Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2009, 20:35   #151
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Lorelei, Thimoty

Długo nie zwlekali, ale czy tak naprawdę mieli jakikolwiek wybór? Zbili się w grupkę i podeszli do drewnianych tylnych drzwi domostwa. Wyglądały tak niewinnie, tak normalnie i niegroźnie. Przeżyli w ostatnich dniach zbyt dużo żeby teraz dać się nabrać i odprężyć się w obliczu zagrożenia.

Thimoty przekręcił klamkę i otworzył drzwi na oścież. Prowadziły do…kuchni, zwyczajnie wyglądającej kuchni, która co więcej przyciągała przyjemnymi zapachami.

W kompletnej ciszy wymienili ostatnie spojrzenia i czułe gesty. Czuli, że w tym składzie widzieli się po raz ostatni, a możliwe, że nikt z nich nie wyjdzie stąd żywy. Było w tym dużo racji, gdyż stali na progu samej śmierci. Po kolei weszli do środka, aby stawić ponownie czoła swoim najgłębszym lękom.

Do tej pory byli drużyną, teraz zostali sami…

Thimoty

Gdy tylko przekroczył próg cała kuchnia oraz drzwi, którymi przez sekundą wszedł zniknęły. Nie było śladu po towarzyszach. Był tylko on. Stał na środku wielkiego białego pokoju przyozdobionego jedynie w czarne obrazy z krwistoczerwonymi ramami. Były ich setki. Zapełniały cały ściany od podłogi do sufitu, który był dobre kilkadziesiąt metrów wyżej.

Nagle Tim dostrzegł jakiś ruch w jednym z nich, a gdy podszedł bliżej żeby przekonać się co to było, zobaczył obraz swojego miasta z lotu ptaka. Był czarno-biały, jednak bez problemu rozpoznał idealny szkic Atlanty. Miasto spało spokojnie, nie dostrzegając zbliżającego się niebezpieczeństwa. W samym jego centrum nastąpił potężny wybuch, a następnie fala uderzeniowa zmiotła większość metropolii z powierzchni ziemi. Obraz się zamazał, a na jego powierzchni zaczęły pojawiać się literki. Bez problemu rozpoznał to pismo.

Nie popisałeś się Timy. Pozwoliłeś nam umrzeć.
Ojciec

- Nie popisałeś się.

Żołnierz usłyszał znajomy głos i odwrócił się momentalnie z gotową do strzału bronią. Kilka metrów od niego stał Rojek, z bladą jak ściany tego pomieszczenia twarzą. Chłopak uniósł ręce do góry i uśmiechnął się szyderczo.

- Bałbym się gdybym wciąż żył. – widmo zbliżyło się nieco i zamrugało zaskoczone. – Ale ty nie boisz się śmierci prawda? Jesteś twardym wojownikiem, ale czy twoja wola okaże się równie silna? Żołnierzu te obrazy są odbiciem ofiar twoich znajomych, przyjaciół, rodziny. Jest ich wiele, ale czy będziesz w stanie poświęcić jeszcze kogoś dla wypełnienia zadania?

Jeden obraz spadł ze ściany i wylądował u stóp Thimotiego, który spojrzał na niego mimochodem. Przedstawiał on wagę. Na jednej szali widniała głowa Nigela, na drugiej Dagaty.

- To od ciebie będzie zależeć kto z nich umrze i zostanie ze mną na wieku, a kto przetrwa. Komu darujesz życie, niepotrzebnemu człowiekowi czy pięknej wiedźmie? Wybieraj i wybierz mądrze.


Lorelei

Czuła okropny przejmujący chłód na skórze jak i w swym sercu.

Nie trafiła do przytulnej kuchni, lecz do lodowej groty, z której nie było wyjścia. Jej ciało traciło szybko temperaturę, musiała koniecznie to przerwać. Niespodziewanie biały szron pokrywający ściany zaczął topnieć w błyskawicznym tempie, odkrywając straszliwą zawartość przezroczystych ścian. Zamarznięte, dobrze zachowane ciała patrzyły na nią szeroko otwartymi oczami. Cała jaskinia była nimi wypełniona. Trwały w całkowitym bezruchu z wyjątkiem tych cholernych ślepi, które poruszały się śledząc każdy je ruch.

Trzask pękającego lodu za jej plecami przeraził ją. Odwróciła się i ujrzała Karolinkę. Dziewczynka klęczała i patrzyła się na nią z miną pozbawioną wszelkich emocji. Nagle podniosła wysoko rączkę, zacisnęła ją w pięść, po czym zaczęła walić nią prosto w swoje czoło.

- Byłam dla was taka dobra! – krzyknęła. – A wy pozwoliliście Vercie grzebać mi w umyśle. Zawiedliście mnie…ty mnie zawiodłaś pani czarodziejko. Teraz jestem tylko narzędziem, przedmiotem jednorazowego użytku. Bo chyba wiesz, że mam zostać użyta? Wszyscy chcą mnie używać…ty też chcesz prawda? Widzę to w twoich oczach, ale nigdy więcej. Nie pozwolę!

Uderzyła się jeszcze kilka razy pięścią, a następnie zamarła i spojrzała z otwartą buzią na kobietę.

- On każe ci wybrać, on każe wszystkim nam wybierać. Musisz zdecydować czyje życie jest dla misji wartościowsze. Czy będzie to Jestem czy Dagata? Jedno z nich będzie żyło, drugie trafi do niego na wieczność. Wybieraj i wybierz mądrze.

Wcześniej ich nie dostrzegła, jednak teraz wyraźnie widziała dokładnie zmrożone ciała dwóch osób, o których losie miała zdecydować


Asqe

Była sama…sama…sama…sama...

Verta, szalona Opiekunka przegrała raniąc swoja przeciwniczkę dotkliwiej niż się spodziewała. Asqe była w szoku, okropne myśli nie chciały wydostać się z jej głowy pogrążając ją w czarnej rozpaczy. Zrobiła kilka kroków, po czym padła na kolana i oparła czoło o pień Wielkiego Drzewa. Dotyk matki działał jak najlepsze lekarstwo.

- Wstań córko. – usłyszała kobiecy głos, ten sam, który zbudził ją w świecie Verty. – Upadłaś, lecz musi się podnieść. Rozpoczęliście wszystko razem i razem musicie to zakończyć. Aiur –Thar –Ker(ten, który szuka odpowiedz) czeka na ciebie. Będę przy tobie córko.

