16-08-2009, 19:01 | #51 |
Reputacja: 1 | - Ta salka będzie waszym lokum przez najbliższe dni - powiedział Putrano i powiódł ręką wokół pomieszczenia. - Chyba na brak wygody nie możecie narzekać. Na pewno jest to lepsze od zatęchlego lochu, którym spędziliście ostatnie kilka dni. Brat Jorge zatroszczy się o Was, w miarę swoich możliwości oczywiście. A możliwości, jak się domyślacie ma niewielkie. Ale możecie liczyć na posiłki i kąt do spania. Kiedy będziecie gotowi, powiadomcie o tym brata Jorge. On mi przekaże. Pamiętajcie, nie dłużej niż kilka dni. Z tymi słowami Putrano wstał i skinął na swoich ludzi. Rotheńczycy podnieśli leżącą na podłodze broń i wypuszczając swego pana przodem, wyszli z sali. W pomieszczeniu zapanowało milczenie. Nikt nie był skłonny do rozmowy. To co zgotował im los było co najmniej zastanawiające. Skazani na śmierć, już niemalże martwi, a teraz taka odmiana. Na służbie księcia, któremu tyle nabruździli. Nie. To niemożliwe. To jakiś podły żart wielmoży. Albo sen. Obudzą się w lochu, a Czarny przyjdzie i wczyta imiona. Potem wywleką ich na dziedziniec i koniec... Zawisną. Nie jeden z nich uszczypnął się, sprawdzając czy śni. Jednak wszystko było realne. Sala szpitalna, rany, które odnieśli podczas beznadziejnej próby ucieczki, gwiazdy za oknem bez krat... Rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Do wnętrza wszedł pulchny mężczyzna w średnim wieku, niosąc tacę z dymiącym gulaszem. - Chwalić Bremi - powiedział. Głos miał taki, jakiego wszyscy się spodziewali: ciepły i przyjazny. - Przyniosłem Wam posiłek. Jestem Jorge. Będę się Wami opiekował, podczas Waszego pobytu tutaj. Pozwólcie, że oglądnę Wasze rany. Brat Jorge z wprawą zajął się opatrywaniem ran i skaleczeń, jakich nabawili się podczas starcia ze strażnikami. W tym czasie, ci którzy akuart nie byli oglądani, bandażowani, smarowani lub instruowani odnośnie obrażeń, ze smakiem zajadali się pierwszym od dłuższego czasu posiłkiem. *** - To chyba jesteśmy gotowi - kilka dni potem oznajmił bratu Jorge, Quomio. Obgadali tą sprawę wspólnie i decyzja zapadła. Wyruszają, może po córkę barona może tuż za bramą zmienią zdanie. Świat jest ogromny, na pewno znajdzie się miejsce gdzie gniew Valdesa ich nie dosięgnie. - Chyba macie rację - odparł Jorge. - Wasze rany się leczą. Nawet najciężej ranny Thorgar może już całkiem sprawnie się poruszać. Zawiadomię Putrano. Jorge wyszedł, lecz po chwili wrócił. W ręku trzymał starą skórzaną torbę. - Polubiłem Was - powiedział i wręczył torbę Wulfstanowi. - W środku jest kilka buteleczek z miksturą leczniczą. Pobłogosławioną. No, lecę. Wyszedł, tym razem na dobre. Jakiś czas potem do salki weszło dwóch ochroniarzy Putrano. Jego samego nie było. Wyprowadzili rekonwalescentów na dziedziniec przed szpitalem. Tam wręczyli im odebraną broń i ekwipunek. Konie, dla całej siódemki czekały osiodłane i gotowe do drogi. - Pamiętajcie słowa Putrano - powiedział jeden z rotheńczyków. - Dziewczyna ma być cała i zdrowa, nie ruszona. i niech Wam do łbów nie przyjdzie pomysł ucieczki. Putrano i książę mają długie ręce. Szerokiej drogi! |
23-08-2009, 21:29 | #52 |
