Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2009, 14:00   #119
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
W pomieszczeniu panował niemal całkowity mrok, nieśmiało rozświetlany jedynie przez płomienie rozniecone w kominku. Niewyraźne rysy wielkiej, humanoidalnej sylwetki znajdowały się na zielonkawym fotelu nieopodal, zastygnięte w absolutnym bezruchu. Co jakiś czas, butnie odstrzeliwująca od drewien iskra, rzucała na ową osobę więcej światła, ujawniając stary, nadgryziony zębem czasu ubiór. Wytarta odzież posiadała mnogą gamę nacięć, przebić i odkształceń. W czasach swej świetności stanowiła porządną, dobrze wykonaną zbroję, teraz jednak, jedyne do czego można było ją przyrównać to szmata, nie posiadająca w sobie grama estetyki, czy funkcjonalności.
- Nie rozumiem dlaczego to robisz. Przecież… przecież dobrze wiesz, że nie zdołasz swoim postępowaniem cofnąć czasu… nie zmienisz tego, co już się wydarzyło.
Głos nie należał do nieruchomej persony na fotelu, jego źródło znajdowało się daleko poza granicą słyszalności, jednak ton, nasilenie i barwa jednoznacznie sugerowały, że jego właścicielką była kobieta. Wobec braku jakiejkolwiek odpowiedzi, ta kontynuowała.
- Ci ludzie nawet nie wiedzą dlaczego giną. Zapomnieli o tobie i musisz to zrozumieć, pogodzić się z tym… świat poszedł naprzód, nikt nie cofnie tego co…
Chaotycznie wypadające, luźno powiązane ze sobą słowa stały się miękkie i pozbawione werwy, przepełnione desperacją poszukującą racjonalności. Ponowny brak riposty. Werbalnej. Prawa dłoń osoby siedzącej na fotelu uniosła się do góry, aby następnie opaść na wcześniej zajmowany fragment mebla z niepowstrzymaną siłą i przemienić go w eksplozję losowo rykoszetujących drzazg. Kobieta krzyknęła w przerażeniu. Urwała swój wywód natychmiast, kiedy tylko wzrok pary błękitnych, pozbawionych empatii oczu przeszył ją na wylot, sugerując prostą prawdę – „Jeżeli nie jesteś ze mną, to przeciwko mnie”. Bez wypowiedzenia pojedynczej sylaby stwierdzając jasno, że następnym zdewastowanym elementem wystroju stanie się ona, połamana przezeń równie łatwo jak wcześniejszy kawałek mebla. Kiedy sprzeciw został zduszony, dwa osadzone w głowie, mroźne sople, ponownie zaczęły wpatrywać się w skwierczącą i trzaskającą siedzibę udomowionego ognia.

Biegł przez zawiłe korytarze tak szybko, jak tylko pozwalały mu jego niewielkie, krzywe nogi. Znał każdą belkę tej kopalni, wiedział o pułapkach, mechanizmach obronnych, zawalonych odnogach szybów, a także o przerażających rzeczach, które mogły spotkać zapuszczających się w nie pechowców. Tych, na które natknęli się jego poprzednicy. Ludzie, Krasnoludy i Niziołka stanowiły najmniejsze z jego zmartwień. Chętniej już walczyłby z nimi niż z okolicznymi rezydentami. Usłyszał głośny syk za swoimi plecami i stracił resztki godności, oraz racjonalnego myślenia, puszczając się na oślep boczną odnogą. Odprowadził go złośliwy, bezduszny chichot. Zapewne chciały jedynie dokuczyć i przestraszyć. Jeśli tak, udało im się bezapelacyjnie. Nie powinny chcieć go zabić. Były inteligentne i podobnie jak Trolle zostały wynajęte do strzeżenia wydobycia. Jednak jaką właściwie miał na to gwarancję? Był jedynie małym, nic nie znaczącym Goblinem. Nie umiał się obronić, nie umiał walczyć. Odkąd się tu wprowadzili, więcej niż jeden zielonoskóry poniósł śmierć przez „niefortunny wypadek”, lub w skutek sadystycznych zabaw innych mieszkańców. On nie zamierzał być następnym imieniem dodanym do wyjątkowo długiej listy.
-Och! Moment! Chwilę… a gdzie to wybiera się nasz mały, mięsny ochłap?!
Coś wystrzeliło do przodu przed jego twarzą, wbijając się w skalny budulec i sprawiając, że niewielki posłaniec wpadł na przeszkodę, tracąc równowagę i ryjąc o ziemię w akompaniamencie rechotu z trójki gardeł. Inny głos:
- Ha! Już obiad podają? Nie za wcześnie to?
- Wszystko jedno, dawać tu to ścierwo, głodny żem jest!

