Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2009, 20:49   #180
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Krzyk. Przerażający krzyk człowieka, który spada i wie, że za moment, dosłownie za kilka sekund umrze, zostanie tylko mokrą, krwawą plamą na kamiennej posadzce.

Gdyby Dagmara miała chwilę na zastanowienie, z całą pewnością nie mogła by wyjść z podziwu, jak szybko zdołała przebiec po tych spróchniałych belkach w swoich niebotycznie wysokich szpilkach. Tylko że Dagmara nie miała teraz ani chwili na myślenie. Zanim zdążyła się rozeznać w sytuacji, leżała na zakurzonej podłodze ściskając oburącz przód bluzy chłopaka.

- Mam cię. Trzymam. Nie puszczę! – wysyczała przez zaciśnięte zęby, czując jak kropelki potu ściekają jej po czole.

Chwilę później poczuła, jak Marek kawałek po kawałeczku wyślizguje jej się z uścisku. W tym samym momencie zrozumiała, że chyba obiecuje na wyrost.

- Nie utrzymasz mnie! – jęknął chłopak z nutką dramatyzmu w głosie.
- Zamknij się i daj mi pomyśleć – sapnęła, choć doskonale wiedziała, że nie ma czasu na rozmyślanie. Było tylko jedno wyjście.

I właśnie wtedy pojawił się on. Wielki, czerwony, z cygarem w jednej ręce i pistoletem w drugiej. Siedział na starych, zakurzonych skrzynkach z wyjątkowo zadowoloną miną, a ona doskonale wiedziała, że to nie wróży niczego dobrego.


Nigdy go nie lubiła. Szanowała go za to, kim ją uczynił, podziwiała za bezmiar mocy, jaką władał, ale nigdy go nie lubiła. Nienawidziła tego, że zjawiał się w najmniej odpowiednich momentach i udawał „wujka dobra rada”. Dostawała białej gorączki zawsze, gdy mówił do niej jakby był jej terapeutą. Mierzwił ją za każdym razem ukazując się w zupełnie nowej twarzy, nie chcąc zdradzić prawdziwego ani oblicza, ani imienia. W myślach zawsze nazywała go Boinéad. Bo był dla niej maską, jedną z setek tysięcy masek, które przybierał.

- Co Ty tu, do cholery, robisz? – mruknęła z wysiłkiem. – Jestem trochę zajęta. I po cholerę ci spluwa?
- Fajna, prawda? – odparł z entuzjazmem. – Ale nie o tym będziemy rozmawiać, Eilis .
- W ogóle nie będziemy rozmawiać! – syknęła. – Nie mam teraz czasu na twoje mądrości. I nie nazywaj mnie tak!
- Dagmara?! – szepnął Marek. – Z kim rozmawiasz?!
- Z nikim! Uspokój się, młody. Zaraz cię wyciągnę.

Spojrzała jeszcze raz na Czerwonego, omiotła wzrokiem pełną obaw twarz Marka, po czym zapadła ciemność. Skupienie uwagi w sytuacji, gdy powoli ześlizgiwała się po podłodze, a ramiona zdawały się dążyć do wyskoczenia ze stawów, nie należało do łatwych. Przez chwilę czuła lekkie mrowienie palców u rąk i już wiedziała, że coś zaczyna się dziać.


Przez zmrużone powieki zobaczyła delikatne niteczki światła biegnące we wszystkich kierunkach. Stróżki jasności otoczyły Marka tworząc delikatną, rozedrganą siatkę. Materiał bluzy prześlizgnął jej się między palcami, a ona nawet tego nie poczuła. Zobaczyła przerażenie sączące się z oczu Marka, usłyszała krzyk, zupełnie taki sam jak przed chwilą, gdy oboje myśleli, że spadnie i się zabije. Chłopak jednak wcale nie leciał w dół. Złociste nitki pchnęły go ku górze tak, że już po chwili sam trzymał się krawędzi wyrwy w podłodze.

Dagmara przez chwilę leżała oddychając ciężko, kiedy jednak stało się jasne, że Marek sam sobie nie poradzi, pomogła mu wczołgać się na górę. Potem oboje legli zdyszani na podłodze i już po chwili śmiali się do rozpuku, choć zupełnie nie było z czego.