Reputacja: 1 | Konie, dla całej siódemki czekały osiodłane i gotowe do drogi. - Pamiętajcie słowa Putrano - powiedział jeden z rotheńczyków. - Dziewczyna ma być cała i zdrowa, nie ruszona. i niech Wam do łbów nie przyjdzie pomysł ucieczki. Putrano i książę mają długie ręce. Szerokiej drogi! Twarz Tristisa wykrzywiła się w grymasie trudnym do odczytania. Jeden ze sługusów Valdesa wspomniał właśnie o jego głównym pomyśle na życie po opuszczeniu Ventre. Nie zamierzał podejmować się żadnej misji. Znając przeszłość Lupaatusa, powody, dla których opuścił rodzinne miasto, jego myśli, Valdes nie zaproponował by mu nawet tej misji. Kazałby go od razu ściąć jako niebezpiecznego wojownika. Co więcej, znając doświadczenia thoera z wieloletnich włóczęg, książę wiedziałby również, że łowca nie ufa nikomu, a już najmniej szlachcie. Do tego Tris myślał nad misją zleconą mu przez władcę Ventre dosyć dużo przez ostatnie kilka dni, i doszedł do wniosku, że mają nikłe szanse powodzenia. Gdyby Valdes wiedział to wszystko, nie wysłał by Trisa po córkę swojego wroga. Ale nie wiedział. Tristis zamierzał ten fakt wykorzystać. Bez słowa, by nie budzić podejrzeń, przytroczył pas z mieczami, pobieżnie zliczywszy strzały narzucił kołczan z łukiem na plecy i schował sztylet w bucie. Po chwili namysłu tobół swój przytroczył do siodła i… No właśnie. Przyjrzał się uważnie kompanom, którzy wskakiwali na swoje wierzchowce. Wstyd było się przyznać, ale ledwo raz czy dwa miał pod sobą konia. Zaciskając zęby, włożył lewą nogę w strzemię i, naśladując towarzyszy, wspiął się niepewnym ruchem na konia. Bite ćwierć minuty szukał drugą stopą strzemienia, co najwyraźniej nie umknęło uwadze rotheńczyków. Zaklął w duchu, bo na głos nie miał w zwyczaju, na dźwięk ich śmiechu. Śmiejcie się, zobaczymy, kto się będzie śmiał, gdy dam dyla. - Gotowi? – spytał patrząc na drużynę.
__________________ W każdej sekundzie rozpadamy się i stajemy się nowym człowiekiem, w którym coraz mniej jest tego, kim byliśmy przed laty. |
24-08-2009, 10:16 | #53 |
Reputacja: 1 | Thorgar naprawdę nie spodziewał się takiego zakończenia tej historii. Widząc jak brat Jorge podaje torbę Wulfstanowi pomyślał: przynajmiej to nie ja muszę to targać, może i zginiemy ale przynajmniej posmakuję wolności przed śmiercią. Widząc grymas na twarzy Tristisa, Thorgar uśmiechnął się sam nie wiedząc dlaczego. Podszedł do swojego konia, pogłaskał go po szyi, koń uspokoił się bo rozpoznał swojego właściciela, poprawił siodło swego konia, w jukach po lewej umieścił swoje jedzenie, koc, bukłak, koc i osełkę, w jukach po prawej umieścił: pelerynę, ubranie, miskę i łyżkę. Ubrał na siebie swoją kolczugę, na plecach umieścił swój topór. Muszę być przygotowany na wszystko na gościńcach grasują bandyci a nie zamierzam z nimi negocjować. Wsiadł na konia. -Gotowi?- zapytał Tristris. -Zawsze i na wszystko!!!- odkrzyknął Thorgar. Spiął konia, uderzył go w boki butami, wszedł w galop i pomknął przed siebie. |
25-08-2009, 00:19 | #54 |
Reputacja: 1 | Wulfstan bardzo się zdziwił gdy Jorge wręczył mu torbę z lekami. -Dziękuję i mam nadzieję że się nam ona nie przyda. Konie czekały. Wulfstan od razu ruszył do swojego wierzchowca. Był to olbrzymi, dwumetrowy, czarny koń*. Koń wyraźnie ucieszył się na widok swojego pana. Uspokajając konia Wulfstan rozpoczął pakowanie juków. Schował tam cały swój dobytek za wyjątkiem kolczugi i toporów. Kolczugę ubrał, a topory przypiął do pasa. Wsiadł na koń. Usłyszał pytanie Tristisa. -Gotowi? -Oczywiście- odpowiedział spokojnie po czym ruszył za Thorgarem galopem. Doganiając go krzyknął: - Będziemy galopowali tylko do czasu kiedy znikniemy tym strażnikom z oczu, potem zwolnimy. Nie chcemy przecież zajeździć koni. Proponuję także zatrzymać się na popas. Damy koniom odpocząć i zdecydujemy co zrobimy. (*Rasa Shire jeżeli to kogoś interesuje.)
