Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-06-2009, 12:31   #1
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Zabierz me serce, Kacie





Stoję i spogladam w ogien. Krwiste plomienie pochlaniaja kolejne pomieszczenia dworu, ktory byl mi domem. Plomienie czerwone jak krew na moich ustach. Wyciagam dlon i delikatnie przykladam do nabrzmialych warg. Zabilam ich. Kazdego po kolei. Nie oszczedzilam nikogo. W moich zylach pulsuje ich zycie.
Padam na kolana przywalona glazem swiadomosci. Slone lzy skapuja na stratowana przez konie trawe. Zatykam uszy by nie slyszek krzykow, jednak one nie milcza. Krzyki, placz i blaganie o litosc. Zdumione spojzenia pala mnie od wewnatrz zupelnie jak ogien trawiacy moj swiat.
Zabilam.
Bestia w moim wnetrzu wyje z radosci. Nasycona, szczesliwa z wiecznosci, ktora sie przed nia rozposciera. Wiecznosci pelnej bolu serca, zatracenia duszy, lez i krzykow ludzkich. Wiecznosci w mroku, bez szans na iskierke swiatla, bez szans na szczescie, na milosc, na... smierc.
Moj synek. Malenkie, niewinne dziecko o oczach, w ktorych mozna bylo zatonac. Spogladal ufnie gdy bralam go na rece. Zakwilil radosnie obdarowujac mnie swoim cudownym usmiechem. Nie moglam tego powstrzymac. Niczym widz ogladajacy potworny spektakl, z ktorego nie wolno mu wyjsc przed czasem, patrzylam jak dlonie, ktore byly moimi wlasnymi, unosza go do moich ust. Wciaz czuje ten zapach. Slodycz niemowlecia. Jego skora, tak delikatna, tak krucha. Jego krew tak ciepla, oszalamiajaca, pobudzajaca zmysly.
Nie mam juz sily plakac. Lzy, ktore zdawaly sie nie miec swego konca odeszly. Zostalam sama.
Spogladam w niebo. Szarosc poranka powoli obejmuje swa wladze nad mrokiem nocy. Moglabym tu zostac. Wszak wystarczy bym zaczekala z twarza zwrocona ku wschodowi. Pierwsze promienie pana zycia oczyscilyby mnie pozwalajac wzleciec tam, gdzie nie ma juz nic. Nie ma bolu, udreki, sumienia i wspomnien. Lecz nie ma i zemsty. Czy moge tak odejsc? Zrezygnowac z wymierzenia kary temu, ktory mi to uczynil? Odpowiedz jest latwa, i to ona sklania mnie do powstania i ostatniego spojzenia na dogasajace juz zgliszcza.

- Pomszcze was. Pomszcze was i siebie, a pozniej odejde. Nie wczesniej... Przysiegam, ze nie wczesniej.

Uciekam przed sloncem w mrok swiatyni mego boga. Tu jestem bezpieczna. Tu moge zebrac sily. Nie znajda mnie. Wejscie do jaskini pod jej murami jest znane tylko mi. Tylko Altari ze Srebnego Lasu, Czarodziejce i Glownej kaplance Seherota, boga poranka.

***





Jest właśnie ta złowroga pora nocy,
gdy poziewają cmentarze i piekło
Zarazę rozpościera. Oto mogłabym
Chłeptać dymiącą krew i spełnić czyny
Których dzień nie zniesie



Stała tak nie czując zimna nocy, nie czując łez, ni krwi znaczącej czarnymi w blasku księżyca plamami jej suknię.
Gdzieś w dali ozwał się krzyk nocnego drapieżnika, wzlatującego na łowy.
Podniosła głowę wpatrując się w śmiertelnie białą twarz jej jedynego obecnie przyjaciela. Przyjaciela kładącego teraz litościwy srebrny całun światła na jej postać. Otoczonego krwawym poblaskiem ognia odbijającego się w otaczających go chmurach.
Przewodnik prowadzący ja dotychczas ścieżkami nocy, teraz milczał, daleki, nieosiągalny, zbyt wzniosły by udzielić jej rady.

Zresztą to nieważne, wkrótce poranek i zaczerpnie siły z mocy powstającego do życia jej boga Seherota. On nie odmówi wiernej służce pociechy. Już brzmiał w jej uszach rytmiczny stukot kastanietów wygrywających jego chwałę.

