Post napisany wspólnie z Raphaelem Manferd z samego rana zszedł do karczmy. Pod nogami platał mu się jego wierny Łapciuch.
- I co kocia mordo, zobaczymy jak się państwo na wyprawę szykują?
- Miauuu
Niziołek zszedł do sali i zamówił śniadanie. Szybko na stole pojawił się kawał kiełbasy, pajda chleba i piwna polewka.
- Dziękuję bardzo – rzekł niziołek.
- Proszę bardzo. Jakbyś pan coś jeszcze chciał, to obsłuży pana moja żona ja muszę zająć się gospodarką.
- Rozumiem i jeszcze raz dzięuję – Manfred uśmiechnął się i pożegnał się z karczmarzem.
Choć Frida nie była jakoś wyjątkowo piękna, to miała atrybut na który żaden mężczyzna nie mógł pozostać obojętny. Dlatego też każda chwila sam na sam z gospodynią cieszyła go niezmiernie.
- Witaj przyjacielu! - krzyknął Leo na dzień dobry.
- Witaj, witaj! Siadaj i częstuj się. Spójrz – rzekł Manfred już ciszej, tak by słychał go tylko bard – Ta zgraja to dla nas żadna konkurencja. Wszystko bez ładu i składu. I jeszcze ta damulka.
- Ja tam im źle nie życzę, ale brak doświadczenia to widać na odległość.
- Ja też im źle nie życzę – zapewnił niziołek – ale każdy płaci za swoje błędy. Dziwi mnie tylko co skłoniło krasnoluda do udziału w tej hura-wyprawie.
- No cóż, tej całej Arii nie można odmówić wdzięku.
- Niby i tak ale moim zdaniem to tylko rozpieszczona córcia jakiegoś szlachetki.
- Może i tak, choć moją muzą mogłaby być – przyjaciele wybuchnęli śmiechem i wznieśli kufle do góry.
- Zdrowie naszych muz – zakrzyknął Manfred.
Na te słowa do ich stolika podeszłą Frida. Od kilku minut zachowywała się trochę nieswojo, kręciła po sali, nie mogąc znaleźć miejsca dla siebie. W końcu zdecydowała się podejść do ławy, przy której siedział Manfred.
- O szanowny Panie Manfredzie - powiedziała do niziołka, siadając i załamując ręce. Siedzącego obok człowieka zignorowała zupełnie. - Jakiż mam kłopot. Musi mnie szanowny Pan pomóc...
- O mojego męża chodzi - kontynuowała widząc zainteresowanie Manfreda. Nachyliła się tak, że jej obfity biust niemal wylewał się z bluzki. Manfred przełknął głośno ślinę. Leonard, wciąż ignorowany, przysłuchiwał się i cicho brzdąkał na lutni, ćwicząc nowy, wielce obiecujący akord. - Gdzieś ostatnimi czasy cały czas chodzi. Mówi, że na grzyby! Ale któż, szanowny Panie niziołku grzyby w Pflugzeitcie widział. A teraz jeszcze z tym obcym z Kisleva się skumał. Na łaskę Rhyi, nieszczęście z tego jakowe będzie. Moglibyście Panie się dowiedzieć co oni robią. Pięknie proszę. Odwdzięczę się jak mogę...
Niziołek słuchał uważnie karczmarki, zerkając co chwila w jej dekolt. Nie mógł oderwać wzroku od atrybutów Fridy. Dopiero, gdy Leo szturchnął go pod stołem w łydkę, spojrzał na barda. Wymienili tylko spojrzenia i zrozumieli się bez słów. Obu było na rękę zdobyć wdzięczność gospodyni. Z drugiej strony karczmarz też mógłby mieć w ten sposób u nich dług. Jeżeli tylko dobrze to rozegrają będą mogli uzyskać wiele niewielkim kosztem.
- Ależ oczywiść – zaczął niziołek – droga Frido, że ci pomożemy. Na kogo jak na kogo, ale na nas zawsze możesz liczyć – powiedział Manfred uśmiechając się szeroko.
Bard nieprzerywając ćwiczeń na lutni dodał:
- Niech pani zapamięta słowa mojego przyjaciela, na nas zawsze można liczyć.
Dziękuję wam szanowni panowie - powiedział z widoczną ulgą Frida.
Przyjaciele dokończyli śniadanie i weszli na górę do pokoju Manfredem. Na łóżku leżał już pełny plecak. Obok skóranego plecaka spoczywał zwój liny, lampy i peleryny.
- Widzę, że jesteś przygotowany – powiedział Leonard na widok ekwipunku.
- Oczywiście, że tak. Nie próżnowałem w nocy. Narazie to tutaj zostawimy i ruszymy poszukać karczmarza. Myślę, że nie mógł daleko odejść. Widziałem jak Helmut i ten kislevita wyszli raze.
- Popytamy po wsi, może ktoś ich widział – zaproponował Leonard.
- Dobry pomysł, mam tylko nadzieję że wieśniacy chętnie podzielą się z nami tą wiedzą.
- Bądź spokojny, jakby ktoś się opierał to ja go przekonam.
Towarzysze zabrali podręczne rzeczy i wyszli z karczmy.
Dzień był chłodny i wietrzny.
Ledwo przyjaciele wyszli z karczmy spotkali starszawego mężczyznę. Ukłonili się nisko i przywitali z wieśniakiem.
- Witaj gospodarzu – zaczął Leonard swoim śpiewnym głosem.
- Witajcie panowie.
- Mamy prośbę... Szukamy Helmuta, karczmarza, mamy do niego ważną sprawę. Może go widziałeś?
- A tak... spotkałem ich na skraju wsi, kierowali się w stronę lasu.
- Dziękujemy ci bardzo gospodarzu.
Nizołek i bard ruszyli więc w stronę wskazaną przez wieśniaka. Gdy doszli na skraj lasu, Manfred odszukał ślady Helmuta i kislevity. Ruszli po nich w głąb gęstego lasu. Wymijając wysokie drzewa i gęste krzaki maszerowali po śladach. Po chwili poczuli delikatny zapach dymu z paleniska. Drzewa się przerzedziły i dostrzegli zarysy szałasu. Na małej polance stał niewielki sklecony na prędce. To z niego wydobywał się zapach palonego ognia.
Niziołek i bard stanęli na skraju polany. Nie poszli dalej, gdyż pod drzwiami szłasu stał kislevita z toporem w ręku. Ostrze przytknął do czoła leżącego na ziemi mężczyzny ubranego w łachmany.
- Zdrastwuj- wychrypiał Liev.
Manfred kucnął chowając się za wysokie krzaki i pociągnął za sobą barda.
Nie pozostało im nic innego jak czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
__________________ Konto usunięte na prośbę użytkownika. |