Głos zanikł, ale wskazał jej drogę, którą powinna obrać, dzięki czemu przynajmniej przez chwile jej myśli stały się ostrzejsze. Więzienie Opiekunów, paskudne miejsce, które odwiedziła wyłącznie raz, w dniu, kiedy Kapelusznik zabrał ją tam organizując coś w rodzaju lekcji historii. Niewiele istot wyższych trafiało do niego, a gdy tak się działo ich zbrodnie zazwyczaj były naprawdę paskudne. Za to co zrobiła razem z tym zdrajcom, powinna trafić tutaj na długo.

W jednej chwili teleportowała się przed niewielką bramę, która prowadziła do długich korytarzy prowadzących bardzo głęboko pod polanę. Na samym ich końcu znajdowały się cele, między korzeniami Wielkiego Drzewa. Uchyliła drewniane wrota i wolnym krokiem zaczęła schodzić na spotkanie ze swoim dawnym kochankiem.

W powietrzu unosiła się woń krwi i śmierci. Przewrót, o którym wspomniała Verta musiał zebrać wielkie żniwo. Za kratami siedziało wielu Opiekunów, a wszyscy wyglądali równie marnie. Nikt nawet nie podniósł wzorku żeby spojrzeć na przybyłą. Najgorszą katorgą była dla nich nie tyle utrata wolności co przerwanie połączenia ze swoim przedmiotami. Dla zwiększenia kary leżały one zazwyczaj na postumencie przed celami. Tak też było w tym momencie.

W ostatniej z komór oddzielonej od pozostałych siedział Kapelusznik. Jego włosy były teraz pokryte jednym wielkim strupem krwi. Kiwał się nerwowo w przód i w tył mamrocząc niewyraźnie pod nosem. Gdy cień Asqe padł na niego przerwał to zajęcie i zerknął ukradkiem na kobietę.

- Wiedziałem, że przybędziesz po mnie…kochanie. – uśmiechnął się szelmowsko i podrapał po łepetynie. – Tęskniłem.


Jego przyszłość zależała teraz od niej...
 
mataichi jest offline  
Stary 11-09-2009, 11:40   #152
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Bóg istnieje. Był cały czas tuż obok, za rogiem, a myśmy omijali go, sądząc, że znajduje się gdzieś dalej... Cóż za wstyd.

Asqe wyprostowała się dumnie, mimo ran, wciąż tkwiących w jej duszy. Tęczowe źrenice spojrzały ze skupieniem na Opiekuna, który stał się przyczynkiem jej własnej zguby. Patrzyła na ten wyraz twarzy, za który jeszcze niedawno miała ochotę rzucić mu się do gardła. Patrzyła na strupy pokrywające jego głowę – ślady po nerwowym drapaniu, dowodzie, że nawet Kapelusznik bez swego kapelusza jest nikim.
Patrzyła i... nie czuła nic prócz wypełniającej jej mocy przeznaczenia.

- Aiur –Thar –Ker (ten, który szuka odpowiedzi),twoje poszukiwania zaszły za daleko. Zapomniałeś o najważniejszym. O pytaniach, które sobie zadałeś. Poniosłeś zasłużoną karę za swe uczynki.

Pochyliła się nad leżącym u stóp celi kapeluszem i niedbałym gestem podniosła go. Chwilę jakby oceniała jego ciężar, zupełnie ignorując wyraz oczu Kapelusznika oraz nadzwyczaj głośne mlaskanie i oblizywanie spękanych ust językiem. Odruchowo znów się sięgnął głowy i skrzywił się czując ból, kiedy jego paznokcie zahaczyły o największego strupa.

- Asqe kochanie, mówiłem ci już, że pięknie dziś wyglądasz? – jego uśmiech nie stracił nic ze swego magnetyzmu, lecz ona ledwo nań spojrzała, wodząc zmysłowo palcami po rondlu sponiewieranego kapelusza.

- Karolinka... jak mogłeś mi nie powiedzieć? Ona nie należy do ciebie, ona jest od ciebie lepsza... od każdego z nas! – cień gniewu przemknął po obliczu Opiekunki – Muszę ją ocalić. Bez względu na wszystko, muszę dać mojemu dziecku to, o czym ty nigdy pewnie nie pomyślałeś – wolny wybór. – ręka zacisnęła się na czubie kapelusza, jakby zaraz miała go wyrzucić w przestrzeń, lecz zamiast tego uniosła go tuz przed kratami. – Potrzebuję cię Aiur –Thar –Ker. Kiedy ja zajmę się nasza córką, ktoś musi okiełznać ten chaos – ktoś, kto się na nim zna aż za dobrze.

- O tak, zawsze byłaś mądrą Opiekunką skarbie i jest mi...

- Zanim jednak dostaniesz swój kapelusz. Musisz złożyć przyrzeczenie.

- Oczywiście, właśnie miałem już...

- Przysięgnij, że ocalisz Wielkie Drzewo i naszą córkę. Przysięgnij na imię Boga, a będziesz wolny.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 11-09-2009, 19:30   #153
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
W jakimś miejscu, o jakimś czasie.

Porażający chłód przenikał aż do szpiku kości. Jak to możliwe? Ona, pani Lodowych Pustkowi, nigdy nie cierpiała z powodu zimna. Teraz jej żywioł obrócił się przeciwko niej... Nagła zmiana temperatury trochę ją zaskoczyła, jednak to, co naprawdę ją przeraziło, to zamarznięte w ścianach ciała. Ludzkie zwłoki... nie! Unieruchomione postacie, wpatrujące się w jej każdy ruch, każdy krok. Dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Ktoś znowu siedział w jej głowie, płatał figle w umyśle. Była tego pewna! Zacisnęła powieki z całych sił i skupiła się tylko na tym, by odpędzić złą wizję, uciec z tego miejsca...


Zatrważający trzask lodu zmusił ją do otworzenia oczu i gwałtownego odwrócenia się do tyłu. Widok Karolinki w pierwszej chwili przywrócił jej nadzieję, zaraz jednak nieprzyjemne uczucie powróciło. Dziewczynka nie wyglądała i nie zachowywała się tak, jak dawniej. Już podczas ucieczki ze świata Verty Lorelei zauważyła, że mała wygląda inaczej, jednak w ferworze walki trudno było dokładnie jej się przyjrzeć. Dlaczego nie spróbowała porozmawiać z nią przed wejściem do tego domu? Nie powinna popełniać takich błędów.


