Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2009, 20:35   #151
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Lorelei, Thimoty

Długo nie zwlekali, ale czy tak naprawdę mieli jakikolwiek wybór? Zbili się w grupkę i podeszli do drewnianych tylnych drzwi domostwa. Wyglądały tak niewinnie, tak normalnie i niegroźnie. Przeżyli w ostatnich dniach zbyt dużo żeby teraz dać się nabrać i odprężyć się w obliczu zagrożenia.

Thimoty przekręcił klamkę i otworzył drzwi na oścież. Prowadziły do…kuchni, zwyczajnie wyglądającej kuchni, która co więcej przyciągała przyjemnymi zapachami.

W kompletnej ciszy wymienili ostatnie spojrzenia i czułe gesty. Czuli, że w tym składzie widzieli się po raz ostatni, a możliwe, że nikt z nich nie wyjdzie stąd żywy. Było w tym dużo racji, gdyż stali na progu samej śmierci. Po kolei weszli do środka, aby stawić ponownie czoła swoim najgłębszym lękom.

Do tej pory byli drużyną, teraz zostali sami…

Thimoty

Gdy tylko przekroczył próg cała kuchnia oraz drzwi, którymi przez sekundą wszedł zniknęły. Nie było śladu po towarzyszach. Był tylko on. Stał na środku wielkiego białego pokoju przyozdobionego jedynie w czarne obrazy z krwistoczerwonymi ramami. Były ich setki. Zapełniały cały ściany od podłogi do sufitu, który był dobre kilkadziesiąt metrów wyżej.

Nagle Tim dostrzegł jakiś ruch w jednym z nich, a gdy podszedł bliżej żeby przekonać się co to było, zobaczył obraz swojego miasta z lotu ptaka. Był czarno-biały, jednak bez problemu rozpoznał idealny szkic Atlanty. Miasto spało spokojnie, nie dostrzegając zbliżającego się niebezpieczeństwa. W samym jego centrum nastąpił potężny wybuch, a następnie fala uderzeniowa zmiotła większość metropolii z powierzchni ziemi. Obraz się zamazał, a na jego powierzchni zaczęły pojawiać się literki. Bez problemu rozpoznał to pismo.

Nie popisałeś się Timy. Pozwoliłeś nam umrzeć.
Ojciec

- Nie popisałeś się.

Żołnierz usłyszał znajomy głos i odwrócił się momentalnie z gotową do strzału bronią. Kilka metrów od niego stał Rojek, z bladą jak ściany tego pomieszczenia twarzą. Chłopak uniósł ręce do góry i uśmiechnął się szyderczo.

- Bałbym się gdybym wciąż żył. – widmo zbliżyło się nieco i zamrugało zaskoczone. – Ale ty nie boisz się śmierci prawda? Jesteś twardym wojownikiem, ale czy twoja wola okaże się równie silna? Żołnierzu te obrazy są odbiciem ofiar twoich znajomych, przyjaciół, rodziny. Jest ich wiele, ale czy będziesz w stanie poświęcić jeszcze kogoś dla wypełnienia zadania?

Jeden obraz spadł ze ściany i wylądował u stóp Thimotiego, który spojrzał na niego mimochodem. Przedstawiał on wagę. Na jednej szali widniała głowa Nigela, na drugiej Dagaty.

- To od ciebie będzie zależeć kto z nich umrze i zostanie ze mną na wieku, a kto przetrwa. Komu darujesz życie, niepotrzebnemu człowiekowi czy pięknej wiedźmie? Wybieraj i wybierz mądrze.


Lorelei

Czuła okropny przejmujący chłód na skórze jak i w swym sercu.

Nie trafiła do przytulnej kuchni, lecz do lodowej groty, z której nie było wyjścia. Jej ciało traciło szybko temperaturę, musiała koniecznie to przerwać. Niespodziewanie biały szron pokrywający ściany zaczął topnieć w błyskawicznym tempie, odkrywając straszliwą zawartość przezroczystych ścian. Zamarznięte, dobrze zachowane ciała patrzyły na nią szeroko otwartymi oczami. Cała jaskinia była nimi wypełniona. Trwały w całkowitym bezruchu z wyjątkiem tych cholernych ślepi, które poruszały się śledząc każdy je ruch.

