Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-08-2009, 19:30   #31
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Scorpion wrzucił rannego Schultza na tylne siedzenie. Co za mięczak. Z tego co najemnik dosłyszał, facet spieprzył z pola walki, zostawiając swoich kumpli. A teraz jeszcze dostał pochwałę od tego całego Wolfa. Nic dziwnego, że byle śmieć ma odwagę rozchrzanić ulubioną cukiernię starego Teda, skoro jego ludzie to tacy tchórze. I nic dziwnego, że są tacy, skoro są tak traktowani przez przełożonych. Na południu ten debil zostałby skopany na śmierć. Szkoda by było marnować na niego amunicji.

Ale w Detroit jest inaczej. Wszyscy podniecają się jakie to miasto jest dzikie i niebezpieczne, jacy tu twardziele nie mieszkają. Ale to wszystko gówno prawda. Bandito plątał się po całym kraju i widział wiele miejsc. W Federacji Appallachów byle górnik ma więcej pary niż tu największy kafar. W Teksasie nikt nie spieprzy, gdy kto inny plunie mu prosto w twarz, choćby i był trzy razy większy i miał do pomocy z dwudziestu ludzi. Na Florydzie chuderlawi i kościści chłopcy potrafią rozpruć flaki 5-6 metrowym aligatorom. Prawdziwy mafiozi to żyją w Vegas, tam na prawdę karze się swoich ludzi. A w Hegemonii... cóż, chyba nie trzeba komentować.

W żadnym z tych miejsc Schultz pewnie nie byłby nawet podnóżkiem głównego bossa, ale tu? Miasto tchórzy i cwaniaków. Jak mawiają ci, którzy muszą się tłumaczyć z ucieczek: "Walczą głową, a nie mięśniami". Debile...

- No dobra, najpierw pojedźmy do doktorka... - odezwała się Patti. - Ricks jest kilka przecznic stąd, ale to dziwny facet. Podjedźmy pod Reagana. Tam leczy Doktor House. Rozgarnięty gość. Raz mi pomógł... zresztą... - Dziewczyna speszyła się. - Powiedzmy, że to kobiece sprawy, okej, kowboju?

- Spokojnie - odpowiedział najemnik. - Potrafię pilnować swoich spraw. Ale na przyszłość, może warto żebyś wiedziała. Potrafię również rozwiązać wiele problemów - mrugnął okiem.

- Będę pamiętała.

- A ten Dr. House. Coś mi mówi jego nazwisko. Zaraz... Nie ma przypadkiem krewnych w N.Y.C.?

- Nie mam pojęcia - blondi poprawiła włosy i po sekundzie dodała. - A ciebie złotko gdzie zabrać? - powiedziała i znów się uśmiechnęła.

- Spokojnie. Najpierw zawieźmy tego "rannego" - stwierdził Scorpion tonem, który sugerował co myśli o takich ranach.

Oboje wsiedli do auta. Patti zapaliła silnik i już chciała ruszać w ślad za Wolfem i jego kompanią, ale bandito położył swoją lewą dłoń, na jej prawej, trzymającej akurat kierownicę.

- Poczekaj - powiedział patrząc w dal ulicy. - Nasz przyjemniaczek wraz ze swoim Delta Force, na pewno nie udali się na lody. Lepiej nie jechać tą samą drogą. Zawróć i pojedź w przeciwnym kierunku. Po co narażać tak pięk... - zamilknął. - ...ne auto - dodał po chwili.

Samochód zawrócił i powoli ruszył w kierunku domu House'a (czasami pisanie po polsku ma swoje zalety), tylko drogą nieco okrężną. Po jakimś czasie, gdy kierowali się już na północ do dzielnicy zwanej dziś Little Jersey, do ich uszu doszedł dźwięk, który uważny słuchacz sklasyfikowałby jako strzelaninę. Scorpion, który doświadczał takiego dźwięku już wielokrotnie, snuł właśnie opowieść o tym jak wraz ze swoimi świętej pamięci kumplami Jeźdźcem, DJ-em i Słodkim, siali zamęt na autostradzie, gdzieś w Kansas. Doszedł do momentu spotkania z jakimś myśliwym z Miami i jego towarzyszem, czarnuchem jadących vanem, gdy przerwał.

Polecił dziewczynie, by zatrzymała wóz, a sam wyszedł w celu rozejrzenia się. Doskoczył do ściany jakiejś starej kamienicy i wyjrzał za róg, gdy nagle poczuł, że ktoś stoi zaraz za nim. Odwrócił się, ale to była tylko Patti.

- Co ty robisz?

- Myślisz, że będę tak po prostu siedziała w samochodzie? Zapomnij. Nie lubię grać bezradnej panienki, więc lepiej się zamknij, bo i tak tam nie zostanę! - stwierdziła stanowczo. - Pokaż mi, że te twoje opowiastki to nie jakaś wielka ściema - dodała.

"Uwielbiam tę sukę" pomyślał Scorpion. "Ech, żeby wszystkie laski takie były..."

Najemnik ponownie wyjrzał zza róg, tym razem by przyjrzeć się dokładniej. Jacyś gangerzy chyba siali tu niedawno śmierć i zniszczenie, ale właśnie super-komando Schultza robi z nimi porządek. Chyba właśnie dowiedzieli się dokąd wybył pan Wolf. Ale jakim cudem znaleźli się w tym samym miejscu jadąc w zupełnie przeciwnym kierunku? Po chwili zastanowienia stało się to oczywiste. Znajdują się po tej stronie ulicy, która należy do naćpanych gówniarzy!

Przez chwilę wydawało się, że klony Johna Rambo opanowują sytuację, ale nagle nie wiadomo skąd pojawił się jakiś szczyl z bazooką. Biegł przez ulicę, aż wreszcie zatrzymał się i na klęczkach wycelował w stronę swojego przeciwnika. "Tamci durnie go nie widzą!" domyślił się bandito.