Gdy dziewczynka uderzyła się pięścią w czoło, Lodowa Róża natychmiast podbiegła do niej, pragnąc wziąć ją w ramiona i utulić, jednak krzyk małej sprawił, że upadła przed nią na kolana i zastygła.


- Byłam dla was taka dobra! – krzyknęła. – A wy pozwoliliście Vercie grzebać mi w umyśle. Zawiedliście mnie…ty mnie zawiodłaś pani czarodziejko. Teraz jestem tylko narzędziem, przedmiotem jednorazowego użytku. Bo chyba wiesz, że mam zostać użyta? Wszyscy chcą mnie używać…ty też chcesz prawda? Widzę to w twoich oczach, ale nigdy więcej. Nie pozwolę!


- Karolinko... To nie tak, jak ci się wydaje... Robiliśmy wszystko... - Obdarzona próbowała wytłumaczyć dziecku w jakiej sytuacji się znaleźli i dlaczego nie mogli jej od razu uratować, jednak dziewczynka znowu zaczęła uderzać pięściami w swoją główkę. Lorelei złapała ją za nadgarstki i unieruchomiła rączki.

- Posłuchaj mnie uważnie. Kiedyś zrozumiesz, że świat nie jest ani czarny, ani biały. Są różne odcienie szarości. Są różne sytuacje, w których należy podjąć wybór. Nie jesteś niczyim narzędziem. Nie będziesz przez nikogo wykorzystywana, a już na pewno nie przeze mnie. Jeśli chcesz, zajrzyj w głąb mojej duszy i sama się przekonaj, czy jestem twoim wrogiem, czy przyjacielem. Czy pragnę cię uratować, czy zniszczyć. Moja dusza stoi przed tobą otworem. Wyruszyliśmy ci na ratunek od razu po twoim porwaniu i zrobiliśmy wszystko, by cię odnaleźć. Zginęli przy tym nasi przyjaciele, pan Świetlik, koteczek, naukowiec Mercurius, którego nie zdążyłaś poznać... Ponieśli śmierć po to, byśmy mogli uciec. Jedyne czego pragnę, to uratować wszechświat. Jeśli jednak miałoby to oznaczać, że tobie lub komukolwiek miałaby stać się krzywda, nie zrobiłabym tego. Nie wykorzystałabym cię. Zawsze, ZAWSZE jest jakiś wybór, zawsze jest inny sposób. Trzeba tylko uwierzyć i go znaleźć. Jeśli ktokolwiek ma ponieść ofiarę, zrobi to z własnego wyboru, nie inaczej. Każdy może decydować. Ty również.



Karolinka patrzyła z otwartą buzią na Obdarzoną i przez chwilę trwała w bezruchu. Lorelei nie miała pojęcia czy w ogóle dotarło do niej, co mówiła. Co ta chora kobieta zrobiła z jej małą główką?!

- On każe ci wybrać, on każe wszystkim nam wybierać. Musisz zdecydować czyje życie jest dla misji wartościowsze. Czy będzie to Jestem czy Dagata? Jedno z nich będzie żyło, drugie trafi do niego na wieczność. Wybieraj i wybierz mądrze.


Słowa dziewczynki sparaliżowały Lodową Różę, która puściła jej rączki i przygarbiła się jakby pod wpływem ogromnego ciężaru. Siedziała tak chwilę, przytłoczona bezradnością, ze wzrokiem wbitym w szklistą, lodową podłogę.


Zawsze jest jakiś wybór. Zawsze znajdzie się inny sposób. Trzeba tylko uwierzyć...


- Nie... - powiedziała, powoli podnosząc wzrok na Karolinkę; wzrok pełen siły, wiary i Mocy. - Nie. Nie będę wybierać. Ich życie jest równo warte, tak samo warte jak twoje i każdej innej istoty. Nie będę dysponować niczyim życiem, niczyją śmiercią. Nie mam do tego prawa i nikt nie ma prawa, by kazać mi to zrobić! Mogę decydować tylko i wyłącznie o jednym życiu. SWOIM. Niezależnie od tego, kim jest ON, niezależnie od tego, co będzie dalej. Mam wszystkie artefakty. Jeśli potrafisz, zaprowadź mnie do serca wszechświata, a wypełnię misję. Jeśli ktokolwiek ma ponieść ofiarę, niech to będę ja. Jeśli nie potrafisz, oddam ci je wszystkie, sama zdecydujesz, co zrobić dalej. A ja udam się na spotkanie z NIM, jeśli tak bardzo pragnie kogoś do siebie wziąć. Już się nie boję. Choćbym miała zmierzyć się z samym stwórcą, nie boję się. Bo wierzę w to, że zawsze jest inny sposób. Wierzę i nie poddam się!
 
Milly jest offline  
Stary 13-09-2009, 21:06   #154
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Miasto z lotu ptaka wyglądało wspaniale. Choć mała fotografia nie oddawała jego piękna, Tim od razu odgadywał szczegóły topograficzne. Cała metropolia wydawała się uśpiona… Rangers wpatrywał się w realistyczny szkic jak urzeczony… jednak w chwilę później na obrazie widział już tylko ruiny, spowite w obłokach resztek atomowych płomieni.

Chwilę później nie widział nawet ruin… literki krążące po płótnie ułożyły się w napis:

Nie popisałeś się Timy. Pozwoliłeś nam umrzeć.
Ojciec


Pojedyncza łza spłynęła po policzku żołnierza… widział w życiu wiele śmierci i draństwa… ale nigdy, nic nie poruszyło go bardziej niż te kilka słów… w głębi duszy obwiniał się… choć nie miał w zasadzie o co…

- Nie popisałeś się.

Tim odwrócił się unosząc broń do strzału, zaskoczony czyjąś jeszcze obecnością.

- Bałbym się gdybym wciąż żył. – widmo zbliżyło się nieco i zamrugało zaskoczone. – Ale ty nie boisz się śmierci prawda? Jesteś twardym wojownikiem, ale czy twoja wola okaże się równie silna? Żołnierzu te obrazy są odbiciem ofiar twoich znajomych, przyjaciół, rodziny. Jest ich wiele, ale czy będziesz w stanie poświęcić jeszcze kogoś dla wypełnienia zadania?

Słowa Rojka uderzył go szczerością… zadanie, wypełnienie zadania to było najważniejsze czego uczono ich na szkoleniu podstawowy, zaawansowanym piechoty a potem w osławionej Ranger School.