Otrząsnęła się z otaczających ją wizji i oszołomienia. To nie były kastaniety, lecz powolny, narastający tętent konia. Wsłuchała się weń. Jeden, najwyżej dwóch jeźdźców.

Co powiedzą widząc ją przy zgliszczach, kim są ?

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tekst wprowadzenia jest oczywiście dziełem Midnight, mojego autorstwa jest tylko to co poniżej obrazka
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 21-12-2009 o 19:28.
Arango jest offline  
Stary 28-08-2009, 08:03   #2
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację

Ogien i krew. Czerwona luna rozjasniajaca mrok nocy, pragnaca wykrasc jej ten malenki fragment swiata. Pelzajace, wijace sie wokol kamiennych scian. Pochlaniajace wszystko co osmielilo sie stanac na ich drodze. Zapach palonego drewna i palonych cial niesiony przez lekki wiatr zaglusza zapachy lasu. Przerazone zwierzeta uciekaja w poplochu. Ich serca bija w szalonym tempie. Krew przesiaknieta strachem krazy w ich ciekich zylach. Pulsuje zyciem, zacheca by wyruszyc w pogon, by skosztowac jeszcze troche. Nieludzko wyostrzone zmysly wychwytuja kazdy ich ruch. Mysz biegnaca po miekkim podlozu z opadlych lisci. Sarna przeskakujaca przez zwalone drzewo. Ptak stroszacy swoje piorka na najwyzszej galezi najwyzszego drzewa.
Slysze je. Czuje ich strach. One wiedza, ze niszczacy zywiol tym razem oczyszcza. Pochlania slady zbrodni, ktora nigdy nie powinna miec miejsca. Zaciera je, jednoczesnie wypalajac jej trwale slady w mojej duszy. Slysze je... Trzepoczace serca rozbrzmiewaja w moich uszach niczym dzwiek kastanietow wygrywajacych pochwalna nute na czesc Seherota. Mam ochote poddac sie tej melodi, wirowac wsrod krwistej pozogi, smiac sie i plakac.
Zamiast tego upadam na kolana przygniecona poczuciem winy. Nie bylam dosc silna by sie temu oprzec. Zawsze wierzylam, ze Pan Poranka ochroni mnie przed zlem i da sile by chronic przed zlem innych. Ufna niczym malenkie dziecko nigdy sie nie poddalam. Walczylam, chronilam i dawalam nadzieje tym, ktorzy tego potrzebowali. Stojac skapana w zyciodajnym swietle wierzylam, ze tak bedzie zawsze. Ze dozyje sedziwego wieku wsrod murow swiatyni patrzac ze spokojem jak kolejne pokolenia kaplanek slawia jego chwale.
Zabrano mi te spokojne lata w zamian dajac zycie wieczne w mroku. Nie pytano czy chce. Wcisnieto mi ten "dar" sila i kazano z nim zyc. Gorzej... Pozwolono mi zasmakowac najgorszych jego stron juz na samym poczatku. Odebrano wszystko, zostawiono sama.
Spogladam na swoje dlonie wciaz czerwone od krwi niewinnych. Ta sama krew plami material sukni i lsni na moich ustach. Probuje przypomniec sobie ilu ich bylo lecz wszystko zaslania gesta mgla.
Kim teraz jestes Altari?
Znow slysze odglos kastanietow. Zbliza sie nowy dzien lagodnie rozjasniajac mrok nocy. Chce wstac i tanczyc jak codzien. Wirowac w rytm radosnej muzyki na jego powitanie. Chce, lecz nie moge. Musze uciec, skryc sie przed jego wzrokiem, ktory odtad znaczyc bedzie dla mnie jedynie unicestwienie.
Dzwiek przybiera na sile. Wydostajac sie z trudem z odmentow ponurych mysli i rozwazan spogladam w strone jego zrodla. Jeden... Nie, dwa konie. Dwa konie z jezdzcami na swych grzbietach. Kim sa? Czego tu chca? Czy zostali wezwani przez ludzi, ktorym cudem udalo sie zbiec? Jak zareaguja na zakrwawiona kobiete wsrod powoli dogasajacych zgliszczy? Zostac czy uciekac? Instynkt nakazuje ucieczke. Musze poszukac schronienia przed niosacymi smierc promieniami slonca. Musze dotrzec do swiatyni, do jaskini pod nia, do bezpiecznego mroku podziemi. Jednak nie ruszam sie z miejsca wbijajac wzrok w zakrwawione dlonie. Czekam zdajac sie nie dostrzegac ich przybycia. Jednoczesnie kazdym zmyslem sledzac ich ruchy.
Co zrobia?
Kim sa?
 
