie był tchórzem i nawet jeśli miał ruszyć do samobójczej walki, chciał zrobić to z godnością. Dlatego był smutny. Sam, opuszczony, zapomniany, mający zginąć na darmo, co teraz z goryczą odkrył. Przyglądała się mu, widząc to wszystko, co czuł, o czym myślał. Nie chciała go zabijać. Chciała żeby żył, chciała zobaczyć kiedyś szczery, beztroski uśmiech na jego ustach, błysk radości w jego pięknych oczach, chciała żeby jego dłonie nauczyły się przytulać i głaskać. Był taki młody, mógł jeszcze tego wszystkiego zaznać, mógł się nauczyć!...

* * *
Ten mroczny elf, Dirith, bardzo przypominał jej tamtego. I setki innych wojowników, którzy tak jak on przyszli do niej. Nie wiedział o przepowiedni. Nie wiedział, po co przyszedł.

On też mógłby... – pomyślała mimowolnie. – Mógłby zobaczyć, nauczyć się...!

Tak było za każdym razem. Tak było nawet z Isem, pomyślała ze zgrozą i rozpaczą. A nawet Isendir nie zobaczył Światła, które chciała im pokazać.

Ale Is nie wrócił. Nie przyszedł po nią. Czekała na niego. A on nie przyszedł.

Spojrzała na Gatenowhere, na resztę drużyny. Nie znała tego drowa zbyt dobrze. Nikogo tu nie znała, taka była prawda. Tych, których poznała nieco lepiej, wolała już nie znać. Czuła dziwną więź z tym drowem. Czuła, że i jemu wbili sztylet w plecy, tak jak jej. Tyle, że jemu bardziej dosłownie. Do tego złapał bardzo niemiłą klątwę. Wiedziała coś o klątwach.
- Nie przejmuj się – machnęła ręką na Gatenowhere. – Przekonają się co do ciebie.
Gate marudził i prowokował drowa by ten pokazał, co potrafi.
- Ej! – oburzyła się. – Nowe prawo w drużynie. JA tu jestem od testowania zdolności bojowych sexownych mrocznych elfów!
- Bojowych...? – zachichotał Deen.
- Nie ma potrzeby, abyśmy walczyli między sobą – odparł spokojnie Gate. – Sprawdzimy twoje umiejętności na polowaniu – uśmiechnął się uspokajająco do drowa.
Nizzre wpatrywała się w mrocznego elfa. Był zły, wiedziała. Był taki piękny od tego. Aż się zaczerwieniła na policzkach.
- Nie wiem, czego chciał od ciebie ten „garbaty psychol”, ani dlaczego dołączyłeś do tamtej drużyny – skinęła w kierunku Dachów i miejsca, gdzie została reszta. – Nie wiem, czego poszukujesz, Dusz, zemsty, spokoju...? Ale proszę. Chodź ze mną – wypowiedziała te słowa z dziwną powagą. – Mam nadzieję, że to znajdziesz. Chętnie pomogę ci szukać. Łącznie z szukaniem leku na klątwę – skinęła na jego nogę i spytała z wahaniem i troską. – Boli?
Zerknęła na resztę drużyny.
- Tacy Jak My służą Krukowi, Dirith – powiedziała poważnie. – Zdobywamy dla niego Dusze.
Pokazała mu swój pajęczy tatuaż na ręce.
- Wszyscy noszą tatuaże. Ty już.... hmmm masz, całkiem niezłe – zauważyła białe wzory na ciele mrocznego elfa. – Tym lepiej, zatuszują ten!
- Nie obwiązują nas prawa zadań z Miejsc – dodał Gate. – I możemy się swobodniej między nimi przemieszczać. Teraz jednak powinniśmy udać się pod karczmę. Zdobyliśmy tu nieco łupów, wynosimy się, zanim ofiara powróci z niemiłym wsparciem.
Drow spytał jak dotrzeć do karczmy.
- Kruku!... – zawołała.
Gate wyjął coś z kieszeni i trzymając to w dłoniach, szeptał coś w skupieniu, jakby się modlił. Wokół niego pojawiła się fioletowawa poświata. Deen, Vari i Rin podeszli w jej zasięg. Nizzre także.
- Chodź – zaprosiła wesoło mrocznego elfa. – Tak dotrzemy na miejsce.
 
