Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2009, 08:37   #4
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Otacza mnie mrok, moj nowy przyjaciel. Tuli w swych ramionach chroniac przed swiatem. Odgradza nieswiadomoscia od lawiny uczuc przytlaczajacej umysl. Ostatnie co do mnie dociera, to imie nieznajomego, ktorego serce tak spokojnie bilo. Godtfryd Villaverte drugi syn barona de Degraselle. Nazwisko nioslo ze soba wspomnienia. Dom ojca, potezny zamek wsrod nieprzebytych lasow. Dluga sala z kominkiem, w ktorym zawsze plonal ogien. Mezczyzna siedzacy u szczytu stolu z dobrotliwym usmiechem spogladajacy na swoja najmlodsza corke. Ten sam mezczyzna zegnajacy swoje ukochane dziecko gdy po raz pierwszy wyruszala by odpowiedziec na wezwanie swego boga. To wlasnie tam, w sali z kominkiem po raz pierwszy je uslyszala. Mowiono wtedy o zonie, ktora dla swego najstarszego syna wybral hrabia Tynnan de Montero. Jedyna corka barona Degreselle miala wniesc do domu rodziny Montero pokazne polacie ziemi w okolicach Srebnego Lasu przez co rodzina ta miala stac sie bliskimi sasiadami Falkieriego Phellana, ksiecia i pana na zamku w Srebnym Lesie. Jej ojca.
Usluzna pamiec podsunela i inne sceny. Twarz urodziwego mezczyzny, jego cudowne cialo, slodki usmiech, pozadliwe dlonie. Noc byla ciepla, przepelniona wonia budzacej sie do zycia natury. Do komnaty, niczym wyrafinowany zlodziej, wdzieral sie blask ksiezyca odkrywajac przed swiatem chwile intymnej rozkoszy. Delikatnie otulal dwa ciala zlaczone w odwiecznym rytmie. Wiatr poruszal zaslonami, ktore raz za razem unosily sie lekko ponad kamienna podloge. Jego ciche jeki zlewaly sie w jedno z tymi, ktore wydostawaly sie z piersi kobiety. Magia zycia, magia nocy... Cien...
Noc. Od tej chwili jej matka i pocieszycielka. Jej mrok pozwoli skryc zbrodnie. Da szanse na odkupienie, na zemste, na zycie... W jej mroku znow ujzala jego oczy, lecz teraz nie byly to oczy kochanka lecz smierci, ktora ja zabrala. Plomien i krew. Lsnia w nich budzac strach i pragnienie. Przyciagaja budzac jednoczesnie przerazenie. Naklaniaja by sie w nich zatracic jednoczesnie sprawiajac, ze serce pragnie uciec jak najdalej. Wreszcie zanika jego przerazone bicie pozostawiajac jedynie wspomnienie imienia... Antrane...

- Obudz sie!

Otwieram oczy napotykajac wzrokiem zatroskane spojzenie obcego. Przez chwile rozgladam sie wokolo na nowo chlonac otoczenie. Moje zmysly wariuja. Czuje zbyt wiele, widze zbyt wiele, slysze... Slysze bicie jego serca, tak blisko, takie zywe. Dlon sama wedruje w gore zatrzymajac sie na karku mezczyzny. Zauwazam, ze nie ma na sobie oponczy. Usmiecham sie. Skora na jego szyji jest taka cieka. Widze kazda zylke wypelniona tym co daje zycie. Kciukiem delikatnie dotykam tej glownej, ktora pulsuje coraz szybciej i szybciej napedzana niepokojem. Spogladam mu w oczy hipnotyzujac wzrokiem. Wzrokiem, ktory mowi, ze juz jest moj, ze to juz koniec jego drogi. Teraz czeka go jedynie rozkosz lub bol, w zaleznosci od tego co zapragne mu ofiarowac.
NIE!
Niemy krzyk wdziera sie pomiedzy nas niszczac ta rozkoszna chwile. Odpycham go z calej sily jaka jestem w stanie w sobie zebrac. Przerazona przygladam sie jak ciezko laduje na plecach. Laduje daleko, znacznie dalej niz powinien byl, pchniety delikatna dlonia kobiety. Z nadludzka szybkoscia podnosze sie z jego oponczy, na ktorej ulozyl moje zemdlone cialo. Chce podbiec, pomoc mu wstac lecz nie robie wiecej niz jeden krok w jego strone gdy nagly bol nakazuje mi przystanac i zwrocic twarz w strone jego giermka. Czuje jego strach. Mimo iz dlonie lekko mu drza, naciaga kolejna strzale na cieciwe. Nieco zdziwiona przenosze wzrok z tej, ktora trzyma w dloni na ta, ktora tkwi w moim ramieniu. Czuje... Wiem, ze jezeli zrobie choc jeden krok w strone jego pana, nastepna zostanie lepiej wycelowana.

- Odejdz...

Szepcze przenoszac wzrok na Godtfryda.

- Odejdzcie. Nic tu po was...Tym miejscem wlada teraz smierc. Dajcie jej w spokoju nacieszyc sie swym zniwem...

Obdazam ostatnim spojzeniem dogasajace plomienie po czym powoli kieruje sie w strone lasu. Antrane... Odnajde cie... Przysiegam.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline