Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2009, 21:37   #29
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Lex siedział pogrążony w półmroku. Siedział i czekał. Jego czas dobiegał końca. Od trzech dni serwowano mu oczyszczającą dietę. Wiedział co to oznaczało… Trzeba im oddać honor, nie byli jak wygłodniałe psy rzucające się na wszystko, co żyje. Swoje mięsko odpowiednio przygotowywali przed zarżnięciem. Rewolwerowiec był najmniej apetyczny ze wszystkich pasażerów „Pustynnej Taksówki Bobbiego”. Dlatego był ostatnim, który chodził o własnych siłach. Wpatrywał się w szamoczącego się w szmatach szczura. Gryzoń podobnie jak on popełnił błąd, stracił czujność i dał się złapać.

Z zewnątrz dobiegł go odgłos wystrzału, zaczął nasłuchiwać. Chwila poruszenia wewnątrz budynku i cisza… Warkot silników, sądząc po intensywności i głośności było to, co najmniej kilka pojazdów. Co najmniej jedna ciężarówka. Dostawa żywności.

Jeżeli się nie pomylił w ocenie to los zesłał mu ostatnią szansę.
Jeżeli mieszkańcy tej nory nie uporali się z przybyszami od razu znaczy to o ich dużej liczbie i sile.

- Czy tego chcemy czy nie, anioł śmierci na nas czeka.
Podszedł do poruszających się szmat. Zdecydowanie złapał szczura, wymacał głowę i przekręcił ją z dużą siłą.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Mała klitka ledwie parę metrów kwadratowych. Chyba wcześniej to było pomieszczenie gospodarcze w podpiwniczeniu kościoła. W środku materac do spania, kibel do srania, jakieś szmaty udające koce i małe zabite dechami okienko. No i oczywiście dowcip świńskiego kaznodziei – Biblia i krzyż na ścianie.

Podszedł do drzwi, słyszał chrapliwy oddech. Te „boże stworzenia” nieustannie go pilnowały. Są zdecydowanie zbyt czujne jak na takie bydlaki. Zastukał pięścią w drzwi.

- Ej, jest tam, który?
Powiedział do drewnianej powierzchni. Quasimodo, rusz zadek.

- Czego znowu? Dało się słyszeć.

- Chyba jednak posłucham rady Prosiaczka i zacznę się godzić z Bogiem. Niestety nijak nie mogę odczytać, co jest nabazgrane w tej waszej Biblii. Ciemno tutaj jak w dupie samego Lucyfera. Przynieś mi jakąś świeczkę.

Cisza.

- No. Nie daj się prosić, bo będę ci się odbijał przez tydzień.

Po chwili otworzyła się mała klapka w drzwiach, którą podawana mu posiłki. Lecz teraz za miast śmierdzącej breji była zapalona świeczka.

- Tylko nic tu nie popal, bo się upieczesz przed oprawieniem.
Powiedział mutant niskim głosem. Lex się nawet ucieszył, że dzisiaj właśnie to on go pilnował. Nie wyglądał na specjalnie groźnego. Mały, wręcz mizerny – miał niewiele ponad półtora metra wzrostu i pewnie niewiele więcej jak czterdzieści kilka kilogramów. Głowę miał wręcz olbrzymią w porównaniu do reszty ciała, była pokryta strzępkami owłosienia z karykaturalnie rozmieszczonymi na niej elementami ludzkiej fizjonomii. Niczym z obrazu Picassa. Aż, żałość brała i pomyśleć, że w takiej karykaturze miał skończyć.

Niedoczekanie.


Bóg to Strach zrodzony z lęku przed śmiercią. Ta myśl już niewiadoma kogo przeszła krzywym uśmiechem przez twarz Silvera gdy spojrzał na świętą księgę. Usiadł na barłogu. Otworzył Biblię i czekał, aż tamten wróci na swoje miejsce. Odczekał jeszcze z minutę i zaczął realizować swój zamysł…


Ściągnął z szyi wisiorek – srebrny nabój.44 Magnum z wygrawerowanym jego imieniem. Jak wyruszał z domu mógł wypełnić cały 6 komorowy bębenek. Teraz został już tylko ten, miał go zachować na specjalną okazję. Planował, że wykorzysta go w jakimś pojedynku z godnym przeciwnikiem, ale teraz nie miał nawet swojej anakondy. To jest ostatnia szansa…

Zawiesił nabój nad płomieniem i czekał. Odgłos wybuchu powinien zaniepokoić świeże mięsko. A to była jego szansa.