__________________
"Bóg stworzył świat. Szatan zobaczył, że świat jest dobry i zaniepokoił się trochę. Bóg stworzył człowieka. Szatan uśmiechnął się, machnał ręką i rzekł do siebie: eee spoko, będzie dobrze!" - Almena wyjaśnia drużynie stworzenie świata....:D
Kejsi2 jest offline  
Stary 21-08-2009, 13:55   #514
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Udało się, zwyciężył! Stali teraz przed karczmą tylko, że dziwnym trafem na około wyrosło miasto i to gęsto zaludnione.
"Najpierw była pusta karczma, potem karczma z gośćmi a teraz całe miasto. Ciekawe ile lat upływa w tym miejscu między naszymi wizytami."
Samael popatrzył po drużynie.
-Wypada podziękować. Dzięki Kalleh, nagroda Ciebie nie minie. Uzjel... Wiedziałem, że tylko demon może zrozumieć demona, gdyby nie Twoje iluzje byłoby ciężko. A tak...
Półdemon uśmiechnął się w stronę rycerza.
-Jeszcze raz dzięki za pomoc.
Następnie, już bez uśmiechu zwrócił się do Barbaka.
-Wybacz... Nikt nas nie poradzi nic na to kim jest.
-Dobra ferajna! Nie wiem jak Wy ale ja chce maksymalnie wykorzystać czas, który tu spędzimy. I bez obrazy ale bez Was, żaden z Was nie jest długonogą elfką więc nie jest kimś z kim chciałbym spędzać wolny czas. Jakbyście mnie potrzebowali idę do świątyni Paladine a potem... Potem poszukam lekarstwa na zbyt długie, samotne włóczenie się po lasach i gościńcach. Do zobaczenia w następnym miejscu.
Półdemon odwrócił się do wszystkich tyłem i postąpił kilka kroków, przystanął jednak jakby o czymś sobie przypomniał.
-Barbak idziesz się pomodlić? Jak tak to weź Isa, może też potrzebuje pociechy duchowej. Naturalnie jeśli chce.
Nie patrząc już na resztę zniknął w tłumie. Zaczepił jakiegoś przechodnia i spytał go o drogę do świątyni Paladine.
Bezwładność rąk była irytująca ale bezustanne komentowanie i ocenianie przez światło i chaos było jeszcze gorsze. Jak można oceniać nie znając wszystkich faktów? Tak robią tylko rasy niższe.
Mimo to ciężko było im się przeciwstawić, Samael słyszał o dwóch takich, którzy zrobili na złość Fioletowi i Bieli, obaj umarli. Półelf mimo zbieżnych celów z martwą dwójką nie miał zamiaru się na nich wzorować. Pierwszy był imiennikiem Barbaka i ork się już na nim wzorował. Z resztę orczy paladyni raczej mają mało autorytetów do naśladowania i co drugi z nich nosił imię Barbaka. O drugim Samael mało wiedział. Coś mu kojarzyło się, że nie miał kija i ptaka oraz był druidem. Szamil nie narzekał na swoje członki (no chwilowo na ręce, ale to chwilowo, przynajmniej miał taką nadzieję) a zamiłowań do zieleni pod żadną postacią nie miał. Może to i lepiej na nikim się nie wzorować, nie wpasowywać się w schematy? Okaże się, już niedługo.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 21-08-2009 o 14:02.
Szarlej jest offline  
Stary 21-08-2009, 18:02   #515
eTo
 
