Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-07-2009, 13:29   #171
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Gotowa? - Grzes badawczo spojrzał w oczy Dagmary.
- Bardziej już, kurwa, nie będę - poinformowała go sucho prawniczka.
- Chcesz jeszcze chwili? - zatroszczył się, nieoczekiwanie dla samego siebie Euthanatos. Cienie kładły się nieprzyjemnie wymownie na twarzy hermetyczki. Żadna wizja tym razem nie zgwałciła psychiki i dyskusyjnej równowagi ducha Grzegorza, ale tak jak w przypadku Joli miał podłą pewność, że Dagmara nie opuści klasztoru żywa. Tym paskudniej się czuł, gdy zobaczył, że cienie wirują wokół talii kobiety, klejąc się do łona.
I wtedy się zawahał.
- Słuchaj...
- Ty słuchaj! - Dagmara przeszła od razu do ataku, oczywiście. - Jestem prawnikiem i jestem w tym dobra! Umiem improwizować! A teraz rób, co masz robić!


Palec Grzesia zawisł nad wszechmocnym pilotem.
To nie był dobry pomysł - zdążył jeszcze pomyśleć - od tygodnia nie spotkałem się z żadnym dobrym pomysłem.

KLIK!

***

To nie był dobry pomysł. Naprawdę. Jak mógł pomyśleć, choć przez chwilę, nie oszukując samego siebie, że przejażdżka w przeszłość na plecach mordercy to właściwe posunięcie?

Obraz pokazał się bardziej rzeczywisty od filmu.
Mógłby przewinąć oczywiście tę scenę. Ale utrudniał to fakt, że Grzesiu rzygał i nie mógł przestać.

Patrzył oczami Breslauera. Czuł chłód i ciężar zębatego noża w swojej-jego dłoni. Po łokcie oblepiała go krew.



A przed nim, na stoler, leżało to, co zostało z dziewczyny.

***

Dagmara miała rozterkę. Euthanathos odleciał niekontrolowanie. Rąbnął głową o podłogę i znieruchomiał. Leżał tak sobie przez chwilę, więc hermetyczna magini zaczęła się zastanawiać, czy to normalne i czy było to zaplanowane. Rozważanie, czy skłonność do ekstatycznych omdleń to element sztuki Euthanatosów, przerwało jej sykliwe westchnięcie Grzesia.

Który sapnął, jęknął, a potem rzygnął rzęsiście.

Bezradna Dagmara szarpnęła go za ramiona.
- Sugeruję przekręcić mu głowę na bok, bo się zakrztusi - rozbrzmiał za nią spokojny, profesjonalny głos. Zapachniało dobrym tytoniem. Baade.
Dagmara przekręciła głowę Grzesia tak energicznie, aż coś strzeliło mężczyźnie w karku.
W wymiocinach pojawiła się krew.
- Kurwaaaa! Coś ty zrobiła? - wrzasnęła Jolka od drzwi.
- Jeszcze jakieś sugestie, Herr Docteur? - jęknęła Dagmara.
- Sugeruję policzek.
- Co?!
- Z kim ty rozmawiasz? - darła się rozjuszona kultystka.
- Strzel mu po pysku, Fraulein - objaśnił Baade precyzyjnie.
- Z rozkoszą.

Odgłos policzka zlał się z wściekłym "Coooooooo?" Joli.

***

Krew zniknęła. W jednej chwili Breslauer katował dziewczynę, w drugiej żarł wątróbki z cebulką na statku na Odrze.







Dagmara musiała czuwać.

No to jedziemy.


KLIK!

***

Kolejne. I kolejne. I kolejne.
Grzesiu prawie wydzióbał palcem dziurę w pilocie. I chociaż widok krwi nie był mu obcy - musiał się zmuszać, żeby trzymać otwarte oczy.

Potem rozprawa. Oburzone słowa Lencknera, które już znał z dokumentów sądowych. Ale na papierze. tylko upomnienia sędziego, przywołujące biegłego do porządku, świadczyły o gniewie, z jakim stary psychiatra przyjął wyrok.

I Baade. Którego diagnoza ocaliła Breslauerowi życie. Chyba największy przegrany.

Potem Breslauer w Leubus. Takie czy inne terapie. Długie rozmowy z doktorami.

Grzesiu niemal czuł jego rozbawienie.

KLIK!

Uchylają się drzwi. Baade ma na sobie biały kitel. Jest jakiś taki żółtawy na twarzy i ma podkrążone oczy.
- Jak się pan dzisiaj czuje, panie Breslauer?
- A dobrze, dobrze. Herr Docteur... te nowe lekarstwa bardzo mi pomogły. I nie mdli po nich jak po valium.
- Cieszę się... - Baade podnosi jedną z kartek spod pióra Breslauera, unosi brwi.
Na kartce wyrysowany krąg kamieni.
- Megality. Fascynująca sprawa. Ale zamknąłem już ten temat. Znalazłem ciekawą wzmiankę.

Na kartkach na biurku, i tych na podłodze, i tych na wąskim łóżku SAME BREDNIE. Grzesiu czerpał swoją wiedzę zaledwie z kanałów tematycznych Discovery, ale już na tej podstawie mógł stwierdzić, że choć między książkami wśród steku bzdur stało kilka wartościowych pozycji, to wśród notatek Breslauera próżno było szukać sensu. Breslauer popisał bzdury, porysował krzywe kręgi i niestworzone ustawienia planet. A także doniesienia niby-historyczne, które wymyślał chyba pod wpływem leków, którymi szprycował go Baade.
- Proszę opowiedzieć - Baade przysiadł na krześle.

Cóz to była za opowieść! Gdyby nie wspomnienie ciał dziewczyn, które widział wcześniej, gdyby nie ich wyrwane oczy, Grzesiu łyknąłby kłamstwa mordercy jak młody pelikan.

Baade nie miał wiedzy Grzesia. I uwierzył.

Łyknął podane mu okrągłe zdania o XIX-wiecznym uczonym amatorze, który odkrył krąg megalitów w okolicach Ślęży i rozpoczął amatorskie wykopaliska archeologiczne.



Łyknął i opowieści o Celtach, którzy mieli osiąść na tych ziemiach. Pokiwał głową z uznaniem nad nieśmiałą sugestią Breslauera, że w kręgu czczono boginię płodności pod postacią białej klaczy. Dał się wciągnąć. Dał się omamić enigmatycznymi przesłankami z rzekomo naukowych źródeł.

I obiecał przynieść książkę.

Kulte. Autorstwa Franza Gottfrieda Stillera.

Grzesiu zarechotał. I przeszedł do części trzeciej planu.

***

Grześ leciał Joli przez ręce. Krew bluznęła mu mu tym razem z nosa.

Dagmara odsunęła się parę kroków.
- Czego chc... pan chce? - spytała podejrzliwie ducha.
- Od ciebie, Fraulein? - oczy Baadego były twarde jak granit. - Żyjesz, bo ona ocalała. Spłać dług. Znajdź nas. Zabij.
- Książka...
- Gdybym mógł, nigdy nie udałoby wam się choćby ruszyć na jej poszukiwania.
- Pomogłeś mi, kiedy Grześ się dusił.
- Bo Breslauer mi kazał. A najczęściej potrafi mnie nagiąć do swojej woli. Zdał sobie sprawę, że popełnił pewne... niedopatrzenie, nie podając wam tytułu.
- Nie powinniśmy go poznać?
- Nie.
- Dlaczego?

