Łowca mutantów badał wzrokiem fizjonomie Matgulfa. Budową ciała, siłą, ale także dodatkowymi kończynami przypominał najbardziej Alahamę. Małe oczka i świński ryj również nasuwały Manniemu opisy tego potwora. Różnica była tylko taka, że tutejszy mutant zdawał się być inteligentny, nie miał krótkiej trąby, za to o zgrozo posiadał jeszcze jedną parę górnych kończyn. Metys wiedział do czego były zdolne skarłowaciałe łapki zakończone ostrymi jak brzytwa pazurami - w końcu ulubionym sposobem polowań Alaham było pochwycenie w miażdżący uścisk i poszatkowanie nimi nie mogącej się wyrwać ofiary. Krew i gorące wnętrzności spływały po potworze, który potem zlizywał długim jęzorem posokę z własnego ciała.
Metys odwrócił wzrok przypominając sobie metody walki z tego typu stworami - najlepszy był kwas, najlepiej wprowadzony do krwiobiegu...
Jego wzrok spoczął na krwawiącym boku drewnianego Chrystusa. Coś w barwniku naturalnie oddającym krew niepokoiło Łowcy. Wciągnął głębiej powietrze starając się przytępić inne zmysły. Czuł ziele, mięso i topiony tłuszcz, czuł krew - stęchły zapach śmierci. Zdawało mu się że to nie tylko farba spływała po boku figury. Jego nozdrza drażniła też tłusta woń palonych świec. Dziwiła go duża ilość żółtawych walców w których paliły się ciemne knoty. Jego plemię co prawda samo również wyrabiało świece z tłuszczu zwierząt, problem jednak polegał na tym, że Manni nie widział by przed burzą Szczury zaganiały do zagród jakiekolwiek zwierzęta, ba nie widział w okolicy ani nie słyszał żadnych zwierząt...
MJ szła leniwym krokiem przemierzając oświetloną blaskiem świec nawę. Przekroczywszy niewielką zaciek powstały przez ulewę, kierowała się powoli w stronę smakowitych zapachów. Oczami duszy już widziała smakowity rosół gotujący się w wielkim parującym kotle, a obok wielki gar pyrkającego radośnie gulaszu.
Gdy zbliżyła się do granicy światła, spoglądająć w stronę tonącej w mroku zakrystii, Matgulf zerwał się na równe nogi spod ołtarza i krzyknął zdenerwowany - dokąd idziesz dziewczyno ?! - Członkowie karawany spojrzeli na niego zdziwieni, gdy tymczasem Szczury i Mutanci rozstawiający koksowniki wlepili wzrok w radiooperatorkę.
Widząc zmieszanie na twarzy Vasqomba mutant, chrząknął i spokojnym już głosem rzekł, jednak tak by wszyscy, włączając w to MJ go słyszeli: - eh przepraszam za ten wybuch z mej strony, ale tamta cześć kościoła nie jest bezpieczna. Ciągle zalewa nam tamtejsze korytarze i tylko nasz uparty kucharz ze swą świtą wciąż tam przesiaduje-skinął przyjaźnie ręką w stronę kobiety. - wracaj tu do nas, ogrzej się przy ogniu, a zaraz sama zobaczysz kucharza, gdy przyniesie wrzący gar pysznego gulaszu- wyszczerzył zęby w parodii uśmiechu, wciąż zachęcająco wskazując jedną z ław bliżej koksownika. Mortimer wpatrywał się w niego z podejrzliwym wyrazem twarzy.
MJ kątem oka zauważyła kilku łachmaniarzy chyłkiem przemykających do cienia i kierujących się do równoległego z zakrystią korytarza. Jednocześnie, w ciszy która zapanowała po nagłym wybuchu Matgulfa, wydawało jej się, że usłyszała stłumione jęknięcie i uderzenie czegoś o kamienną posadzkę.
__________________ Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure. |