Spięli konie i zjechali ze wzgórza, na którym stał kasztel i zabudowania szpitala. Potem szrokim, wybrukowanym traktem na rynek, na którym kilka dni wcześniej mieli zostać powieszeni i który stał się areną ich krótkiej walki z żołnierzami księcia. Dalej krótki odcinek do zachodniej bramy i już byli poza murami Veste. Na wolności! Czyżby...
Odjechali kilkadziesiąt metrów, jednak mimowolnie zatrzymali się. Wszyscy mieli wrażenie, że są obserwowani. Odwrócili głowy w stronę miasta.
Stał na blankach, tuż obok bramy, przez którą przed chwilą wyjechali i przyglądał się. Wysoki mężczyzna w prostej, czarnej szacie. Gdy zorientował się, że został zauważony - odwrócił się i zniknął z pola widzenia.
Trakt prowadził na zachód, ku widocznemu w oddali lasowi. Po prawej i lewej stroni edrogi rozciągały się pola uprawne, na których ciężko pracowali wieśniacy i niewolnicy oraz zielone pastwiska, z stadami krów i owiec. Teren był lekko pofałdowany, wyraźnie wznoszący się ku północy, w stronę Wzgórz Siento, które swego czasu były siedzibą bandy Hoserro. To z tamtąd wyprawiali się grabić i łupić ziemie księcia Valdesa, ich obecnego dobroczyńcy.
-
Widzicie ten las, tam w dali? - spytał
Quomio i wskazał w stronę coraz bliższych drzew. Gdy potwierdzili, kontynuował. -
W lesie jest skrzyżowanie traktów. Na zachód biegnie droga do Eferelto, a potem do Quidro. Natomiast drugi trakt, ten z północy na południe łączy się kilkanaście mil na południe z drogą do Rothennu. Rozumiecie co mówię?
-
Tak - potwierdził
Suuru. -
Chwalić Mori-egu, dawno nie byłem w domu. Wprawdzie do granicy z Rothennem jeszcze długa droga, nie mówiąc o podróży na południe, ku ziemiom Rusanamani, ale cóż...
-
No to jazda! - krzyknął
Quomio i spiął konia, który ruszył galopem w strone lasu. Po dziesięciu minutach byli między drzewami. Nikt nic nie mówił. Wszyscy w myślach kalkulowali. Czy opłaca się uciekać? Czy może wykonać dla księcia zadanie i porwać córkę wielmoży? A co jeśli się nie uda? Może skorzystać z szansy jaką dają bogowie i dać chodu. Ale strażnicy ostrzegali...
Po kilku milach dojechali do skrzyżowania dróg, w międzyczasie mijając kilku pieszych i konnych oraz kilkanaście wozów, jadących w stronę Ventre.
Trakt z północy na południe był w znacznie gorszym stanie niż ten, którym jechali. Był też znacznie mniej uczęszczany. Jak okiem sięgnąć, nie było widać na nim żywej duszy.
Quomio, jadący pierwszy zatrzymał wierzchowca.
-
Jesteśmy na miejscu - powiedział. Jego koń zatańczył w miejscu. -
Decydujcie co robicie. Ja nie mam zamiaru być na usługach tego durnia Valdesa. Moja droga wypada na północ. Zaszyję się w stolicy i przeczekam. Może tam jakieś zajęcie znajdę. Ale wy róbcie jak chcecie, nie namawiam. Może Wam takie życie pasuje. Wasza wola!
-
Ja już mówiłem. Do Rothennu jadę - odpowiedział
Suuru, siedzący na małym, kudłatym kucu. Podrapał go między uszami. -
Uszatek to dobre zwierze. Zawiezie mnie do celu. A Wam gdzie droga wypada?