Dirith, Nizzre;
Błysk teleportacji, znów to niefajne uczucie słabości i mdłości.
The Town between the Bridges10 by ~Prince-Of-The-Winter on deviantART
Dotarliście. Pojawiliście się w wąskiej uliczce jakiegoś miasteczka. A karczma gdzie?
- Miasto pojawia się raz na jakiś czas – powiedział Gatenowhere. – Każdy chce z tego skorzystać i zapewne znów będą tu tłumy.
Rozejrzał się.
- Karczma jest trzy ulice stąd – powiadomił. – Nie sądzę jednak, abyście chcieli tak wcześnie kłaść się spać. Pokręcimy się po mieście, poszukamy informacji i okazji.
Rin oddzielił się od reszty i nim zareagowaliście, zniknął przy wylocie uliczki, skręcając w lewo.
- Nie muszą wiedzieć, że pracujemy razem – powiedział Gate do Nizzre i Diritha. – Najlepiej trzymajcie się razem, z dala od nas, Nizzre, Dirith. Jest poważnie rany – skinął na mrocznego elfa. – A nie jesteśmy tu sami. Wielu wie, kim jesteśmy, będą próbowali ‘bronić się’ na sam nasz widok. Waszych twarzy jeszcze nie znają. Uważajcie na plecy – ostrzegł.
- Mam nadzieję, że ten garbaty psychol nie nakabluje – mruknął Deen.
- Kto słucha drowów...? – prychnęła kotka. – Bez urazy.... – bąknęła do Diritha.
- Gdyby coś się działo, będę w pobliżu – powiadomił Gate. – Aczkolwiek znamy się tylko w ostateczności. Szukamy paru ważnych rzeczy. Nizzre, Dirith, poszukajcie leku na Żywą Klątwę, dobrego medyka i zielarza.
- I pieniędzy – dodał Deen.
- Znajdę was – powiadomił Gate. – Bądźcie ostrożni. To miasto nie jest bezpieczne.
Drużyna rozeszła się. Zostaliście sami w uliczce. Widzieliście, że dochodziła ona do dużych ulic, gdzie były tłumy ludzi, dwarfów, elfów, niziołków, koboldów, i Astaroth wie czego jeszcze. Ruszyliście przed siebie. Uszliście kawałek...
- Witaj, tygrysie.
.stay. by *noah-kh on deviantART
Pani wpatrywała się wnikliwie w mrocznego elfa.
- Oszczędzasz, czy zechcesz wspomóc samotną kobietę odrobiną grosza...? Przy okazji zaspokajając jej... ciekawość...? O tym, jak drowy to robią krąży wiele mitów...
* * *
Uzjel; Po krótkim odpoczynku postanowiłeś rozładować nieco swoją frustrację. Flafie szła za tobą, siorbiąco ssąc lizaczek, kręcąc się w kółko jak małe dziecko, oglądając z zachwytem mijane domy i stworzenia – elfy, dwarfy, niziolki, koboldy, orków, gnoli itd... W całym tym towarzystwie wyglądała jak dama arystokracja.
Zdziwił cię brak straży miejskiej. Hm, może stróże prawa krążą gdzieś w tym tłumie... aczkolwiek nie zauważyłeś żadnego.
Miasto jak miasto – ciemny zaułek i już grupka szukających kłopotów. Znudzeni wojacy uprawiali tu swoje mroczne interesy i interesiki. Gdzieś zza zakrętu dobiegały nawet bardzo sugestywne kobiece jęki, świadczące o tym, że prostytutki też mają tu co robić. Czujnie i ostrożnie zbliżałeś się do grupki różnorodnego towarzystwa. Ktoś tu handlował czymś po cichu, ktoś szemrał po kątach. Tłumek gapiów obserwował toczącą się walkę. Dwóch młodzieńców w samych spodniach naparzało się równo, ku uciesze gapiów.
Fight Club 1 by ~chuckhead on deviantART
- Bez Bestii! – usłyszałeś zimne ostrzeżenie.
Bikakuma by *nJoo on deviantART
Jeden z tutejszych strażników-pakerów wskazał swoim paluszkiem grubości drzewca twojej włóczni na Flafie. Flafie siorbiąc lizaczkiem przewróciła tylko oczami, tym damskim gestem olewając spasionego pana porządkowego.