Midnight jest offline  
Stary 01-09-2009, 19:09   #3
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Głuchy odgłos kopyt zdawał się narastać niosąc się leśną przecinką prowadzącą do niedawno jeszcze bezpiecznego domu Altari.

Stala wpatrując się w ciemność lekko teraz blednącą na wschodzie, drżąca, niepewna co dalej czynić.

Wkrótce ucichł, widać jeźdźcy zostawili wierzchowce i postanowili zbliżyć się do pogorzeliska pieszo.

Tkwiła jak biała zjawa, bardziej podobna duchowi niż człowiekowi.
Co powiedzą zobaczywszy ją z okrwawionymi rekami przy popiołach domu ? Uznają za zbrodniarkę, spalą na stosie, zabiją ?

Nie musi się wysilać by słyszeć delikatne stąpanie dwojga mężczyzn. Starają się iść jak najciszej, baczą by żadna gałązką nie trzasnęła przy nieostrożnym kroku, ale ona słyszy ich, słyszy doskonale...

Zbliżają się.

Z napięciem wbija wzrok w czarna ścianę lasu.

Ukazuje się pierwsza postać, bardziej podobny ciemnemu cieniowi niż istocie z krwi i kości, przystaje starając się oswoić wzrok z blaskiem dogasającego pogorzeliska. Postępuje kilka kroków naprzód.

Ubrany jest w opończę z kapturem,całą zabłoconą, widać przybywa z daleka. Pod nią nosi ciemny kaftan, takież spodnie i buty do konnej jazdy. Jedynymi jasnymi akcentami w jego stroju to srebrna klamra u pasa i obnażony miecz, w klindze którego krwawo odbijają się ostatnie pełgające płomienie.

Za nim wychynął drugi.
Ten w ręku trzyma łuk z nałożoną strzałą, czujnie rozgląda się dookoła Altari czuje jego strach.

Pierwszy z przybyszy postępuje znów kilka kroków. W cieniu kaptura można zobaczyć ostre rysy i ciemną , wręcz spalona słońcem i wysmaganą wiatrem cerę, tak rzadko widzianą tu na Północy.

Widząc samotną kobietę opuszcza broń. Mówi coś, czego Altari z początku nie może zrozumieć, musi uciszyć rozbrzmiewające w jej głowie kastaniety by słowa złożyły się w sensowna całość.
Głos obcego jest niski, matowy, nieco chropowaty.

- Jestem Godtfryd Villaverte drugi syn barona de Degraselle. A tamten człowiek to mój sługa i przyjaciel Akwicjusz. Co tu się stało pani ? Pani... ?

Wszystko zaczyna wirować w łowie Altari, ostatnie płomienie zdają się otaczać ją świetlistą wstęgą, zapada, leci w nicość, ciemność rozświetla tylko poblask klingi i ogień.
Ogień i krew.

Osuwa się powoli na kolana nie widząc, ze przybysz jednym skokiem znajduje się przy niej by w ostatniej chwili ją podtrzymać.


 