Leżąc na ziemi i trzymając się za poranione upadkiem kolana, Goblin zaczął wyrzucać z siebie wyjaśnienia, przekładające się z błaganiami. Dwójka oprawców nie słuchała jego skamlenia, dalej się naśmiewając. Trzeci, ten który rzucił bronią, miał w oczach coś więcej niż bezmózgi sadyzm. On usłyszał i zanalizował każde słowo.
- Na co więc czekasz ścierwojadzie? Biegnij do niego i donieś co zaszło!
Zielonoskóry, pośpiesznie podniósł się z klęczków i ponownie puścił dzikim pędem w dół tunelu. Przekrwione, zaszłe żółcią ślepia oswobodziciela wbiły się w dwójkę przydzielonych mu osobników, którym to przed chwilą doskwierał zbyt dobry humor.
- No dobra, psie syny! Zdaje się, że za chwilę będziemy mieli gości, obiad sam do nas przyjdzie, wcale nie musimy go szukać! Przygotować mi się, ale już!
Tamci z ochotą przytaknęli głowami, łapiąc za tarcze i topory.

Czarny śluz powoli wygrzebał się z ciasnego przejścia, dokonując tego, co do tej pory nie udało się dwójce Trolli. Kiedy jego galaretowaci pobratymcy zostali złapani w sieci wykreowanej naprędce przez czarodziejskie moce Różyczki, wciąż ruchomy obiekt nie przejął się tym ani trochę, wciąż prąc do przodu. Nieprzerwanie kierując się na Dorisa. Krasnolud zacisnął mocniej chwyt na swoim toporze, szykując się do nieuniknionej konfrontacji. Wtórował mu dzielny Tordek, który także ważył swoją broń w dłoni, mierząc w paskudne stworzenie. Jednak zanim doszło do właściwej wymiany ostrych krawędzi i lepkich fragmentów, powietrze przeciął niewielki, owinięty językami ognia, złoty koralki energii, który przy pomocy Splotu wykreował purpurowy mag. Kula eksplodowała, zalewając falami płomieni spory, kolisty obszar, który to objął sobą wszystkich trzech wrogów. Emanacja potęgi arkanum szczęśliwie nie sięgnęła nikogo z sojuszników. Czarne potwory wydały z siebie potępieńczy jęk i mimo, że większość specjalistów twierdziła jakoby szlamy nie czuły bólu i innych fizycznych sensacji, doświadczenie przed oczyma poszukiwaczy przygód zdawało się wskazywać co innego.


Co ciekawsze, struktura magicznej sieci może i została nieco naruszona, jednak dostarczone uszkodzenia okazały się niewystarczające aby wyswobodzić jej puddingowych więźniów. Balius, który do tej pory trzymał Trolle na uboczu, niczym nieco nadopiekuńcza matka, zdecydował, że ten moment był właściwym aby w końcu skorzystać z posiadanej przez zielone stwory siły i wyszkolenia. Pokraczne paskudy ruszyły do ataku, wywijając swoim orężem. Tnąc i rąbiąc wszystko na swej drodze niczym maszyna do żniw, zaprojektowana przez pijanego gnoma. Rzuciły się na wciąż swobodną, czarną galaretę, przystępując do nieskoordynowanego rozpruwania jej struktury. Krasnoludy zapewne prędzej zgoliłyby brody, niż pozwoliłyby Trollom wygrać za nich walkę. Młot raz po raz ciężko opadał, wiedziony furią jednookiego brodacza. Podobnie było z toporem, który siekał, to w lewo, to w prawo, stwarzając momentami mylne wrażenie, jakoby dzierżący go jegomość kręcił się nieprzerwanie wokół własnej osi, kierowany wewnętrzną furią. Wielki, krasnoludzki, kołowrotek śmierci. Poważnie nadpalone, czarne fragmenty latały we wszystkie strony, bezwładnie opadając i skwiercząc na piaszczysto-trawiastym podłożu. Zapewne w tym miejscu szlamowe istoty rozpoczęłyby swój podział, gdyby nie ogrom dostarczonych obrażeń. Diego i Tilannea dokończyli dzieła destrukcji. Strzały półelfa uderzyły w cel, sprawiając, ze ten konwulsyjnie się zatrząsł i zapadł do wewnątrz zaprzestając jakiegokolwiek ruchu. Skrzący mieszanką złota i bieli, rażący blaskiem młot świętej energii uformował się w dłoni kapłanki bogini magii, uderzając w bezmózgą opozycję i wywołując jej eksplozję. Jedynym co pozostało po trzech puddingach były wsiąknięte w grunt, chaotyczne wzory.