„Rangers lead the way” – to hasło było ku czci i pamięci poległych na plażach Normandii członków batalionu. „Otwieramy drogę”… za wszelką cenę i bez względu na ofiary…

Obraz leżący przed jego nogami i straszliwy wybór…

Już wiedział kogo wybierze… Ona uratowała mu życie… Nie raz…

- Dagata – wyszeptał drżącymi wargami, wiedząc, że właśnie skazał na śmierć niewinnego człowieka.

Szala na obrazie przechyliła się w górę, unosząc wizerunek Wiedźmy.

Spojrzał spode łba na Rojka, i już go nie zobaczył. Zjawa, widmo, czy jak by to nazwać miała teraz twarz Nigela.

Żołnierz spodziewał się wyrzutów… zamiast tego usłyszał tylko:

- Dokonałeś dobrego wyboru… ja też bym wybrał ją, gdybym był na twoim miejscu… Dziękuję.

Zjawa odeszła rozpływając się w półmroku.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 26-09-2009, 22:18   #155
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Asqe

- Mam przyrzekać na Boga, który nas opuścił? – w jego głosie można było dosłyszeć wyraźną nutkę goryczy wymieszaną z kpiną. – Nie sądzę Asqe żebym mógł to zrobić. Nie będę również przyrzekał na Wielkie Drzewo, które jest częścią Stwórcy, a może jedynie jego pozostałością. Mogę ci za to obiecać jedną rzecz. Zrobię wszystko żeby ocalić naszą córeczkę, a mogę tego dokonać jedynie z twoją pomocą. Czy to jest dla ciebie wystarczająca gwarancja?

Mężczyzna podniósł się z trudem z kamiennej pryczy i podszedł do krat. Jego wygłodniały wzrok padał to na kapelusz to na Opiekunkę. W końcu wyciągnął drżącą brudną rękę przed siebie w żebraczym geście prosząc tym samym o zwrot swojej jedynej własności.

-Skoro, więc zrobisz wszystko. Możesz złożyć przysięgę, której od ciebie wymagam.

- Dobrze, przyrzekam na Stwórcę, że pomogę ci w czym tylko zechcesz. Kapelusznik nie był zadowolony, lecz musiał tym razem ustąpić. Zamarł w oczekiwaniu na ruch kobiety, od której zależała jego przyszłość. Ta przetrzymała go jeszcze przez chwilę, po czym wręczyła mu jego rzecz.

W jednym momencie kraty wygięły się tworząc szerokie przejście, przez które wyszedł przygarbiony mężczyzna. Nie zwlekając ani chwili dłużej nałożył kapelusz na właściwe miejsce, swoją głowę. Zaledwie kilka sekund trwała regeneracja jego ciała oraz ubioru, a już po chwili Opiekun wyglądał jak nowo narodzony.


- Ale mi tego brakowało. – stwierdził podekscytowany. – Teraz skoro mnie uwolniłaś, muszę ci powiedzieć o jednej drobnej rzeczy. Nie sądzę żebyśmy przeżyli, pomagając Karolince prawdopodobnie będziemy musieli poświęcić siebie. Podczas jej narodzin została naruszona stabilność serca, nasza córka rodząc się chłonęła wprost z niego energię. Teraz trzeba będzie ją uzupełnić. Ale to tylko jedna sprawa, na którą my mamy wpływ, reszta uszkodzeń musi zostać naprawiona przez tą grupkę istot niższych. Jesteś gotowa?

Asqe skinęła głową, jako matka chciała chronić swoją córeczkę za wszelką cenę. Była gotowa.

Aiur przybliżył się do Opiekunki i zdecydowanym ruchem objął ją w pasie przyciskając mocno do siebie. - Trzymaj się mocno, czeka nas długa i wyboista droga do serca Wszechświata. Lepiej nie pytaj skąd ją znam. – Usłuchała i przytuliła się do jego piersi oplatając rękami jego ciało. Bliskość jego ciała przypominała jej o starych czasach, czasach, kiedy byli kochankami.

Gdy czarny portal otworzył się tuż pod nimi, poczuła jak Kapelusznik dotknął nosem jej włosów. Wziął głęboki oddech rozkoszując się jej zapachem, po czym złożył na jej czole czuły pocałunek. Ta chwila uleciała, kiedy oboje zostali wessani do środka przejścia..


Lorelei, Thimoty

Próba dobiegła końca.

Białe, oślepiające światło wypełniło pomieszczenie. Przez kilka sekund czuli jakby pławili się w światłości. Ta jednak nie dawała ciepła, nie dawała poczucia bezpieczeństwa. To co ich otaczało było absolutnie bezstronne, a jedyną taką rzeczą we wszechświecie była śmierć, która na końcu łączyła wszystkie istoty.

Znów poczuli twardy grunt pod nogami. Śnieżna kurtyna nagle opadła ukazując niewielki pokój z żółtymi odrapanymi ścianami. Nie było w nim okien ani drzwi, ale mimo tego było w nim bardzo jasno. Ponownie byli razem, jednak nie wszyscy przetrwali próbę. Brakowało Nigela, Rudowłosej i Jestem. Wszyscy zdawali sobie sprawę, jaki los ich spotkał. To była cena, jaką musieli zapłacić, aby dostać się do Ostatniego Strażnika.

- Sprytne zagranie Lodowa Różo, choć twoja szlachetna postawa może okazać się w przyszłości słabością. – wszyscy spojrzeli w kierunku, z którego dochodził głos. Z podłogi zaczął wydobywać się czarny dym, który szybko uformował niewielki kształt. Jego powierzchnia ustabilizowała się i wyostrzyła ukazując postać dziecka.


- Niech moja forma was nie zmyli, jestem stary jak świat…w dosłownym tego znaczeniu. – niewinnie brzmiący głos nie zdradzał żadnych emocji.- Przybyliście, ponieważ chcecie dostać się do Serca Wszechświata, a tak się składa, że jestem jedyną istotą, która zna do niego drogę. – skrzywił się nagle. – No może nie jedyną, jest jeszcze cwaniak w kapeluszu, który mnie oszukał, ale wolę o nim nie wspominać.

Kolejna dawka dymu uformowała coś na kształt niewielkiego czarnego tronu, do którego podszedł chłopiec. Wszyscy odprowadzili go wzrokiem, nie można było go lekceważyć.

- Możecie zwrócić mi lustro, nie będzie wam już potrzebne. – powiedział rozsiadając się wygodnie na tronie. – Miało jedynie zaprowadzić was do mnie, a teraz wysłuchajcie mnie uważnie wszelkie pytania zostawcie na koniec.

