Patrzysz mi prosto w oczy. I najczęściej nie wiesz, że to właśnie ja. Zdobyta barykada Schultzów.
Jebany szamam usiadł po turecku naprzeciwko
Anta. Mimo maski kierowca przysiągłby, że tamten się uśmiecha. Lekki, niedostrzegalny uśmiech wariata.
A może to nie on zwariował. Może świat oszalał. I teraz on jest normalny według nowych norm. A te normy dopuszczają wszystko. Świat stał się teraz taki piękny. Pełen kolorów. Czerwieni, szarości, czerni i żółci.
- Chce być jak krwisty płatek róży. - Odezwała się
maska.
- Jak wspaniały kwiat. Widziałeś kiedyś kwiaty? Widziałeś różę skąpaną w słońcu? Wiesz, czym jest piękno? Rozumiesz je?
Gwałtownym szarpnięciem wyciągnął pistolet zza paska. Przystawił go do głowy kierowcy, wprowadzając nabój do komory.
- Ta chwila jest piękna. Ten wspaniały moment. Niech trwa, niech trwa. Czujesz to?
Jedyne co czuł to zimna stal na skroni.
- Zastanawiasz się, czemu żyjesz? Czemu jeszcze nie wpakowałem ci kuli w łeb? Nawet gdybym Ci teraz wytłumaczył, to nie zrozumiałbyś. Żadnego słowa. Nic nie znaczysz.
Pozostali gangsterzy otoczyli dwójkę zwartym kołem. Nie uśmiechali się już, głupawo wpatrując się w swojego przywódcę jak w bożka. Silniki motorów zgasły.
Doskonała cisza doskonałego miasta.
Cichutki jęk spoza okręgu.
Jeden z Schultzów odczołgiwał się jak najdalej od zdobytej barykady.
Zaciśnięte oczy, zakrwawiona twarz, zgruchotana przez kulę kość policzkowa. Okaleczone zwierzę, uciekające, by zdechnąć w samotności. Nikt mu nie przeszkodził. Niech dokona swojego losu.
- Dziś się dowiesz. Dziś ci wytłumaczę.
Szaman odszedł od niego wkładając pistolet za pasek. Dwóch mężczyzn złapało
Anta za ramiona. Jęknął z bólu, czując palce wbijające się w ramię. Kolejny gangster złapał go za szczękę, brutalnie otwierając mu usta.
Kierowca był całkowicie unieruchomiony.
- Kim chciałbyś być? Małą dziewczynką, idącą z matką za rękę? Policjantem na miejscu wypadku? Może robotnikiem drogowym? Albo chciałbyś się kochać ze swoją żoną w wielkim łożu? - Kontynuował monotonnym głosem
jebany szaman.
Co on pieprzy? Pomyślał
Ant.
- Ja ci pomogę. Staniesz się kimkolwiek chcesz. Umożliwię ci to. Spójrz na siebie. Marna kupa gówna, wbita w czarny garnitur. Przyznaj, nie o tym marzysz, nie tego chcesz. Ja ci pomogę.
Mówiąc to wyciągnął materiałowy woreczek. Odwiązał go i wyciągnął z niego małą czarną tabletkę, przypominającą zwiniętego owada.
Tornado.
Narkotyk powalający ludzkość na kolana. Nie pozwalający zapomnieć o przeszłości. Chwila piękna.
- Widzisz? Tak wygląda światło. Tak wygląda wolność i wyzwolenie. Podaruje Ci ją. Będziesz mi wdzięczny do końca twojego życia. -
Szaman wyciągnął rękę, kładąc czarną tabletkę na języku
Anta. W drugiej ręce miał butelkę z brudną wodą, którą wlał do gardła kierowcy. Trzymający go gangster zacisnął mu szczęki i zatkał mu nos.
Ant zaczął się krztusić. Zaczął się topić.
- Tak. Pij, pij, nie walcz z tym. Chcesz tego.
Przełknął. Musiał.
Powieki zamknęły się powoli. Głowa opadła. Rzeczywistość odlatywała.
Znikał.
Nie wymykaj się. Cukiernia. Scorpion powoli wszedł do cukierni. Zbite szkło skrzypiało pod nogami. Ciała walały się w pokracznych pozycjach, tonąc w kałużach krwi. Poprzestrzelane ściany, połamane sprzęty, łuski i krew.