- I bez zbroi, bez broni – powiadomił cię uprzejmie strażnik. – Chyba, że chcesz się tylko gapić – uśmiechnął się swymi pięknymi żółtymi dwójkami i resztką trzonowych.
- Co tam?
Spojrzałeś na pakera, który najwyraźniej miał tu jakiś szacunek.
Fight Club 5 by ~steamw on deviantART
- Nowy? Zapraszam.
- Zdejmuj zbroję! – krzyknął ktoś z tłumu.
Pan porządkowy pokiwał niecierpliwe ręką.
- Dawaj ten patyk – wyciągnął rękę po twoją halabardę.
Gdzieś zza sterty wielkich skrzyń i beczek, głębiej z uliczki, dobiegło niecierpliwe warczenie. Zobaczyłeś stworzenie, ni to orka, ni trola.
Street Fighter Contest-Blanka by ~martinorona on deviantART
- No, chyba, że chcesz coś większego na przekąskę – uśmiechnął się porządkowy.
Poczułeś, że ktoś chwyta cię za ramię i ciągnie ku sobie. Zapobiegawczo przygotowałeś się na atak, obróciłeś się. Poraniony i obity mężczyzna trzymający cię za ramię odciągnął cię na bok, w zdumieniu odszedłeś za nim kilka kroków.
Fight Club 1 by ~Polinesia on deviantART
- Uważaj na nich – szepnął poufnie. – Mam wrażenie, że Dżej sypie jakiś dopalacz do karmy tej bestii!
* * *
Kall`eh; Z trudem wcisnąłeś się do karczmy. Swojskie towarzystwo. Zapytujesz, czy ktoś by się nie posiłował. Przepychając się w ścisku zdołałeś dotrzeć do ławy, gdzie toczył się pilnie obserwowany konkurs siłowania na ręce. Ktoś popukał cię w ramię. Obejrzałeś się.
- Borax zgnieść! – przywitał cię uprzejmie twój przeciwnik.
Wow - Tauren by ~liquidology on deviantART
Kawał... uh... byka z niego!
- Borax... – odezwał się nieśmiało jakiś mężczyzna. – Wy tego eee... troszkę... nie ta.... waga...? Może zechciałbyś raczej...?
Byk prychnął tylko i wykonał pełen gracji zmiatający cios na odlew, posyłając przemiłego pana doradcę w lot w poprzek karczmy, zakończony na czyimś stoliku.
- Borax zgnieść – powiadomił cię znów, tym razem nie było protestów.
Spojrzał na twój nóż, uśmiechnął się kącikiem pyska i z hukiem położył na ladzie nieduży mieszek monet.
- Drobne...
Szamil; Krążysz uliczkami, przepychając się przez tłum, podchodząc do stoisk i wypytując o składniki. Jest tu taki tłum, każdy coś kupuje, coś sprzedaje, co drugi zapytany nie dosłyszał cię lub cię zlał, zajęty akurat wydaniem towaru lub przyjmowaniem kasy. To, co rzuciło ci się w oczy – każde stoisko miało solidną obstawę, jak nie w postaci przerośniętych pakerów i Bestii, to w postaci czegoś, co wyglądało na golemy, lub inne magiczne badziewie ochronne. Sprzedający co cenniejsze towary byli uzbrojeni po zęby, a ich stoisk pilnowali strażnicy, oraz magiczne bariery [nie masz pojęcia jakie, ale wolisz nie sprawdzać co tam migocze wokół lady...] Widać handlarze spodziewali się najazdu tłumów i dobrze się przygotowali. Wyróżniające się z tłumu szarych mieszczan i innego tałatajstwa grupki poszukiwaczy-przygód-zaproawionych-w-bojach też każą ci się mieć na baczności. Lśniące zbroje, tęgie Bestie u boku – nie wyglądają na kogoś, kogo warto zaczepiać.
Dopchałaś się do zielarza. Sprzedawcami tam są dwa elfy i jedna elfka. Ruch spory. Pytasz o melisę.