__________________ Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas. Niccolo Machiavelli |
27-08-2009, 11:31 | #55 |
Reputacja: 1 | Łupaszka milcząc przyjął swoj ekwipunek, przyodział skórzaną zbroje, i wsunął miecz do pochwy. Z oręża posypała się odrobina zardzewiałej stali. Łupaszka cały czas milcząc na kompanów: Dobrze, nie zauważyli, nie wiedzą ile dla mnie znaczy!! . Spojrzał na wszystkie elementy uzbrojenia: miecz - jest Łuk - jest kołczan - jest Czegoś mi brakuje!? Odezwał się poraz pierwszy: -Przepraszam najmocniej gdzie jest mój szyszak??? Strażnicy nie usłyszeli go. Nie skomentował. Gotowi?-usłyszał głos Tristrisa Nie dopowiedział. Coś go dręczyło w myślach, tylko nie wiedział co? Dogonił przyjaciół w milczeniu. Ostatnio edytowane przez Morkan : 28-08-2009 o 09:17. |
30-08-2009, 01:10 | #56 |
Reputacja: 1 | Spięli konie i zjechali ze wzgórza, na którym stał kasztel i zabudowania szpitala. Potem szrokim, wybrukowanym traktem na rynek, na którym kilka dni wcześniej mieli zostać powieszeni i który stał się areną ich krótkiej walki z żołnierzami księcia. Dalej krótki odcinek do zachodniej bramy i już byli poza murami Veste. Na wolności! Czyżby... Odjechali kilkadziesiąt metrów, jednak mimowolnie zatrzymali się. Wszyscy mieli wrażenie, że są obserwowani. Odwrócili głowy w stronę miasta. Stał na blankach, tuż obok bramy, przez którą przed chwilą wyjechali i przyglądał się. Wysoki mężczyzna w prostej, czarnej szacie. Gdy zorientował się, że został zauważony - odwrócił się i zniknął z pola widzenia. Trakt prowadził na zachód, ku widocznemu w oddali lasowi. Po prawej i lewej stroni edrogi rozciągały się pola uprawne, na których ciężko pracowali wieśniacy i niewolnicy oraz zielone pastwiska, z stadami krów i owiec. Teren był lekko pofałdowany, wyraźnie wznoszący się ku północy, w stronę Wzgórz Siento, które swego czasu były siedzibą bandy Hoserro. To z tamtąd wyprawiali się grabić i łupić ziemie księcia Valdesa, ich obecnego dobroczyńcy. - Widzicie ten las, tam w dali? - spytał Quomio i wskazał w stronę coraz bliższych drzew. Gdy potwierdzili, kontynuował. - W lesie jest skrzyżowanie traktów. Na zachód biegnie droga do Eferelto, a potem do Quidro. Natomiast drugi trakt, ten z północy na południe łączy się kilkanaście mil na południe z drogą do Rothennu. Rozumiecie co mówię? - Tak - potwierdził Suuru. - Chwalić Mori-egu, dawno nie byłem w domu. Wprawdzie do granicy z Rothennem jeszcze długa droga, nie mówiąc o podróży na południe, ku ziemiom