eTo's Avatar
 
Reputacja: 1 eTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputacjęeTo ma wspaniałą reputację
- Morze jest podobno głębokie i szerokie. - zaśmiał się lekko likntrop, po czym przeszedł do sedna sprawy.
- Więc od czego zależy odpowiedź?
- Od tego, kto pyta - ponowił spokojnym głosem bez emocji mag.
Sposób w jaki mówił był bardzo specyficzny. Ten miękki, łagodny głos, ta tonacja, całkowicie pozbawiona uczuć i... życia?
- Zatem ile kosztują te informacje?
Mag spojrzał mrocznemu elfowi litościwie w oczy.
- Myślisz, że cię stać? - spytał wyzywająco.
- Gate... - szepnęła upominająco Nizzre. - Odpuść.
Mag skinął głową, zamilkł. Nizzre spojrzała na ciebie swym jedynym, zielonym ślepiem, poprawiając ręką czarną opaskę na drugim oku.
- Gatenowhere miał na myli, że chętnie cię wesprzemy... jeśli jesteś Taki Jak My. Jeśli się do nas przyłączysz - dodała dobitnie, ale z zapraszającym, pogodnym uśmiechem.
- Stać cię na to? - powtórzył dociekliwie Gate.
- Gate - upomniała.
- Żywa Klątwa ciskała nim na prawo i lewo - mruknął z rezygnacją, odwracając się porozumiewawczo do reszty drużyny.
- Nie wiedział! - usprawiedliwiała Nizzre.Spojrzała ci troskliwie w oczy.
- Nie wiedział, że tylko modlitwa może zranić Żywą Klątwę! - spojrzała na maga. - A mimo nie poddał się, walczył, próbował!
- Wyszedłby z tego bez rąk i nóg.
- Ale nie poddałby się - powiedziała z naciskiem. - Spójrz na niego. Nie poddałby się! Ręce i nogi ma każdy, no, przynajmniej co drugi. On ma to coś, Gatenowhere. Ja to widzę - spojrzała ci znów w oczy. - Ja to szanuję - powiedziała szczerze.
- Cóż - mruknął Gate. - Straciliśmy człowieka na bagnach. Nie mam nic przeciwko, aby ktoś go zastąpił.
- To drow!... - wyrwało się cichutko oburzonej Vari.
Gate zmierzył ją zabójczym spojrzeniem.
- Myślisz, że jestem ślepy? Chodzi za mną koci, liniejący worek pcheł, zniosę jakoś drowa.
Zerknął na ciebie.
- Leku na Żywą Klątwę nie ma w Fangorn. I tak musimy wrócić pod karczmę.
- Musimy odnaleźć dobrego alchemika i spytać o lek na śpiączkę dla innego mrocznego elfa - dodała Nizzre. - Spytamy też o klątwę!
- Wiem o niej co nieco. Wiem, że leku nie ma tutaj - dokończył Gate.
Dirith zaśmiał się ponownie.
- I skąd mam wiedzieć, że powiesz prawdę. - powiedział uśmiechając się podejrzliwie.
Gate wzruszył ramionami.
- Znikąd. Nie chcesz, nie idź za nami - odparł spokojnie.
Mimo beztroskiej pozycji i uśmiechu Dirith nie zamierzał odpuścić rzuconego wyzwania.
- Właśnie widzę jak chętnie. - rzekł z rozbawieniem do elfki.
- A skoro tak nie wierzysz czy mnie stać na dołączenie do was, to czemu jeszcze tego nie sprawdzasz? Boisz sie? - Dirith zaśmiał się lekko cały czas patrząc w oczy magowi - Jesli tak bardzo ci zależy na moim imieniu, to nazywam się Dirith. - likantrop spojrzał na elfkę - A skoro ceną za lekarstwo jest przyłączenie sie do was, bo jak do tej pory tylko taką cenę usłyszałem, to nie mam nic przeciwko. - powiedział już normalnym tonem po czym schował sejmitar i odwrócił się w bok, żeby podnieść swoją kulę. Cały czas jednak był czujny, żeby nie dać się zaskoczyc magowi.
Kiedy już podniósł swoją dodatkową nogę, zaczął iść spokojnie w stronę nowej drużyny.
- Więc gdzie jest ta karczma? - spytał likantrop zaczynając podchodzić do drużyny. Kuśtykając usłyszał kolejne pytania od elfki, jednak zaczął odpowiadać dopiero jak zaprosoła go do fioletowej poświaty.
- Powiedzmy, że garbaty psychol jest mój. - powiedział będąc juz prawie w zasięgu. - Tatuaż, już w zasadzie jest. - stwierdził spokojnie drow gdy wchodził w fioletową poświatę, a na prawym przedramieniu pojawiały się nowe białe pręgi. Efekt był jednak nie widoczny ze względu na zbroję, lecz nowe pręgi przypominały kształtem pająca, lub coś bardzo podobnego.
http://www.graphicsfactory.com/clip-...tattoo_016.gif
Kiedy Dirith już stanął w zasięgu aury czekał spokojnie na to co zrobi gate, lecz cały czas pozostawał czujny.
 
__________________
"Drow to stan umysłu." - Almena? Kejsi2?

"- You can't let them run around inside of dead people!
- Why not? It's like recycling." - Dr. Who
eTo jest offline  
Stary 21-08-2009, 18:58   #516
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Kolejne zasłony iluzji i ułudy nakładały się na siebie, tworząc nieprzeniknioną barierę. Umysł orka dał się nią omotać, opanować i zagłuszyć. Rycerz wiedział, że ma zielonoskórego w garści, więc zwrócił się maską w stronę tkwiącego na początku ścieżki Szamila. Nie odczuwał specjalnego triumfu, raczej znużenie. Wyglądało na to, że tylko on wykazywał jakąkolwiek aktywność w tym miejscu. Chyba tylko jemu zależało jeszcze na zwycięstwie. Czy był w takim razie jeszcze jakiś sens się starać? Nikt nie podziękuje mu za te starania. Same dusze także niewiele dla niego znaczyły. Owszem, w teorii miał wypełnić narzucone przez Pana Zbroi zadanie, jednak wydawało mu się ono coraz mniej istotne. Najchętniej odszedłby w zimny, czarny niebyt, gdyby nie czyhający nad nim jak sęp demon

Pytanie o to, czy ktoś nie ma złota na możliwość wymiany zostało zignorowane przez pozostałych starających się o duszę. Zamiast tego z możliwości wymiany skorzystał współpracujący z Szamilem Kall'eh. Rycerz zacisnął pancerne rękawice w pięści. W momencie, gdy próba była już praktycznie wygrana dwarf musiał się wtrącić! Nie mógł jednak protestować, takie były zasady tego miejsca. Ustąpił miejsca Kall'ehowi, stając jednak w pobliżu tak, że przechodzący krasnolud przez całą drogę śledzony był dwoma szczelinami w masce Uzjela. Gdy tylko dotarł na swoje miejsce Uzjel ponownie sięgnął do pokładów swoich mocy i z rozczarowaniem stwierdził, że niewiele ich zostało. Wykorzystywał ich sporo, nieporównywalnie więcej niż w swoim miejscu i najwyraźniej coraz bardziej zbliżał się do limitu. Musiał jednak podjąć próbę, choćby z czystego uporu. Nie wypadało rezygnować w momencie, gdy dotarł już tak daleko. Dlatego rozpostarł kolejną sieć iluzji, oplatając umysł dwarfa. Ponownie nakładał warstwa za warstwą, iluzja za iluzją docierając do granic swoich możliwości. Tym razem opór był nieco większy niż w przypadku Barbaka, jednak umysł dwarfa także nie był w stanie przeciwstawić się mocy Uzjela. Dwójka prowadzących znalazła się pod wpływem Transu.

