Warszawa 31 sierpnia 1939 r. Tomasz był conajmniej zaskoczony. Zaskoczony zarówno samą „ceremonią”, jak i znajdującymi się na cmentarzu... Szybko odmówił modlitwę i ruszył za odchodzącymi lipową aleją mężczyznami.
W samochodzie jeszcze raz przemyślał to wszystko co stało się w ostatnich dniach. Ktoś, zapewne ten spieszący się nawet na pogrzebie jegomość, musiał sobie zadać sporo trudu, aby go odnaleźć. Tylko po co? Jego znajomość z Weroniką była... Po prostu była. Znał Weronikę i dość często rozmawiali, ale to nie była jakaś wielka przyjaźń...
Kątem oka spojrzał na siedzącego obok mężczyznę, Tomaszowi wydawało się, że kojarzy go z otoczenia Weroniki, ale nie potrafił sobie przypomnieć nazwiska... Ciężkie krople zaczęły uderzać w karoserię samochodu i mężczyzna rzucił jakąś grzeczną uwagę o pogodzie. Przez jego umysł przemknęła myśl o tym, że cała sytuacja przypomina jeden z dowcipów "czystej duchem" ciągającej po całej Warszawie amantów tylko po to, aby w końcu z nich okrutnie zadrwić... Postanowił więc nie pokazywać swoich kart do czasu, aż...
Wystrój kancelarii był bardzo niesmaczny i stwierdzenie „Nic nie szkodzi” przeszło przez usta Tomasza tylko dzięki wyćwiczonej etykiecie i swoistej obłudzie „elity”. Podczas odczytywania testamentu zachował kamienną twarz, choć same słowa wywołały sprzeczną falę uczuć i odczuć. Z jednej strony potwierdzały one podejrzenia jakie Tomasz nosił w swoim umyśle od dawna – podejrzenia co do maski jaka skrywała prawdziwe oblicze Weroniki, z drugiej... Czas był najmniej odpowiedni na podróż po Europie – zwłaszcza przez Niemcy – a i same użyte sformułowania świadczyły o tym, że ojciec Weroniki może nie wiedzieć o śmierci córki. Sama persona rzeczonego ojca była owiana tajemnicą i chyba nikt nie wiedział, kim ten człowiek był... Weronika, droga zmarła – poprawił się w myśli – nigdy nie mówiła o swojej rodzinie, co w powiązaniu z jej pogardą dla niższych stanów rodziło w głowie Tomasza brzydkie podejrzenie o mezaliansie...
Zastanawiające było również stwierdzenie o tym, że jej plany się nie powiodły. Dość sensownym wydawało się, iż Dyjamentowska zakładała znaczne ryzyko swoich poczynań i ustaliła wszystko przed swoją śmiercią – może to nawet ona przekazała instrukcje kancelarii prawnej? Hmm. W dzisiejszej Europie tylko dwie rzeczy są aż tak niebezpieczne...
Prawnik wyszedł wspominając coś o barku i telefonie. Drugi z mężczyzn – Edward Cywiński – nazwisko dalej nic nie mówiło Duninowi, ale... to była kolejna zagadka pozostawiona przez Dyjamentowską. Kiedy mężczyzna rozmawiał Tomasz podszedł do barku i przyjrzał się butelkom. Było przed południem i w końcu nalał sobie trochę burbonu. Wrócił na krzesło i zastanowił się. „O co w tym wszystkim chodzi?”. Sprawa była zagadkowa – skoro Weronika wybrała go do wypełnienia ostatniej woli musiała wiedzieć, pamiętać, że wspominki „nie narazi was na koszty” są conajmniej nie ma miejscu w jego przypadku... Chyba, że Tomaszowi dedykowała wcześniejsze zdanie o czasie – nie zgadzali się w wielu kwestiach i czasem dochodziło do spięć. Proszenie Dunina o taką przysługę musiało być... Czyżby „tonący brzytwy się chwyta”? Tylko – dlaczego, skoro do wszystkiego wynajęła kancelarię prawną – nie wynajęła jej również do tego? Odnalezienie byłych znajomych ze studiów musiało kosztować sporo zachodu i pieniędzy. A przecież... - Witam, nazywam się Edward Cywiński. Bardzo mi miło. – słowa wyrwały Dunina z rozmyślań. Wstał miękko i uścisnął podaną dłoń: - Tomasz Dunin. – skrócił nazwisko do formy używanej na studiach i uśmiechnął się. – Wydaje mi się, że spotkaliśmy się na wydziale historii – skłamał miękko dalej nie mogąc przypomnieć sobie, gdzie i kiedy – jeżeli w ogóle – spotkał tego człowieka. - Muszę przyznać – Tomasz usiadł z powrotem, tym razem wybierając inny (wyglądający na bardziej stabilny) fotel – że jestem zaskoczony całą sytuacją. O pogrzebie dowiedziałem się z listu mecenasa Jasińskiego, ale nie sądziłem, że będe wykonawcą ostatniej woli... Weroniki. Skrótowo opisana historia wynajęcia kancelarii i podjętych przez nią działań wydaje mi się conajmniej podejrzana, ale to tylko moje odczucie...
Jak rozumiem dysponuje pan czasem, aby zająć się sprawą? Przepraszam – uśmiechnął się – założyłem, że chce się pan nią zająć...
Po takich słowach rozmówca musiałby być totalnym gburem, aby powiedzieć: „Nie, mam to w nosie”, ale ostatecznie... Dunin sam nie wiedział czy ma ochotę zajmować się całą tą sprawą – wyglądało jednak, że nie ma za dużego wyboru... Korzystając z tego, ze Cywiński jeszcze nie odpowiedział kontynuował: - Czy mieszka pan gdzieś w Warszawie, czy jest przyjezdnym? – uświadomił sobie, że najpierw muszą pojechać do Gdańska, co w praktyce oznaczało Niemcy... – Prawdę powiedziawszy chętnie wypiłbym kawę, po podróży jestem nieco zmęczony, a obecne zdarzenia również nie wpływają kojąco na psychikę... Tomasz upił kolejny łyk burbonu i bliżej przyjrzał się drugiemu wybranemu przez Weronikę Dyjamentowską. Miał poważne wątpliwości dotyczące sprawy i postanowił ciągnąć przedstawienie "niezdecydowany" do popołudnia... Najdalej wieczorem należało udać się do Gdańska. Chyba dopiero tam uda się coś sprawdzić... "Jeżeli to zabawa Weroniko - to ja będę się śmiał ostatni." - pomyślał przelotnie spoglądając w okno... |