- Cztery rzeczy napełnione boską mocą są niejako ostatnią deską ratunku, jaką pozostawił nam Stwórca. Lustro prowadziło do mnie. Szkatułka jest w stanie wchłonąć i przytrzymać moc, która napędza Serce Wszechświata. Grzebień ma proste zastosowanie, za jego pomocą wyłącza się prace Serca. Wtedy przychodzi kolej na pierścień, uruchamia on mechanizm, który jest odpowiedzialny za regenerację. Potem…

- Przychodzi kolej na mnie. – wtrąciła się obojętnym głosem Karolinka.

- Przykro mi, ale należy uzupełnić przynajmniej część energii, która została utracona. Inaczej mówiąc, musicie uwięzić moc Serca, zatrzymać jego pracę, po to żeby je zregenerować. Następnie należy wszystko na powrót uruchomić. Zapewne macie jakieś pytania?
 
mataichi jest offline  
Stary 06-10-2009, 14:02   #156
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Między światami

Nigel, rudowłosa nieznajoma, Liściasty... jak wiele jeszcze ofiar potrzeba, by udowodnić, że liczy się tylko uratowanie wszechświata? Jak wiele jeszcze prób? Jak długa droga? Jak wiele spotkają jeszcze potężnych, wszechwiedzących istot, które będą dawać mgliste wskazówki, mówić zagadkami i odwlekać ich od wykonania zadania? Lorelei popadała w coraz większe przygnębienie. Nie mogła zrozumieć pewnych rzeczy, nie mieściły się w jej głowie i sercu.


- Wiesz, starcze o twarzy dziecka, nie rozumiem wielu rzeczy i pewnie nigdy nie będzie dane mi ich zrozumieć czy choćby w części zgłębić. Wszechświat umiera, a jeśli umrze, nie będzie już nic, ani żadnego przeklętego opiekuna, ani żadnego świata, który wymagałby jego opieki. Więc dlaczego, dlaczego, dlaczego! Pytam dlaczego potrzebujecie nas, nic nie znaczących, niewiele potrafiących, zupełnie nie mogących się z wami równać? Spotkaliśmy po drodze tak wiele potężnych istot, które tak wiele wiedziały, zdawały się rozumieć całą tą intrygę i nie wyglądały na takich, którzy przejmowaliby się końcem wszechświata w najmniejszym stopniu. Nachodzą mnie wątpliwości, czy jakiekolwiek nasze działania miały sens. Od dawna czuję się jak pionek miotany po szachownicy, nie znaczący punkt, który można od tak zdmuchnąć, zabić, jak to zrobiliście z tyloma naszymi towarzyszami! To tylko mięso armatnie. Mieszkańcy światów, nietrwali, przemijający, i WY, wielcy, wspaniali, cudowni, wieczni i tacy WAŻNI! Można nami pomiatać, można mówić zagadkami i nawet nie przejmować się za bardzo czy wierzymy w tą misję, czy nie, bo i tak jesteście pewni, że naprawimy to, do czego wy doprowadziliście i nie macie nawet odwagi się z tym zmierzyć. Prawdopodobnie umrzemy przy tym, a wy, wielcy, będziecie trwać dalej, aż znowu któryś z was zapragnie więcej, równowaga zostanie zachwiana i znowu będziecie potrzebować pomocy kogoś spośród waszych poddanych. Bo choć jesteście tacy wielcy, to bez nas nie znaczycie nic! Nie wiem tylko skąd w was ta pewność, że po tym wszystkim, czego nas doświadczacie, my będziemy chcieli jeszcze cokolwiek z tym zrobić. Może lepiej byłoby, żeby cały ten burdel wreszcie się rozpadł, żeby świat uwolnił się od intryg wielkich opiekunów i wszystkich innych splugawionych istot, takich pewnych swego zwycięstwa, wykorzystujących nie tylko nieświadomych mieszkańców światów, ale i własnych braci, własne siostry, nawet Karolinkę! Dopóki coś się nie stanie, dopóki nic się nie zmieni, nie możecie mieć pewności, że pewnego dnia ci maluczcy poddani nie zrobią czegoś, co nauczy i was pokory i liczenia się z najdrobniejszym życiem. Ale wtedy będzie za późno, za późno na naukę!


Lorelei była wzburzona, jak jeszcze nigdy. Przed oczami, pełnymi łez i wściekłości, wciąż stali jej wszyscy, którzy ponieśli śmierć w wyniku niezrozumiałych i idiotycznych działań opiekunów i innych istot wyższych. Mówiła co leżało jej na sercu, nie zważając na to, czy jej domysły są prawdziwe, czy nie. Była pewna, że cokolwiek powie ów młody starzec, czy ktokolwiek inny, będzie to tylko część gry, intrygi. Ani Kapelusznik, ani nikt od momentu wplątania ich w całą tą aferę, nie był z nimi szczery i nie powiedział o co tak naprawdę chodzi. Ból po stracie kolejnych przyjaciół, zwłaszcza niczego nie winnemu Nigela, kobiety, która próbowała im jedynie pomóc, czy niemal nic nie rozumiejącego Jestem – wywołał wściekłość i niemal nienawiść. Obdarzona krzyczała nie zważając na nic, ani na to, że obraża istotę tak starą jak świat, ani na to, że właśnie wyraziła chęć zniszczenia wszechświata.


W końcu zapadła cisza. Lodowa Róża zacisnęła pięści i nie licząc nawet na odpowiedź i tłumaczenia ze strony starca-dziecka, nie kwapiąc się do oddania żadnego z artefaktów, zapytała ze spokojem:


- Jak dojść do serca wszechświata?
 
Milly jest offline  
Stary 09-10-2009, 22:29   #157
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Słuchali małego chłopca…tyle przeszli, tyle przeżyli, a teraz mały chłopiec, do tego strasznie arogancki, wydaje im rozkazy. Co jeszcze może się wydarzyć?

Biała Czarodziejka widocznie także była sfrustrowana, czego dała ujście w swojej dłuższej wypowiedzi. Z jej słów był smutek i żal, poczucie wykorzystania i zmanipulowania. Odzwierciedlało to dokładnie wszystkie myśli Tima.

Z trudem rozwarł ściśnięte wściekłością szczęki i zapytał:

- Czy Ty jesteś Bogiem? Stworzycielem?


Mały chłopiec przenikał spojrzeniem żołnierza, po czym przemówił:

- Nie, jestem pierwszym z Opiekunów. To mnie stworzył najpierw powierzając mi najważniejsze i na nieszczęście jednocześnie najnudniejsze zadanie. Mam strzec wejścia do Serca Wrzechświata i jako jedyna istota wyższa mam do niego dostęp.

