Wszystko zaczęło jakby się układać.
Scorpion przybył z odsieczą (taka odsiecz no no, całkiem niezła dupa, nie ma co), a on sam przestał sikać krwią jak wieprz i ujął pewnie broń w dłonie. Z oddali usłyszał krzyki i komendy. Sporo, cały chór wydzierających się Schulzów, albo tych drugich. Nie wiedział do kogo należały, znów go to nie obchodziło. Nie obchodził go nawet
Scorpion, ale miło z jego strony, że przybył i nawet wydawał się zauważyć kierowcę.
Ant pomachał hegemonowi.
Wyrzutnia rakiet padła na ziemię razem ze strzelcem i mężczyzna wreszcie miał wolną drogę. Zza zasłony zauważył przerażonych gangerów cofających się wrzeszcząc.
Jeden go zauważył i już chciał coś wykrzynąć gdy skulony kierowca wypadem huknął go w brzuch lufą karabinu. Przeciwnik zsunął się na ziemię niezauważony a Ant wrócił do skulonej pozycji, która chroniła go przed detekcją. Gdy upewnił się, że opatrunek pewnie leży na ramieniu wepchnął parę nabojów do Winchestera i wybiegł zza zasłony od kierunku budynków. Widział jak kilkanaście metrów dalej dzikusy cofają się, ale nie obchodziło go to. Biegł w drugą stronę, do Hummera machając z oddali Schulz'om obserwującym kierowcę zza sałony.
Nadchodzę moja piękna!