Baade nie odpowiedział. Uniósł lekko głowę. Jakby nasłuchiwał.
- Muszę iść, Fraulein.
- Ale...
- Później.

***

To nie był dobry pomysł.
Stanowczo.
Chociaż Grzesiu mógł się domyślić, że taka księga będzie... no magiczna. I jak to magiczne księgi, zabezpieczona. Magicznie.

Księga stała się paszczą szeroką jak cały świat.
Wionęło z niej zepsutym mięsem, a z głębi dobywały się głosy tych, którzy w jakiś sposób jeszcze żyli tam na dni.

A potem książka ugryzła Grzesia w rękę, którą po nią sięgał.




***

Adriana z łóżka wyciągnął opętańczy krzyk brata Halinki. Interwencja w sąsiednim pokoju wykazała, że Grzesiu klęczy na podłodze, trzyma się za łokieć prawej ręki i ogląda ją podejrzliwie. Była nietknięta. Jola właśnie tłumaczyła mu cierpliwie, że nie trzeba opatrunku ani szczepionki przeciw tężcowi. Dagmara paliła papierosa z miną sugerującą, że odczuwa odrazę do wszystkich aspektów palenia, ale zapali sobie i tak. Jeszcze jednego.

- Chyba coś mnie się przewidziało - mruknął w końcu Euthanatos. - Ale to było wredne. Siostra mi mówiła, że hermetycy czasami zabezpieczali wrednie swoje cenne woluminy, sukin... - Grzesiu popatrzył po dwójce przedstawicieli Porządku Hermesa. - Hm, hm... - zachrząkał. - Mówi wam coś Kulte, pióra niejakiego Franza Gottfrieda Stillera?

Dagmara pokręciła głową, chwilę później zaprzeczył również Adrian.
- Ja, ja, ja - mruknął Lucjan przy jego kolanie.
- Co?
- Ja wiem!
- To mów, a nie chowaj dla siebie - powiedział Grzesiu - jak pies hermetyka, znaczy, tfu, ogrodnika.
- To rękopis palanta, który grzebał za Ślężą w tym, co Werbena uznali na Ślęży za złe, więc to usunęli i zakopali z dla od góry.
- Co to było?
- Czy ja wyglądam na kumpla Werben?
- Co było książce?
- Nie czytałem. Nikt jej nie czytał w całości poza potomkami Stillera. Stara, hermetycka rodzina. Jeden to nawet żyje tu, w Lubiążu. Córka mu zginęła w czasie wojny.

Adrian odwrócił się pomału.
- Przepraszam na moment.
Wrócił po chwili ze swoim aparatem. Przeglądał pomału zdjęcia, które porobił gablotom na wystawie. Była tu. Nie mógł się mylić.

Była.


Terese Stiller
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 19-07-2009 o 17:47.
Asenat jest offline  
Stary 19-07-2009, 14:44   #172
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Jolka siedziała na zimnej posadzce, kurczowo obejmując kolana ramionami, trzęsła się z zimna, które wdzierało się do jej wnętrza przez cieniutki materiał ubrania, ze strachu i ogromnego napięcia. Co róż wracały obrazy, uczucia...słowa. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś podobnego, na czworakach podpełzał do swojej torebki, która leżała gdzieś pod murem. Drżącymi palcami wyciągnęła podręczny szkicownik i ołówek. Wobec takich przeżyć i doznań artystyczna dusza Jolki nie mogła pozostać obojętnia.
Kilkoma wprawnymi ruchami naniosła na papier projekt instalacji o roboczym tytule "Jude raus!". Miały ją stanowić dwa rzędy manekinów. Trzy z nich odziane w niemieckie mundury miały dzierżyć wyposażoną w bagnety na których zawisną, przebite nimi trzy pozostałe, kobieta, mężczyzna, a pośrodku dziecko... całkiem nadzy. Jolka tworzyła. Na ich brzuchach będzie trzeba wyciąć gwiazdy Dawida... tak koniecznie i poprawić ich kontury sztuczną krwią. Foto komórka, dziecko będzie działało na fotokomórkę. W momencie, kiedy widz zbliży się do instalacji zacznie ono wołać: Mama...Mama..., a potem rozlegną się strzały z karabinu!
Jolka zlana zimnym potem odłożyła szkicownik i rozejrzała się dookoła, była sama, gdzie się wszyscy podziali? Opierając się o chropowatą ścianę powoli wstała, dotkliwy skurcz łydki, zgiął ją w pół. Zaklęła siarczyćie i kiedy tylko odzyskał władzę nad nogami biegiem ruszyła do zajmowanego przez nich pokoju.

Jakie było jej zdziwienie, kiedy z impetem otworzyła drzwi. Na środku pokoju leżał ten biedny, Eutanatos, prawdziwa ofiara losu. Trząsł się jakby dostał ataku padaczki, wszędzie w koło było pełno krwi, a nad nim pochylona Hermetyczka, wymierzała mu kolejne siarczyste policzki... W pierwszej chwili Jolka sądziła, że przerwała tej dwójce sesje sado-maso, co jak co, ale po nich nie spodziewałaby się czegoś takiego... Dopiero po chwili dotarło do niej co tu tak naprawdę zaszło. Gorączkowo sięgnęła do torby i zaczęła na oślep macać w poszukiwaniu papierosów. Kiedy tylko wypały jej w ręce, trzęsącymi się dłońmi włożyła jednego z nich do ust, łamiąc go przy tym nieco i odpaliła.




Odepchnęła przerażoną Dagmerę.

- Z drogi! - krzyknęła, po czym zaciągnęła się papierosem i przywarła wargami do sinych, zbroczonych krwią ust Grzesia.*

Jej umysł otworzył się, zaczęły przez niego przepływać kojące obrazy, złote łany zbóż kołyszące się na wietrze, mewa szybująca nad gładką, morską taflą, śmiejące się dzieci na karuzeli, opychające się różową watą cukrową. Jola próbowała wlać to wszystko w umysł Eutanatosa, uspokoić go, bo tylko w ten sposób mógł się wyrwać z wyniszczającego go transu.

- Książę z bajki to to nie jest. - na dźwięk piskliwego głosiku, Jola podniosła głowę i spojrzała wprost w nabazgrane kredką świecową oczy królewny Zofii.



- Też sobie wybrałaś czas i miejsce...- syknęła wściekła Kultysta wycierając umazane krwią usta - Poza tym, to nie tak jak myślisz... malowana zołzo.

