Spierdalać
To nie był dobry dzień dla Detroit. O nie.
Wyobraź sobie, że mieszkasz w opuszczonej kamienicy, która od paru dekad błaga o remont. Możesz przynajmniej uważać siebie za szczęśliwego, że masz dom nad głową. Powodzi ci się, żyjesz z dnia na dzień, masz co zjeść, twój dzieciak znika na całe dni z kumplami wśród gruzów i czasami złapie jakieś świństwo, ale żyje, i na swój infantylny sposób jest szczęśliwy.
Jesteś dumny. Jako jedyny z całej kamienicy nie lecisz na Jecie. Masz nadzieje, że twój młody też nie. Napawa cię w pewien sposób dumą.
Budzisz się rano na starym materacu, przecierasz oczy, zakładasz stare kapcie i przemierzasz pokój szurając nimi o lepką podłogę pełną dziur (ale trzyma się!). Podchodzisz do kilkunastoletniego okna, które wygląda jak kilkuwieczne. Część framugi już dawno odpadła, o szybie nie ma mowy. Zastępuje ją wielokrotnie zszyty i zaszyty koc.
I powiedz mi, jak się kurwa czujesz, gdy widzisz przed domem ogromną fortecę, skleconą z wraków, opon i chmary gangerów. Z drugiej strony, jak zwykle, jebani Schulz'owie. I to nie byle oddział, tylko sama elita.
Wyrok śmieci w pigułce. Paru wymachuje zapalonymi szmatami wetkniętymi w butelki, kilkunastu jest uzbrojonych a jeden trzyma jebaną wyrzutnie skierowaną prosto w twoje mieszkanie.
Pole walki otoczone kamienicami pełnymi niewinnych ludzi.
A w samym środku
Ant.
Spierdalać. Nie ma co zgrywać kozaka. Głowa wciąż mi wiruje od dragów, wykrwawiam się i czuję jak cały drętwieję. Spierdalać. Do Hummer'a. Z dala od pola rażenia pierdolonego działa. To już nie moja wojna. Niech Schulz'owie sami dają sobie radę. Ja należę do namiotu szpitalnego. Samochód. Wpadnę do niego, przekręcę kluczyk i spierdalam do kryjówki. Po lekarza, po spokój. Ant, na pół biegnąc, na pół czołgając biegł mijając zakrwawione ciała. Nawet nie zastanawiał się kto zginął. Zapach prochu, dymu i świeżej krwi. Kierował się w stronę nietkniętego Hummera, od którego dzieliła go strefa wojny.
Pobiegł na północ niespotrzeżony przez żadnego z plemieńców, walnął się za barykadą i obserwował dzikusa z wyrzutnia rakiet. Przejrzał prędko plecak. Zbawienie! Wyjął apteczkę i zaczął opatrywać rany łapiąc w zęby bandaż, drugą ręką dłubiąc przy ranie.
Może jeszcze nie odpadł z gry. Może jeszcze nabita strzelba przy udzie straci parę nabojów.
- Bo to życie....ono powietrzem zachwyca....Bo to życie....ono powietrzem zachwyca....