Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2009, 18:14   #26
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Patrzysz mi prosto w oczy. I najczęściej nie wiesz, że to właśnie ja.



Zdobyta barykada Schultzów.

Jebany szamam
usiadł po turecku naprzeciwko Anta. Mimo maski kierowca przysiągłby, że tamten się uśmiecha. Lekki, niedostrzegalny uśmiech wariata.
A może to nie on zwariował. Może świat oszalał. I teraz on jest normalny według nowych norm. A te normy dopuszczają wszystko. Świat stał się teraz taki piękny. Pełen kolorów. Czerwieni, szarości, czerni i żółci.
- Chce być jak krwisty płatek róży. - Odezwała się maska. - Jak wspaniały kwiat. Widziałeś kiedyś kwiaty? Widziałeś różę skąpaną w słońcu? Wiesz, czym jest piękno? Rozumiesz je?
Gwałtownym szarpnięciem wyciągnął pistolet zza paska. Przystawił go do głowy kierowcy, wprowadzając nabój do komory.
- Ta chwila jest piękna. Ten wspaniały moment. Niech trwa, niech trwa. Czujesz to?
Jedyne co czuł to zimna stal na skroni.
- Zastanawiasz się, czemu żyjesz? Czemu jeszcze nie wpakowałem ci kuli w łeb? Nawet gdybym Ci teraz wytłumaczył, to nie zrozumiałbyś. Żadnego słowa. Nic nie znaczysz.
Pozostali gangsterzy otoczyli dwójkę zwartym kołem. Nie uśmiechali się już, głupawo wpatrując się w swojego przywódcę jak w bożka. Silniki motorów zgasły.
Doskonała cisza doskonałego miasta.
Cichutki jęk spoza okręgu.
Jeden z Schultzów odczołgiwał się jak najdalej od zdobytej barykady.
Zaciśnięte oczy, zakrwawiona twarz, zgruchotana przez kulę kość policzkowa. Okaleczone zwierzę, uciekające, by zdechnąć w samotności. Nikt mu nie przeszkodził. Niech dokona swojego losu.
- Dziś się dowiesz. Dziś ci wytłumaczę.
Szaman odszedł od niego wkładając pistolet za pasek. Dwóch mężczyzn złapało Anta za ramiona. Jęknął z bólu, czując palce wbijające się w ramię. Kolejny gangster złapał go za szczękę, brutalnie otwierając mu usta. Kierowca był całkowicie unieruchomiony.
- Kim chciałbyś być? Małą dziewczynką, idącą z matką za rękę? Policjantem na miejscu wypadku? Może robotnikiem drogowym? Albo chciałbyś się kochać ze swoją żoną w wielkim łożu? - Kontynuował monotonnym głosem jebany szaman.
Co on pieprzy? Pomyślał Ant.
- Ja ci pomogę. Staniesz się kimkolwiek chcesz. Umożliwię ci to. Spójrz na siebie. Marna kupa gówna, wbita w czarny garnitur. Przyznaj, nie o tym marzysz, nie tego chcesz. Ja ci pomogę.
Mówiąc to wyciągnął materiałowy woreczek. Odwiązał go i wyciągnął z niego małą czarną tabletkę, przypominającą zwiniętego owada.


Tornado.
Narkotyk powalający ludzkość na kolana. Nie pozwalający zapomnieć o przeszłości. Chwila piękna.
- Widzisz? Tak wygląda światło. Tak wygląda wolność i wyzwolenie. Podaruje Ci ją. Będziesz mi wdzięczny do końca twojego życia. - Szaman wyciągnął rękę, kładąc czarną tabletkę na języku Anta. W drugiej ręce miał butelkę z brudną wodą, którą wlał do gardła kierowcy. Trzymający go gangster zacisnął mu szczęki i zatkał mu nos.
Ant zaczął się krztusić. Zaczął się topić.
- Tak. Pij, pij, nie walcz z tym. Chcesz tego.
Przełknął. Musiał.
Powieki zamknęły się powoli. Głowa opadła. Rzeczywistość odlatywała.
Znikał.
Nie wymykaj się.



Cukiernia.