Ostatnio edytowane przez Arango : 01-09-2009 o 19:47.
Arango jest offline  
Stary 02-09-2009, 08:37   #4
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Otacza mnie mrok, moj nowy przyjaciel. Tuli w swych ramionach chroniac przed swiatem. Odgradza nieswiadomoscia od lawiny uczuc przytlaczajacej umysl. Ostatnie co do mnie dociera, to imie nieznajomego, ktorego serce tak spokojnie bilo. Godtfryd Villaverte drugi syn barona de Degraselle. Nazwisko nioslo ze soba wspomnienia. Dom ojca, potezny zamek wsrod nieprzebytych lasow. Dluga sala z kominkiem, w ktorym zawsze plonal ogien. Mezczyzna siedzacy u szczytu stolu z dobrotliwym usmiechem spogladajacy na swoja najmlodsza corke. Ten sam mezczyzna zegnajacy swoje ukochane dziecko gdy po raz pierwszy wyruszala by odpowiedziec na wezwanie swego boga. To wlasnie tam, w sali z kominkiem po raz pierwszy je uslyszala. Mowiono wtedy o zonie, ktora dla swego najstarszego syna wybral hrabia Tynnan de Montero. Jedyna corka barona Degreselle miala wniesc do domu rodziny Montero pokazne polacie ziemi w okolicach Srebnego Lasu przez co rodzina ta miala stac sie bliskimi sasiadami Falkieriego Phellana, ksiecia i pana na zamku w Srebnym Lesie. Jej ojca.
Usluzna pamiec podsunela i inne sceny. Twarz urodziwego mezczyzny, jego cudowne cialo, slodki usmiech, pozadliwe dlonie. Noc byla ciepla, przepelniona wonia budzacej sie do zycia natury. Do komnaty, niczym wyrafinowany zlodziej, wdzieral sie blask ksiezyca odkrywajac przed swiatem chwile intymnej rozkoszy. Delikatnie otulal dwa ciala zlaczone w odwiecznym rytmie. Wiatr poruszal zaslonami, ktore raz za razem unosily sie lekko ponad kamienna podloge. Jego ciche jeki zlewaly sie w jedno z tymi, ktore wydostawaly sie z piersi kobiety. Magia zycia, magia nocy... Cien...
Noc. Od tej chwili jej matka i pocieszycielka. Jej mrok pozwoli skryc zbrodnie. Da szanse na odkupienie, na zemste, na zycie... W jej mroku znow ujzala jego oczy, lecz teraz nie byly to oczy kochanka lecz smierci, ktora ja zabrala. Plomien i krew. Lsnia w nich budzac strach i pragnienie. Przyciagaja budzac jednoczesnie przerazenie. Naklaniaja by sie w nich zatracic jednoczesnie sprawiajac, ze serce pragnie uciec jak najdalej. Wreszcie zanika jego przerazone bicie pozostawiajac jedynie wspomnienie imienia... Antrane...

- Obudz sie!

Otwieram oczy napotykajac wzrokiem zatroskane spojzenie obcego. Przez chwile rozgladam sie wokolo na nowo chlonac otoczenie. Moje zmysly wariuja. Czuje zbyt wiele, widze zbyt wiele, slysze... Slysze bicie jego serca, tak blisko, takie zywe. Dlon sama wedruje w gore zatrzymajac sie na karku mezczyzny. Zauwazam, ze nie ma na sobie oponczy. Usmiecham sie. Skora na jego szyji jest taka cieka. Widze kazda zylke wypelniona tym co daje zycie. Kciukiem delikatnie dotykam tej glownej, ktora pulsuje coraz szybciej i szybciej napedzana niepokojem. Spogladam mu w oczy hipnotyzujac wzrokiem. Wzrokiem, ktory mowi, ze juz jest moj, ze to juz koniec jego drogi. Teraz czeka go jedynie rozkosz lub bol, w zaleznosci od tego co zapragne mu ofiarowac.
NIE!
Niemy krzyk wdziera sie pomiedzy nas niszczac ta rozkoszna chwile. Odpycham go z calej sily jaka jestem w stanie w sobie zebrac. Przerazona przygladam sie jak ciezko laduje na plecach. Laduje daleko, znacznie dalej niz powinien byl, pchniety delikatna dlonia kobiety. Z nadludzka szybkoscia podnosze sie z jego oponczy, na ktorej ulozyl moje zemdlone cialo. Chce podbiec, pomoc mu wstac lecz nie robie wiecej niz jeden krok w jego strone gdy nagly bol nakazuje mi przystanac i zwrocic twarz w strone jego giermka. Czuje jego strach. Mimo iz dlonie lekko mu drza, naciaga kolejna strzale na cieciwe. Nieco zdziwiona przenosze wzrok z tej, ktora trzyma w dloni na ta, ktora tkwi w moim ramieniu. Czuje... Wiem, ze jezeli zrobie choc jeden krok w strone jego pana, nastepna zostanie lepiej wycelowana.

- Odejdz...

Szepcze przenoszac wzrok na Godtfryda.