- Szkoda... bo chciałem mu powiedzieć prosto w oczy, że straszny z niego wyrachowany skurwiel, ale możesz mu przekazać jak będziesz się z nim widział... Biała Czarodziejka ma rację. Wykorzystujecie nas do waszych brudnych gierek... a my nie mamy wyjścia i musimy być pionkami na waszej szachownicy. Co dokładnie mamy zrobić z sercem? I najważniejsze co będziemy z tego mieli? Tylko bez żadnych krętactw tym razem!!!
- Tim był wyraźnie rozdrażniony.

Chłopiec długo myślał za nim ponownie odpowiedział:

- Macie obydwoje rację, to co robią opiekunowie jest niewybaczalne
. – nieoczekiwanie przyznał się do winy. – Może właśnie dlatego to właśnie wy musicie naprawić to wszystko, a nie wszechpotężne istoty, które tak naprawdę w godzinie swej próby zawiodły…przynajmniej większość z nich. Wiele osób wami próbowało kierować, lecz ostatecznie udało wam się do mnie trafić. Zrozumcie jedno, opiekunowie istnieją, aby służyć i są z natury bardzo ograniczeni mimo swej wielkiej mocy. Związani są bowiem silnymi więziami ze swoim planem nad którym sprawują piecze. Nie mogą go od tak porzucić. Tylko nieliczni, którzy uwolnili się z tych więzów mogą działać bez przeszkód. Może się to wydać nieprawdopodobne, ale to my jesteśmy bezsilni, to nam głównie narzucono ograniczenia w postaci Korektorów, istot likwidujących stworzenia, które znajdują się nie we właściwym świecie. Thimoty, ty jednego z nich już spotkałeś. – przymknął na chwile oczy, przerywając na krótką chwile monolog. – Co nie zmienia faktu, że jesteśmy żałośni. Może masz rację Lodowa Różo i pewnego dnia wszystkie nasze przewinienia zostaną osądzone…może to i lepiej. Ale teraz zajmijmy się waszymi pytaniami. Po pierwsze ja jestem kluczem do Serca Wszechświata, więc was do niego zaprowadzę, nie bójcie się o to. Instrukcję też wam już przekazałem, gdy będziecie na miejscu moje poprzednie słowa okażą się bardzo jasne. A jeżeli chodzi o to co z tego będziecie mieli to uznam to za dobry dowcip. Ocalicie wszechświat oczywiście. Gdyby istoty wyższe mogły tego dokonać to już dawno wszystko wróciłoby do normy.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 17-10-2009, 16:26   #158
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
[MEDIA]http://gottwald.wrzuta.pl/aud/file/4Z0Zem4ANE/jacek_kaczmarski_-_u_wrot_doliny.mp3[/MEDIA]

A teraz... – podjął przemowę Opiekun. – Czas na was. Verta zbyt dużo czasu zmarnowała przez swoje knowania. Zgubiła ją pycha, za którą zresztą zapłaciła odpowiednią cenę.

Dzieciak zeskoczył z tronu, który jednocześnie zamienił się ponownie w czarny dym, po czym został wchłonięty przez podłogę. Ich gospodarz zaczął kreślić małą rączką tajemnicze znaki w powietrzu, nie przestając paplać.

- Skoro nie chcecie oddać mi lustra to niech każdy z was weźmie jeden boski przedmiot. – wytłumaczył i poczekał aż jego instrukcja zostanie należycie wypełniona. – Teraz was teleportuje, nie bójcie się. Wole was uprzedzić zważywszy na…- przerwał uśmiechając się nerwowo - Mam nadzieję, że wam się powiedzie. Do dzieła!

Klasnął w dłonie i również on zamienił się w smugę dumy, która szybko się rozwiała. To był dopiero początek. Całe pomieszczenie także zaczęło zmieniać kolor na smolistą czerń, a podłoże nagle przestało być stabilne. Delikatnie falowało.

„Droga do Serca Wszechświata prowadzi przeze mnie. Muszę was wchłonąć.”

Głos Opiekuna rozbrzmiał w ich myślach i nie zapowiadał nic przyjemnego. Na wycofanie się było już jednak za późno. Zbili się w ciasną grupkę i czekali obserwując przebieg wydarzeń. Czerń stała się płynną substancją, w którą powoli się zanurzali. Nagle przypomnieli sobie miejsce, w którym już się z tym spotkali. W świecie, w którym się poznali, do którego zostali ściągnięci przez pasożyta. Gdy się zapadał zalewała go ta sama rzecz. Antymateria wypełniająca przestrzeń między światami. Tym właśnie był Ostatni Opiekun. Ciemność opadła na nich pozbawiając świadomości.


Serce Wszechświata


Dagata, Lorelei, Thimoty, Karolinka


Nie było kolorów prócz czerni i szarości. Nie było dźwięków z wyjątkiem żałosnego wycia, które rozchodziło się po tej jałowej krainie. Nie było świata równie opustoszałego i martwego co miejsce spoczynku Serca Wszechświata.

Otaczały ich nagie czarne skały, a jedynymi elementami świadczącymi o „życiu” w tym miejscu były ciała stworzeń porozrzucane dosłownie wszędzie. Nie były to istoty z krwi i kości… to były maszyny. Wzdłuż kręgosłupa Thimotiego przeszedł paskudny dreszcz, kiedy zdał sobie sprawę, z czym mieli do czynienia.

- Korektorzy. – wspomniał nazwę, o której napomknął chłopiec-opiekun. Tym razem nie groziło im żadne niebezpieczeństwo, wszystkie roboty od dawna musiały być martwe. Ich metalowe ciała były mocno skorodowane, a brunatny pył wdzierał się w każdy zakamarek ich ciał.

- Musieli być kimś w rodzaju strażników. Dagata przerwała milczenie. – Tamten opiekun wspomniał o jednej osobie, która wiedziała jak się tutaj dostać. Mówił o…

- Kapeluszniku. – dokończyła Karolinka, wpatrując się w Serce Wszechświata. To ono górowała nad całą resztą scenerii. Nie znali nawet słowa, które mogłoby trafnie określić jego wielkość. Sercem było jednakże głównie z nazwy, bowiem wyglądało jak kolosalna budowla. Tylko Stwórca mógł zbudować coś takiego.