Scorpion powoli wszedł do cukierni. Zbite szkło skrzypiało pod nogami. Ciała walały się w pokracznych pozycjach, tonąc w kałużach krwi. Poprzestrzelane ściany, połamane sprzęty, łuski i krew.
Bordo pasy.
- Dobra, ja przejrzę te ciała tutaj.. - Rzucił Lenny wskazując na prawą stronę. - ..ty te na lewo. Później wyniesiemy je na zewnątrz.
Hagemończyk bez słowa zaczął przeszukiwać potargane trupy. Kilka drobiazgów, zdjęcia nagich kobiet, samoróbki broni i tornado...
Tornado.
Przy każdym było co najmniej kilkanaście czarnych tabletek. To nie mógł być przypadek.
Scorpion w poszukiwaniach pewnym krokiem ruszył na zaplecze. Mocnym ruchem otworzył drzwi.
Wycelowana w niego lufa.
- Kociak, co ty kurwa tutaj robisz?
- Odprowadziłem tą kobietę do lekarza. Musiałem mu oddać rewolwer. Teraz szukam jakieś spluwy.
- Chłopak zerwał się z trupa, na który siedział i ściskając w rękach pistolet, wybiegł. Scorpion nawet nie zdążył się odezwać.
- Pieprzony gówniarz. - Wycedził.
Rozejrzał się po upaćkanym krwią wykafelkowanym na biało pomieszczeniu. Kolejne dwa trupy.
Flaki wypełzające ze środka. Zgruchotana twarz.
- Ty tam! Schultzu! Wychodzimy na zewnątrz! - Krzyk Lenniego otrzeźwił go.
Hagemończyk znów przeszedł przez zniszczone pomieszczenia.
Przed cukiernią zaparkowany stał kolejny samochód.


Dookoła tłoczyły się czarne ubrania. Scorpion podszedł bliżej. O auto oparty, siedział ubrany w czarny garnitur mężczyzna. Zakrwawiona twarz, zaciśnięte powieki, zgruchotana kość policzkowa.
Na masce siedziała młoda dziewczyna, paląc papierosa. Nawet nowy w mieście, Scorpion ją poznał.
Seks ikona tego miasta. Najbardziej znana kobieta Michigan. Niektórzy mówią, że najpiękniejsza.
Patti.


Seks, wyścigi, muzyka, dragi. Skupiała w sobie wszystkie symbole miasta.
I to jak ściągała koronkową bieliznę.
Patti.
Scorpion obciął kobietę. Wyuzdane piękno świata upadłego.
- Gdzie oni są? - Głos Wolfa. Mężczyzna klęczał obok rannego gangstera, trzymając dłoń na jego ramieniu.
- Barykada.. barykada na.. na przecznicy Chrome Boy'a... - Wydusił mężczyzna, dusząc się krwią. - Zdobyli...
Wolf pokręcił głową. Rozejrzał się po zgromadzonych i skinął na jednego z mundurowych.
- Rozkaz! - Krzyknął tamten. - Grupa do wozu!
Elita. Prawdziwe maszyny Detroit.
- Ilu ich było, chłopcze? - Odezwał się znów Pan Wolf.
- Pietnastu.. dwudziestu.. Ja nie wiem... - Wykrztusił ranny.
- Spokojnie, chłopcze. Dobrze się spisałeś. - Wolf spojrzał na Patti. - Bardzo dobrze Pani zrobiła przywożąc go tutaj. Teraz proszę, zawieź go do lekarza. Lenny pomóż wsiąść temu Panu do auta. - Jego głos nie znosił sprzeciwu. Lenny natychmiast wpakował rannego na tylne siedzenie - Następnie zgłosi się Pani do hotelu Reagana. Proszę pytać o Pana Wolfa. - Znów uderzył w ten prawie dobrotliwy ton.
Patti uśmiechnęła się filuternie i odparła. - Tak, tak dziadku. - Wolf żachnął się i bez słowa ruszył razem z Lennym w stronę swojego auta. Kobieta również wsiadła do swojego.
Wygląda na to, że wszyscy zapomnieli o Scorpionie. Ten rozejrzał się. Na transporterze kulił się mały chłopiec. Kociak.
Wszystkie auta zapaliły silniki. Za kilka sekund ruszą w stronę barykady na ulicy Chrome Boy'a.
Czyścić miasto. Schultz robi to już od dwudziestu lat. Jest w tym profesjonalistą.
Pan Ted Schultz.


Obserwuje was. Stąpam krok, w krok. Czekam.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 27-08-2009 o 19:37.
Lost jest offline