Unikanie zbędnej walki to jedno, ale jeżeli ona sama wpada ci w ręce, a dodatkowo masz nad przeciwnikiem przewagę w postaci elementu zaskoczenia... tylko idiota by tego nie wykorzystał. Czas zaszaleć!

Scorpion wyłonił się zza ściany z wymierzonym już Garandem w stronę "rocketmana". Chwila czasu na celowanie... Jeżeli nikt go nie zastrzeli tak stojącego na środku ulicy to będzie cud. Ale spokojnie. Dziewczyna wie co robić. Ze swoim lśniącym kałaszkiem penetruje najbliższe otoczenie w poszukiwaniu takiego debila, który by miał ochotę postrzelać.

Gówniarz jest już na celowniku. Dokładnie jego głowa. Hegemończyk nacisnął spust...
 
Col Frost jest offline  
Stary 30-08-2009, 23:26   #32
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Przycupnęłam na krawężniku. Niespokojna i spóźniona.
Przyciągnęłam kolana do nagich piersi. Czarne włosy spływały po odsłoniętych ramionach.
Jestem taka piękna. Ty będziesz.
Spojrzałam Ci w oczy.
Kocham Cię.
A Ty? Charczysz i drżysz w konwulsjach, nie mogąc pogodzić się z losem.
Gdy ja mówię, że Cię kocham, to z twojego gardła wydobywa się tylko szkarłatna krew.
Czemu nie chcesz paść mi w ramiona? Czemu bronisz się przede mną? Ja i tak przyjdę, mój ukochany.



Barykada w Detroit.


- Dwóch Tango biegnie na dziesiątej! Biorę ich na siebie!
- Snajper! W oknie! Drugie piętro! Szara kamienica!
- Ładuje!
- Trafiłem, skurwiela!
- Gniazdo, zgłoś się. Gniazdo, odbiór tu sztylet jeden.. odbiór...
- Kurwa!
- Zaporowy na tamtą barykadę!
- Pieprzone radio... Straciliśmy kontakt z dowództwem!
- Kurwa! Wali do nas!
- Czy ktoś go widzi? Czy kto.. aaarrgghh!
- Co do..?
- Dostałem! Kurwa! Dostałem!
- Żryj to, skurwielu!
- Boże, tak bardzo boli.. dopadli mnie.. dopadli...
- Sanitariusz!
- Głowy niżej, kurwa mać!
- Zaciął się, cholera!
- Ogień na barykadę!
- Dawaj granat! Dopadnę skurwiela!
- Osłaniać!
- Leży! Dostał!
- Czemu to tak boli...
- Sanitariusz, do cholery!
- Opatrz go w końcu i zrób coś, żeby się tak kurwa nie darł!
- Co?!
- Skurwysyny, chyba się cofają!
- Kurwa! Bazooka na drugiej!
- Padnij!



Ant zdjął skórzaną kurtkę i obwiązywał ramię w pośpiechu. Rana nie była, aż tak poważna. Jedna kula delikatnie obtarła skórę. Druga jednak wbiła się w ciało, wychodząc na wylot. Nie wyglądało, by naruszyła kość, czy spowodowała poważny krwotok. Przynajmniej według wiedzy medycznej kierowcy. Według niej zawsze przeżywał.
Wyglądało na to, że chyba jeszcze trochę pognije na świecie.
Jak myślisz? Jak długo? Ja już znam odpowiedź.
Bandaże, a raczej podarte kawałki prześcieradła szybko nasiąkały krwią.
Z szarych w czerwone.
Na jakiś czas musiało to wystarczyć.
Ant oparł się o barykadę szybko oddychając. Do Hummera miał jakieś sto metrów. Biegiem kilka sekund.
Sto metrów wypełnionych ołowiem, płomieniami i krwią.
Biegiem o wiele więcej niż kilka sekund.
Wyciągnął z kabury broń, już miał się wychylać zza przeszkody, gdy kątem oka dostrzegł ruch.
Momentalnie odwrócił się na pięcie i wycelował w tamto miejsce, gotowy posłać tam kilka gramów śrutu.
Jednak opuścił broń i mimowolnie uśmiechnął się szeroko.
Scorpion.


Z tej odległości przeciwnik był wielkości muszki. Muszki karabinu, który miał co najmniej kilkanaście lat. Trasa pocisku wiodła przez gęste od dymu i prochu powietrze. Na przeszkodzie mogło stanąć ciało, czy metal. Trafienie wydawało się wręcz niemożliwe.
Jednak czasami w rękach niektórych strzelców broń potrafiła czynić cuda. Czasami.
Scorpion wstrzymał oddech i delikatnie nacisnął dwa razy za spust. Kolba karabinu uderzyła go w ramię. Pociski poszybowały.


Pułkownik, dowódca grupy uderzeniowej Sztylet wychylił się zza porozrzucanych śmieci, które miały zapewnić mu ochronę, na tak długo, aż wybebeszy z tamtych flaki i weźmie w nich ożywczą kąpiel.
Nie szanujecie mnie.
- Dwóch Tango biegnie na dziesiątej! Biorę ich na siebie! - Darł mordę Stodoła. Facet dwa razy większy od największego mutasa, jakiego w życiu widział Pułkownik. Zaraz za nim odezwał się jego M60. Breloczek misia, zawieszony na lufie śmiesznie podrygiwał w rytm wystrzałów.