Nie było w najlepszym stanie, co było dosyć łagodnym określeniem. Cała struktura Serca była popękana, co więcej wiele miejsc pokrywał ciemnozielony osad, który powoli je rozkładał, wyżerając kawałek po kawałeczku. Ze szczytu konstrukcji wydobywał się biały promień energii. Wyglądał żałośnie, zupełnie jak dogasający płomień świecy. Niedługo i zgaśnie bezpowrotnie.

- Chodźcie. – rzuciła Karolinka wreszcie się ożywiając. Była to niezwykle nagła przemiana. Złapała nawet za rączkę Lorelei, ciągnąć ją za sobą, a na jej twarzy pojawił się wesoły uśmiech!
- Tak jak obiecała ta miła babcia, wreszcie to wszystko się skończy. – niemalże pisnęła z podekscytowania wypowiadając niejasne słowa, które prędzej powinny przerażać niż wprawiać kogokolwiek w dobry nastrój.

Czy uda im się przetrwać?

Czy ocalą Światy?


Na te pytania wkrótce mieli poznać odpowiedź. Teraz pozostał im jedynie marsz w kierunku swojego przeznaczenia.


Asqe, Aiur

Kapelusznik miał rację. Opiekunka nigdy nie przeżyła podobnej podróży między światami. Czuła się tak jakby oboje zanurzali się w lepkiej, lodowatej ciemność, która zawsze towarzyszyła takim podróżą. Coraz głębiej i głębiej, bezpowrotnie wpadali w objęcia kostuchy. A gdy dotknęli dna, zostali przez nią pochłonięci. Bowiem droga do Serca Wszechświata prowadziła przez pierwszego i zarazem ostatniego Opiekuna, którym była sama śmierć.

Kiedy kobieta wreszcie odzyskała świadomość zdała sobie sprawę, że leży na zimnym podłożu opierając swoją głowę na ramieniu kochanka. Aiur leżał spokojnie z otwartymi oczami wpatrując się w jej twarz. Wokół nich panowała przejmująca ciemność rozświetlona jedynie słabym blaskiem docierającym zza ich pleców.

- Dzień dobry.
– uśmiechnął się nad wyraz słodko i fałszywie. – Dawno już sobie tak nie leżeliśmy razem. Czyż to nie przywołuje przyjemnych wspomnień?

Opiekunka miała go już odepchnąć, lecz uświadomiła sobie, jaką moc czuła wokół siebie. To była pierwotna energia, taka sama, jaką dysponowała ich córeczka. Odwróciła szybko wzrok i zamarła ujrzawszy ogromny promień mocy, która przenikała cały wszechświat. Ona nadawała bieg wszystkiemu, była czymś w rodzaju osi, wokół której kręciło się istnienie.

- Tak, Serce już niedługo pociągnie. – wypowiedział na głos myśli, które jako pierwsze pojawiły się w głowie Asqe. – Jak byłem tutaj po raz pierwszy, wszystko wyglądało nieco pozytywniej, choć i tak nie spodziewałem się takiego widoku. Chyba Stwórca zbyt duże miał zamiłowanie do technologii.

- Co teraz? – przerwała mu Opiekunka.

- Czekamy na istoty, z którymi podróżowałaś. Powinny zjawić się lada moment, a teraz co powiesz na randkę przy największej świecy, jaką kiedykolwiek zapalono? – zaśmiał się głośno, po czym jego mina spochmurniała. - Śmieszne, udało nam się tutaj dostać, a nie zyskaliśmy żadnej wiedzy. Asqe, czemu Stwórca nas zostawił?


Dagata, Lorelei, Thimoty, Karolinka

Podróż zajęła im kilka godzin.

Przez większość drogi milczeli wszyscy za wyjątkiem Karolinki. Ta zdążyła opowiedzieć im o kilku swoich przygodach podczas wielu podróży między światami, tak jakby wydarzenia na planie Verty zupełnie nie miały miejsca. Czy jednak powinni się tym przejmować?

Teraz wreszcie stanęli u podnóża gigantycznej budowli, przytłaczającej swoją wielkością. Wokół jej fundamentów walały się przeróżne części, które musiały odpaść podczas procesu rozkładu. Przynajmniej z wejściem do środka nie powinno być problemu. Coś w rodzaju okrągłej windy bez ścian czekało już na nich. Okrągła podstawa dźwigu była podświetlona białym światłem wyraźnie odcinającym się na czarnym tle.

- Za pomocą tego dostaniecie się do środka.
– potwierdziła ich przypuszczenia dziewczynka. – Cieszę się, że was poznałam. Szkoda, że nie będziemy mogli spotkać się raz jeszcze na herbatce u Pana Kapelusznika. Pa!

Karolinka ukłoniła się z wdziękiem. Kilka drobnych łez poleciało na ziemie. Następnie uśmiechając się promieniście teleportowała się na najwyższą rampę stając twarzą w twarz ze swoimi rodzicami.

Nie mieli czasu na protesty. Boskie przedmioty zaczęły promieniować coraz większą mocą. Wyjątkiem było lustro, które już spełniło swoje zadanie. Zostało ich troje, każdy musiał wypełnić inną część misji. Nie mogli dłużej zwlekać. Śmiertelnicy stanęli w białym kręgu, który czekał na nich od początku stworzenia.

„Z czym przychodzicie?”


Usłyszeli miękki kobiecy głos w swoich głowach. Każdy teraz miał podążyć w swoją stronę.


Asqe, Kapelusznik, Karolinka


Jej córeczka pojawiła się znikąd. Stanęła przed swoimi rodzicami, lecz zamiast podbiec do nich, wybuchła obrzydliwym, głośnym śmiechem. Spojrzała na nich z nieukrywaną odrazą, czyżby to…

- Mówiłam ci Asqe, twoja córka należy do mnie. – głos, który wydobył się z gardła dziewczynki należał do Verty. – I co teraz zrobicie? Nawet oboje nie macie ze mną żadnych szans. Poza tym kto chciałby skrzywdzić własnego bachora? Nawet jak przez niego wali się cały wszechświat!