Walka zakończyła się szybko i była wyjątkowo jednostronna. Ku uciesze wyznawczyni Mystry, nikt z sojuszników nie odniósł nawet zadrapania. Zadziwiające, patrząc na niedawnego pecha który prześladował niewielkich brodaczy. Wszystko to udowadniało bardzo prostą prawdę, jakoby dobre przygotowanie i sprytny plan działania znacznie pomagały w każdej potyczce. Grupa mogła bez problemu ruszyć dalej, przez odmęty kopalni, co też zrobili. Jak się okazało, Tuż obok liny i dołu, który do niedawna był domem dla galaretowatych istot, istniały dobrze zakamuflowane drzwi. Mimo, że zamknięte na klucz, wrota szybko ustąpiły pod naporem barków niskich wojowników, umożliwiając obejście dołu i kontynuowanie śledztwa bez wyczynów typowych dla cyrkowych akrobatów. Szyb był długi i zawiły, ciągnąc się dobre kilkadziesiąt metrów bez większych zmian. Nadgryzione czasem belki, wygasłe lampy, puste wózki wydobywcze z pordzewiałymi mechanizmami ruchu – tak właśnie dało się opisać zwyczajową scenerię, która… z czasem zaczęła się druzgocąco zmieniać. Ubita ziemia i belki ustąpiły miejsca starannie wyżłobionym, kamiennym płytom. Niedziałające lampy zostały zastąpione przez pochodnie, które ktoś umieścił tu całkiem niedawno. Jednak tylko dwójka krasnoludów tak naprawdę wiedziała, gdzie dotarli poszukiwacze przygód. Ten oto podziemny kompleks przywodził na myśl nieco prymitywną w swym wykonaniu, krasnoludzką twierdzę, którą to zapewne odkryto podczas prowadzenia wykopalisk w tym rejonie. Jednak jeżeli rzeczywiście było to prawdą, takie miejsce powinno posiadać jakieś… zabezpieczenia. Grupa detektywistyczna przeszła przez wyłamane, drewniane drzwi, docierając do kwadratowego pomieszczenia o rozmiarze 20 metrów kwadratowych. W sali nie było zbyt wielu, godnych podziwu elementów. Podłoga zdawała się wilgotna i oblepiona grzybem. Trzy rozkładające się ciała niewielkich istot, które po dokładniejszej analizie okazały się być Goblinami, dodatkowo szpeciły dawny majestat, wbijając sekretne szpile w serca odwiedzających brodaczy. Zwłoki nie okazywały obrażeń ciętych, miażdżonych, czy szarpanych. Miast tego, cechował je zaawansowany, gnilny rozkład i opuchnięcie. Nie miały więcej jak kilka miesięcy. Na przeciwległej do wejścia ścianie, znajdowała się srebrna płaskorzeźba, przedstawiająca facjatę jednego z rdzennych mieszkańców tych terenów. Doris bez trudu rozpoznał naturę elementu wystroju.


Mechanizm zabezpieczający. Zapewnie broniony jakąś wyjątkowo zmyślną pułapką, która miałaby powstrzymać nieproszonych gości. Podchodząc wojak, dotknął fragmentu krasnoludzkiej sztuki. Ten rozbłysnął blaskiem, za którym rozległ się stoicki, basowy głos. Jedynie dwaj brodacze byli w stanie zrozumieć jego przesłanie.
- Witaj wędrowcze. Wędrówka twoja sięgnęła końca. Oto bowiem stoisz naprzeciw wejścia do twierdzy Rodu Ironforge. Jeżeli pragniesz wkroczyć do środka, zostaną ci zadane trzy zagadki, na które odpowiedzi udzielić będzie w stanie jedynie prawdziwy krasnolud. Jeśli ci się uda, zostaniesz przepuszczony. Jeżeli zaś nie, marny twój los.
Mechanizm nie był w stanie oszacować ilości stojących przed nim wędrowców, czy też ich płci. Jak jednomyślnie byli w stanie stwierdzić czaroklecie, stanowił dość prosty, acz starannie i przemyślanie wykonany element magicznej obrony. Jeżeli istniały w tym miejscu jakieś śmiercionośne pułapki, na co wskazywałyby truchła Goblinów, zdecydowanie nie posiadały magicznej aury, która pomagałaby w ich wykryciu.
 
Highlander jest offline