Oddział Sztylet słynął z dziwnego poczucia humoru. W sam raz na dni po apokalipsie.
- Snajper! W oknie! Drugie piętro! Szara kamienica! - Wydarła się Jessica, jedyna kobieta w oddziale. Pocisk snajpera przeleciał obok głowy Pułkownika. Zdecydowanie za blisko. Ten odciął się długą serią.
Prawie byłeś mój.
- Ładuje! - Krzyknął, gdy pusta skorupa magazynka uderzyła głucho o ziemię.
- Trafiłem, skurwiela! - Wydarł się, któryś z jego podwładnych, gdy ciało strzelca bezwładnie przewiesiło się przez futrynę.
- Kurwa, był mój... - Wycedził niedosłyszalnie dowódca.
- Gniazdo, zgłoś się. Gniazdo, odbiór tu sztylet jeden.. odbiór... - Li, młody Azjata powtarzał swoją mantrę do słuchawki radioodbiornika. Nawet, gdyby stracili łączność z bazą, to ktoś się tu zaraz pojawi. Zresztą. Nie potrzebowali odsieczy.
- Kurwa! - Krzyk wyrwał go z chwilowego zamyślenia. Główna barykada wroga otworzyła zmasowany ogień. Nie pomyślałby, że mają aż taki sprzęt. Odczekał kilka sekund, kiedy tamci będą musieli wbić nowe magazynki. Ogień zamilkł na chwilę.
- Zaporowy na tamtą barykadę! - krzyknął. Dziesięć luf wypaliło prawie jednocześnie.
- Pieprzone radio... Straciliśmy kontakt z dowództwem! - Próbował przekrzyczeć ostrzał Li.
Jakby, kurwa nie wiedział. Zaraz się dowie, że są pod ogniem, odcięci, z płonącym transporterem, atakowani przez snajperów. Jakby, kurwa nie wiedział.
Powietrze siekła kula. Zaskakująco blisko ciała Pułkownika. Chyba, ktoś dowiedział się kto tu dowodzi.
Albo ja cię szukam.
- Kurwa! Wali do nas dalej! - Krzyknął Stodoła, ostrzegając przed kolejnym snajperem. Tamten przecież nie mógł przeżyć. Cwaniak z Miami jest tylko jeden i na pewno nie rezyduje w Detroit.
- Czy ktoś go widzi? - Wołał przerażony Nowy, rekrut z oddziałów policyjnych. -Czy kto.. aaarrgghh! - Przeraźliwy krzyk rozdarł słowo w pół.
- Co do..? - Obróciła się Jessica.
- Dostałem! Kurwa! Dostałem! - Niewiarygodne, jak zarzynany człowiek potrafi głośno krzyczeć.
- Żryj to, skurwielu! - Darł się Zszywacz, drużynowy medyk, puszczając serię za serią, po oknach kamienic. Straty w cywilach były wliczone w cenę. Promocja.
- Boże, tak bardzo boli.. dopadli mnie.. dopadli... - Krzyk przechodził powoli w szept. To nie świadczy dobrze o stanie rannego. Priorytetem dla lekarzy są zawsze Ci, którzy nie krzyczą. Ci naprawdę umierają.
- Sanitariusz! - Wydarła się Jessica. Zszywacz nie zareagował. Widocznie strzelanie obok jego ucha, jeszcze w transporterze niezbyt mu służyło.
Kolejna seria przecięła powietrze nad głowami Sztyletu. Pociski rykoszetowały od poszycia dopalającego się pojazdu.
- Głowy niżej, kurwa mać! - Wydarł się Pułkownik, ciągnąc serią po barykadach.
I tak cię znajdę.
- Zaciął się, cholera! - Krzyk Stodoły. Kurwa. Kurwa. Kurwa. Bez ciężkiego karabinu, byli udupieni.
- Ogień na barykadę! - Wydarł się dowódca. To powinno dać Stodole kilka minut na naprawę sprzętu.
Nagle z okna zaraz nad nimi wychyliła się sylwetka strzelca wyborowego. Wystrzelony przez niego pocisk śmignął obok wciąż niereagującego na krzyki rannego Zszywacza i trafił Li w plecy. Siła uderzenia szarpnęła nim. Kolejny trup.
Nie. Jeszcze nie teraz.
Chinol odwrócił się z wyrazem mordu na twarzy. Kuźwa, facet żył. Pocisk widocznie utkwił w radiostacji. Pieprzony szczęściarz.
Znów odezwał się karabin Stodoły.
- Dawaj granat! Dopadnę skurwiela! - Wydarł się radiooperator. Szybko znalazła się pomocna dłoń. Chinol wybiegł zza swojej kryjówki, wziął potężny rozmach i cisnął granatem jak kamieniem. - Osłaniać! - Wydarł się Pułkownik.
Potężna eksplozja z okna na drugim piętrzę
- Leży! Dostał! - Krzyknął Li podekscytowany. Chłopak najwidoczniej to lubił.
- Czemu to tak boli... - Szeptał Nowy leżący w coraz większej kałuży krwi.
Spokojnie... To tylko przez chwilę. Już.. nie płacz...
- Sanitariusz, do cholery! - Wydarła się znów Jessica. Zszywacz dalej nie słyszał.
Pułkownik nie mógł na to patrzeć. Wstał i spokojnym krokiem ruszył w stronę medyka. Dookoła niego latały smugi pocisków.
Nie boisz się mnie? Ty mnie rozumiesz. Doskonale znasz. I kochasz, gdy patrzysz w oczy.
Z całej siły uderzyl medyka. Tamten upadł na kolana, waląć głową w usypany przed nim gruz. Dowódca krzyknął. - Opatrz go w końcu i zrób coś, żeby się tak kurwa nie darł!
- Co?! - Krzyknął z wyrzutem sanitariusz, pocierając czoło. Pułkownik machnął ręką w stronę rannego. Zszywacz popatrzył w tamtym kierunku i momentalnie zerwał się do biegu. Nowy już się nie ruszał.
- Skurwysyny, chyba się cofają! - Krzyknął Stodoła. W sumie nie robiło mu to różnicy, czy będzie strzelał im w oczy, czy w plecy. I tak i tak, upadali w taki śmieszny sposób.
Będę dla Ciebie bolesna. Za to wszystko.
- Dajcie im ogień! - Wydarł się. Kule dziurawiły ciała uciekających plemieńców. Padali we własnej krwi, gnani strachem do przodu. Sztylet znów odniósł zwycięstwo.
Nagle zza czarnego Hummera wychylił się ostatni z brudasów uzbrojony w wyrzutnie rakiet.
- Kurwa! Bazooka na drugiej! - Krzyknął Pułkownik. Mieli przesrane.
Dotknij mnie.
- Padnij!
Ganger nacisnął na spust. Kilka kilo trotylu, metalu i odłamków, miało roznieść Sztylet na strzępy.
Jednak w ostatnim momencie, lufa wyrzutni przechyliła się do góry, a pocisk zboczył z toru.
Przeleciał kilkanaście metrów i z całym impetem uderzył o ścianę drugiego piętra kamienicy. Ściana dymu, gruzu i płomieni pofrunęła na ulicę.
Jedna z cegieł z całym impetem uderzyła w maskę Pułkownika. Ten upadł z urwanym krzykiem. Cienka strużka krwi wypłynęła spod gumowej osłony. Jedna z nielicznych ofiar oddziału sztylet.
Nie jestem zachłanna.
A ty? Czy czujesz mój pocałunek?

