Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2009, 23:26   #32
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Przycupnęłam na krawężniku. Niespokojna i spóźniona.
Przyciągnęłam kolana do nagich piersi. Czarne włosy spływały po odsłoniętych ramionach.
Jestem taka piękna. Ty będziesz.
Spojrzałam Ci w oczy.
Kocham Cię.
A Ty? Charczysz i drżysz w konwulsjach, nie mogąc pogodzić się z losem.
Gdy ja mówię, że Cię kocham, to z twojego gardła wydobywa się tylko szkarłatna krew.
Czemu nie chcesz paść mi w ramiona? Czemu bronisz się przede mną? Ja i tak przyjdę, mój ukochany.



Barykada w Detroit.


- Dwóch Tango biegnie na dziesiątej! Biorę ich na siebie!
- Snajper! W oknie! Drugie piętro! Szara kamienica!
- Ładuje!
- Trafiłem, skurwiela!
- Gniazdo, zgłoś się. Gniazdo, odbiór tu sztylet jeden.. odbiór...
- Kurwa!
- Zaporowy na tamtą barykadę!
- Pieprzone radio... Straciliśmy kontakt z dowództwem!
- Kurwa! Wali do nas!
- Czy ktoś go widzi? Czy kto.. aaarrgghh!
- Co do..?
- Dostałem! Kurwa! Dostałem!
- Żryj to, skurwielu!
- Boże, tak bardzo boli.. dopadli mnie.. dopadli...
- Sanitariusz!
- Głowy niżej, kurwa mać!
- Zaciął się, cholera!
- Ogień na barykadę!
- Dawaj granat! Dopadnę skurwiela!
- Osłaniać!
- Leży! Dostał!
- Czemu to tak boli...
- Sanitariusz, do cholery!
- Opatrz go w końcu i zrób coś, żeby się tak kurwa nie darł!
- Co?!
- Skurwysyny, chyba się cofają!
- Kurwa! Bazooka na drugiej!
- Padnij!



Ant zdjął skórzaną kurtkę i obwiązywał ramię w pośpiechu. Rana nie była, aż tak poważna. Jedna kula delikatnie obtarła skórę. Druga jednak wbiła się w ciało, wychodząc na wylot. Nie wyglądało, by naruszyła kość, czy spowodowała poważny krwotok. Przynajmniej według wiedzy medycznej kierowcy. Według niej zawsze przeżywał.
Wyglądało na to, że chyba jeszcze trochę pognije na świecie.
Jak myślisz? Jak długo? Ja już znam odpowiedź.
Bandaże, a raczej podarte kawałki prześcieradła szybko nasiąkały krwią.
Z szarych w czerwone.
Na jakiś czas musiało to wystarczyć.
Ant oparł się o barykadę szybko oddychając. Do Hummera miał jakieś sto metrów. Biegiem kilka sekund.
Sto metrów wypełnionych ołowiem, płomieniami i krwią.
Biegiem o wiele więcej niż kilka sekund.
Wyciągnął z kabury broń, już miał się wychylać zza przeszkody, gdy kątem oka dostrzegł ruch.
Momentalnie odwrócił się na pięcie i wycelował w tamto miejsce, gotowy posłać tam kilka gramów śrutu.
Jednak opuścił broń i mimowolnie uśmiechnął się szeroko.
Scorpion.


Z tej odległości przeciwnik był wielkości muszki. Muszki karabinu, który miał co najmniej kilkanaście lat. Trasa pocisku wiodła przez gęste od dymu i prochu powietrze. Na przeszkodzie mogło stanąć ciało, czy metal. Trafienie wydawało się wręcz niemożliwe.
Jednak czasami w rękach niektórych strzelców broń potrafiła czynić cuda. Czasami.
Scorpion wstrzymał oddech i delikatnie nacisnął dwa razy za spust. Kolba karabinu uderzyła go w ramię. Pociski poszybowały.