Jolka nie wstając z podłogi, przesunęła się tak aby oprzeć plecy o ramę łózka. Zaciągnęła się, prawie już wypalonym papierosem i patrzyła jak oddech Grzegorza powoli uspokaja się i chłopak zaczyna odzyskiwać przytomność. Kiedy Eutanatos otworzył oczy, do pokoju wpadł Adrian ze swoim nieodłącznym dodatkiem w postaci gadającego Lucjana. Chwile później cała czwórka, plus pies oczywiście, zastanawiała się czym jest ta cholerna książka i skąd wziąć. Jolka jakoś nie wierzył, że upiór starego Breslauera jest takim bibliofilem. Żeby porywać dość potężną Przebudzoną, tylko dlatego, żeby zmusić ich do odzyskania jakiejś zwykłej książki?! Za tym musiało stać coś więcej!

- Co teraz zrobimy? - zapytała wpychając sobie w usta kolejny kawałek czekolady, Zofia wciąż siedziała przy niej, co chwila poprawiając fałdy wściekle różowej sukienki.

- Hmm, jak nie jest obrzygany, to jest całkiem do rzeczy - rysunkowa kreatura puściła porozumiewawczo oczko do dziewczyny.

Jolka spiorunowała wzrokiem powietrze koło siebie.

- A tak poza tym, jak się czujesz? - z jej pytania do Grześka wyzierała prawdziwa troska.

* Umysł
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 19-07-2009 o 22:43.
MigdaelETher jest offline  
Stary 20-07-2009, 00:46   #173
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Przez cały okres przygotowań do „wyprawy” Grzesia, Dagmara miała wątpliwości, a im bliżej było godziny 0, tym gorsze wizje, dotyczące losu mężczyzny, stawały jej przed oczyma. Kiedy jednak nadeszła TA chwila, złe myśli przestały ją nawiedzać. Na tą krótką chwilę odnalazła w sobie pokłady siły, o której istnieniu do tej pory nie miała zielonego pojęcia.

- Ty słuchaj! – warknęła do Grześka, który w ostatnim momencie chyba próbował ją nakłonić do rezygnacji. - Jestem prawnikiem i jestem w tym dobra! Umiem improwizować! A teraz rób, co masz robić! – ostatnie zdanie wypowiedziała niecierpniącym sprzeciwu głosem, chociaż w głębi duszy znów odczuwała niepokój.


Ostatni raz przeszła się po pokoju, zasłoniła dokładnie okna, poprawiła ustawienie świec, domalowała zatarty fragment okręgu, wreszcie usiadła obok Grześka i uśmiechnęła się blado. Zdążyła jeszcze tylko kurczowo chwycić go za rękę; nie po to by dodać mu otuchy, lecz by ukryć drżenie dłoni. A potem mężczyzna nacisnął guzik pilota.

Od samego początku sytuacja nie wyglądała dobrze. Euthanathos odleciał niekontrolowanie. Rąbnął głową o posadzkę, potem znieruchomiał. Wreszcie sapnął, jęknął i zwymiotował. Bezradna Dagmara szarpnęła go za ramiona. To jednak nie pomogło.

Hermetyczka powoli traciła środki przekazu, a Mag wyglądał coraz gorzej. I właśnie wtedy na pomoc zjawił się doktor Baade. Tuż za sobą usłyszała jego spokojny, profesjonalny głos. Nie wrzasnęła z przerażanie tylko dlatego, że Grzesiek akurat topił się we własnych wymiocinach.

Przekręciła mu głowę, energicznie, zdecydowanie zbyt energicznie, aż coś chrupnęło w karku, a w wymiocinach pojawiła się krew.

- Niech ci się, kurwa, nie zdaje, że pozwolę ci tak po prostu umrzeć! – warknęła w kierunku nieprzytomnego mężczyzny. - Jeszcze jakieś sugestie, Herr Docteur?
- Z kim ty rozmawiasz? – wrzasnęła rozjuszona Jolka.
- Lepiej, żebyś nie wiedziała – odparła spokojnie Dagmara.
- Strzel mu po pysku, Fraulein - objaśnił Baade precyzyjnie.
- Z rozkoszą.

No i strzeliła. I pomogło. A wtedy do akcji wkroczyła Kultystka. Odepchnęła przerażoną Dagmarę i zajęła się Grześkiem. Prawniczka natomiast usunęła się gdzieś w kąt i westchnęła ciężko. Baade stał tuż obok niej i znowu wspominał o jej długu. O książce natomiast rozmawiać nie chciał, a szkoda. Po chwili uniósł lekko głowę. Jakby nasłuchiwał.
- Muszę iść, Fraulein – powiedział spokojnie.
- Ale...
- Później – uciął i zniknął.
- Byłoby kurwa łatwiej, gdybyś chciał współpracować – warknęła pod nosem doskonale zdając sobie sprawę, że on już tego pewnie nie słyszy.

Grzegorz powoli dochodził do siebie. Z czasem przestał nawet lamentować, że książka zżarła mu rękę. Przez cały ten czas Dagmara paliła jednego papierosa za drugim. Coraz mniej jej to smakowało, ale tylko w ten sposób była w stanie się opanować.

- Co teraz zrobimy?
- Może odwiedzimy potomka Franza Stillera? Skoro już jesteśmy na tym zadupiu, a on tu mieszka, żal byłoby nie skorzystać.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 20-07-2009 o 00:56.
echidna jest offline  
Stary 20-07-2009, 13:33   #174
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Adrian nie był w najmniejszym stopniu rad z przebiegu zdarzeń. Chwile jeszcze sam przyglądał się zdjęciu nim podał go reszcie. Rzucił trochę weselsze spojrzenie w kierunku Lucjana.

-Czy było kiedykolwiek coś o czym nie możesz powiedzieć nawet pół zdania.

-Kiedyś było... Ale to teraz nie ważne. Chwytaj dzień!

Hermetyk westchnął, omiótł wzrokiem magów.

-Siedzimy w tym szambie wszyscy. Ja ce względu na mą magye mogę się najmniej przydać.

Wnet z dołu dobiegło poszczekiwanie Lucjana który bardzo radośnie machał swym ogonem sprawiając wrażenie odpowiednika ludzkiego śmiechu.

-Aj, przestań Adrian. Na pewno będzie trzeba coś hajcować!

Adrian uśmiechnął się lekko rozbawiony. Faktycznie, mógł coś spalić. Tylko tyle i aż tyle?

-Uważam, że powinniśmy się udać do do staruszka. Tylko czy... To może nas śledzić?

-To skurwysyństwo wydaje się przymocowane do tego rejony. Ale pewności nie daje.

-Świętnie, Lucjanie.

Adrian dotychczas miał głowę opuszczona u dołu i wdawał się w pogawędkę ze swym psem. Z niezwykła swobodą tak jakby mówił do starego przyjaciela i druha. Czyż nie było było właśnie tak. Wtedy coś go olśniło – skoro Lucjan służył wszystkim magom w jego rodzinie, z jakich oni byli Tradycji? Sam poniekąd reprezentował starą rodzinę przebudzonych, w której co prawda przebudzenia nie były zbyt częste i zdarzały się nie raz. Pies zapewne miał rozeznanie jak postępować w takich sytuacjach.

-Ufam, że mamy na podkładzie studenta Ars Manes? Przydałby się także ktoś biegły w Ars Mentis. Moje myśli krążą wokół jakiegokolwiek duchowego maskowania.