Plemieniec wypuścił z ręki rurę i ciężko upadł na ziemie. Krew wylewała się leniwie z roztrzaskanej klatki piersiowej.
Na drugim końcu ulicy Scorpion uśmiechnął się leciutko.

Wszystkich was kiedyś spotkam.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 30-08-2009 o 23:38.
Lost jest offline  
Stary 31-08-2009, 13:28   #33
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Strzał. Czas nagle zwolnił tak jak jeszcze nigdy tego nie robił. Pocisk powoli wędrował w stronę smarkacza z rurą na ramieniu. Gnojek powoli zwiększał nacisk na spuście, a nabój 7,62mm nieustępliwie zmierzał w jego kierunku. Już prawie jest przy jego głowie. Jeszcze dwa metry, metr, pół metra i... pudło. Przeleciał minimalnie obok łba tego szczyla. Scorpion potrzebował ułamka sekundy na podjęcie decyzji. Odruchowo nacisnął spust po raz drugi. I znowu kawałek ołowiu przeszywał powietrze tempem wolniejszym od żółwia. I po raz kolejny końcowe odliczanie. Dwa metry, metr, pół metra i jest. Kula delikatnie zagłębiła się w plecach pozostawiając za sobą powiększającą się czerwoną plamę.

Ganger wygiął się do tyłu kierując lufę bazooki w kamienicę po prawej stronie. Jednocześnie nacisnął spust odpalając swoja broń. Rakieta przywaliła w ścianę budynku czego skutkiem była eksplozja. Najemnik po raz pierwszy zobaczył jak ktoś wybija sobie bark po śmierci...

Opuścił delikatnie Garanda odsłaniając delikatny, łobuzerski uśmieszek, który po raz kolejny sugerował wyższość Hegemończyków nad innymi śmieciami. Już miał się schować z powrotem za ścianę. Już miał skryć się przed oczami, które teraz powoli zwracają się w jego kierunku, ale nie mógł się powstrzymać. Musiał zobaczyć jak ten debil zalewa się krwią. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że bandito dojrzał coś czego się nie spodziewał ujrzeć.

- Ant? - wyszeptał sam do siebie.

Małe kawałki ołowiu wbiły mu się w lewe ramię, odrzucając go tym samym nieco do tyłu. Scorpion obrócił się i upuszczając Garanda na ziemię oparł się o ścianę. Obie kule przeszły na wylot, ale ręka była już prawie do niczego. Z M1 już sobie nie postrzela.

- W porządku? - spytała chyba lekko zaniepokojona Patti.

- Jakoś leci - odpowiedział zirytowany najemnik. Jego wzrok padł na maszynówkę dziewczyny. Wyrwał ją z jej rąk - Pożyczam. Ty weź mojego Garanda. Tylko będziesz mi musiała zmieniać magazynki - wskazał na swoją zranioną rękę.

Bandito wyjrzał delikatnie za róg. W ich kierunku biegło kilku śmieci, którzy najwidoczniej przetrwali piekło zafundowane im przez Nóż, Ostrze, czy jak oni się tam zwali. Wyglądało na to, że to oni prawie pozbawili Hegemończyka ręki. Zabijaka ponownie schował się za róg i nasłuchiwał. Trzydzieści metrów, dwadzieścia, piętnaście... teraz!


Błyskawicznie wyskoczył na ulicę i zaczął pruć serią z automatu. Z dziurawą ręką nie miał szans na dokładniejsze celowanie, więc walił po prostu przed siebie licząc, że z takiej odległości trafi chociaż dwóch, albo trzech. Przede wszystkim jednak chciał ich zawrócić, albo przynajmniej zatrzymać. Niech schowają się za jakąś barykadą, albo niech spieprzają z powrotem w kierunku komandosów Wolfa.

Gdy skończył się magazynek Scorpion ponownie skrył się za rogiem kamienicy. Podał broń dziewczynie:

- Przaładuj!

Następnie wyciągnął zza pasa Berettę i wychylając tylko rękę starał się posłać jeszcze kilku śmieci na tamten świat. Gdy skończył się magazynek, ponownie skorzystał z usług Patti, podając jej przy okazji dwa magazynki do pistoletu, a odbierając ponownie maszynówkę.
 
