Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2009, 18:34   #10
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Więzienie w Wołgogradzie. Cela 103.



Czarny, biały.. Czarny, biały… te dwa kolory przeplatały się nawzajem w grze świateł huśtającej się lampy pod sufitem. Rozpięta, przesiąknięta potem koszula wisząca na klatce piersiowej wielkiego goryla. Obrzydliwy śmiech bezzębnego strażnika więziennego. Ścisk plugawych dłoni na ramionach. I zakneblowany mężczyzna o spuchniętej, obitej twarzy - ja Siergiej Aleksandrov. Zawisający bezwładnie w powietrzu, w uchwytach dwóch dryblasów przyciskany do ziemi raz po raz przez „Psychola”. Oblizywany jego wężym jęzorem i opętany przez ucisk jego zgniłego cielska.

Mrugnięcie słońca… bezkresna cisza… wybuch wulkanu… dwa strumienie spływające bezwładnie po korytach aż do krańca świata… słone jak morze…

Kim ja jestem?

***

Otworzył z trudem powieki przyglądając się przez chwile szarości betonu w milczeniu. Z góry dochodziły go jakieś krzyki, jednak on był jeszcze w miejscu daleko stąd, w innym czasie, w samym narożniku swego umysłu, z którego nie było ucieczki. Bezwładnym wzrokiem przyglądał się malutkiemu ziarenku piasku jednocząc się z nim w uczuciach, a raczej ich braku. Ktoś chwycił go za kubrak i podciągnął do góry. Niezręczny upadek nadał mu kolejnego siniaka na nosie. Wzrok przerzucił na stojącego obok Rosjanina i uśmiechnął się dziwacznie wpatrując się prosto w jego oczy. Czarna pustka w środku zaczęła powoli ustępować ogromnemu bólowi odkrytemu na nowo.

Rozejrzał się ponownie próbując skleić wszystko do kupy. Dostrzegł, że ludzie, z którymi wsiadał do limuzyny właśnie podnosili się z posadzki. Przez głowę przelatywały mu tony myśli, jednak najintensywniejsze było to przeklęte cierpienie. Strzaskane kości i stare sińce robiły swoje. Zacisnął zęby i podpierając się na prawej dłoni uniósł się do góry. Ruszył w głąb baraków chwiejnym krokiem, wciąż próbując złapać oddech. Kabany przeszukały go dokładnie w milczeniu, choć jeden bezpardonowo lampił się na jego twarz.

-Formalności.. formalności.. na szczęście mamy je już za sobą więc proszę państwa do środka.

Różnorodność kolorów, z jaką się napotkał po wejściu do salonu była niczym kubeł zimnej wody, a może ciepłej? W każdym razie dobrze orzeźwiała. Szczególną uwagę przykuła statuetka roznegliżowanej kobiety, którą obdarzył paroma spojrzeniami. Usiadł na kanapie gdzieś z brzegu. Huk w głowie nadal był niemiłosierny a ukryta w cieniu postać na ekranie telewizora jeszcze bardziej pogarszała mu humor.

-Panowie i miłe panie.. przepraszam za wszelkie niedogodności, ale jak wyjaśnił mój przedstawiciel są one niezbędne do prowadzenia dalszych interesów między naszymi nazwijmy to "firmami".

Kolejny pierdoła-szef, który zamiast przejść do rzeczy gada o uczuciach i pieprzonych domysłach. Nie pociągnie długo na tym stołku, nawet chowając się w tej ciemnej jak noc jaskini… Napiłbym się czegoś… Powiedział w myślach przekręcając na boki rozbitym czerepem.

-Pewnie sami nie wiecie co tak właściwie tutaj robicie, gdzie jesteście ani kim ja jestem. Tak wiele pytań.. którymi jednak nie będziemy się kłopotać. To co musicie wiedzieć to fakt, że zostaliście wybrani do specjalnego zadania które w wypadku waszego powodzenia.. a jestem przekonany, że tak się stanie... zapewni waszym szefom przychylność w rozpoczęciu biznesu tu w Liberty. Jedyne co musicie dla mnie zrobić to ukraść jeden mały, maluteńki drobiazg. Mogę prosić o przedstawienie naszym gościom celu ich.. zadania?