Rusanamani, ale cóż... - No to jazda! - krzyknął Quomio i spiął konia, który ruszył galopem w strone lasu. Po dziesięciu minutach byli między drzewami. Nikt nic nie mówił. Wszyscy w myślach kalkulowali. Czy opłaca się uciekać? Czy może wykonać dla księcia zadanie i porwać córkę wielmoży? A co jeśli się nie uda? Może skorzystać z szansy jaką dają bogowie i dać chodu. Ale strażnicy ostrzegali... Po kilku milach dojechali do skrzyżowania dróg, w międzyczasie mijając kilku pieszych i konnych oraz kilkanaście wozów, jadących w stronę Ventre. Trakt z północy na południe był w znacznie gorszym stanie niż ten, którym jechali. Był też znacznie mniej uczęszczany. Jak okiem sięgnąć, nie było widać na nim żywej duszy. Quomio, jadący pierwszy zatrzymał wierzchowca. - Jesteśmy na miejscu - powiedział. Jego koń zatańczył w miejscu. - Decydujcie co robicie. Ja nie mam zamiaru być na usługach tego durnia Valdesa. Moja droga wypada na północ. Zaszyję się w stolicy i przeczekam. Może tam jakieś zajęcie znajdę. Ale wy róbcie jak chcecie, nie namawiam. Może Wam takie życie pasuje. Wasza wola! - Ja już mówiłem. Do Rothennu jadę - odpowiedział Suuru, siedzący na małym, kudłatym kucu. Podrapał go między uszami. - Uszatek to dobre zwierze. Zawiezie mnie do celu. A Wam gdzie droga wypada? |
30-08-2009, 14:01 | #57 |
Reputacja: 1 | W końcu dotarli do skrzyżowania, o którym była mowa.. Tristis postanowił, że na razie się nie wypowie, poczeka, aż wszyscy zajmą stanowiska. Samotna włóczęga po lasach, kiedy każdy rotheńczyk może cię ubić jak psa, nie stanowiła miłej perspektywy. Czekał więc na wypowiedzi towarzyszy, osadziwszy konia tak, by nikt nie mógł na niego spojrzeć, nie odwracając się w siodle. Pierwszy oczywiście odezwał się Quomio. - Jesteśmy na miejscu – powiedział, podczas gdy jego wierzchowiec wiercił się niespokojnie. - Decydujcie co robicie. Ja nie mam zamiaru być na usługach tego durnia Valdesa. – Tristisowi intuicja podpowiadała, że książę wcale nie jest durniem i przeciwstawienie się jego woli nie wyjdzie mu na dobre. - Moja droga wypada na północ. Zaszyję się w stolicy i przeczekam. Może tam jakieś zajęcie znajdę. Ale wy róbcie jak chcecie, nie namawiam. Może Wam takie życie pasuje. – Tu nie ma mowy o tym, co komu pasuje, tylko co daje większe szanse przeżycia. - Wasza wola! Drugi odezwał się Suuru. - Ja już mówiłem. Do Rothennu. Uszatek to dobre zwierze. Zawiezie mnie do celu. A Wam gdzie droga wypada? Lupaatus spojrzał na zgromadzonych. Za czym się opowiedzą?