- Odejdzcie. Nic tu po was...Tym miejscem wlada teraz smierc. Dajcie jej w spokoju nacieszyc sie swym zniwem...

Obdazam ostatnim spojzeniem dogasajace plomienie po czym powoli kieruje sie w strone lasu. Antrane... Odnajde cie... Przysiegam.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 23-09-2009, 16:34   #5
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze


Gdy noc księżyc
blaskiem spowija
Pani tańcząca na rozstajach
spogląda w mrok


Szła, nikłe płomyki budziły ostatnie refleksy na jej białej sukni niknąc powoli gdy wkraczała między drzewa przeklętego ponoć lasu. Nikt z dworu nie wchodził do niego, jego mieszkańcy widzieli jak puszcza za ich domostwem różni się od tego rosnącego za drogą.
Tam wszystko zdawało się zapraszać w swój cień, tu posępny mrok nawet w najbardziej słoneczny dzień kładł się cieniem na duszy budząc niepokój serca i myśli.
Wędrowała więc między obrośniętymi zgniłozielonym mchem starożytnymi pniami, mijała omszałe głazy gdzie zatarte już przed wiekami przez wiatr i deszcze ledwo widoczne były znaki runów, nieznanych nawet najstarszym druidom. Kroczyła pod posępnie zwieszającymi się konarami, które rozcapierzonymi palcami zdawały się pochwycić w swe szpony niebacznego wędrowca.
Stawiała stopy obok dziwnych grzybów niewidzianymi nigdzie indziej świecących dziwnym, zda się magicznym światłem nie rozpraszających jednak przyrodzonego posępnemu lasowi mroku.





Przed nią jednak gałęzie zdawały się unosić, stare pnie odsuwać, a dziwne grzyb odchylać by nie mogła ich nadepnąć.
Ile szła, nie wiedziała. Mógł to być kwadrans, godziny, lub dni. To jej nie obchodziło. Wpatrzona w swą duszę, nieobecna i niewidząca szła wciąż naprzód.


Gotfryd rozciera miejsce gdzie dotknęły go dłonie kobiety. Piecze, lecz jednocześnie przenika lodowatym chłodem. Rozgląda się wokoło lekko oszołomiony, czuje jak czyjeś ręce chwytają go za ramiona i pomagają podnieść na nogi. Dobiega go drżący głos Akwicjusza.

- Panie odjeżdżajmy stąd. W jego głosie wyczuwa się przerażenie lecz i ledwie zauważalną nutę pragnienia by Villaverte nie zgodził się na jego prośbę.
Młody baronet doskonale go rozumie. I on czuje potężną moc bijącą ze starego boru lecz i jakby słodką woń wabiąca go do siebie.
Potrząsa głową, sekundę, może dwie milczy po czym podejmuje decyzję.

- Nie Akwicjuszu. Pójdziemy za nią, muszę wiedzieć kim jest. I muszę... - nie kończy zdania jakby nie wiedząc co powiedzieć.
Jego sługa, a raczej przyjaciel patrzy mu w oczy i bez słowa rusza w kierunku koni, by wybrać z bagaży to co najpotrzebniejsze do kilkudniowej drogi.

Wychowali się razem, szlachcic i podrzutek znaleziony nieopodal pałacu tej samej nocy gdy na świat przyszedł Gotfryd.

Nocy Wilka.

Dziewiątego dnia, dziewiątego miesiąca.

Nocy Skjelde - braci wilków.

Razem dorastali, dzielac dziecęce tajemnice, razem polowali, zakochiwali się i pili wymykajac się nocami do miasteczka. Z czasem stali się nierozłączni, a stary Degreselle nie sprzeciwiał się temu, wiedząc, że jego synowi przyda się wierny przyjaciel, gotowy oddać za młodego baroneta życie i zwiazany z ich rodziną aż na smierć i zycie.

Podjęli wędrówkę tym bardziej męczącą że wracali już przecież kilka dni nie robiąc prawie postojów. Stary baron wzywał a ton jego listu nie pozostawiał wątpliwości.
Coś bardzo złego działo się w okolicy i Degreselle który spędził na wojnie niejedną wiosnę i zimę zdawał się być ... przestraszony ? Przerażony ?
Co dziwniejsze w piśmie nie było słowa o Johanie starszym bracie Gotfryda.