- 30 sztuk złota – słyszysz.
Płatki i pręciki.
- Płatków nie ma. Pręciki po 200 złotych monet każdy.
Cynamon?
- 100 złotych monet.
- Wezmę dwie torebki!!! – zawołał nagle ktoś, wymachując mieszkiem przed nosem elfa.
- Służę panu – elfa podał towar, zgarnął kasę, a facet zwinął się z twoim cynamonem. - To był ostatni – powiadomił cię przepraszająco elf.
Miód?
- Obok – wskazał elf.
No i faktycznie, obok stał mały wóz z osiołkiem, a dziadek jakiś z beczułek przelewał miód.
- Miód, świece, wosk!... – wołał.
Pytasz o miód.
- 50 złotych monet – usłyszałeś.
Pytasz o wódkę.
- To u alchemika!
O fioletowy cukier.
Wszyscy w okolicy obejrzeli się na ciebie.
- Na oczy czegoś takiego nie widziałem! – powtarzał każdy zapytany handlarz.
Docierasz do alchemika. Ma swój sklep w kamienicy, wejścia pilnują dwa spore... cosie. Chyba golemy.
Wchodzisz. W środku też stoją spokojnie dwa golemy, a lada błyszczy czymś magicznym.
http://www.fantasygallery.net/cardiff/alchemist.jpg
Pytasz o wódkę.
- 300 złotych monet za bezpieczny, czysty towar – powiadomił alchemik.
O fioletowy cukier. Alchemik spojrzał na ciebie nieufnie.
- Ile pragniesz przeznaczyć na ten zakup, szanowny panie? – spytał.
Isendir; Drużyna się rozlazła, szybko zgubiłeś ich w tłumie. Siedzisz sobie, Elir siedzi obok, próbując znaleźć miejsce, gdzie nikt by nie nadepnął. Poszukujesz przewoźnika, ale każdy na ulicy jest zajęty swoimi sprawami. Postanowiłeś postraszyć/zwrócić na siebie uwagę ujadaniem Elira. O ile przechodnie zaczęli ciebie i wilka szerszym łukiem omijać, o tyle wóz z zaprzęgiem konnym nie zdołał. Spłoszone konie stanęły dęby i szarpnęły w bok, z wozu runęło kilka kufrów i skrzyń, na co zza wozu dobiegł czyjś krzyk i fala przekleństw. Woźnica zeskoczył z wozu, przepraszając, ale nic to już nie dało. Po chwili wyrósł przed tobą gigantyczny, łysy osiłek ze spuchniętą lewą stopą.
- Żarty ci w głowie, durny elfie?! – fuknął, para poszła z nozdrzy.
Chwycił cię za szmaty i podniósł jak piórko.
Do alchemika można prosić...?
Z hukiem wylądowałeś głową w dół w wielkim, wiklinowym koszu, a osiłek otrzepując ręce zniknął w tłumie. Szybko odkryłeś, że wydostanie się z wiklinowego kosza kiedy ma się sparaliżowane nogi jest niemalże niemożliwe.
- Ile za ten kosz? – słyszałeś pytania z zewnątrz.
- A ten elfi tyłek gratis?
Po chwili poczułeś, że ktoś cię szarpie za szmaty i wyciąga z kosza. Okazało się, że to dwóch elfów. Nosili biało-czerwony ubiór, z wyhaftowanymi wzorami w kształcie trójkątów równoramiennych w kołach. Wyciągnęli cię z kosza i zauważywszy, że nie możesz stać, ostrożnie usadzili na ławce przy ulicy. Gadali po elficku, ale w dziwnym dialekcie i co drugie słowo brzmiało „melisa”, a co czwarte „yay”. Wyglądali troszkę jak na fazie. Poprosiłeś, by zanieśli cię gdzieś w okolice zielarza, lub alchemika. Elfowie spojrzeli po sobie i zaczęli taszczyć cię w dół ulicy.
Po chwili stanęliście przed zadbaną kamienicą. Weszliście do alchemika. Ku twojemu zdumieniu wewnątrz był też Szamil. Elfy powitały alchemika, rzuciły coś o melisie, wiśniowej ściółce i peace and love, po czym wybyły.