__________________ W każdej sekundzie rozpadamy się i stajemy się nowym człowiekiem, w którym coraz mniej jest tego, kim byliśmy przed laty. |
02-09-2009, 15:38 | #58 |
Reputacja: 1 | Kiwając się w siodle czuł, że coś jest nie tak. Mnich zajmujący się nimi nie pasował do jego spojrzenia na świat. Ciężko było go darzyć nienawiścią. A był niewiernym! Sam fakt bycia innowiercą nie przekreślał człowieka. Człowiek mógł być dobrą osobą nie wyznając Adan Adariego, jednak tylko wtedy gdy nie miał okazji nawrócenia się na prawdziwą wiarę. Ich opiekun nie chciał przyjąć słusznych poglądów, lecz nie wydawał się złym człowiekiem. Obserwował go w poszukiwaniu wady, która potwierdziłaby jego przekonania. Nie znalazł. Pewnie nie szukał dość dokładnie! Uśmiechnął się sam do siebie. To było rozwiązanie, fałszywi bogowie utworzyli przed nim iluzję by podkopać jego wiarę. Nie uda im się! Rozdroża. Spojrzał w niebo wypatrując znaku, zacisnął dłoń na rękojeści miecza. -Jak daleko z tego miejsca do Nidaris? Poza wykonywaniem zadania tylko ten kierunek przedstawiał dla niego jakąś wartość. Reszta przeszłości była zamglona, nie pamiętał dokładnie kim jest. Może gdyby znalazł się w miejscach z przeszłości coś by sobie przypomniał, może tak, a może nie. Nidaris było jedynym miejscem z którym coś go łączyło, wyznanie. Może to wszystko a może nie. Spoglądał na kompanów, na drogi. -Jeżeli do Nidaris jest blisko mogę tam jechać. Nie dawałem księciu słowa. Zresztą wymuszone słowo dane niewiernemu psu jest wartę tyle co nic. Jednak wolę żyć, nie wiem czemu ale jednak wolę nie tracić życia daremnie. Jest ono darem od boga i nie zamierzam odrzucać daru Adan Adariego. Więc jeżeli to daleko to pojadę do tego miasta... Eferelto... Chyba tak je zwą. Może ten baron będzie lepszym gospodarzem od księcia. |
05-09-2009, 14:53 | #59 |
Reputacja: 1 | - Jesteśmy na miejscu - powiedział Quomio. Jego koń zatańczył w miejscu. - Decydujcie co robicie. Ja nie mam zamiaru być na usługach tego durnia Valdesa. Moja droga wypada na północ. Zaszyję się w stolicy i przeczekam. Może tam jakieś zajęcie znajdę. Ale wy róbcie jak chcecie, nie namawiam. Może Wam takie życie pasuje. Wasza wola! -Ja już mówiłem. Do Rothennu jadę - odpowiedział Suuru, siedzący na małym, kudłatym kucu. Podrapał go między uszami. Co robić? - pomyślał. Droga wolna możesz uciekać!!! - podpowiadała intuicja. NIE, NIE!- odezwało się sumienie. Wykonam zadanie, zbliżę się do księcia a później pomszczę ojca, TAK to dobry plan tylko będe potzrebował kompanów. Jadą czy uciekają??? Przerwał panującą w lesie ciszę: -Ja jadę po tą dziewuchę. Wy róbcie co chcecie!!! - Powiedział Łupaszka i odjechał. Po paru metrach zatrzymał konia po czym spojrzał się z wyrzutem na towarzyszy. Ostatnio edytowane przez Morkan : 05-09-2009 o 14:57. |
06-09-2009, 12:00 | #60 |
Reputacja: 1 | Wulfstan myślał. Myślał o swoich ostatnich przeżyciach, o domu i o tym co się stanie gdy spróbuje do niego wrócić. A nie byłoby to dla niego przyjemne. Postanowił podjąć decyzję. - Wiesz co Quomio, jesteś idiotą i jako idiota zajdziesz na szubienicę. Bo widzisz twój cały "genialny" plan polega na pojechaniu w stronę Rothennu oraz twojej pewności co do faktu że Valdes jest głupcem. A ja wiem że Valdes nie jest głupcem, bo gdyby nim był, to w księstwie już dawno by doszło do przewrotu, a on by nie żył. A ty twierdzisz że człowiek który wie że jesteśmy przestępcami, który chciał nas powiesić, nie podejrzewa że możemy spróbować uciec?! Na dodatek jeśli zdradzimy jego zaufanie to poczuję się obrażony i zrobi wszystko by was dorwać. Na przykład wyznaczy za głowę każdego z was po tysiąc septimi za głowę. Za tyle to sam bym was zarąbał. A ponieważ Valdes prawdopodobnie ma szpiegów w każdym większym i prawdopodobnie wysłał za nami co najmniej jednego szpiega postanawiam ruszyć po dziewczynę. Żegnam was serdecznie, ale podejrzewam że gdy następnym razem się spotkamy wy będziecie jakieś trzy metry pod ziemią. Po wygłoszeniu swojego zdania Wulfstan uśmiechnął się, wsiadł na konia i ruszył wolno stępem w kierunku Eferelto.
__________________ Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas. Niccolo Machiavelli |