Wędrówka była nużącą i oni również zatracili poczucie czasu posilając podczas krótkich przerw. Nie odzywali do siebie, bo i po co, zresztą ten las nie nastrajał do rozmów.
Padali już z nóg gdy bór nagle skończył się i stanęli u wylotu wąskiego jaru. Coś mówiło im że powinni weń wkroczyć, więc bo chwili wahania ruszyli przed siebie. Teraz szło im się jakby łatwiej , tym bardziej iż blasku księżyca nie zasłaniały już konary lasu.
Za kolejnym zakrętem stanęli zdumieni.
Oto przed nimi tkwiły rozsypujace się kamienne ruiny małej wioski, martwa cisza spowijała to miejsce. Czuli lodowate dreszcze przenikające ich ciała, lecz spojrzenie na niski pagórek sprawiło ze odjęło im mowę.

Oto na niskim wzgórzu ujrzeli krocząca wśród starych grobów otoczoną cieniem, ciemną postać w odzianą w zwiewną suknię. Szła wśród starożytnych mogił ozdobionych przeklętym od wieków symbolem krzyża.
Lecz dopiero gdy spojrzeli na księżyc przejęła ich groza.

Jego tarczę plamiła krwawa smuga, a za nim widniał ledwo widoczny cień wilka.
Czerwona plama zdawała sie drgać i pulsować, szary cień unosić pysk w odwiecznym rytuale wilczego przywołania.
Dziewczyna szła niespiesznie ku małej świątyni, i nawet oni z tej odległości wyczuwali bijąca z niej moc.
- Jesteśmy Skjelde, braćmi jednego wilka - szepnął Gotfryd i bez słowa ruszyli za Altari.

 

Ostatnio edytowane przez Arango : 23-09-2009 o 21:35.
Arango jest offline  
Stary 25-09-2009, 16:53   #6
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Antrane. Imie to wciaz plonelo w moich myslach. Antrane. Moja smierc, moje zycie. Przeklenstwo wiecznosci. Dar... Nienawidze go calym sercem, i cale to serce go kocha. Jest moim ojcem, stworzycielem. Lecz jednoczesnie mnie zniszczyl, pognebil, zabil. Kim jest? Jak go odnalezc? Cos w moim wnetrzu podpowiada, ze gdy on zechce sam do mnie przyjdzie. Nie chce czekac. Chce sie z nim zmierzyc tu, teraz, natychmiast. To samo "cos" mnie wysmiewa.
Teraz? Kimze teraz jestes by mierzyc sie ze starszym od siebie? Odpowia samo sobie, szybko, zbyt szybko i zbyt brutalnie. Niczym. Nikim. Pylem na wietrze. Musi minac czas.. Duzo czasu. Musi poplynac krew. Duzo krwi. Musisz ja pic, zbierac z niej sile. Musisz zywic sie zyciem innych, slabszych od siebie, a wtedy staniesz sie silna. Wtedy... On do ciebie przyjdzie by radowac sie swoim dzielem. Wtedy bedziesz gotowa sprobowac. Wtedy....

Uporczywa swiadomosc bycia sledzonym krazyla gdzies wokol mysli o zemscie. Ledwie wychwytywalne bicie dwoch serc innych niz te, nalezace do zwierzat. Lecz czy napewno inne? Czy i oni nie byli dla mnie tylko zwierzyna? Posilkiem? Chwila zaspokojenia zadzy, glodu, checi zabijania. Kimze byli dla mnie ludzie? Usluzne "cos" podpowiada niemal natychmiast.
Posilkiem. Sa tylko pozywieniem, ktore zapewni ci wieczna mlodosc, urode, potege. Niczym mniej i niczym wiecej.
Lecz jezeli jestem nikim...
To chwilowe. Wkrotce bedziesz potezna, niezwyciezona. Beda cie szanowac. Beda sie bac. Bedziesz ich krolowa w ciemnosci. Pania zycia i smierci.
Lecz jezeli tego nie chce...
Nie masz wyboru. To, lub unicestwienie. Nie masz duszy, jestes przekleta. Gdy zginiesz pozostanie po tobie jedynie pyl, ktory natychmiast rozwieje wiatr. Musisz zabijac i pic ich krew. Musisz nabrac sily na zemste.
Zemsta?
Tak, zemsta. Nie czujesz tego pragnienia? Tej goraczki trawiacej twoje cialo. Pragnienia by wbic ostre kly w jego szyje? Poczuc pierwsze gorace krople krwi? Pamietasz? Ta euforia. Bol polaczony z czysta, mroczna rozkosza. Ogien i lod wypelniajacy twoje zyly. Moc, ktora przenika cie az po opuszki palcow. Dlon, ktora przytrzymasz jego wlosy by odchylic mu glowe, wbic sie mocniej, zadac bol.
Bol..?
Tak! Musi czuc jak z nim konczysz. Musi zaplacic za kazda chwile twojego bolu. Za kazda chwile wiecznosci w potepieniu. Tego pragniesz i do tego musisz dazyc.
Tak...
Wiec zatrzymaj sie tu, w tym poganskim miejscu. Zatrzymaj i dowiedz sie czego od ciebie chca te marne istoty. Uzyj ich... Wykozystaj do swoich celow, a pozniej.... ZABIJ!