- Miałaś się nią zaopiekować.
– wycedził przez zęby wściekły Opiekun. W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Nigdy jeszcze Asqe nie widziała go zdenerwowanego, a teraz wyraźnie został wyprowadzony z równowagi.
 
mataichi jest offline  
Stary 20-10-2009, 20:48   #159
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Lorelei, Thimoty

Przedmioty odpowiedziały na pytanie…

Każdego z osobna otoczyły wirujące pierścienie białego światła. Jak szalone kręciły się wokół bohaterów, którzy przez to stracili ze sobą kontakt wzrokowy. Mogli co najwyżej krzyknąć do siebie ostatnie słowa otuchy, pożegnania, przekazać swoje ostatnie myśli, których może nikt więcej już nie wysłucha. Bowiem tak jak przed domem ostatniego strażnika, tak jak i tutaj wiedzieli, iż ich trójka nigdy nie spotka się już w komplecie…

Nie znaleźli się w windzie, lecz w kolejnym teleporterze. Choć wydawało się to niemożliwe, światełka przyśpieszyły jeszcze bardziej, a obraz wokół nich rozmył się gwałtownie i kiedy ponownie się wyostrzył, każdy z nich był już w zupełnie innej części Serca Wszechświata.

Szkatułka

Lorelei znalazła się w ogromnej okrągłej komnacie w samym środku Serca. Było w niej mnóstwo tajemniczych mechanizmów, ale to ten najważniejszy, znajdujący się w centrum najbardziej ją interesował i od razu przyciągnął jej wzrok. To właśnie do tego miejsca wpadał biały strumień, który obserwowali z zewnątrz. Spadał on przez astronomicznie długi szyb, wprost do urządzenia znajdującego się nieopodal na podwyższeniu.

Lodowa Róża ruszyła szybkim krokiem w stronę mechanizmu, rozglądając się po pomieszczeniu. Ściany zbudowane prawdopodobnie z jakiegoś metalu wyglądały na mocno popękane, ale oprócz tego mankamentu nic więcej nie wyglądało na uszkodzone. Niebotyczne rozmiary komnaty robiły swoje i dopiero po paru minutach mogła dotrzeć do swojego celu. Urządzeniu najwyraźniej skupiało całą energie wypluwając ją po swojej drugiej stronie w postaci cienkiego promienia, Który „wędrował” jeszcze przez parę metrów wprost do maleńkiej igły znajdującej się na postumencie i tam też kończył swój bieg.


Miniaturowy przedmiot drgał wydając dźwięk przypominający mruczenie. Coś tak małego potrafiło zapanować nad całą energią wszechświata. Był go zapewne kolejny boski przedmiot o niewytłumaczalnej mocy.

- Czemu chcesz uratować świat? – usłyszała za sobą spokojny głos. Gwałtownie odwróciła wzrok i ujrzała unoszącą się chmurę niewielkich sześcianów, które zaczęły łączyć się tworząc człowieka. Oblicze istoty wyrażało wyłącznie jedno uczucie…ciekawość. – Zapytam raz jeszcze. Dlaczego chcesz ocalić wszechświat? Czy jest tego wart?


Pierścień


Co to za miejsce?


Thimoty znalazł się na samym początku betonowego mola, mola znajdującego się pośrodku białej jak śnieg wody. Lecz czy to była płynna substancja? A może to tyko mgła lub dym? Mleczna powierzchnia była idealnie nieruchoma, sprawiała wrażenie jakby nic nie mogło zburzyć jej struktury. Za plecami żołnierza stała wysoka lita ściana, pozostawiająca mu tylko jedną możliwą drogę. Musiał iść przed siebie.

Droga wydawała się nie mieć końca, monotonny obraz ciągnął się od dobrych kilkunastu minut i nic nie wskazywało żeby miało to ulec szybkiej zmianie. Nie mógł zawalić i spóźnić się, nie teraz, gdy byli już u kresu swojej misji. Mężczyzna biegł przez chwilę i kiedy zaczynał nabierać pewności, że było to bezcelowe, ujrzał wreszcie upragniony koniec. Przyśpieszył i już po chwili znalazł się na samym końcu mola, gdzie stał niewysoki pulpit i okrągłym ekranem. Jedyną rzeczą charakterystyczną było małe zagłębienie na jego środku. Tylko jakim cudem będzie wiedział, kiedy go użyć?

- Człowieku powiedz, czemu chcesz ocalić ten świat? – ktoś odezwał się za jego plecami. Okręcił się błyskawicznie i zobaczył jak smugi białego dymu unoszą się z dziwnego podłoża i formują ludzki kształt, który po chwili nabrał kolorów.


Nagle usłyszał jeszcze jeden głos, dochodzący z mlecznej zasłony. Krzyk kobiety, z którą przeszedł tak wiele. Należał do Dagaty.

- THIMOTY!

Istota nawet nie zwróciła uwagę obserwując uważnie mężczyznę. Wskazała na niego palcem i powtórzyła pytanie. – Po co ratować ten świat, czyż nie jest on pełen zła?
 
mataichi jest offline  
Stary 26-10-2009, 17:41   #160
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Asqe starała się zachować spokój. Choć część jej była już matką i ta część chciała krzyczeć, gryźć i drapać byleby tylko odzyskać ukochane dziecko, część wciąż pozostawała Opiekunką Światów. Ta druga część rozważała przede wszystkim jaki wpływ Verta mogła wywrzeć na Karolince. Jakimi kanałami do niej dotrzeć i dokąd zepchnąć dawne „ja”. W przyrodzie wszak nic nie ginie. A już szczególnie dziecko – anomalia.

Jedynym problemem Asqe był więc brak wiedzy co, jak i gdzie zostało zrobione. Spojrzała niechętnie na Kapelusznika. Trochą ją zdziwił wybuchem złości, lecz przecież i on mógł być tylko zagrywką, z których Opiekun słynął. Czy mogła zaufać komuś takiemu? Nie. Jednak ryzyko było z góry wpisane w chęć ratowania córki i Asqe przed sama sobą oraz Stwórca przysięgła, ze uczyni wszystko, aby dziewczynkę ocalić. Nawet jeśli musiała dopuścić Kapelusznika do swojej sfery intymności po raz kolejny.

Asqe, czemu Stwórca nas zostawił?” – zapytał ją, lecz nie zdążyła odpowiedzieć. Czy zrozumie, że czyni to teraz?

Zrozumie. On zawsze ją rozumiał.

- On jest tuż za rogiem, tuż obok ciebie. I nie widzisz go tylko dlatego, że wciąż zadzierasz głowę, wpatrując się w słońce. – rzekła, chcąc powiedzieć tym samym Aiurowi, że szukał Stworzyciela aż nazbyt, przez co przegapił najbardziej oczywiste jego znaki - Otworzę ci moją podświadomość. Chcę wiedzieć o Vercie jak najwięcej. Chcę wiedzieć to – tu uśmiechnęła się złośliwie do pasożytującej ciało Karolinki czego ona myśli, że nie wiesz.
 
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172