Chwycił w grube, brudnawe palce kartkę papieru i przyjrzał się zdjęciu.

-Niektórzy pewnie domyślają się, co to takiego jest, innym udzielę małej lekcji historii. Zdjęcie przedstawia...

Znów zacisnąłem szczękę, czułem się jak gówno. Nie miałem ochoty ani myśleć o jajach carycy, ani gadać z kimkolwiek…

- Podoba mi się pańskie nastawienie Johny, bardziej niż pan sądzi. Tak więc wracając do tego o czym mówiłem. Zdjęcie przedstawia jedno ze słynnych jaj Faberge a mianowicie "Lilie z Doliny". Wykonane w 1898 przez Michaela Perchina na zamówienie cara Mikołaja II, który oferował je na wielkanoc swojej żonie. Zdjęcia przedstawiają samego cara oraz ich dwie córki Olgę oraz Tatianę. Samo jajo mające kształt lili przyozdobionej diamentami i rubinami ma przypominać w swoim majestacie koronę carską. Nie muszę mówić, że jest po prostu gratką dla kolekcjonerów. Niestety nie udało mi się go zdobyć drogą legalną... jest on własnością prywatnego kolekcjonera który jak wiecie o ile zdążyliście przeglądnąć chociażby "Liberty Globe" jeszcze przez dwa dni będzie wystawiać go w galerii sztuki w Hatton Gardens. Z tego co wiem, tak gorączkowo obawia się o bezpieczeństwo jaja, że wraca wcześniej do Europy nie zważając na żadne pieniądze. Macie więc 2 dni.. i pamiętajcie, że nie toleruję porażki.

Wreszcie przestał pierdolić, a ja skierowałem się, jako ostatni za resztą grupy. Drogę zagrodził mi jeden z gangsterów.

Siemasz Siergiej – szepnął mi do ucha stając wprost przede mną z lekkim wykrzywianiem na pysku. Walnął mnie ukradkiem z kolana pod żebra, tak, że zebrało mi się na wymioty. – Ciesz się, że już nie pracuje dla pana Yuriego. W Moskwie byś był martwy. Potraktuj to, jako drugą, amerykańską szanse. – Następnie pchnął mnie w kierunku limuzyny. Wpadłem do czarnego wozu potykając się o czyjeś nogi i zderzając się z tapicerką auta. Już ogarniał mnie błogi sen…

***

Więzienie w Wołgogradzie. Pomieszczenie gospodarczo – gastronomiczne.



Smród prochu wypełnił pomieszczenie mieszając się z zapachem świeżej krwi. Tańcząc serenady po zakrwawionych blatach w różnych proporcjach. Trzy trupy leżały nierównomiernie rozmieszczone po kuchni, podziurawione kulami kalibru 9mm. W centrum pomieszczenia stał mężczyzna z lekkim uśmieszkiem i uniesioną brwią. Ten obity, niewysoki potwór właśnie przewracał czwartego, półżywego trupa na brzuch.

-Mam nadzieje, że jeszcze wszystko czujesz kochaniutki psycholku?-

Chwycił glocka mocniej w dłoni i począł wciskać lufę pomiędzy pośladki mężczyzny śmiejąc się przy tym wręcz demonicznie

-Dobrze się czujesz – tu przerwał czerpiąc przyjemność z akcentowania tych słów.- misiu?-

Powiedział zaciskając zęby i wpychając gnata na siłę w ogromnej złości. Kilka czerwonych strużek zaczęło wypływać z odbytu faceta. Po paru minutach, kiedy żywy trup konał zdarzył wystrzelić przez odbyt dwa pociski kończąc zabawę. Psychol jęknął z bólu i zakrztusił się własną krwią.

Czarny, czerwony… Czarny, czerwony… zmieniłem się, albo i nie. Albo to już nie ja, w każdym razie czuję się świetnie. Czarna pustka rozkwita, czuje… taaak… samo czucie było wspaniałe, emocje. Moje wnętrze zaczęło tryskać radością, a dreszcz, który przeszedł po ciele nadawał sens mojego życia. Ah, wstałem i zatrzymałem się na chwile, by rozkoszować się upojną chwilą po kostki w morzu krwi…

Kim się stałem?