Sztywniak. Jak dobrze, że leżąc odwiązał krawat, tak było o niebo lepiej. Prócz sztywnego zachowania, spalania każdego dowcipu i trudności w kontaktach nieoficjalnych, miało to zaletę – zazwyczaj jasny umysł.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 11-08-2009, 01:03   #175
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Grzesiu doszedł do siebie i nabrał nad wyraz żywych kolorków, jak na Euthanatosa oczywiście. To dawało spore nadzieje, że podróż w przeszłość nie wyrządziła mu żadnej krzywdy. Przynajmniej jeden z problemów został zażegnany.

Pozostawała jeszcze kwestia tego, co powinni teraz zrobić. Odwiedzenie Franza Stillera uważała za podstawę, znalezienie księgi też było ważne, ale decyzję trzeba było podjąć wspólnie. Tak… demokratycznie.

Rozejrzała się po zgromadzonych. Po minie Grześka trudno było poznać, czy jest zadowolony, czy zmartwiony, Jolka patrzyła na nią jak na jakąś zboczoną psychopatkę, Adrian gadał z psem i Dagmara miała wrażenie, że podziwianie wystawy nie jest jedynym celem, jaki przywiał go na to zapomniane przez bogów odludzie, Marek był od dłuższego czasu milczący, zapewne przytłoczyły go zdarzenia ostatnich minut, natomiast Paweł…

- Gdzie u licha jest Rodecki?! – rzuciłą, gdy rozglądając się po pomieszczeniu nie ujrzała jego lekko skretyniałej twarzy. - Marek, nie wiesz gdzie on może być? Może zgubiliśmy go uciekając przed duchami?

Gdzie ten ćwierćinteligent mógł się zapodziać?! – myślała gorączkowo starając się jak najdokładniej przypomnieć sobie to, co się niedawno działo.

- Chyba powinniśmy go poszukać – powiedziała stanowczo. – Może coś mu się stało?
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 11-08-2009 o 01:05.
echidna jest offline  
Stary 16-08-2009, 20:58   #176
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Książka mnie gryzie, kobieta mnie bije... -westchnął do siebie Grzesiek. Sytuacja coraz bardziej go irytowała. Jedyne co go pocieszało i powstrzymywało przed zażyciem niewyobrażalnej dla obdarzonej zdrowym rozsądkiem istoty ludzkiej ilości leków to fakt że jego rozchwiany obecnie umysł generował całkiem ciekawy obraz otoczenia.

Nie chodziło tu nawet o nęcące jego szósty zmysł wijące się i drgające spazmatycznie emanacje entropii, kłębiące się wokół łona Dagmary. Nie chodziło o to że Adrian był ubrany w przezabawny według Grześka w tej chwili pogrzebowy frak i wysoki cylinder. Chodziło oto co widział kiedy z podejrzanie przyjazną miną zerkał w kierunku Joli. Było co oglądać jego skromnym zdaniem.



Tak, zdecydowanie, leki mogą nieco poczekać. Co prawda w jego wizji łóżko wyglądało na nieco twarde, jednak gdyby tak podnieść wieko...

-Dobrze.-westchnął ostentacyjnie.-To niech ktoś go poszuka. My tym czasem może udamy się do tych Stillerów? -spojrzał z wyrzutem w kierunku Dagmary. -Ktoś zbiera się zemną? Niewiele czasu nam zostało przypomnę...

Czekając na reakcję pozostałych, Głodniok zaczął pakować swój sprzęt do plecaka. Na szyję zarzucił słuchawki od swojego fikuśnego playera, a do kieszeni wcisnął pilota który sprawiał wrażenie jakby Grzesiek przez nieustające modyfikacje chciał by za jego pomocą mógł obsługiwać cały świat...
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 17-08-2009, 19:15   #177
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Mgła. Mgła sączy się przez uchylone okno.

Dagmarze jakoś tak słabo było, niewyraźnie i sennie. I chociaż tam na zewnątrz, w szpitalu, Staszek zażywał niespokojnego odpoczynku podłączony do aparatu monitorującego, na który, gdyby był w formie, pewnie splunąłby z pogardą... to Dagmara jakąś taką ospałość i niechęć w sobie znalazła nieoczekiwaną do opuszczania klasztoru i spotkania z kochankiem.

- Dobra - zaordynowała stanowczo. - Ja idę z małym szukać Rodeckiego. Pewnie gdzieś siedzi w kątku i płacze. Spotkamy się pod dworcem autobusowym, wszyscy tam trafimy.
Eleganckim ruchem zarzuciła na ramię torebkę.

Dagmara O'Sullivan i Marek Różogórski
- Gdzie z nim byłeś? Zachowywał się dziwnie? Zwrócił na coś szczególną uwagę? - galopująca korytarzem Dagmara urządziła Markowi przesłuchanie.
Powinna zostać prokuratorem. Rozminęła się z powołaniem. Marek rzeczowo odpowiadał na grad pytań, i po męsku przesunął się przed szarżującą prawniczkę na czoło ich małej kawalkady. Może i nie miał osiemnastu lat, ale w tej chwili został jedynym mężczyzną w towarzystwie.
- Nie wiem, co tam zobaczył na strychu. Potem mówił o swojej matce... ale on często o niej mówił... znaczy mówi.
- A ty co widziałeś?
- Gościa z wystawy. Dyrektora. I dzieci. Te same co w domu Rodeckiego.
- Oj, Mareczku... - zachichotała nieoczekiwanie hermatyczka, otwierając kolejne drzwi. - Horrorów nie oglądasz? Co z ciebie za dzisiejsza młodzież? Przecież w połowie horrorów dzieci są emanacją najgorszego zła.
- Aha - zgodził się posłusznie młody eteryta. - W drugiej połowie są niewinnymi ofiarami. Paweeeeł! - rozdarł się w otworzone drzwi i zamarł, tknięty wrażeniem nieodpowiedniości tego, co zobaczył.
- Co jest? - zainteresowała się Dagmara.
- Cicho... liczę.
Odsunął się od drzwi i spojrzał na korytarz. W jedną stronę. W drugą. Tak. Był pewien.
Przełknął ślinę.
- Dagmara. Zajrzyj w te drzwi i powiedz, co widzisz?
Hermetyczka parsknęła, ale spojrzała w głąb pokoju.
- Ramy od łóżek. Pościel. Kaczki dla chorych w kretyński wzorek pudrowych róż. I konewkę. W tym samym stylu. Bo co?
- Bo to był pokój Kamili, tej praktykantki. I nie ma tam jej rzeczy ani mebli. Jej też nie ma.
Obydwoje jak na komendę odsunęli się od drzwi, od ścian, jakby te miały ich zaatakować. Klasztor był cichy i pusty, korytarzem niosło się tylko echo kroków ich towarzyszy - niepewne kroki Adriana i miękkie stąpanie jego wilczura, stukot obcasów Jolki i miarowe jak memento tupanie Grzesia. Wymienili spojrzenia, szukając u siebie nawzajem potwierdzenia podejrzeń.
- Dagmara?
- Marku?
- Chyba jesteśmy w Umbrze?
- Chyba kurwa na pewno.


