Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2009, 19:30   #31
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Scorpion wrzucił rannego Schultza na tylne siedzenie. Co za mięczak. Z tego co najemnik dosłyszał, facet spieprzył z pola walki, zostawiając swoich kumpli. A teraz jeszcze dostał pochwałę od tego całego Wolfa. Nic dziwnego, że byle śmieć ma odwagę rozchrzanić ulubioną cukiernię starego Teda, skoro jego ludzie to tacy tchórze. I nic dziwnego, że są tacy, skoro są tak traktowani przez przełożonych. Na południu ten debil zostałby skopany na śmierć. Szkoda by było marnować na niego amunicji.

Ale w Detroit jest inaczej. Wszyscy podniecają się jakie to miasto jest dzikie i niebezpieczne, jacy tu twardziele nie mieszkają. Ale to wszystko gówno prawda. Bandito plątał się po całym kraju i widział wiele miejsc. W Federacji Appallachów byle górnik ma więcej pary niż tu największy kafar. W Teksasie nikt nie spieprzy, gdy kto inny plunie mu prosto w twarz, choćby i był trzy razy większy i miał do pomocy z dwudziestu ludzi. Na Florydzie chuderlawi i kościści chłopcy potrafią rozpruć flaki 5-6 metrowym aligatorom. Prawdziwy mafiozi to żyją w Vegas, tam na prawdę karze się swoich ludzi. A w Hegemonii... cóż, chyba nie trzeba komentować.

W żadnym z tych miejsc Schultz pewnie nie byłby nawet podnóżkiem głównego bossa, ale tu? Miasto tchórzy i cwaniaków. Jak mawiają ci, którzy muszą się tłumaczyć z ucieczek: "Walczą głową, a nie mięśniami". Debile...

- No dobra, najpierw pojedźmy do doktorka... - odezwała się Patti. - Ricks jest kilka przecznic stąd, ale to dziwny facet. Podjedźmy pod Reagana. Tam leczy Doktor House. Rozgarnięty gość. Raz mi pomógł... zresztą... - Dziewczyna speszyła się. - Powiedzmy, że to kobiece sprawy, okej, kowboju?

- Spokojnie - odpowiedział najemnik. - Potrafię pilnować swoich spraw. Ale na przyszłość, może warto żebyś wiedziała. Potrafię również rozwiązać wiele problemów - mrugnął okiem.

- Będę pamiętała.

- A ten Dr. House. Coś mi mówi jego nazwisko. Zaraz... Nie ma przypadkiem krewnych w N.Y.C.?

- Nie mam pojęcia - blondi poprawiła włosy i po sekundzie dodała. - A ciebie złotko gdzie zabrać? - powiedziała i znów się uśmiechnęła.

- Spokojnie. Najpierw zawieźmy tego "rannego" - stwierdził Scorpion tonem, który sugerował co myśli o takich ranach.

Oboje wsiedli do auta. Patti zapaliła silnik i już chciała ruszać w ślad za Wolfem i jego kompanią, ale bandito położył swoją lewą dłoń, na jej prawej, trzymającej akurat kierownicę.

- Poczekaj - powiedział patrząc w dal ulicy. - Nasz przyjemniaczek wraz ze swoim Delta Force, na pewno nie udali się na lody. Lepiej nie jechać tą samą drogą. Zawróć i pojedź w przeciwnym kierunku. Po co narażać tak pięk... - zamilknął. - ...ne auto - dodał po chwili.

Samochód zawrócił i powoli ruszył w kierunku domu House'a (czasami pisanie po polsku ma swoje zalety), tylko drogą nieco okrężną. Po jakimś czasie, gdy kierowali się już na północ do dzielnicy zwanej dziś Little Jersey, do ich uszu doszedł dźwięk, który uważny słuchacz sklasyfikowałby jako strzelaninę. Scorpion, który doświadczał takiego dźwięku już wielokrotnie, snuł właśnie opowieść o tym jak wraz ze swoimi świętej pamięci kumplami Jeźdźcem, DJ-em i Słodkim, siali zamęt na autostradzie, gdzieś w Kansas. Doszedł do momentu spotkania z jakimś myśliwym z Miami i jego towarzyszem, czarnuchem jadących vanem, gdy przerwał.

Polecił dziewczynie, by zatrzymała wóz, a sam wyszedł w celu rozejrzenia się. Doskoczył do ściany jakiejś starej kamienicy i wyjrzał za róg, gdy nagle poczuł, że ktoś stoi zaraz za nim. Odwrócił się, ale to była tylko Patti.

- Co ty robisz?

- Myślisz, że będę tak po prostu siedziała w samochodzie? Zapomnij. Nie lubię grać bezradnej panienki, więc lepiej się zamknij, bo i tak tam nie zostanę! - stwierdziła stanowczo. - Pokaż mi, że te twoje opowiastki to nie jakaś wielka ściema - dodała.

"Uwielbiam tę sukę" pomyślał Scorpion. "Ech, żeby wszystkie laski takie były..."

Najemnik ponownie wyjrzał zza róg, tym razem by przyjrzeć się dokładniej. Jacyś gangerzy chyba siali tu niedawno śmierć i zniszczenie, ale właśnie super-komando Schultza robi z nimi porządek. Chyba właśnie dowiedzieli się dokąd wybył pan Wolf. Ale jakim cudem znaleźli się w tym samym miejscu jadąc w zupełnie przeciwnym kierunku? Po chwili zastanowienia stało się to oczywiste. Znajdują się po tej stronie ulicy, która należy do naćpanych gówniarzy!

Przez chwilę wydawało się, że klony Johna Rambo opanowują sytuację, ale nagle nie wiadomo skąd pojawił się jakiś szczyl z bazooką. Biegł przez ulicę, aż wreszcie zatrzymał się i na klęczkach wycelował w stronę swojego przeciwnika. "Tamci durnie go nie widzą!" domyślił się bandito.

Unikanie zbędnej walki to jedno, ale jeżeli ona sama wpada ci w ręce, a dodatkowo masz nad przeciwnikiem przewagę w postaci elementu zaskoczenia... tylko idiota by tego nie wykorzystał. Czas zaszaleć!

Scorpion wyłonił się zza ściany z wymierzonym już Garandem w stronę "rocketmana". Chwila czasu na celowanie... Jeżeli nikt go nie zastrzeli tak stojącego na środku ulicy to będzie cud. Ale spokojnie. Dziewczyna wie co robić. Ze swoim lśniącym kałaszkiem penetruje najbliższe otoczenie w poszukiwaniu takiego debila, który by miał ochotę postrzelać.

Gówniarz jest już na celowniku. Dokładnie jego głowa. Hegemończyk nacisnął spust...
 
Col Frost jest offline