Bordo pasy.
- Dobra, ja przejrzę te ciała tutaj.. - Rzucił Lenny wskazując na prawą stronę. -
..ty te na lewo. Później wyniesiemy je na zewnątrz. Hagemończyk bez słowa zaczął przeszukiwać potargane trupy. Kilka drobiazgów, zdjęcia nagich kobiet, samoróbki broni i tornado...
Tornado.
Przy każdym było co najmniej kilkanaście czarnych tabletek. To nie mógł być przypadek.
Scorpion w poszukiwaniach pewnym krokiem ruszył na zaplecze. Mocnym ruchem otworzył drzwi.
Wycelowana w niego lufa.
- Kociak, co ty kurwa tutaj robisz?
- Odprowadziłem tą kobietę do lekarza. Musiałem mu oddać rewolwer. Teraz szukam jakieś spluwy. -
Chłopak zerwał się z trupa, na który siedział i ściskając w rękach pistolet, wybiegł.
Scorpion nawet nie zdążył się odezwać.
- Pieprzony gówniarz. - Wycedził.
Rozejrzał się po upaćkanym krwią wykafelkowanym na biało pomieszczeniu. Kolejne dwa trupy.
Flaki wypełzające ze środka. Zgruchotana twarz.
- Ty tam! Schultzu! Wychodzimy na zewnątrz! - Krzyk Lenniego otrzeźwił go.
Hagemończyk znów przeszedł przez zniszczone pomieszczenia.
Przed cukiernią zaparkowany stał kolejny samochód.
Dookoła tłoczyły się czarne ubrania.
Scorpion podszedł bliżej. O auto oparty, siedział ubrany w czarny garnitur mężczyzna. Zakrwawiona twarz, zaciśnięte powieki, zgruchotana kość policzkowa.
Na masce siedziała młoda dziewczyna, paląc papierosa. Nawet nowy w mieście,
Scorpion ją poznał.
Seks ikona tego miasta. Najbardziej znana kobieta Michigan. Niektórzy mówią, że najpiękniejsza.
Patti.
Seks, wyścigi, muzyka, dragi. Skupiała w sobie wszystkie symbole miasta.
I to jak ściągała koronkową bieliznę.
Patti.
Scorpion obciął kobietę. Wyuzdane piękno świata upadłego.
-
Gdzie oni są? - Głos
Wolfa.
Mężczyzna klęczał obok rannego gangstera, trzymając dłoń na jego ramieniu.
-
Barykada.. barykada na.. na przecznicy Chrome Boy'a... - Wydusił mężczyzna, dusząc się krwią.
- Zdobyli...
Wolf pokręcił głową. Rozejrzał się po zgromadzonych i skinął na jednego z mundurowych.
- Rozkaz! - Krzyknął tamten.
- Grupa do wozu!
Elita. Prawdziwe maszyny Detroit.
- Ilu ich było, chłopcze? - Odezwał się znów
Pan Wolf.
- Pietnastu.. dwudziestu.. Ja nie wiem... - Wykrztusił ranny.
- Spokojnie, chłopcze. Dobrze się spisałeś. -
Wolf spojrzał na Patti.
- Bardzo dobrze Pani zrobiła przywożąc go tutaj. Teraz proszę, zawieź go do lekarza. Lenny pomóż wsiąść temu Panu do auta. - Jego głos nie znosił sprzeciwu. Lenny natychmiast wpakował rannego na tylne siedzenie
- Następnie zgłosi się Pani do hotelu Reagana. Proszę pytać o Pana Wolfa. - Znów uderzył w ten prawie dobrotliwy ton.
Patti uśmiechnęła się filuternie i odparła.
- Tak, tak dziadku. -
Wolf żachnął się i bez słowa ruszył razem z Lennym w stronę swojego auta. Kobieta również wsiadła do swojego.
Wygląda na to, że wszyscy zapomnieli o
Scorpionie. Ten rozejrzał się. Na transporterze kulił się mały chłopiec.
Kociak.
Wszystkie auta zapaliły silniki. Za kilka sekund ruszą w stronę barykady na ulicy Chrome Boy'a.
Czyścić miasto. Schultz robi to już od dwudziestu lat. Jest w tym profesjonalistą.
Pan Ted Schultz.
Obserwuje was. Stąpam krok, w krok. Czekam.