Adrian Skrzyk, Jola Jawornicka i Grześ Głodniok


Zjawiskowe pośladki Joli właśnie zakreśliły w powietrzu kolejny idealny znak nieskończoności. Grzesiu westchnął mimowolnie, a jego umysł rozpoczął wzmożoną produkcję wizji tego, co by było, gdyby się zdarzyło.
- Co tak wzdychasz? Boli cię coś? - zatroszczyła się kultystka.
"Taaaak, boli!" - ryknął skwapliwie uchachany Grześ wewnętrzny, ten, który zarywał noce dla powtórek Ala Bundy'ego. "Trzeba pomasować, albo co...".
- Idziecie? - ponaglił ich niezawodny Adrian ze swoim niezawodnym brakiem empatii.
- Tak, już - odparł Grzesiu i wbrew słowom zamarł.


Na parapecie prężyła się naga dziewczyna. Grześ wydał z siebie odgłos pośredni pomiędzy rzężeniem a bulgotem. Adrian spłonił się jak dziewica. A wybuch Joli zlał się z ostrzegawczym warczeniem wilczura.
- Coście, baby nigdy nie widzieli? Mamy coś do zrobienia! Idziemy!
I powlokła za sobą lekko opierającego się Euthanatosa, pomstując na mężczyzn, którzy myślą zawsze o jednym, kiedy powinni myśleć zawsze o jednym wyłącznie w kontekście i w powiązaniu z Jolą.
- No właśnie! Myślałby kto, że nigdy baby nie widziałeś - wtórował jej Lucjan, obsobaczając swego pana.
- Na twarz patrzyłem.
- Akurat.
- Między innymi.
- No, teraz jesteśmy bliżej prawdy.
- To była Terese Stiller.
Adriana męczyło przeczucie. Silne, wgryzające się w jaźń jak robak. Miało czarne oczy panny Stiller i wielkie pazury. Wydawało mu się mianowicie, że córka starego, dostojnego hermetycznego rodu jest wyjątkowo zimną suką.


Dagmara O'Sullivan i Marek Różogórski
Ze strychu wionęło zapachem starości i zapomnienia. Marek podał Dagmarze rękę na schodach.

Kurz wwiercał się w nozdrza.

- Tam - odchrząknął Marek. - Tam coś zobaczył, potem był smutny. Uważaj, chodź po belkach, strop jest słaby.

Pomiędzy meblami idzie Baade. Twarz ma ściągniętą smutkiem. Dagmara zna ten wyraz twarzy, te wilgotniejące oczy, te kąciki ust ściągnięte ku dołowi. Tak wyglądali lekarze sądzeni za błędy w sztuce. Ta mina - nic nie dało się zrobić.

- Poczekaj chwilę - syknęła do Marka i ruszyła w stronę ducha. Zniknęła za ogromnym żeliwnym sejfem. Marek został sam.

Baade opiera się o stos starych gazet. Dłonie opadły mu bezradnie.
- Przykro mi, Fraulein. Nie zdążyłem. Nic nie mogłem zrobić.
- Ale o co chodzi? - warczy Dagmara, ale już przeczuwa, już widzi przebudzonymi oczami wąską strużkę krwi, palce zaciskające się w przedśmiertnym skurczu.
- Twój przyjaciel nie żyje. Powinniście bardziej uważać. I nie rozdzielać się. Wiele oczu trudniej oszukać, trudniej zwieść...
Dagmara odwraca się na pięcie i biegnie. Marka nie ma przy schodach. Przez strych przetacza się jego krzyk. Dagmara biegnie. Płuca palacza rzężą nieznośnie.

Marek balansuje na krawędzi postrzępionej wyrwy w podłodze, pomiędzy połamanymi belkami macha ramionami jak zrywający się do lotu ptak.

***
Marek został sam. Dagmara pognała gdzieś w chybotliwy korytarz... i Marek wiedział, że nie powinien jej na to pozwolić. Nie powinni się rozdzielać. Paweł zostawił wszystkich i teraz nie wiadomo, co się z nim...

- Marek... - jękliwy szept gdzieś z dalszej części strychu.
- Paweł?
- Marek! Ratunku! - rzężenie, jakiś ohydny bulgot w głosie Pawła, jakby coś mu zaległo na płucach.
- Paweł! Mów do mnie! Idę!

Pomału. Ostrożnie. Krok za krokiem, po belce stropu jak po nici Ariadny.

Wyrwa w podłodze. Ogromna. Widać posadzkę, marmurowy geometryczny tak czysty wzór.

- Marek! - dobiega z dołu zamierający głos, tak żałośnie i prosząco.

Marek przytrzymuje się ręką drzwi szafy i nachyla się nad wyrwą. Na liniach mozaiki ciągną się łamiące geometryczny porządek rozmazane smugi krwi. Ale Pawła nie ma... musiał się odczołgać gdzieś w głąb sali.

- Paweł! Wytrzymaj jeszcze trochę! Schodzimy na dół!

Marek puszcza się szafy i odwraca. W głowie już mu się układa najprostsza droga do Sali Książecej, gdzie upadł jego tymczasowy mentor.

I na początku tej drogi napotyka na przeszkodę.

- Komm, spiel mit uns!
Trójka dzieci zagradza mu drogę powrotną.
- Później, teraz muszę... - próbuje tłumaczyć łagodnie, ale twarz dzieci marszczą się w gniewie.

Dagmara chyba jednak miała rację - zdążył pomyśleć.

Dziewczynka o twarzy mordercy wystrzeliła do przodu jak atakujący drapieżnik. Marek poczuł tylko silne pchnięcie w klatkę piersiową, odsunął się o krok.

Zabalansował na krawędzi wyrwy, nad najszybszą i najprostszą drogą do Sali Książecej. Już, już, łapał równowagę, ale plecak przeważył i runął w dół. Zamknął oczy.
***

Dagmara wrzasnęła. Biegła wyciągając rozczapierzone ręce jak średniowieczna wiedźma. Skoczyła.

Marek już się szykował na świst powietrza w uszach, całe życie przed oczami i uderzenie zimnej posadzki.

Zamiast tego coś go szarpnęło brutalnie do góry. Otworzył oczy. W dole, na marmurowej posadzce, zwinięty jak embrion Paweł w plamie krwi. Nieruchomy i martwy.

A nad Markiem poczerwieniała z wysiłku twarz Dagmary, trzymającej go oburącz za przód bluzy.

I chociaż jej słabnące palce już rozluźniały chwyt, chociaż Marek ciągnął ją, leżącą na zakurzonej podłodze, w dół, na śmierć na precyzyjnie ułożonych marmurach, wysyczała przez zaciśnięte zęby:
- Mam cię. Trzymam. Nie puszczę!