Col Frost jest offline  
Stary 01-09-2009, 08:35   #34
 
DeBe666's Avatar
 
Reputacja: 1 DeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodze
Wszystko zaczęło jakby się układać.
Scorpion przybył z odsieczą (taka odsiecz no no, całkiem niezła dupa, nie ma co), a on sam przestał sikać krwią jak wieprz i ujął pewnie broń w dłonie. Z oddali usłyszał krzyki i komendy. Sporo, cały chór wydzierających się Schulzów, albo tych drugich. Nie wiedział do kogo należały, znów go to nie obchodziło. Nie obchodził go nawet Scorpion, ale miło z jego strony, że przybył i nawet wydawał się zauważyć kierowcę. Ant pomachał hegemonowi.
Wyrzutnia rakiet padła na ziemię razem ze strzelcem i mężczyzna wreszcie miał wolną drogę. Zza zasłony zauważył przerażonych gangerów cofających się wrzeszcząc.
Jeden go zauważył i już chciał coś wykrzynąć gdy skulony kierowca wypadem huknął go w brzuch lufą karabinu. Przeciwnik zsunął się na ziemię niezauważony a Ant wrócił do skulonej pozycji, która chroniła go przed detekcją. Gdy upewnił się, że opatrunek pewnie leży na ramieniu wepchnął parę nabojów do Winchestera i wybiegł zza zasłony od kierunku budynków. Widział jak kilkanaście metrów dalej dzikusy cofają się, ale nie obchodziło go to. Biegł w drugą stronę, do Hummera machając z oddali Schulz'om obserwującym kierowcę zza sałony.


Nadchodzę moja piękna!
 

Ostatnio edytowane przez DeBe666 : 06-09-2009 o 14:59.
DeBe666 jest offline  
Stary 12-09-2009, 00:00   #35
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Wyobraź sobie, gdy wchodzę na najwyższy dach. Widzę was z samej góry.
Rozpościeram ramiona. Naga, lecz niebezbronna.
Kiedy mnie spotkasz?
I czemu to wszystko takie musi być?


Barykada w Detroit.

Transporter dogasał wolnym płomieniem. Dookoła smutna procesja zdejmowała pasy amunicyjne i zabierała broń poległym oddziału sztylet. Ogromny mężczyzna przysiadł obok lezącego trupa z rozbitą głową. Oparł karabin o ścianę. Brelok z żółtym miśkiem groteskowo komponował się z polem bitwy. Żołnierz wziął za rękę martwego przyjaciela. Wiotka ręką nie stawiła żadnego oporu.
Być może nie widziałem wszystkiego, być może nie jestem pewny, ale prawie mógłbym przysiąc, że jedna łza wyżłobiła koryto przez czarny popiół i sadzę, pokrywającą całą twarz. I serce.
Strzały ucichły.
Detroit przestało grać swoją symfonie. Ale to tylko krótka przerwa. Skrzypaczka ostrzy noże, a wiolonczelistka ładuje kolejne naboje. Koncert nie milknie nigdy na długo.
Na ulicy walały się trupy plemieńców i Schultzów. W karykaturalnych pozach, w kałużach krwi przesiąkniętej spalinami. Z powykręcanymi kończynami. Z flakami na wierzchu.
I ja przechadzająca się samym środkiem.
Tumany kurzu powoli opadały na popękany asfalt.
Ant szybkim sprintem przebiegł odległość do samochodu. Minął po drodze kilka charczących prawie trupów. Nie wielu z nich miało po siedem żyć. Zniszczona barykada przepełniona była ciałami. Niektóre jeszcze się ruszały.
Kierowca nawet nie zwrócił na to uwagi, przyspieszając.
Po prostu biegł. Przez płomienie, dym, ciała i krew. Biegł tak przez całe życie. Nie zatrzymując się. Nie myśląc nad sensem.
Bez przerwy.
Bez refleksji.
Po kilku sekundach dopadł, zdyszany do Hummera. Wóz przestrzelany w kilku miejscach, pokryty białym pyłem, ze zbitym reflektorem prezentował roboczą klasę i styl Detroit.
Mojego Detroit.
- Stóóój! - Rozkaz zatrzymał Anta w miejscu. Choć jest duża możliwość, że chodziło o kulę przelatującą obok głowy kierowcy.
- Co robisz, kurwa! To nasz! Garnitur! - Wydarł się długi głos. Jednak dalej byli w dzielnicy, gdzie dalej respektowano czerń.
Ant powoli się odwrócił z rękami w górze. Międzynarodowy gest "jestem udupiony".
Naprzeciwko niego stało dwóch mężczyzn w czarnych mundurach.
Friendly fire?
Nagle do ich uszu dobiegł ryk mocno podrasowanego silnika. Prawdziwa muzyka.
Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Zza rogu wynurzył się czarny wóz.


- Wolf... - szepnął jeden z mundurowych, wręcz z nabożną czcią.
Ant wiedział, że zaraz zobaczy kolejnego Pana Ważnego Detroit. Człowieka, którego widok zwiastuje krew. Dużo krwi.
Auto powoli wytracało prędkość, by zatrzymać się kilka metrów od trzech mężczyzn.
Ze strony pasażera wysiadł straszy mężczyzna, ubrany w nieskazitelny i doskonale skrojony garnitur.