Rycerz wbił halabardę w ziemię i wsparł się na niej. Siły go opuściły jeszcze w trakcie oplatania Kall'eha, a pozostawał jeszcze Szamil. Mocy nie zostało w nim prawie nic, musiał zaczerpnąć także nieco z tych sił, które podtrzymywały go przy życiu. Zebrał tyle, ile mógł wykrzesać, jednak trzecia i ostatnia sieć była już tylko słabą imitacją poprzednich dwóch. Mimo to nie miał już nic do stracenia i choć bez przekonania, to narzucił ją na Szamila

Jak jak się spodziewał, iluzje zawiodły. Zbyt dużo, w zbyt dużym pośpiechu nakładane i to w warunkach wybitnie niesprzyjających. Szamil spadł, zadanie zostało zakończone klęską, a drużyna pojawiła się przed karczmą

Okolica zmieniła się. Czy to karczma była teraz gdzie indziej, czy to po prostu została otoczona przez nowe miejsce nie miało to w tej chwili zbyt wielkiego znaczenia. Uzjel powiódł spojrzeniem po pozostałych członkach drużyny. Kiedyś starał się z nimi dogadać, nawiązać coś co przy bardzo dużej dozie optymizmu można by nazwać ,,przyjaźnią". Liczył, że przyjdzie im walczyć ramie w ramie, wspierając się wzajemnie. Zdawał sobie sprawę, że nie zawsze będzie to mogło tak wyglądać, że zawsze będzie zdrajca pośród nich.

Po prostu wcześniej był naiwny

Teraz, gdy widział ich sylwetki czuł.. niechęć. Nie był to nawet gniew czy pogarda, to uczucie było o wiele słabsze. Po prostu wszyscy oni byli tacy... ludzcy. Niegodni uwagi i zaufania. To miejsce dało mu bardzo ważną lekcję, którą postanowił dobrze zapamiętać. Mógł liczyć tylko na siebie. Opieranie się na innych było słabością, która nieodmiennie prowadziła do upadku. Dlatego musiał stać się silniejszy, by w chwili nadejścia podobnej sytuacji nie pozwolić sobie na przegraną. Musiał nauczyć się gardzenia słabością. Wiedział to już wcześniej, ale wciąż się łudził, że może pozwolić sobie na zachowanie resztek człowieczeństwa. Teraz wiedział, że musi je odrzucić tak jak wąż zrzucał skórę, gdy stawała się na niego zbyt mała. I był na to gotowy

Słowa Szamila zbyt wzruszeniem ramion, po czym odwrócił się i odszedł uliczką. Dotarł do czegoś, przypominającego park i ciężko usiadł na ławce. Musiał zregenerować choć część sił, bo nawet chodzenie sprawiało mu problemy. Gdy zastanawiał się nad teoretycznymi możliwościami zarobku w głowie Uzjela zaświtał pomysł na zajęcie przyjemne i dochodowe. Ciężko podniósł się ze swojego miejsca, po czym wraz z Flafie ruszył na poszukiwanie areny. Miał się ochotę trochę rozerwać i jednocześnie zdobyć nieco kasy dzięki walce
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 21-08-2009 o 19:08.
Blacker jest offline  
Stary 22-08-2009, 11:30   #517
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Ktoś wskazał Samaelowi drogę do świątyni. Przepychając się przez tłum dotarł na miejsca, niestety droga zajęła więcej czasu niż myślał, bezwładne ramiona nie pomagały w przepychaniu się przez tłum.



Wszedł do środka. Ktoś się modlił, ktoś był leczony przez kapłana. Standardowy obraz białej świątyni. Szamil podszedł do kapłana.
-Czcigodny mędrcze na którego Paladine zesłał dar mądrości. Ja Szamil, zabójca demonów mam prośbę. Podczas ostatniej walki z demonem zwanym Żywą Klątwą zostałem ranny i zarażony klątwą przez którą nie mam władzy w rękach. Gdyby nie mój towarzysz Barbak zmarłbym tam. Czy mógłbyś cofnąć klątwę abym znów mógł walczyć z demonami? Obecnie poluję na bardzo silnego demona, Berithiego i bez władzy w rękach z myśliwego mogę stać się ofiarą. Oczywiście z chęcią udzielę każdej pomocy świątyni Paladine i jego sługom.
Kapłan wysłuchał go i pobiegł po swego starszego kolegę, półdemon powtórzył mu jeszcze raz w jakim celu tu przybywa.



Kapłan uważnie obejrzał ramiona elfa. Gdy usłyszał imię Berithi aż drgnął.
"Ojczulek jest tutaj znany."
-Miałeś dużo szczęścia – powiedział z uznaniem. –Żywe Klątwy to bardzo groźni przeciwnicy.
-Jest ich więcej?!?!
-Wiem o jednej, którą zgładziliśmy nie daleko miasta. Mają jakieś słabe punkty?
-Zależy od klątwy. Często pomaga sama modlitwa, Światło.

Samael ledwo się powstrzymał o wersję dla mniej światłych istot w tym czasie
kapłan podniósł bezwładną rękę i przytrzymał nad nią własną dłoń.

O Light Star-kindler
white glittering slants down sparkling
from the firmament the glory of the star-host!
To-remote distance far-having gazed
from the tree-tangled middle-lands,
Fanuilos, to thee I will chant
Light rising form ocean of mists
Heal your beloved child!

Dłoń kapłana zajaśniała, a Samael poczuł nieznośne pieczenie skóry, mimowolnie syknął z bólu, demoniczna ręka drgneła konwulsyjnie i wyrwała się kapłanowi. Kapłan milczał w zdumieniu, w końcu spojrzał półdemonowi w oczy, Szamil przygotował się już na najgorsze, które nie nadeszło.
-Obawiam się, że Takiemu Jak Ty potrzebny jest inny rodzaj pomocy...
W świątyni zapadła kłopotliwa cisza.
-Wiem, że efekt Żywej Klątwy może znieść napój zwany melisą Almena the elven. Ale niektórzy umierają po wypiciu tego trunku, ostrzegam... To bardzo rzadki eliksir. Może uda ci się go zdobyć gdzieś na mieście, choć z pewnością nie za darmo...
Wyszedł na moment gdzieś bocznymi drzwiami, powrócił z grubą księgą.



-Możesz też spróbować stworzyć eliksir samemu. Oto przepis i składniki.

1/2 litra wywaru z melisy
11 płatków Phalaenopsis "Moth Orchid"
3 pręciki Lilium candidum
łyżeczka cynamonu
200 ml miodu spadziowego
500 ml czystej wódki
1 kryształ fioletowego cukru

Melisę parzyć 3 godz. Ostudzić, dodać płatki i pręciki, zmiksować z alkoholem. Dodać rozpuszczony w małej ilości miodu kryształ fioletowego cukru. Wymieszać. Na końcu dodać cynamon.

-Dziękuję mędrcze. Niech światło będzie z Tobą.
Samaela odwrócił się do wyjścia, jednak zatrzymał się w drzwiach.
-I pozdrów proszę ojcze, ojca Rydzykusa.
Półdemon stanął przy wejściu do światyni i w milczeniu podziwiał architekturę. Czekał na Barbaka, który chciał na pewno załatwić własne sprawy. Potem miał zamiar poszukać jakiegoś alchemika po drodze rozpytując o składniki.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 22-08-2009 o 12:42.
Szarlej jest offline  
Stary 22-08-2009, 12:59   #518
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
Szamil stwórcą? Ha! Is wcale, albo raczej prawie wcale nie myślał o nim. Ustawił jeden trop, który mu uciekł. Nie udało się mu. Trudno. Nie to jest priorytetem.
Czas oddalał ich wszystkich od tego co było przed chwilą. Czas i miejsce zmieniły się diametralnie. Stali... no, nie tylko stali, albo głównie stali, choć niektórzy leżeli, przed karczmą. Jednak była znowu jakaś inna. Za pierwszym razem był to budynek na bezkresnych polach. Potem został rozbudowany a obok niego zasiano las. A teraz miasto? WTF? To następnym razem znajdziemy się na księżycu czy w WTC?
No dobra, trza się ogarnąć. Leżenie na środku ulicy nie przysporzy mu ani sławy, ani chwały, ani lekarstwa, ani szacunku. Tylko... co począć kiedy ma się sparaliżowane nogi? Szamil udał się do świątyni, jak oznajmił. Uzjel gdzieś się oddalił.
Co począć? Is podniósł głowę i zaczął wyszukiwać w gąszczu [nie]ludzi jakiegoś środka lokomocji. Miał zamiar postraszyć pieskiem taksówkarza i pojechać za free do alchemika i zielarza w obojętnej kolejności.
 
__________________
Nobody know who I realy am...
Faurin jest offline  
Stary 22-08-2009, 23:51   #519
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Rach ciach i było po zawodach. Puszek się do niczego nie przydał. I dobrze. Nie był od tego by tylko walczył. Był dobrą bestią. Posłuszną i dostojną. I oczywiście potrzebną, lecz nie tym razem.

Błyski już go nie dziwiły, natomiast odruchy wymiotne, jakie miał po podróży czymś szybszym niż kuń, powodowały, że nienawidził teleportacji. A jeszcze wszędobylskie zawroty i bóle głowy.

Wylądowali przed karczmą. Do której wszedł niezwłocznie, przyjrzawszy się najsampierw co to wyrosło w miejsce gdzie wcześniej oddawał się fizjonomii? Miasto. O tak to było miasto. Ale nie jedno z tych gdzie burki tyłkami szczekają, o co, to nie. To było prawdziwe miasto z prawdziwego zdarzenia. Takie ogromniaste. Tyle potrafił stwierdzić, rzucając tylko okiem.