Adrian Skrzyk, Jola Jawornicka i Grześ Głodniok

- Nie tak łatwo znaleźć hermetyka, jeśli tego nie chce, co? - próbował zagadywać milczącego Adriana Grześ.
- Nooo, niby... - zadumał się Adrian.
- Zamknijcie się! - zarządziła Jola. - Pieprzyć hermetyka! Gdzie jest cieć?
Obydwaj magowie popatrzyli po sobie z obawą. Czyżby ich atrakcyjna towarzyszka zaczęła tracić rozum?
- Cieć! Cieć hotelowy! Siedział tu przy wyjściu w kanciapie, sprzedawał bilety, foldery... ten co nam pokoje pokazał!
- Eeeeh? - wydarło się z piersi Grzesia. Euthanatos otworzył drzwi kanciapki.
- Łopata, grabie, miotła, piły, młotki i inne ustrojstwo - zrelacjonował. - To nie to wyjście?
- To to wyjście! Te same zdobienia nad drzwiami! Jesteśmy w Umbrze!
- Brawo, proszę pani - mruknął zrezygnowany Lucjan. - Tak się zastanawiałem, kiedy się zorientujecie.
Adrian otworzył ciężkie odrzwia. Wziął głęboki oddech wszedł w mgłę. Za nim skoczył jego wilczur.

Kiedy Jola i Grześ dołączyli do nich na dziedzińcu, hermetyk z właściwą sobie nauczycielską flegmą komentował z Lucjanem otaczającą ich rzeczywistość... jakąś rzeczywistość.

- Więcej kamienic, wszystkie niemieckie. Miasto miało piękny plan, trzeba przyznać.
- Zwiedzaj, póki możesz. Rypniesz potem uczniom temat rozprawki... Dworzec autobusowy stoi. I szpital na peryferiach też.
Adrian ziewnął.
- Dworce i szpitale zawsze stoją. Dużo emocji. Pożegnania i powitania, radość i smutek. Nadzieja i bezradność gniewu. Nawet po latach się trzymają. Popatrzcie za siebie.

Nad wejściem do klasztoru odlane po mistrzowsku litery.

Heinrich Hoffmann Anstalt für Irre und Epileptische
Leubus
 
Asenat jest offline  
Stary 18-08-2009, 20:19   #178
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Potężna fala migreny dosłownie wypłukała zbereźne myśli z głowy Grzegorza. Zaledwie chwila poświęcona na próbie rozszyfrowania i przetłumaczenia napisu w znienawidzonym przez niego języku wystarczyła by ściągnąć go na ziemię...

-My wychodzimy z domu wariatów przepraszam, czy do niego wchodzimy...-westchnął przeciągle Euthanatos. -Dla mnie to niby nie pierwszyzna...-dodał ciszej już sam do siebie.



-Adrian...ma chyba rację, zwłaszcza z tymi emocjami. -uśmiechnął się w stronę Joli.-Niestety muszę do tej sielankowej wizji wycieczki krajoznawczej dodać pewien drobny szczegół. Nie jestem może ekspertem w kosmologii doczesności i moja wiedza nie jest książkową, tym bardziej nie encyklopedyczną...-dodał z przekąsem odwracając się do hermetyka, dając wyraz swojego stosunku do jego Tradycji-jednak niestety chyba wdepnęliśmy w coś, o czym niestety mam nieco pojęcia...

Grzesiek łyknął kolejne dwie kolorowe pastylki, które nie wiedzieć skąd nagle znalazły się w jego dłoni. Rozpaczliwie próbował przypomnieć sobie wszystkie informacje jakie ludzie TW Dziabła próbowali wtłoczyć mu do głowy w trakcie szkoleń...

-Jolu, Adrianie, może i bez zawarcia bigamicznego związku małżeńskiego czeka nas życie w pożyciu. W PO-życiu...-zaakcentował wyraźnie. -Nie jesteśmy po prostu w umbrze. Raczej w cholernych zaświatach. Do tego – jego twarz przybrała posępnego wyrazu – w jakiejś domenie lub czymś w tym rodzaju.

Grzesiek nie chciał mówić wszystkiego co wiedział. Tym bardziej nie chciał mówić co naprawdę czuł. Był już w Zaświatach kilka razy, podczas szkolenia, oczywiście za sprawą swojego opiekuna, bo o sferze Ducha Grzesiek nie miał bladego pojęcia. Teraz pod wpływem swoich wrodzonych mocy i będącej ich katalizatorem dawki placebo wróciły wspomnienia z tamtych wypraw.

Nie czuł „przyciągania” Otchłani, ani nie dostrzegał dzielącej Zaświaty na małe fragmenty burzy, czy też raczej odmętów trójwymiarowego morza koszmaru otaczającego każdą taką ich cząstkę. Mimo to, czuł że to nie zwykła Umbra, tak więc wnioski nasuwały się same…

-Nie jestem w tej materii ekspertem, to znaczy w kwestii umbry jako takiej, ale o Zaświatach nieco wiem-westchnął.-No i ta elementarna wiedza każe mi teraz z przykrością stwierdzić że najważniejsze w naszej sytuacji to znaleźć drogę wyjścia. Najlepiej taką samą jaką się tutaj znaleźliśmy, bo na innych bym nie polegał. Prawdopodobnie jesteśmy w świecie, w którym wola Breslauera jest całym prawem. To tylko przypuszczenia, ale chyba wystarczy za motywację, prawda?
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 18-08-2009 o 20:22.
Ratkin jest offline  
Stary 19-08-2009, 13:09   #179
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Adrian z przyrodzoną sobie flegmą w mowie, skomentował umbrę.

-To jest umbra. Stanowczo przereklamowana.
-Masz racje, Adrian. Gdyby była taka odjazdowa nie siedziałbym tutaj.

Przytaknął mu wilczur i przypieczętował to pewnym kiwnięciem łbem, lekko skołowany cala pobliska rzeczywistością.

-Lucjanie, możesz zorientować się w miejscu.
-Jasne.

Wilczur pokręcać się dokoła Adriana, szczeknął kilka razy, zamerdał ogonem i zrobił kilka piruetów pogoni właśnie za owym ogonem. Koniec końców osiadł przed polonistąi z zelazna pewnością siebie oznajmił.

-Jesteśmy poza Horyzontem.
-Lucjanie, jestem tutaj jak dziecię ale to brzmi idiotycznie.
-Tak, nie jestem pewien, to może Niska Umbra.. Nie, to bez sensu.

Lucjan począł klnąc, w ym miejscu zrazu było rozpoznawalne, że przeklina. Jednak jak to robił... Potok wulgaryzmów zaczął się po łacinie, płynie przeszedł w język niemiecki, zahaczył o arabski, a skończył się po kilku minutach na wymieszanym starofrancuskim i prawdopodobnie sumeryjskiej mowie. Blady, zdziwiony Adrian poluzował krawat i stwarza niczym maska zdiwienia, dobył glosu.

-Przyjacielu... Czasem mnie przerażasz.
-Gdybyś poznał swego dziada to byś dopiero się bał... To miejsce mnie zwodzi, pojęcie bliskości i odległości od innych rzeczy nakłada się i miesza. Ale nie powinno być za daleko, budynki się odbiły. To jest poskręcane, jest jakby naroślą na duchowym zadzie świata.
-Ale nie ma tutaj duchów.
-Sam bym nie chciał tutaj przebywać. Lepiej, że ich nie ma.
-Masz na myśli dewy, duchy nieczyste, Ahriman?