***

-Morda dziwko….. czasu……kurwa prze-gią-łeś

Słowa niczym leniwe żółwie docierały do jego uszu w spowolnionym tempie. Coś chwyciło go do góry, momentalny ruch zrobił zamieszanie w żołądku tak wielkie, że przez usta wyleciało kilka kawałków kurczaka w sosie barbecue, który podany był jako posiłek w samolocie. Z trudem złapał oddech. Ktoś albo coś puściło jego rękę, a on sam upadł z powrotem na czworaka. Słowotok i hałas stojących niedaleko ludzi utrudniał mu dojście do władzy nad ciałem, a tylko wzmacniał ból głowy. Zwymiotował ponownie pod siebie, tym razem czerwoną mieszanką. Miał tego dość, kurwa, serdecznie kurwa dość.

Jakiś koleś próbował mu pomóc ciągnąc za ramie w kierunku wąskiej uliczki. Na wpół zgiętych nogach i prawie upadając dotarł do wyznaczonego miejsca. Zdołał jedynie usiąść pod ścianą obejmując brzuch rękoma. Zemdlał po chwili w pozycji siedzącej.

***

Więzienie w Wołgogradzie. Gabinet dyrektora.



Długopis w nerwowym rytmie uderzał o stolik. Sędziwy mężczyzna wpatrywał się w papiery leżące na dębowym biurku. Zdjął okulary, przetarł bawełnianą chusteczka, wcisnął z powrotem na nos i uniósł wzrok.

-Siergiej – powiedział głosem pełnym współczucia – Wiesz Siergiej, mimo że zabiłeś już 13 współwięźniów i 2 strażników – tutaj przerwał oczekując na gest z mojej strony- jesteś tu moim ulubieńcem. – Odrzekł i uśmiechnął się krzywo spoglądając na leżącą na stole bardzo grubą brązową kopertę. Jako dyrektor i zarazem opiekun duchowy tego „ośrodka” jestem zmuszony przyznać, że zachowujesz się celująco. Twoi pracodawcy przysłali nam gościa. Zwie się Doktor Gregory. Niezwykła postać w kręgach psychiatrycznych, bardzo kontrowersyjna. Pozwolisz Siergiej, że zostawię was samych?

Opuścił pomieszczenie nie zamykając drzwi, chwilkę później do gabinetu wlazł wielki mężczyzna w sile wieku. Spokojnym krokiem okrążył moje krzesło i usiadł na blacie naprzeciwko.

-Witam panie Siergiej, jutro opuszcza pan placówkę – powiedział łagodnym relaksującym tonem. Pogrzebał w kieszeni w poszukiwaniu złotego zegarka. Wyjąwszy go zaczął delikatnie przesuwać go przed moimi oczami w wypowiadać jakieś magiczne słówka.

…Zapomnisz…Zapomnisz…

***

Obudził się, serce biło mu w przyśpieszonym tempie, portfel leżał obok, pusty, zostały tylko dokumenty. Wstał z trudem, ból siał straszliwe żniwo na jego ciele.

-Boli prawda? – Odezwał się znajomy głos. Rozejrzał się zdziwiony dookoła.

-Nie pamiętasz mnie przyjacielu? Pozwól, że Ci przypomnę…



Kobieta skręciła w ciemny zaułek, następnie poszarżowała w kierunku drzwi do klatki. Drapieżnik był niedaleko, zbyt blisko, by miała jakiekolwiek szanse, pozostawała tylko jej niewiedza o własnej zgubie. Stare skrzypiące drzwi zamykały się o tyle wolno, że zdarzył wbiec do środka. Stukot obcasów na schodach, gdy wbiegała na pierwsze piętro i brzęk klucza, który usilnie próbowała wcisnąć do zamku. Czekał za rogiem, dla niej pozostało tylko zamknąć drzwi. Każda sekunda przedłużała się o wieczność. Zdarzył zanim wrota się zatrzasnęły. Dłoń powędrowała na klamkę. Pchnął mocno i wbiegł do środka zamykając je za sobą. Chwyciła za kuchenny nóż, robiąc duży zamach. Złapał ją za nadgarstek skręcił mocno, tak, że wbiła ostrze sobie pod żebra. Metal uderzył o ziemie bazgrając krwią duże kafle. Złapał ją oburącz za szyje i przycisnął do ściany. Podniósł duszącą się kobietę do góry.