Pułkownik, dowódca grupy uderzeniowej Sztylet wychylił się zza porozrzucanych śmieci, które miały zapewnić mu ochronę, na tak długo, aż wybebeszy z tamtych flaki i weźmie w nich ożywczą kąpiel.
Nie szanujecie mnie.
- Dwóch Tango biegnie na dziesiątej! Biorę ich na siebie! - Darł mordę Stodoła. Facet dwa razy większy od największego mutasa, jakiego w życiu widział Pułkownik. Zaraz za nim odezwał się jego M60. Breloczek misia, zawieszony na lufie śmiesznie podrygiwał w rytm wystrzałów.


Oddział Sztylet słynął z dziwnego poczucia humoru. W sam raz na dni po apokalipsie.
- Snajper! W oknie! Drugie piętro! Szara kamienica! - Wydarła się Jessica, jedyna kobieta w oddziale. Pocisk snajpera przeleciał obok głowy Pułkownika. Zdecydowanie za blisko. Ten odciął się długą serią.
Prawie byłeś mój.
- Ładuje! - Krzyknął, gdy pusta skorupa magazynka uderzyła głucho o ziemię.
- Trafiłem, skurwiela! - Wydarł się, któryś z jego podwładnych, gdy ciało strzelca bezwładnie przewiesiło się przez futrynę.
- Kurwa, był mój... - Wycedził niedosłyszalnie dowódca.
- Gniazdo, zgłoś się. Gniazdo, odbiór tu sztylet jeden.. odbiór... - Li, młody Azjata powtarzał swoją mantrę do słuchawki radioodbiornika. Nawet, gdyby stracili łączność z bazą, to ktoś się tu zaraz pojawi. Zresztą. Nie potrzebowali odsieczy.
- Kurwa! - Krzyk wyrwał go z chwilowego zamyślenia. Główna barykada wroga otworzyła zmasowany ogień. Nie pomyślałby, że mają aż taki sprzęt. Odczekał kilka sekund, kiedy tamci będą musieli wbić nowe magazynki. Ogień zamilkł na chwilę.
- Zaporowy na tamtą barykadę! - krzyknął. Dziesięć luf wypaliło prawie jednocześnie.
- Pieprzone radio... Straciliśmy kontakt z dowództwem! - Próbował przekrzyczeć ostrzał Li.
Jakby, kurwa nie wiedział. Zaraz się dowie, że są pod ogniem, odcięci, z płonącym transporterem, atakowani przez snajperów. Jakby, kurwa nie wiedział.
Powietrze siekła kula. Zaskakująco blisko ciała Pułkownika. Chyba, ktoś dowiedział się kto tu dowodzi.
Albo ja cię szukam.
- Kurwa! Wali do nas dalej! - Krzyknął Stodoła, ostrzegając przed kolejnym snajperem. Tamten przecież nie mógł przeżyć. Cwaniak z Miami jest tylko jeden i na pewno nie rezyduje w Detroit.
- Czy ktoś go widzi? - Wołał przerażony Nowy, rekrut z oddziałów policyjnych. -Czy kto.. aaarrgghh! - Przeraźliwy krzyk rozdarł słowo w pół.
- Co do..? - Obróciła się Jessica.
- Dostałem! Kurwa! Dostałem! - Niewiarygodne, jak zarzynany człowiek potrafi głośno krzyczeć.
- Żryj to, skurwielu! - Darł się Zszywacz, drużynowy medyk, puszczając serię za serią, po oknach kamienic. Straty w cywilach były wliczone w cenę. Promocja.
- Boże, tak bardzo boli.. dopadli mnie.. dopadli... - Krzyk przechodził powoli w szept. To nie świadczy dobrze o stanie rannego. Priorytetem dla lekarzy są zawsze Ci, którzy nie krzyczą. Ci naprawdę umierają.
- Sanitariusz! - Wydarła się Jessica. Zszywacz nie zareagował. Widocznie strzelanie obok jego ucha, jeszcze w transporterze niezbyt mu służyło.
Kolejna seria przecięła powietrze nad głowami Sztyletu. Pociski rykoszetowały od poszycia dopalającego się pojazdu.
- Głowy niżej, kurwa mać! - Wydarł się Pułkownik, ciągnąc serią po barykadach.
I tak cię znajdę.