Hermetyk głośno przełknął ślinę. Guzik miał pojęcia o duchowym świecie ale połączenie własnego zainteresowania okultyzmem, gnostycyzmu i tego co słyszał od psa i mentorki wystarczało, aby wiedział czego można się bać.

-Jeśli powiem, że tak to niczego nie sfajczysz?
Pies zironizował w trochę poprawionym nastroju. Spojrzał spod łba na Jolę, warknął lekko, uderzył ogonem Adriana. Hermetyk z zapytaniem w oczach westchnął.
-Jest coś jeszcze.
Pies milczał pozostawiając domysły. Tymczasem Adrian odzyskał już koloryt na twarzy lecz nuta niepewności pozostawały. Schylił się do psa, ten coś mu szepnął.
-Mów na głos, Lucjanie.
-Ona ma bramę, on może być bramą. Bramą do maleństwa, dość młodego. To jeszcze nic dziwnego, sam kiedyś coś takiego miałem, co prawa na spółkę... Drzwi są zamknięte, nie mogę zajrzeć. Tylko czemu ktoś wyrył na tych drzwiach napis? Śmierdzi on jak stare skarpety, kulka na mole i smar.

Trochę też metalu i drewna, ale tan śród skarpet jest zabójczy. Po co brałem się za psa aby czuć wszystkie zapachy?
Adrian ze spokojem dokończył informacje.

-Napis głosi: "Miłość porusza tryby wszechświata. Miłość jest początkiem i końcem wszelkiej rzeczy". Dla mnie zbyt podobne do tego miejsca które straciło chyba miłość jest puste. Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę...

Lucjan dokończył.

- ...i wszelką wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym.

Adrian spojrzał na Jolę w sposób w jaki zazwyczaj nauczyciel patrzy na ucznia który coś przeskrobał, zniszczył i nie był przygotowany, na ucznia któremu chce dać ocenę niedostateczną.

-Masz coś nam do powiedzenia?

Lucjan usiadł przy właścicielu i wywiesił jęzor. Przypominał teraz zwykłego psa. Nawet spojrzenie miał durnowate.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 01-09-2009, 20:49   #180
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Krzyk. Przerażający krzyk człowieka, który spada i wie, że za moment, dosłownie za kilka sekund umrze, zostanie tylko mokrą, krwawą plamą na kamiennej posadzce.

Gdyby Dagmara miała chwilę na zastanowienie, z całą pewnością nie mogła by wyjść z podziwu, jak szybko zdołała przebiec po tych spróchniałych belkach w swoich niebotycznie wysokich szpilkach. Tylko że Dagmara nie miała teraz ani chwili na myślenie. Zanim zdążyła się rozeznać w sytuacji, leżała na zakurzonej podłodze ściskając oburącz przód bluzy chłopaka.

- Mam cię. Trzymam. Nie puszczę! – wysyczała przez zaciśnięte zęby, czując jak kropelki potu ściekają jej po czole.

Chwilę później poczuła, jak Marek kawałek po kawałeczku wyślizguje jej się z uścisku. W tym samym momencie zrozumiała, że chyba obiecuje na wyrost.

- Nie utrzymasz mnie! – jęknął chłopak z nutką dramatyzmu w głosie.
- Zamknij się i daj mi pomyśleć – sapnęła, choć doskonale wiedziała, że nie ma czasu na rozmyślanie. Było tylko jedno wyjście.

I właśnie wtedy pojawił się on. Wielki, czerwony, z cygarem w jednej ręce i pistoletem w drugiej. Siedział na starych, zakurzonych skrzynkach z wyjątkowo zadowoloną miną, a ona doskonale wiedziała, że to nie wróży niczego dobrego.


Nigdy go nie lubiła. Szanowała go za to, kim ją uczynił, podziwiała za bezmiar mocy, jaką władał, ale nigdy go nie lubiła. Nienawidziła tego, że zjawiał się w najmniej odpowiednich momentach i udawał „wujka dobra rada”. Dostawała białej gorączki zawsze, gdy mówił do niej jakby był jej terapeutą. Mierzwił ją za każdym razem ukazując się w zupełnie nowej twarzy, nie chcąc zdradzić prawdziwego ani oblicza, ani imienia. W myślach zawsze nazywała go Boinéad. Bo był dla niej maską, jedną z setek tysięcy masek, które przybierał.

- Co Ty tu, do cholery, robisz? – mruknęła z wysiłkiem. – Jestem trochę zajęta. I po cholerę ci spluwa?
- Fajna, prawda? – odparł z entuzjazmem. – Ale nie o tym będziemy rozmawiać, Eilis .
- W ogóle nie będziemy rozmawiać! – syknęła. – Nie mam teraz czasu na twoje mądrości. I nie nazywaj mnie tak!
- Dagmara?! – szepnął Marek. – Z kim rozmawiasz?!
- Z nikim! Uspokój się, młody. Zaraz cię wyciągnę.

Spojrzała jeszcze raz na Czerwonego, omiotła wzrokiem pełną obaw twarz Marka, po czym zapadła ciemność. Skupienie uwagi w sytuacji, gdy powoli ześlizgiwała się po podłodze, a ramiona zdawały się dążyć do wyskoczenia ze stawów, nie należało do łatwych. Przez chwilę czuła lekkie mrowienie palców u rąk i już wiedziała, że coś zaczyna się dziać.


Przez zmrużone powieki zobaczyła delikatne niteczki światła biegnące we wszystkich kierunkach. Stróżki jasności otoczyły Marka tworząc delikatną, rozedrganą siatkę. Materiał bluzy prześlizgnął jej się między palcami, a ona nawet tego nie poczuła. Zobaczyła przerażenie sączące się z oczu Marka, usłyszała krzyk, zupełnie taki sam jak przed chwilą, gdy oboje myśleli, że spadnie i się zabije. Chłopak jednak wcale nie leciał w dół. Złociste nitki pchnęły go ku górze tak, że już po chwili sam trzymał się krawędzi wyrwy w podłodze.

Dagmara przez chwilę leżała oddychając ciężko, kiedy jednak stało się jasne, że Marek sam sobie nie poradzi, pomogła mu wczołgać się na górę. Potem oboje legli zdyszani na podłodze i już po chwili śmiali się do rozpuku, choć zupełnie nie było z czego.

- Brawo, Eilis, dobra robota – zabrzmiało gdzieś tuż nad jej głową i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że Czerwony dalej tu jest i cały czas bacznie ją obserwuje.
- Nie mógłbyś wreszcie sobie iść? – zagadnęła zerkając na niego spode łba.

On jednak chyba wcale nie przejmował się tym, że jest nieproszonym gościem. Wręcz przeciwnie, pełen zadowolenia puszczał kółka cygarem, a ona nie mogła się nadziwić, po co to robi. Przecież nie po to, by zaspokoić nikotynowy głód.

- Czy możesz mi powiedzieć, z kim… - zaczął chłopak z obawą.
- Nie pytaj – odparła śmiertelnie poważnie. – Chodźmy już stąd najlepiej. Chyba powinniśmy zejść na dół i zobaczyć, co... – chciała powiedzieć „co z Pawłem”, ale przypomniała sobie słowa Baade i już wiedziała, że to nie będzie miły widok – co się stało – dokończyła nieco ciszej.