Klasa i styl. Wspominałem?
Pan Wolf przeszedł kilka metrów i z niesmakiem obserwował okolicę. Przez chwilę zawiesił wzrok na wyrwie w kamienicy po pocisku rakietowym, która niczym uśmiech z powybijanymi zębami szczerzyła się do miasta.
- Tu mieszkają ludzie.. Gdzie jest twój dowódca, żołnierzu? - Rzucił ostrym tonem, do najbliżej stojącego chinola w czarnym mundurze.
- Pułkownik... - Tamten wykrztusił, pokazując dłonią na barykadę za nimi.
Tam, ogromnych rozmiarów żołnierz, siedział przy ułożonym, jak do snu ciele. Wolf przygryzł wargę i nieco ciszej spytał. - Kto tu dowodzi?
- Ja.. znaczy... Sierżant Li, melduje się na rozkaz! - Wyrecytował radiooperator, salutując.
- Chce wiedzieć, kto dowodził tym atakiem i czy jeszcze żyje. Przeszukajcie ciała, porozmawiajcie ze świadkami. Jeśli, ktoś z tych ludzi przeżył, to weźcie go do niewoli. W razie oporu.. zlikwidować. - Rozkazał Wolf. - I wyślijcie pomoc medyczną do tej kamienicy... - Dodał wskazując na okopconą wyrwę.
Ant pierwszy raz spojrzał w tamtą stronę. Z czarnych cegieł, nabity na zbrojenie zwisał krwawy strzęp ręki.
Nie jestem okrutna.


Drugi koniec ulicy.

Scorpion powoli ruszył w stronę pobojowiska. Przestrzelona ręka smętnie zwisała u boku. Krople krwi powoli skapywały z dłoni, na brudny bruk.
Fizyczne i psychiczne blizny.
Wlekąc, za sobą karabin, powoli wspiął się na zdobytą barykadę. Na dole leżała splątana masa trupów.
Kilku brudnych twarzy wykrzywionymi bólem i nienawiścią.
Nawet, gdy umierali. Nawet wtedy.
Jeden jeszcze się ruszał...
Życie i śmierć w twoich rękach.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 13-09-2009 o 15:18.
Lost jest offline  
Stary 12-09-2009, 18:00   #36
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Kolejny magazynek został opróżniony i znowu kilku parszywych gnojów znalazło się w objęciach śmierci. Jeszcze parę strzałów i zapadła cisza. Scorpion ostrożnie wychylił się zza rogu. Nie dojrzał nikogo. Na ulicy leżało kilku podziurawionych gangerów. Gdzieś w oddali można było dostrzec ruch, ale zdawało się, że to ludzie Schultza.

- Dzięki za pożyczkę - stwierdził najemnik oddając maszynówkę z powrotem w ręce Patti.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Wzięła tylko swoją broń. Bandito był jednak zajęty swoim lewym ramieniem. Na czarnej marynarce dwie, ledwo widoczne, plamy robiły się coraz większe.

- Mam nadzieję, że jeszcze będzie z niej jakiś pożytek - stwierdził uśmiechając się lekko mimo bólu. Jakby zgrywanie twardziela miało zrobić na kimś wrażenie... - Poczekaj tutaj.

Scorpion schował Berettę, prawą ręką sięgnął po leżącego na ziemi Garanda, po czym wyszedł na zakrwawioną ulicę. Krew spływała powoli po pochyłościach, wpadając w różne zakamarki.

Najemnik zbliżył się do barykady. Zajrzał za nią, ale tam zobaczył tylko kolejne trupy. Sami wybrali sobie taki los. A może zrobiły to za nich prochy? Tak czy inaczej nie są jakąś wielką stratą dla świata, a już na pewno nie dla Bandito. Hegemończyka aż naszły wspomnienia o czasach, kiedy to sam śmigał po autostradach. Wraz z kumplami w niektórych rejonach byli prawdziwą legendą, ale nigdy nie odwaliło im tak, by atakować kogoś pokroju Schultza. Człowieka z takim zapleczem. Z drugiej strony ich było tylko czterech...

Zresztą zabijaka nie był pewien, czy "atak" to właściwe słowo. Bardziej pasowałoby "prowokacja", albo "próba sił" pod warunkiem, że gangerzy posiadaliby jeszcze jakieś siły. Przecież nie można powiedzieć, że wyrządzili Schultzowi jakąś wielką krzywdę. Co najwyżej go wkurwili, a to przypomina gola samobójczego.

Scorpion zorientował się, że jeden ze śmieci jeszcze żyje. Próbował chyba, nie wiedząc o obecności wroga, wydostać się spod ciała martwego towarzysza. I co dalej? Poczołgał by się na pustkowia?

Najemnik podszedł do niego. Nogą zepchnął z niego śmierdzącego trupa, po czym oparł lufę Garanda o klatkę piersiową rannego. Już miał nacisnąć spust, kiedy do jego uszu dotarł dźwięk mocnego silnika. Odwrócił się w stronę pozycji Schultzów. Dojrzał zajeżdżającą ciemną brykę Wolfa.

Założył karabin na ramię, po czym chwycił bandytę za kołnierz i zaczął ciągnąć w kierunku "sojuszników". Kiwnął jeszcze głową Patti, by ta podążyła za nim. Ten kretyn w samochodzie chyba wytrwa kolejne dziesięć minut? I ciekawe czy wielki boss tym razem będzie zadowolony?

- Ej, dupki! - Scorpion zaczął krzyczeć, gdy wraz z dziewczyną zbliżyli się na bliższą odległość. - Mam tu interesującą przesyłkę dla pana Wolfa! Nie strzelajcie kurwy!
 
Col Frost jest offline  
Stary 12-09-2009, 20:03   #37
 
DeBe666's Avatar
 
Reputacja: 1 DeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodze
Ant kulał z rękami podniesionymi do góry. Był bezpieczny, ale czuł, że zaraz kolana się pod nim ugną i zaryje twarzą w asfalt pokryty suchym piachem.
- Co robisz, kurwa! To nasz! Garnitur!
Świetnie chłopaki. To byłaby naprawda głupia śmierć zostać rozsmarowanym przez swoich na chodniku, przed fortem przyjaciela po tym co przeszedł. Skinął w ich stronę po czym dalej posuwał się stronę Hummer'a.
Drogę zajechał mu z piskiem czarny wóz. Znał tę markę.
Ford Falcon XB Coupe, V8 351, ale wszyscy w Detroit nazywali je Interceptor'ami. I wszyscy wiedzieli, że należą do szych. Jeśli miałby listę rzeczy, które chciałby zrobić przed śmiercią to przemierzanie pustkowi tym wozem mogło by się tam gdzieś znaleść.
Czy już mówiłem jak kocham Fordy?
Z czarnego wehikułu wysiadł mężczyzna.
Skądś znał tego gościa, który wyszedł z auta i skierował się w stronę Schulz'ów.