W karczmie był tłok i gwar nieustępujący najlepszym karczmom w jakich karzeł bywał. A bywał w niejednej. Od razu mu się spodobało, bo i każdemu krasnoludowi by się w tej właśnie karczmie podobało. Ledwo przepchał się do szynkwasu, by stwierdzić, że nie miał się po co tam pchać. Karczmarza tam nie było. Przepychał się gdzieś z dzbanami niesionymi nad głowami.

- Ej joł, Karczmarzu, Kwater jakowąś, Piffko i żaryłko dostane? - Zawołał krasnolud zrozumiawszy, że lepszego wyjścia nie ma.
- Nie ma wolnych miejsc!!! - woła poprzez hałas karczmowy. - Żarła pod dostatkiem, tylko na piwo musisz mieć grosiwo! - zaśmiał się.

- Myśmy żeśmy, zmęczeni bardzo. - Kall'eh zdjął kaptur i zaczął marszczyć go w dłoniach robiąc przy tym oczy kota ze Shreka (taka bajka opowiadana przez dorosłych ludzi dzieciom).
- Nie mam pojęcia, to jedyna karczma w mieście! - ogłosił niemal z rozpaczą.
- Karczmarz, a ino wiecie móże gdzie mogę poprawić mojego topora?
- A do kowala albo alchemika zajrzał...? - rzucił karczmarz i jeszcze coś zawołął, lecz krasnolud ledwo dosłyszał.

Nu tak, kłowal, pomyślał Kall'eh. Spojrzał na swoją lewą rękę. Spróbował ruszyć. Nic, nawet nie drgnęła. Klątwy ostatnimi czasy są coraz bardziej uciążliwe. Spojrzał jednak na prawą rękę. Zacisnął pięść, rozluźnił, ponownie zacisnął. Prawe ramię w pełni sił. Dobrze, bo czas zarobić grosiwo jakieś. Wyrwał jakiemuś kolesiowi stołek spod tyłka, wstał na niego(i tak nie był jeszcze tak wysoko jakby chciał) i zawołał ile sił w płucach:

- Ejta, a móże, któryś na łapska chce sie targnąć?! Zapraszam dło stoła! - Kall'eh rozejrzał się za jakimś wolnym. - Albo dło szynkwasu! Zakład! Ja ło stawiam nóża a wyśta drobne!

Zamierzał powalczyć z kimś za zdobytą dziwnym trafem elfią bransoletkę, ale gdzieś przepadła - jeszcze dziwniejszym trafem. Dlatego postawi nóż. Jedne z kilku, które posiada.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 23-08-2009, 19:21   #520
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Dirith, Nizzre;
Błysk teleportacji, znów to niefajne uczucie słabości i mdłości.
The Town between the Bridges10 by ~Prince-Of-The-Winter on deviantART

Dotarliście. Pojawiliście się w wąskiej uliczce jakiegoś miasteczka. A karczma gdzie?
- Miasto pojawia się raz na jakiś czas – powiedział Gatenowhere. – Każdy chce z tego skorzystać i zapewne znów będą tu tłumy.
Rozejrzał się.
- Karczma jest trzy ulice stąd – powiadomił. – Nie sądzę jednak, abyście chcieli tak wcześnie kłaść się spać. Pokręcimy się po mieście, poszukamy informacji i okazji.
Rin oddzielił się od reszty i nim zareagowaliście, zniknął przy wylocie uliczki, skręcając w lewo.
- Nie muszą wiedzieć, że pracujemy razem – powiedział Gate do Nizzre i Diritha. – Najlepiej trzymajcie się razem, z dala od nas, Nizzre, Dirith. Jest poważnie rany – skinął na mrocznego elfa. – A nie jesteśmy tu sami. Wielu wie, kim jesteśmy, będą próbowali ‘bronić się’ na sam nasz widok. Waszych twarzy jeszcze nie znają. Uważajcie na plecy – ostrzegł.
- Mam nadzieję, że ten garbaty psychol nie nakabluje – mruknął Deen.
- Kto słucha drowów...? – prychnęła kotka. – Bez urazy.... – bąknęła do Diritha.
- Gdyby coś się działo, będę w pobliżu – powiadomił Gate. – Aczkolwiek znamy się tylko w ostateczności. Szukamy paru ważnych rzeczy. Nizzre, Dirith, poszukajcie leku na Żywą Klątwę, dobrego medyka i zielarza.
- I pieniędzy – dodał Deen.
- Znajdę was – powiadomił Gate. – Bądźcie ostrożni. To miasto nie jest bezpieczne.
Drużyna rozeszła się. Zostaliście sami w uliczce. Widzieliście, że dochodziła ona do dużych ulic, gdzie były tłumy ludzi, dwarfów, elfów, niziołków, koboldów, i Astaroth wie czego jeszcze. Ruszyliście przed siebie. Uszliście kawałek...