***

Sala Książęca bez wątpienia była arcydziełem architektonicznym. Marmurowe rzeźby, fikuśne ornamenty zdobiące balustrady i niezwykłe freski z pewnością zachwyciłyby Dagmarę, która lubiła tego typu obiekty. Zachwyciłyby ją, gdyby w centralnej części malowidła, w miejscu, gdzie z całą pewnością powinna być głowa jakiegoś rycerza, nie widniała wielka dziura w suficie i gdyby kilkanaście metrów pod nią, na kamiennej posadzce, nie leżało zakrwawione ciało.

Zanim zdążyła zareagować, Marek biegł już do swego mentora z krzykiem przerażenia na ustach. Gdy zamarł w miejscu jakiś metr od ciała, podbiegła do niego i zatrzymała się tuż za nim.

- To nie był twój najszczęśliwszy pomysł – zabrzmiał zachrypiały głos Czerwonego tuż obok niej.
- Teraz mi to mówisz! – warknęła i rzuciła awatarowi mordercze spojrzenie. – Marek? Jak się czujesz?
- On… – jęknął chłopak wskazując na to, co zostało z Pawła.

Obraz nie był zachwycający. Ciało leżało w mozaice krwi, która rozprysła się na imponującą odległość. Pogruchotane kończyny sterczały pod dziwnymi kątami. Kobieta pochyliła się nad ciałem, dotknęła szyi. Nie musiała sprawdzać, by wiedzieć, że Rodecki nie przeżył tego upadku. Ciało było zupełnie zimne, a zatem zdarzyło się to jakiś czas temu, być może właśnie wtedy, gdy próbowała nie zabić Grzesia.

- Marku, Paweł nie żyje – wyszeptała, bo chociaż nie ulegało to wątpliwości, wiedziała, że chłopak nie uwierzy, póki tego nie usłyszy. – Nie możemy mu już pomóc.

Marek nie odpowiedział. Stał jak skamieniały patrząc to na ciało Pawła, to na wyrwę w suficie. Dagmara chciała coś powiedzieć, jakoś go pocieszyć, ale jednocześnie widziała, że to bez sensu. Objęła młodzieńca ramieniem, a gdy nie zaprotestował, przytuliła go do siebie, zupełnie jak matka.

- Marku, chodźmy stąd – powiedziała łagodnie, delikatnie ciągnąc go w kierunku wyjścia. – Świeże powietrze dobrze ci zrobi.

Chłopak milczał, ale nie opierał się. Bez większego problemu wyprowadziła go z sali i powiodła zupełnie pustymi korytarzami klasztoru. Musiała tylko uważać, by nie potknął się o własne nogi i nie zleciał na złamanie karku po niesamowicie stromych schodach.

Budynek był pogrążony w całkowitej ciszy i to ciszy z gatunku tych upiornych. Stukot jej obcasów na kamiennej posadzce odbijał się echem od otynkowanych ścian i niósł w przestrzeń. Gdzieś w tle słychać było szuranie adidasów Marka, który noga za nogą wlókł się za kobietą. Czerwony również z nimi szedł, ale kroki jego ciężkich, wojskowych butów były zupełnie niesłyszalne. Dagmara przez chwilę zastanawiała się, czy Boinéad nie chce przypadkiem ukryć w ten sposób swej obecności. Doszła jednak do wniosku, że jest to myśl niedorzeczna. Przecież nie mógł się bać czających się tu duchów.

Gdy zeszli na parter, skierowali się ku głównej bramie. Dagmara przez chwilę zastanawiała się, czy opuszczenie budynku to dobre wyjście. Oczyma duszy widziała scenę, w której wychodzą z klasztoru i już nie mogą do niego wrócić, a przecież nie ulegało wątpliwości, że to właśnie klasztor był jedyną drogą powrotu.

- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, gdzie jesteśmy? – zapytał Czerwony, gdy złapała za rzeźbioną klamkę wielkich, dębowych drzwi.
- A i owszem, ale czemu o to pytasz? – szepnęła nie chcą by chłopak usłyszał jej słowa.
- Bo wiesz… to jest zupełnie inny świat niż ten, który znasz – powiedział poważnym głosem zagradzając jej drogę ramieniem. – Albo raczej, niż ten, który wydaje ci się, że znasz.
- A jakbyś tak od razu przeszedł do sedna? – zaproponowała powoli tracąc cierpliwość. – Zwyczajnie nie chce mi się zgadywać, co masz na myśli.
- Zaraz się przekonasz.

Czerwony odsunął się, ale to wcale nie uspokoiło Dagmary. Tym bardziej, że na jego krwistoczerwonej twarzy dalej czaił się delikatny uśmieszek. Nie widząc innego, sensownego rozwiązania, otworzyła drzwi.

Na zewnątrz dalej panowała mgła tak gęsta, że ledwo widać było żelazny płot okalający posesję. Tuż przy bramie Dagmara dostrzegła kogoś, a może coś. Początkowo była przekonana, że to jakieś zabłąkane dusze, z którymi nie należy zadzierać. Nauczona doświadczeniami ostatnich godzin wiedziała, że spotkanie z duchami może wcale nie należeć do najprzyjemniejszych. Już miała zarządzić odwrót, kiedy usłyszała znajome głosy.

- ...i wszelką wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym – odezwał się pierwszy głos, a gdy skończył rozległo się donośne szczeknięcie.
- Masz coś nam do powiedzenia? – zapytała druga postać zwracając się do trzeciej, bez wątpienia będącej kobietą.

Dagmara ruszyła naprzód gestem zachęcając Marka do tego samego. Gdy znaleźli się zaledwie kilka metrów od rozmawiających, nie ulegało już żadnym wątpliwościom, że obawy były bezpodstawne. Oto tuż przy bramie stali Jola, Grzesiu i Adrian wraz ze swym włochatym przyjacielem.

- Co wy tu jeszcze robicie? – mruknęła z pretensjami w głosie. – Mieliście iść odwiedzić Stillerów. Straciliście kupę czasu.

Trójka magów wyglądała na szczerze zdziwionych podejrzeniami o marnowanie czasu. Ich miny wyrażały przekonanie, że oskarżenia są całkowicie bezpodstawne. Tak jakby rozstali się z nią i Markiem zaledwie chwilę temu i ledwo zdążyli tutaj dojść.

- Właśnie to miałem na myśli – tchnął jej wprost do ucha Czerwony. –Tutaj czas nie biegnie liniowo, a przynajmniej nie po jednej linii. Mówiąc dobitnie, czas zwariował.
- Czemu… - warknęła i spojrzała na niego ze złością, a właściwie próbowała na niego spojrzeć, bo, ku jej zaskoczeniu, Czerwony zniknął. Tak bez pożegnania. Jak zwykle. – Mam dobrą i złą wiadomość – mruknęła do zgromadzonych. – Którą najpierw chcecie usłyszeć?

*post uzgodniony z MG i Micalem von Mivalsten
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 05-09-2009 o 23:21.
echidna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172