No tak idioto, takie ancugi nosi tylko Wolf. Widziałem go parę razy, kiedy osobiście stawiałem się na dywaniku u Teda. Zawsze stał tam. Zimny, nieskazitelny i spokojny, jakby nie było rzeczy w życiu, które go ruszają. Nigdy z nim nie rozmawiałem i nie zamierzam. Gość zawsze zwiastuje kłopoty i krew, więc zawsze radzono mi go unikać.
Ant klepnął w ramię jednego z żołnierzy, który gapił się w Wolf'a przesłuchującego Li. Wygląda na to, że wszystkie młode wilki chcą być takie jak Stary Wilk.
- Eee? - wyjąkał ten zaczepiony przez Anta.
- Masz fajka?
Garnitur wręczył mu papierosa. Kierowca wyciągnął z kieszeni przedwojenną zapalniczkę po ojcu z wygrawerowanym napisem.

Zapalił i rozejrzał się po polu bitwy ostatni raz. Trupy, mnóstwo trupów. Kurz opadał i zmasakrowane ciała wypływały na wierzch. Nawet tu obok zauważył jak z czarnych cegieł, nabity na zbrojenie zwisał krwawy strzęp ręki. Gdyby miał siłę mógłby nawet się zrzygać. Schulz'owie wygrali. Jak zawsze. Jeśli cię to dziwi, to chyba pierwszy raz słyszysz o Detroit.
Ant czołgał się do Hummer'a. Dziecińka może oberwała parę razy, ale kierowca był z siebie dumny, że założył kuloodporną karoserię. Wciągnął w nozdrza zapach starych, zatęchłych skórzanych siedzeń przesiąkniętych dymem papierosowym. Wygodnie rozsiadł się, rzucił okiem na opatrunek. Bolało psiakrew, ale zaraz zajmie się tym jakiś nadworny konował garniturów. Wsunął kluczyki do zardzewiałej stacyjki. Za oknem garnitury wykonywały w pośpiechu polecenia Wolf'a.
Nagle, Ant przypomniał sobie, że na polu bitwy widział Skorpiona.
Pieprzyć go, poradzi sobie go. Zwłaszcza w towarzystwie takiej dupy.
Przekręcił nadgarstek uruchamiając silnik wozu.
 

Ostatnio edytowane przez DeBe666 : 12-09-2009 o 20:47.
DeBe666 jest offline  
Stary 22-09-2009, 22:22   #38
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Zdobyta barykada.

Wolf jeszcze raz rozejrzał się po pobojowisku. Zginęli cywile. Zwykli ludzie, którzy zaufali Panu Schultzowi. Ci, którzy powierzyli mu swoje bezpieczeństwo i bezpieczeństwo ich dzieci, zrosili krwią brudny bruk.
Krew za krew.
Krew za krew.
Krew za krew, rozumiecie?
Idąc powoli w stronę palącego się transportera, usłyszał za sobą cichutki płacz. Ledwo odwrócił głowę. Stała za nim mała dziewczynka.


Sama wobec ogromu cierpienia. Wobec leżących na ulicy splątanych marionetek. Wobec żołnierzy grabiących ciała poległych. Wobec kałuż krwi, wypływających z rozszarpanych flaków. Wobec czarnego dymu wijącego się wokół całej sceny.
Wolf nawet się nie zatrzymał. Detroit ma wiele sierot w posiadaniu.
Samo jest sierotą.
Tacy ludzie, jak Ted, jak Wolf, oni nie pomagali jednostkom. Nie myśleli o nich. Nie były one nawet na tyle ważne, by na nie spojrzeć przez dłużej niż sekundę. Obserwowali zbiorowość, nie dostrzegając pojedynczych twarzy. To sekret tej pracy.
- Ej, dupki! - Z zamyślenia wyrwał go krzyk. - Mam tu interesującą przesyłkę dla pana Wolfa! Nie strzelajcie kurwy!
Nareszcie coś, co mogło go zainteresować.
W jego stronę szło trzech ludzi. Pierwszy, dzikus raczej ledwo trzymający się na nogach pospieszany kopniakami przez drugiego, ubranego w garnitur, co jakiś czas zataczał się i upadał. Za nimi skulona trzymała się drobna kobieta.
Dookoła Wolfa rozsypali się żołnierze, celując w stronę osobliwego pochodu.
- Nie strzelać. - Rzucił. - Znam tego, człowieka. Jeden od nas.
Meks, który nie pcha się do walki, zaszczycił ich swoją obecnością. Kto by pomyślał.
Żołnierze niechętnie opuścili broń.
Jeszcze?
Scorpion mocnym kopniakiem obalił dzikusa. Ten z cichym jękiem wylądował pod nogami Pana Wolfa.
Pobity, przegrany, na wpół martwy.
Starszy mężczyzna spojrzał na niego z nieukrywanym obrzydzeniem. Ukląkł, wyciągając z kabury na piersi pistolet.