- Witaj, tygrysie.
.stay. by *noah-kh on deviantART
Pani wpatrywała się wnikliwie w mrocznego elfa.
- Oszczędzasz, czy zechcesz wspomóc samotną kobietę odrobiną grosza...? Przy okazji zaspokajając jej... ciekawość...? O tym, jak drowy to robią krąży wiele mitów...

* * *
Uzjel; Po krótkim odpoczynku postanowiłeś rozładować nieco swoją frustrację. Flafie szła za tobą, siorbiąco ssąc lizaczek, kręcąc się w kółko jak małe dziecko, oglądając z zachwytem mijane domy i stworzenia – elfy, dwarfy, niziolki, koboldy, orków, gnoli itd... W całym tym towarzystwie wyglądała jak dama arystokracja.
Zdziwił cię brak straży miejskiej. Hm, może stróże prawa krążą gdzieś w tym tłumie... aczkolwiek nie zauważyłeś żadnego.
Miasto jak miasto – ciemny zaułek i już grupka szukających kłopotów. Znudzeni wojacy uprawiali tu swoje mroczne interesy i interesiki. Gdzieś zza zakrętu dobiegały nawet bardzo sugestywne kobiece jęki, świadczące o tym, że prostytutki też mają tu co robić. Czujnie i ostrożnie zbliżałeś się do grupki różnorodnego towarzystwa. Ktoś tu handlował czymś po cichu, ktoś szemrał po kątach. Tłumek gapiów obserwował toczącą się walkę. Dwóch młodzieńców w samych spodniach naparzało się równo, ku uciesze gapiów.
Fight Club 1 by ~chuckhead on deviantART

- Bez Bestii! – usłyszałeś zimne ostrzeżenie.
Bikakuma by *nJoo on deviantART
Jeden z tutejszych strażników-pakerów wskazał swoim paluszkiem grubości drzewca twojej włóczni na Flafie. Flafie siorbiąc lizaczkiem przewróciła tylko oczami, tym damskim gestem olewając spasionego pana porządkowego.
- I bez zbroi, bez broni – powiadomił cię uprzejmie strażnik. – Chyba, że chcesz się tylko gapić – uśmiechnął się swymi pięknymi żółtymi dwójkami i resztką trzonowych.
- Co tam?
Spojrzałeś na pakera, który najwyraźniej miał tu jakiś szacunek.
Fight Club 5 by ~steamw on deviantART
- Nowy? Zapraszam.
- Zdejmuj zbroję! – krzyknął ktoś z tłumu.
Pan porządkowy pokiwał niecierpliwe ręką.
- Dawaj ten patyk – wyciągnął rękę po twoją halabardę.
Gdzieś zza sterty wielkich skrzyń i beczek, głębiej z uliczki, dobiegło niecierpliwe warczenie. Zobaczyłeś stworzenie, ni to orka, ni trola.
Street Fighter Contest-Blanka by ~martinorona on deviantART

- No, chyba, że chcesz coś większego na przekąskę – uśmiechnął się porządkowy.
Poczułeś, że ktoś chwyta cię za ramię i ciągnie ku sobie. Zapobiegawczo przygotowałeś się na atak, obróciłeś się. Poraniony i obity mężczyzna trzymający cię za ramię odciągnął cię na bok, w zdumieniu odszedłeś za nim kilka kroków.
Fight Club 1 by ~Polinesia on deviantART
- Uważaj na nich – szepnął poufnie. – Mam wrażenie, że Dżej sypie jakiś dopalacz do karmy tej bestii!

* * *
Kall`eh; Z trudem wcisnąłeś się do karczmy. Swojskie towarzystwo. Zapytujesz, czy ktoś by się nie posiłował. Przepychając się w ścisku zdołałeś dotrzeć do ławy, gdzie toczył się pilnie obserwowany konkurs siłowania na ręce. Ktoś popukał cię w ramię. Obejrzałeś się.
- Borax zgnieść! – przywitał cię uprzejmie twój przeciwnik.
Wow - Tauren by ~liquidology on deviantART

Kawał... uh... byka z niego!
- Borax... – odezwał się nieśmiało jakiś mężczyzna. – Wy tego eee... troszkę... nie ta.... waga...? Może zechciałbyś raczej...?
Byk prychnął tylko i wykonał pełen gracji zmiatający cios na odlew, posyłając przemiłego pana doradcę w lot w poprzek karczmy, zakończony na czyimś stoliku.
- Borax zgnieść – powiadomił cię znów, tym razem nie było protestów.
Spojrzał na twój nóż, uśmiechnął się kącikiem pyska i z hukiem położył na ladzie nieduży mieszek monet.
- Drobne...