Przystaje, rozgladam sie zupelnie jakbym dopiero co otworzyla oczy po dlugim snie. Lecz to nie sen. To rzeczywistosc. Co ja tu robie? Wokol mnie smierc. Widze nagrobki zdobne w przeklety znak krzyza. Jest ich tak wiele. Widze tez swiatynie. Moze od teraz to wsrod nich bedzie moje miejsce? Wsrod przekletych od wiekow? Lecz nie czuje przynaleznosci do tych, ktorzy sa zlozeni w tych grobach. Czuje jedynie tych, ktorzy podazaja za mna. Dlaczego to robia? Czy nie widzieli jakie zagrozenie dla nich stanowie? Czy sa takimi glupcami, ze nie potrafia zrozumiec...
Ruszam w strone budynku. Moze gdy wejde w to przeklete miejsce oni dadza mi wreszcie spokoj...
Swiatynia nie prezetuje sie zbyt okazale. Drewno, o ktore nikt nie dbal przez lata, trawia robaki. W kamiennej posadzce brakuje kilku plyt. Lawy leza porozrzucane, polamane, niczym kosci zywej istoty. Wszedzie stoja postagi. Czy to postacie ich bogow? Zapewne tak. Jednak kazda podobizne szpeci pas farby na wysokosci oczu. Nie tego chcial ich autor. Farba jest nowsza, polozona bez szacunku jakim tchna rzezby. To miejsce... Tyle tu smutku. Tyle sladow przelanych lez, nadziei, milosci. To tutaj pary laczyly sie swiatymi dla niech wiezami. Tutaj oddawano dzieci pod opieke bogow. Dla istot zamieszkujacych wioske ponizej to miejsce bylo ostoja. Teraz przypomina jedynie rudere. Zapomniane. Niechciane. Gdzie teraz sa ich bogowie? Dlaczego pozwolili na cos tak strasznego? Dlaczego tak latwo zrezygnowali z obrony tych, ktorzy im sluzyli?
Podchodze do jednej z rzezb. Matka trzymajaca syna. Zona trzymajaca meza. Kochanka swego wybranca. Kimkolwiek sa tchna bolesnym wrecz smutkiem. Dotykam lekko kamienna glowe kobiety. Kim jestes? Co widzialas? Co przezylas? Dlaczego o tobie zapomniano? Nie odpowiada. Wszystkie one milcza. Odebrano im mozliwosc spogladania na swiat i jego zlo wiec nie maja o czym mowic. Dobro bowiem nie zagoscilo tu od bardzo dawna.
Na odglos krokow podrywam glowe wyrwana z zamyslenia. Brzmia tak nienaturalnie w tej ciszy zapomnienia. Odwracam sie wiedzac kogo napotka moje spojzenie. Nie myle sie.

- To piekne miejsce. Takie smutne, samotne, pelne.... Smierci.

Przy ostatnim slowie usmiecham sie lekko. Biale kly powoli wydluzaja sie nachodzac lekko na szkarlatne wargi. Nie pozwalam im dojsc do glosu. Hipnotyzuje wzrokiem lecz nie ruszam sie z miejsca.

- Dlaczego kroczycie moimi sladami?