- Brawo, Eilis, dobra robota – zabrzmiało gdzieś tuż nad jej głową i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że Czerwony dalej tu jest i cały czas bacznie ją obserwuje.
- Nie mógłbyś wreszcie sobie iść? – zagadnęła zerkając na niego spode łba.

On jednak chyba wcale nie przejmował się tym, że jest nieproszonym gościem. Wręcz przeciwnie, pełen zadowolenia puszczał kółka cygarem, a ona nie mogła się nadziwić, po co to robi. Przecież nie po to, by zaspokoić nikotynowy głód.

- Czy możesz mi powiedzieć, z kim… - zaczął chłopak z obawą.
- Nie pytaj – odparła śmiertelnie poważnie. – Chodźmy już stąd najlepiej. Chyba powinniśmy zejść na dół i zobaczyć, co... – chciała powiedzieć „co z Pawłem”, ale przypomniała sobie słowa Baade i już wiedziała, że to nie będzie miły widok – co się stało – dokończyła nieco ciszej.

***

Sala Książęca bez wątpienia była arcydziełem architektonicznym. Marmurowe rzeźby, fikuśne ornamenty zdobiące balustrady i niezwykłe freski z pewnością zachwyciłyby Dagmarę, która lubiła tego typu obiekty. Zachwyciłyby ją, gdyby w centralnej części malowidła, w miejscu, gdzie z całą pewnością powinna być głowa jakiegoś rycerza, nie widniała wielka dziura w suficie i gdyby kilkanaście metrów pod nią, na kamiennej posadzce, nie leżało zakrwawione ciało.

Zanim zdążyła zareagować, Marek biegł już do swego mentora z krzykiem przerażenia na ustach. Gdy zamarł w miejscu jakiś metr od ciała, podbiegła do niego i zatrzymała się tuż za nim.

- To nie był twój najszczęśliwszy pomysł – zabrzmiał zachrypiały głos Czerwonego tuż obok niej.
- Teraz mi to mówisz! – warknęła i rzuciła awatarowi mordercze spojrzenie. – Marek? Jak się czujesz?
- On… – jęknął chłopak wskazując na to, co zostało z Pawła.

Obraz nie był zachwycający. Ciało leżało w mozaice krwi, która rozprysła się na imponującą odległość. Pogruchotane kończyny sterczały pod dziwnymi kątami. Kobieta pochyliła się nad ciałem, dotknęła szyi. Nie musiała sprawdzać, by wiedzieć, że Rodecki nie przeżył tego upadku. Ciało było zupełnie zimne, a zatem zdarzyło się to jakiś czas temu, być może właśnie wtedy, gdy próbowała nie zabić Grzesia.

- Marku, Paweł nie żyje – wyszeptała, bo chociaż nie ulegało to wątpliwości, wiedziała, że chłopak nie uwierzy, póki tego nie usłyszy. – Nie możemy mu już pomóc.

Marek nie odpowiedział. Stał jak skamieniały patrząc to na ciało Pawła, to na wyrwę w suficie. Dagmara chciała coś powiedzieć, jakoś go pocieszyć, ale jednocześnie widziała, że to bez sensu. Objęła młodzieńca ramieniem, a gdy nie zaprotestował, przytuliła go do siebie, zupełnie jak matka.

- Marku, chodźmy stąd – powiedziała łagodnie, delikatnie ciągnąc go w kierunku wyjścia. – Świeże powietrze dobrze ci zrobi.

Chłopak milczał, ale nie opierał się. Bez większego problemu wyprowadziła go z sali i powiodła zupełnie pustymi korytarzami klasztoru. Musiała tylko uważać, by nie potknął się o własne nogi i nie zleciał na złamanie karku po niesamowicie stromych schodach.