Szamil; Krążysz uliczkami, przepychając się przez tłum, podchodząc do stoisk i wypytując o składniki. Jest tu taki tłum, każdy coś kupuje, coś sprzedaje, co drugi zapytany nie dosłyszał cię lub cię zlał, zajęty akurat wydaniem towaru lub przyjmowaniem kasy. To, co rzuciło ci się w oczy – każde stoisko miało solidną obstawę, jak nie w postaci przerośniętych pakerów i Bestii, to w postaci czegoś, co wyglądało na golemy, lub inne magiczne badziewie ochronne. Sprzedający co cenniejsze towary byli uzbrojeni po zęby, a ich stoisk pilnowali strażnicy, oraz magiczne bariery [nie masz pojęcia jakie, ale wolisz nie sprawdzać co tam migocze wokół lady...] Widać handlarze spodziewali się najazdu tłumów i dobrze się przygotowali. Wyróżniające się z tłumu szarych mieszczan i innego tałatajstwa grupki poszukiwaczy-przygód-zaproawionych-w-bojach też każą ci się mieć na baczności. Lśniące zbroje, tęgie Bestie u boku – nie wyglądają na kogoś, kogo warto zaczepiać.
Dopchałaś się do zielarza. Sprzedawcami tam są dwa elfy i jedna elfka. Ruch spory. Pytasz o melisę.
- 30 sztuk złota – słyszysz.
Płatki i pręciki.
- Płatków nie ma. Pręciki po 200 złotych monet każdy.
Cynamon?
- 100 złotych monet.
- Wezmę dwie torebki!!! – zawołał nagle ktoś, wymachując mieszkiem przed nosem elfa.
- Służę panu – elfa podał towar, zgarnął kasę, a facet zwinął się z twoim cynamonem. - To był ostatni – powiadomił cię przepraszająco elf.
Miód?
- Obok – wskazał elf.
No i faktycznie, obok stał mały wóz z osiołkiem, a dziadek jakiś z beczułek przelewał miód.
- Miód, świece, wosk!... – wołał.

Pytasz o miód.
- 50 złotych monet – usłyszałeś.
Pytasz o wódkę.
- To u alchemika!
O fioletowy cukier.
Wszyscy w okolicy obejrzeli się na ciebie.
- Na oczy czegoś takiego nie widziałem! – powtarzał każdy zapytany handlarz.
Docierasz do alchemika. Ma swój sklep w kamienicy, wejścia pilnują dwa spore... cosie. Chyba golemy.

Wchodzisz. W środku też stoją spokojnie dwa golemy, a lada błyszczy czymś magicznym.

http://www.fantasygallery.net/cardiff/alchemist.jpg

Pytasz o wódkę.
- 300 złotych monet za bezpieczny, czysty towar – powiadomił alchemik.
O fioletowy cukier. Alchemik spojrzał na ciebie nieufnie.
- Ile pragniesz przeznaczyć na ten zakup, szanowny panie? – spytał.

Isendir; Drużyna się rozlazła, szybko zgubiłeś ich w tłumie. Siedzisz sobie, Elir siedzi obok, próbując znaleźć miejsce, gdzie nikt by nie nadepnął. Poszukujesz przewoźnika, ale każdy na ulicy jest zajęty swoimi sprawami. Postanowiłeś postraszyć/zwrócić na siebie uwagę ujadaniem Elira. O ile przechodnie zaczęli ciebie i wilka szerszym łukiem omijać, o tyle wóz z zaprzęgiem konnym nie zdołał. Spłoszone konie stanęły dęby i szarpnęły w bok, z wozu runęło kilka kufrów i skrzyń, na co zza wozu dobiegł czyjś krzyk i fala przekleństw. Woźnica zeskoczył z wozu, przepraszając, ale nic to już nie dało. Po chwili wyrósł przed tobą gigantyczny, łysy osiłek ze spuchniętą lewą stopą.
- Żarty ci w głowie, durny elfie?! – fuknął, para poszła z nozdrzy.
Chwycił cię za szmaty i podniósł jak piórko.
Do alchemika można prosić...?



Z hukiem wylądowałeś głową w dół w wielkim, wiklinowym koszu, a osiłek otrzepując ręce zniknął w tłumie. Szybko odkryłeś, że wydostanie się z wiklinowego kosza kiedy ma się sparaliżowane nogi jest niemalże niemożliwe.
- Ile za ten kosz? – słyszałeś pytania z zewnątrz.
- A ten elfi tyłek gratis?
Po chwili poczułeś, że ktoś cię szarpie za szmaty i wyciąga z kosza. Okazało się, że to dwóch elfów. Nosili biało-czerwony ubiór, z wyhaftowanymi wzorami w kształcie trójkątów równoramiennych w kołach. Wyciągnęli cię z kosza i zauważywszy, że nie możesz stać, ostrożnie usadzili na ławce przy ulicy. Gadali po elficku, ale w dziwnym dialekcie i co drugie słowo brzmiało „melisa”, a co czwarte „yay”. Wyglądali troszkę jak na fazie. Poprosiłeś, by zanieśli cię gdzieś w okolice zielarza, lub alchemika. Elfowie spojrzeli po sobie i zaczęli taszczyć cię w dół ulicy.
Po chwili stanęliście przed zadbaną kamienicą. Weszliście do alchemika. Ku twojemu zdumieniu wewnątrz był też Szamil. Elfy powitały alchemika, rzuciły coś o melisie, wiśniowej ściółce i peace and love, po czym wybyły.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172