Nabój eksplodował. Niestety na chwilę przed potężnym grzmotem, jaki rozległ się na zewnątrz, zlewając się właściwie w jeden odgłos. Tylko jakieś wytrawne ucho mogło to wychwycić z dalszej odległości. No i oczywiście strażnik.

Przez twarz Lex’a nie przebiegła nawet nutka rozczarowania. Ot, życie.

***

Clay usłyszał jakiś hałas. Jakby wystrzał, który po chwili został pochłonięty przez potężny huk. Kurwa mać – tylko to przeszło mu przez myśl. Wiedział, że z tym chudzielcem będą kłopoty nim go zjedzą. Zajrzał przez wizjer. W środku przy barłogu z rozłożonymi rękoma leżał więzień. Na jasnej koszuli szybko powiększała się czerwona plama zdobiąc lewą pierś. W szmatach leżała świeca powoli ogarniając płomieniem materiał. Wilgotny i brudny niechętnie poddawał się ogniu. Ale widać było, że tej walki nie wygra i ulegnie. Spojrzał raz jeszcze na mężczyznę. Był w tym samym miejscu. Nieruchomy jak kamień.

- Kurwa, co ten cymbał wykombinował.
Przemknęło mu przez głowę. Wiedział, że musi wejść do środka i jak najszybciej zgasić ogień. Nim dym zaalarmuje ich nowe ofiary. Wyciągnął broń i niechętnie otworzył drzwi.

Wszedł ostrożnie. Uważnie obserwując więźnia. Płomienie tworzyły na ścianach ruchliwe cienie. Tylko człowiek był w dalszym ciągu zastygły na podłodze. Zrobił kilka szybkich kroków i nogą zagasił szmaty. Dym nieprzyjemnie drażnił oczy. Musiał jeszcze się upewnić czy więzień żyje.

Podszedł, nachylił się nad ciałem. Zdał sobie sprawę, że czegoś mu brakowało w pokoju. Przez krótką chwilę widział umęczoną twarz ukrzyżowanego Chrystusa. Poczuł ból rozsadzający jego czaszkę. A potem już był tylko spokój…

Lex stał nad ciałem Quasimodo z zakrwawionym krzyżem w ręku. Dobił drania, zabrał broń i pobieżnie przeszukał czy nie ma czegoś interesującego. Następnie z dużym niesmakiem popatrzył na pokrwawioną koszulę. Wyciągnął spod niej szczurze ścierwo. Broń, którą miał nie była marzeniem, ale była śmiercionośna. Nie spodziewał się, że tak jak w dobrym westernie jego pas z bronią i cały sprzęt będzie leżała przy biurku strażnika… Sprawdził wysłużoną „trzydziestkę ósemkę”. Bębenek pełen naboi, nienajgorszej jakości. Lufa dawno nie widziała wycioru, ale jeszcze postrzela. Czuł przyjemny ciężar broni w ręku.

- Kurwa moja ostatnia koszula i tyle dobrego sprzętu poszło się jebać.

Otrzepał z kurzu marynarkę i ją ubrał. Starannie dopiął guziki, poprawił mankiety. Strzepnął i założył na głowę kapelusz. Brakowało mu w ustach aromatycznego smaku cygara. Zdecydowanie odczuwał brak kilku drobiazgów.

Ostrożnie opuścił pomieszczenie nucąc słowa starej piosenki

Nie pójdę do piachu, gdy ktoś mi powie: czas umierać brachu.
Nie dam się uśpić śmierci słowom, pójdę do grobu z podniesioną głową…


Tuż za progiem rzuciła mu się w oczy persona. Za zakratowanymi drzwiami drugiej celi siedziała skulona postać. Widać, że mężczyzna swoje dostał. Lex sięgnął do kieszeni po klucze.

- Nie chcę przeszkadzać w kontemplacji, ale chyba Pan też proszony był na obiad. Z tego co słyszałem, tutejsza stołówka ma bardzo kiepską reputację. Radzę zjeść pieczonego szczura w Daren City.


Szybko dopasował klucz do zamka. Lekko pchnął kratę. Zmierzył czujnym wzrokiem nieznajomego. Tak na dobrą sprawę to niewiele mógł o nim powiedzieć. Ciężko było mu nawet określić jego wiek.

- Lex Silver.
Kurtuazyjnie uchylił rąbek kapelusza. Czas na mnie, idzie Pan?
 
baltazar jest offline