Czasami nawet Detroit przesadza.
Wolf odbezpieczył spluwę, przystawiając ją tamtemu do głowy.
Miasto opanowała absolutna cisza. Nic i nikt nie mógł jej przerwać. Może strzał.
A może szloch.
Plemieniec cicho płakał. Nie mógł się pogodzić z losem. Z lufą opartą o skroń.
Mało, kto mógłby się z tym pogodzić.
- Kto wami dowodził? Ilu was jeszcze jest? Gdzie nocujecie? - Prawie wyszeptał Wolf. Nie przedłużał. Nie odwlekał. Nie miał tego w nawyku.
Plemieniec nie wykrztusił nawet słowa. Ciężkie łzy spływały tylko po lufie broni.
- Odpowiadaj - Jeszcze ciszej. Ledwo dosłyszalnie.
Bez odpowiedzi. Tylko płacz. Nieustające spazmy rozpaczy.
Witaj.
Wystrzał.
Huk.
Biały mankiet koszuli momentalnie pokrył się krwią z resztkami tego, co kiedyś było mózgiem i czaszką.
Kiedyś mówiono na to "egzekucja", dziś jest to "pobrudzony rękaw".
- Nieprzydatny, brudas. - Wycedził oprawca.
Ciało zabitego odciągali już żołnierze. Miasto musi pozostać czyste.
Wolf rozejrzał się. Jego wzrok utkwił na Antcie, szarpiącym się z kluczykami.
- Ty, chłopcze.. byłeś tutaj, przed nami. Czy Ci, którzy tutaj leżą to wszyscy? Czy ktoś jeszcze przeżył? Kto nimi dowodził?
Nastała sekunda ciszy. A pan Wolf nienawidził ciszy.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline  
Stary 22-09-2009, 22:44   #39
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
- Nie strzelać - Scorpion rozpoznał głos Wolfa. - Znam tego, człowieka. Jeden od nas.

Bandito kopnął po raz ostatni rannego przydupasa, który wyłożył się idealnie pod nogi mafioza. Tamten wyciągnął jakiegoś pozłacanego gnata, który jednak robił spore wrażenie na tle powszechnej szarości.

- Kto wami dowodził? Ilu was jeszcze jest? Gdzie nocujecie? - spytał, gdy przyłożył dzikusowi lufę do głowy.

Ganger tylko szlochał. Pieprzony mięczak. Gdy byli tu jego kumple zgrywał większego chojraka, a teraz klęczy, pobity i trzęsący się ze strachu przed staruszkiem. Pewnie ma pełne portki.

A jednak nie powiedział nic. Najemnik doszedł do wniosku, że jego szef musi być straszniejszy od samej śmierci, skoro dupek nie chce nic powiedzieć, nawet będąc naćpanym, ze spluwą na czole.

W końcu Wolf nie wytrzymał i nacisnął spust. Głowa ćpuna odskoczyła do tyłu, po czym cały zwalił się na ziemię, zalewając chodnik własną krwią. "Co za marnotrawstwo amunicji" pomyślał Scorpion.

- Nieprzydatny, brudas - stwierdził mafiozo.

Bandito poczuł ostry ból w lewym ramieniu. Zwrócił się więc do Patti:

- Chyba pora na nas?

- Skoro tak uważasz - odpowiedziała, starając się, by brzmiało to lekceważąco. Niespecjalnie jej to wyszło.

- Nasz ranny kolega, pewnie się niecierpliwi.

- Prawdopodobnie.

Oboje więc ruszyli z powrotem do samochodu dziewczyny, który zostawili po drugiej stronie ulicy, z rannym Schultzem w środku. Ciekawe jakimi wyzwiskami ich przywita? Zresztą teraz już nie tylko on potrzebował lekarza...
 
Col Frost jest offline  
Stary 23-09-2009, 16:59   #40
 
DeBe666's Avatar
 
Reputacja: 1 DeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodze
Silnik odpalił. Ant uśmiechnął się szeroko, po czym syknął z bólu. Już jego ciężki but miał spaść z przyjemnym oporem na pedał, gdy usłyszał strzał.
Bang bang.
Obrócił się i wyjrzał zza krat.
Scorpion pojawił się z nikąd i stał obok szychy. Trzymał uniesioną spluwę, chyba Deagla, z którego unosił się dym. U jego stóp leżał martwy plemieniec, którego mózg rozpryskał się na metr, w tym i na świetnie sprasowany garnitur Wolfa.
O ironio...

Z tyłu stała ta zajebista laska, która towarzyszyła Meksowi. Jeansy kierowcy wybrzuszyły z przodu. Wyobraził sobie ją nago, związaną, bezsilną i uległą pod ciężarem jego ciała.
Poruchałbym trochę po takiej akcji, ale raczej nie mam szans u takiej cizi. Pewnie obejmuje jakieś ważne stanowisko i trzymała się z prostackim hegemończykiem tylko po to, żeby mieć silnego i spoconego mężczyznę jako mięso armatnie.
Dwóch garniturów podbiegło do ciała plemieńca i szybko odciągnęli truchło.

Komu w drogę, temu...
Wolf obrócił się, nagle ich wzrok spotkał się.
Nawet zza krat Ant poczuł się jakby ktoś wystrzelił mu zatrutą lotkę wprost w brzuch.

- Ty, chłopcze.. byłeś tutaj, przed nami. Czy Ci, którzy tutaj leżą to wszyscy? Czy ktoś jeszcze przeżył? Kto nimi dowodził?

Kurwa...spierdalaj fiucie. Nie widzisz, że się tu wykrwawiam? I czemu do chuja wafla zwracasz się do mnie "chłopcze" kutasie? Ja pierdolę!


- Wydaje mi się sir- krzyknął kierowca - że załatwiliście wszystkich, chociaż nie widziałem żebyście dorwali dowódcę. Ich szefem był taki kurwik ze ślepiami pomalowanymi na czarno. Przed waszym przybyciem założył miedzianą maskę w celu odprawienia nademną jakiegoś idiotycznego rytuału. Osobiście, byłbym trochę zawiedzony gdyby przeżył. Ale wierzę w to, że doborowym wspaniałym rycerzom Schulz'a nie umknął nawet jeden, marny szczylek.
Cóż to by było za niedopatrzenie!
 
DeBe666 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172