Trzask pękającego lodu za jej plecami przeraził ją. Odwróciła się i ujrzała Karolinkę. Dziewczynka klęczała i patrzyła się na nią z miną pozbawioną wszelkich emocji. Nagle podniosła wysoko rączkę, zacisnęła ją w pięść, po czym zaczęła walić nią prosto w swoje czoło.

- Byłam dla was taka dobra! – krzyknęła. – A wy pozwoliliście Vercie grzebać mi w umyśle. Zawiedliście mnie…ty mnie zawiodłaś pani czarodziejko. Teraz jestem tylko narzędziem, przedmiotem jednorazowego użytku. Bo chyba wiesz, że mam zostać użyta? Wszyscy chcą mnie używać…ty też chcesz prawda? Widzę to w twoich oczach, ale nigdy więcej. Nie pozwolę!

Uderzyła się jeszcze kilka razy pięścią, a następnie zamarła i spojrzała z otwartą buzią na kobietę.

- On każe ci wybrać, on każe wszystkim nam wybierać. Musisz zdecydować czyje życie jest dla misji wartościowsze. Czy będzie to Jestem czy Dagata? Jedno z nich będzie żyło, drugie trafi do niego na wieczność. Wybieraj i wybierz mądrze.

Wcześniej ich nie dostrzegła, jednak teraz wyraźnie widziała dokładnie zmrożone ciała dwóch osób, o których losie miała zdecydować


Asqe

Była sama…sama…sama…sama...

Verta, szalona Opiekunka przegrała raniąc swoja przeciwniczkę dotkliwiej niż się spodziewała. Asqe była w szoku, okropne myśli nie chciały wydostać się z jej głowy pogrążając ją w czarnej rozpaczy. Zrobiła kilka kroków, po czym padła na kolana i oparła czoło o pień Wielkiego Drzewa. Dotyk matki działał jak najlepsze lekarstwo.

- Wstań córko. – usłyszała kobiecy głos, ten sam, który zbudził ją w świecie Verty. – Upadłaś, lecz musi się podnieść. Rozpoczęliście wszystko razem i razem musicie to zakończyć. Aiur –Thar –Ker(ten, który szuka odpowiedz) czeka na ciebie. Będę przy tobie córko.

Głos zanikł, ale wskazał jej drogę, którą powinna obrać, dzięki czemu przynajmniej przez chwile jej myśli stały się ostrzejsze. Więzienie Opiekunów, paskudne miejsce, które odwiedziła wyłącznie raz, w dniu, kiedy Kapelusznik zabrał ją tam organizując coś w rodzaju lekcji historii. Niewiele istot wyższych trafiało do niego, a gdy tak się działo ich zbrodnie zazwyczaj były naprawdę paskudne. Za to co zrobiła razem z tym zdrajcom, powinna trafić tutaj na długo.

W jednej chwili teleportowała się przed niewielką bramę, która prowadziła do długich korytarzy prowadzących bardzo głęboko pod polanę. Na samym ich końcu znajdowały się cele, między korzeniami Wielkiego Drzewa. Uchyliła drewniane wrota i wolnym krokiem zaczęła schodzić na spotkanie ze swoim dawnym kochankiem.

W powietrzu unosiła się woń krwi i śmierci. Przewrót, o którym wspomniała Verta musiał zebrać wielkie żniwo. Za kratami siedziało wielu Opiekunów, a wszyscy wyglądali równie marnie. Nikt nawet nie podniósł wzorku żeby spojrzeć na przybyłą. Najgorszą katorgą była dla nich nie tyle utrata wolności co przerwanie połączenia ze swoim przedmiotami. Dla zwiększenia kary leżały one zazwyczaj na postumencie przed celami. Tak też było w tym momencie.

W ostatniej z komór oddzielonej od pozostałych siedział Kapelusznik. Jego włosy były teraz pokryte jednym wielkim strupem krwi. Kiwał się nerwowo w przód i w tył mamrocząc niewyraźnie pod nosem. Gdy cień Asqe padł na niego przerwał to zajęcie i zerknął ukradkiem na kobietę.

- Wiedziałem, że przybędziesz po mnie…kochanie. – uśmiechnął się szelmowsko i podrapał po łepetynie. – Tęskniłem.


Jego przyszłość zależała teraz od niej...
 
mataichi jest offline