Budynek był pogrążony w całkowitej ciszy i to ciszy z gatunku tych upiornych. Stukot jej obcasów na kamiennej posadzce odbijał się echem od otynkowanych ścian i niósł w przestrzeń. Gdzieś w tle słychać było szuranie adidasów Marka, który noga za nogą wlókł się za kobietą. Czerwony również z nimi szedł, ale kroki jego ciężkich, wojskowych butów były zupełnie niesłyszalne. Dagmara przez chwilę zastanawiała się, czy Boinéad nie chce przypadkiem ukryć w ten sposób swej obecności. Doszła jednak do wniosku, że jest to myśl niedorzeczna. Przecież nie mógł się bać czających się tu duchów.

Gdy zeszli na parter, skierowali się ku głównej bramie. Dagmara przez chwilę zastanawiała się, czy opuszczenie budynku to dobre wyjście. Oczyma duszy widziała scenę, w której wychodzą z klasztoru i już nie mogą do niego wrócić, a przecież nie ulegało wątpliwości, że to właśnie klasztor był jedyną drogą powrotu.

- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, gdzie jesteśmy? – zapytał Czerwony, gdy złapała za rzeźbioną klamkę wielkich, dębowych drzwi.
- A i owszem, ale czemu o to pytasz? – szepnęła nie chcą by chłopak usłyszał jej słowa.
- Bo wiesz… to jest zupełnie inny świat niż ten, który znasz – powiedział poważnym głosem zagradzając jej drogę ramieniem. – Albo raczej, niż ten, który wydaje ci się, że znasz.
- A jakbyś tak od razu przeszedł do sedna? – zaproponowała powoli tracąc cierpliwość. – Zwyczajnie nie chce mi się zgadywać, co masz na myśli.
- Zaraz się przekonasz.

Czerwony odsunął się, ale to wcale nie uspokoiło Dagmary. Tym bardziej, że na jego krwistoczerwonej twarzy dalej czaił się delikatny uśmieszek. Nie widząc innego, sensownego rozwiązania, otworzyła drzwi.

Na zewnątrz dalej panowała mgła tak gęsta, że ledwo widać było żelazny płot okalający posesję. Tuż przy bramie Dagmara dostrzegła kogoś, a może coś. Początkowo była przekonana, że to jakieś zabłąkane dusze, z którymi nie należy zadzierać. Nauczona doświadczeniami ostatnich godzin wiedziała, że spotkanie z duchami może wcale nie należeć do najprzyjemniejszych. Już miała zarządzić odwrót, kiedy usłyszała znajome głosy.

- ...i wszelką wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym – odezwał się pierwszy głos, a gdy skończył rozległo się donośne szczeknięcie.
- Masz coś nam do powiedzenia? – zapytała druga postać zwracając się do trzeciej, bez wątpienia będącej kobietą.

Dagmara ruszyła naprzód gestem zachęcając Marka do tego samego. Gdy znaleźli się zaledwie kilka metrów od rozmawiających, nie ulegało już żadnym wątpliwościom, że obawy były bezpodstawne. Oto tuż przy bramie stali Jola, Grzesiu i Adrian wraz ze swym włochatym przyjacielem.

- Co wy tu jeszcze robicie? – mruknęła z pretensjami w głosie. – Mieliście iść odwiedzić Stillerów. Straciliście kupę czasu.

Trójka magów wyglądała na szczerze zdziwionych podejrzeniami o marnowanie czasu. Ich miny wyrażały przekonanie, że oskarżenia są całkowicie bezpodstawne. Tak jakby rozstali się z nią i Markiem zaledwie chwilę temu i ledwo zdążyli tutaj dojść.

- Właśnie to miałem na myśli – tchnął jej wprost do ucha Czerwony. –Tutaj czas nie biegnie liniowo, a przynajmniej nie po jednej linii. Mówiąc dobitnie, czas zwariował.
- Czemu… - warknęła i spojrzała na niego ze złością, a właściwie próbowała na niego spojrzeć, bo, ku jej zaskoczeniu, Czerwony zniknął. Tak bez pożegnania. Jak zwykle. – Mam dobrą i złą wiadomość – mruknęła do zgromadzonych. – Którą najpierw chcecie usłyszeć?

*post uzgodniony z MG i Micalem von Mivalsten
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 05-09-2009 o 23:21.
echidna jest offline