Pierw moje nozdrza ucieszył zapach adrenaliny płynącej w żyłach kobiety, podkreślały go aksamitne perfumy. Piękne masz oczy, takie niewinne - pomyślałem. Na jej diamentowych rzęsach tańczyły dwa ogniki. Śmierć i strach. Kochałem je albo ją, przez chwile. Moje serce biło mocniej, szybciej, widząc jej ostatnie próby łapania wdechu. Krztusiła się jak ryba, cud ucieczki duszy z ciała. Boska scena. Poczułem niesamowity pociąg, przepełniała się. Pustka kwitła ponownie, czerń mieszała się z czerwienią. Miłość, bo jakże można inaczej nazwać te emocje. To była moja własna Juliet, mój własny spektakl ze śmiercią...



Kurwa! – Krzyknąłem donośnie oglądając czerwone rękawiczki – Kurwa!- Powtórzyłem oglądając postać martwej kobitki, na której siedziałem okrakiem. Jej drobną twarzyczkę, z której ustami wypływała krew. Na szyi miała dwie odciśnięte dłonie, odziana była w zaplamioną kremową koszule i jasne dżinsy. Wstałem zszokowany z otwartą gębą, a mój wzrok utknął na trzęsących się dłoniach.

-Co ja zrobiłem?-

Rozejrzałem się w strachu po malutkiej kuchni. Kafelki były zalane krwią, pod stołem leżał czerwony nóż. Mój garnitur był zakrwawiony w dwóch miejscach. Jedyne, co przyszło mi do głowy to spierdalać. Nie mają moich odcisków palców, nie znam tej babki, pewnie i tak mnie nie rozpoznają, zbyt duże miasto, trzeba uciekać. Setki myśli uderzyły mi do głowy. Rzuciłem się do kranu i oblałem twarz wodą. Zajrzałem do stojącej w pobliskim pokoju szafy. Znalazłem tam stary przyduży przedwojenny sweter w kratkę i jakieś niezbyt eleganckie dżinsy, jednak nie miałem wyboru. Zrzuciłem z siebie garniak, przerzuciłem zawartość kieszeni i zostawiłem go na łóżku. Chwyciłem jeszcze forsę z portfela dziewczyny i wywaliłem rękawiczki na podłogę. Podbiegłem do drzwi wyjściowych i spojrzałem przez dziurkę od klucza. Korytarz był pusty. Ruszyłem po wąskim chodniku małej uliczki „Red way”. Najgorsze, że wrócił. Mój koszmar wrócił…

Taxi! – Krzyknąłem zaraz za rogiem widząc przejeżdżający żółty samochód. Gwizdałem jeszcze na palcach i wóz zatrzymał się koło mnie. Wsiadłem z trudem sycząc z bólu obitych kości. Taksówkarz odwrócił się do mnie, był to czarnoskóry driver i spytał

-A masz kasę pijaczku?

Rzeczywiście w tym swetrze, waląc odorem i z pobitym ryjem mógł mieć wątpliwości, a wolałem nie robić podejrzeń.

-A nie mam ty zgrzybiały chamie! Za darmo nie podwieziesz schorowanego starca?-

-Won stąd śmieciu!- Wykrzyczał machając czarnymi łapskami
Po wytarganiu się z taksówki ruszyłem aleją w poszukiwaniu monopolowego. Już po paru minutach marszu ujrzałem szyld „Russian Liquor store”.



Tam kupiłem parę tańszych flaszek i spytałem się o drogę do Hove Beach 225, gorzej, że słońce zbliżało się ku zachodowi, a zegar wskazywał 19nastą. Za długo spałem kurwa mać. Ciekawe czy będą na mnie czekać?
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 01-09-2009 o 18:39.
Libertine jest offline