- Zaciął się, cholera! - Krzyk Stodoły. Kurwa. Kurwa. Kurwa. Bez ciężkiego karabinu, byli udupieni.
- Ogień na barykadę! - Wydarł się dowódca. To powinno dać Stodole kilka minut na naprawę sprzętu.
Nagle z okna zaraz nad nimi wychyliła się sylwetka strzelca wyborowego. Wystrzelony przez niego pocisk śmignął obok wciąż niereagującego na krzyki rannego Zszywacza i trafił Li w plecy. Siła uderzenia szarpnęła nim. Kolejny trup.
Nie. Jeszcze nie teraz.
Chinol odwrócił się z wyrazem mordu na twarzy. Kuźwa, facet żył. Pocisk widocznie utkwił w radiostacji. Pieprzony szczęściarz.
Znów odezwał się karabin Stodoły.
- Dawaj granat! Dopadnę skurwiela! - Wydarł się radiooperator. Szybko znalazła się pomocna dłoń. Chinol wybiegł zza swojej kryjówki, wziął potężny rozmach i cisnął granatem jak kamieniem. - Osłaniać! - Wydarł się Pułkownik.
Potężna eksplozja z okna na drugim piętrzę
- Leży! Dostał! - Krzyknął Li podekscytowany. Chłopak najwidoczniej to lubił.
- Czemu to tak boli... - Szeptał Nowy leżący w coraz większej kałuży krwi.
Spokojnie... To tylko przez chwilę. Już.. nie płacz...
- Sanitariusz, do cholery! - Wydarła się znów Jessica. Zszywacz dalej nie słyszał.
Pułkownik nie mógł na to patrzeć. Wstał i spokojnym krokiem ruszył w stronę medyka. Dookoła niego latały smugi pocisków.
Nie boisz się mnie? Ty mnie rozumiesz. Doskonale znasz. I kochasz, gdy patrzysz w oczy.
Z całej siły uderzyl medyka. Tamten upadł na kolana, waląć głową w usypany przed nim gruz. Dowódca krzyknął. - Opatrz go w końcu i zrób coś, żeby się tak kurwa nie darł!
- Co?! - Krzyknął z wyrzutem sanitariusz, pocierając czoło. Pułkownik machnął ręką w stronę rannego. Zszywacz popatrzył w tamtym kierunku i momentalnie zerwał się do biegu. Nowy już się nie ruszał.
- Skurwysyny, chyba się cofają! - Krzyknął Stodoła. W sumie nie robiło mu to różnicy, czy będzie strzelał im w oczy, czy w plecy. I tak i tak, upadali w taki śmieszny sposób.
Będę dla Ciebie bolesna. Za to wszystko.
- Dajcie im ogień! - Wydarł się. Kule dziurawiły ciała uciekających plemieńców. Padali we własnej krwi, gnani strachem do przodu. Sztylet znów odniósł zwycięstwo.
Nagle zza czarnego Hummera wychylił się ostatni z brudasów uzbrojony w wyrzutnie rakiet.
- Kurwa! Bazooka na drugiej! - Krzyknął Pułkownik. Mieli przesrane.
Dotknij mnie.
- Padnij!
Ganger nacisnął na spust. Kilka kilo trotylu, metalu i odłamków, miało roznieść Sztylet na strzępy.
Jednak w ostatnim momencie, lufa wyrzutni przechyliła się do góry, a pocisk zboczył z toru.
Przeleciał kilkanaście metrów i z całym impetem uderzył o ścianę drugiego piętra kamienicy. Ściana dymu, gruzu i płomieni pofrunęła na ulicę.
Jedna z cegieł z całym impetem uderzyła w maskę Pułkownika. Ten upadł z urwanym krzykiem. Cienka strużka krwi wypłynęła spod gumowej osłony. Jedna z nielicznych ofiar oddziału sztylet.
Nie jestem zachłanna.
A ty? Czy czujesz mój pocałunek?

Plemieniec wypuścił z ręki rurę i ciężko upadł na ziemie. Krew wylewała się leniwie z roztrzaskanej klatki piersiowej.
Na drugim końcu ulicy Scorpion uśmiechnął się leciutko.

Wszystkich was kiedyś spotkam.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 30-08-2009 o 23:38.
Lost jest offline