- Pani ten las - tu wzdrygnał się - jest otoczony złą sławą, a te krzyże... heretyckie znaki.. i te posagi z zawiazanymi oczami. nie chce zostawic cie tu samej, bezbronnej. Chcę zaproponować gościnę , poza tym...

Pociera nerwowo dlonia czolo. Boi sie czy jest niesmialy. Bylby glupcem gdyby sie nie bal. Dlaczego jednak uwaza, ze jest ona bezbronna? Sama, owszem, ale bezbronna? Nic bardziej mylnego.

- Zatem wiesz wiecej o tym miejscu. Opowiedz mi.

Nakazuje po czym siadam na jednej z law, ktora wydaje sie byc pewniejsza od innych. Kto wie, moze potraktowanie go inaczej niz jako posilku okaze sie byc ciekawym doswiadczeniem?
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 03-10-2009, 12:51   #7
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze



Ślepiec, a za nim w szeregu pomniejszych ślepców gromada...

Gotfryd siada na ławie obok niej.
Jego wzrok chwile błądzi po zdewastowanym przez czas i deszcze wnętrzu. Spojrzenie wychwytuje szczegóły, które dotąd mu umknęły : rozbitą na pół kamienną płytę służącą za ołtarz, wymalowane tu i ówdzie brunatnym kolorem odwrócone, przeklęte krzyże (czyżby to była zaschnięta krew ? Niemożliwe, po tylu stuleciach ?).
Zmurszałe belki stropu i ściągnięte w jeden kąt porozbijane ławy. Ślady ogniska na środku kapliczki (co za szaleniec ważył się tu nocować ?) i odór śmierci.
Nie tej z pola bitew, pełnej słodko, mdlącego zapachu krwi i dymu, ale starej, tkwiącej wokół w uśpieniu, jakby to miejsce wybrał sobie Czarny Żniwiarz na miejsce swego wypoczynku.

Przechodzi go zimny dreszcz, czuje jak lodowe igiełki wędrują od karku gdzieś niżej, w dół kręgosłupa. Wzdraga się nieznacznie i zaczyna opowieść :
- Setki, setki lat temu, gdy nasz lud dopiero zasiedlał te ziemię mieszkały tu plemiona wyznające wiarę w jednego boga. Czcili swych proroków i kapłanów i składali im krwawe ofiary w ohydnych ceremoniach. Dziś już nikt nie wie jak wyglądały, nawet najstarsi uczeni, których o to pytałem nie potrafili nic powiedzieć, wiadomo natomiast że przejmowały grozą i obrzydzeniem naszych przodków.
Czekali na wcielenie swego boga, który poprowadzi ich przez ogień i śmierć do świata szczęśliwego. Jego symbolem był krzyż - znak nieba i ognia, ziemi i wody, przed którym się modlili.
Ich zwierzchnikiem, któremu wszystkie te ludy były posłuszne, była kobieta. Nie wiadomo czy była nieśmiertelna, czy utrzymywała ja przy życiu magia, wszyscy są tylko zgodni, że była bardzo piękna, długowieczna i ciągle młoda. Ponoć piła krew wybranych dziewcząt i młodzieńców ze szlachetnych rodów by zachować wieczną młodość.
Jej pałac lśnił od złota i klejnotów, otaczały ja przepych i bogactwo, jakiego nie możemy sobie nawet wyobrazić.
Gdyby przybył ich bóg miała się przed nim ukorzyć, oddać władzę nad plemionami i spłonąć na wielkim stosie wraz ze swymi skarbami i dworem.

Nazwali ten rytuał katharsis - oczyszczeniem.

Toczyli z nami ciężkie wojny, ale nasi przodkowie byli dzielnymi ludźmi i powoli spychaliśmy poprzednich mieszkańców tej krainy coraz dalej na południe zadając ich wojskom klęskę za klęską. Na próżno błagali swych zmarłych kapłanów i proroków o rade, na próżno składali krwawe ofiary ich bóg ich opuścił jak im się zdawało.
Doprowadzeni do rozpaczy wydali ostatnia jak się zdało bitwę, która skończyła się straszliwą rzezią. Ich królowa nie chcąc się poddać wzniosła całopalny stos i gdy nasze wojska obległy ich stolice wstąpiła nań ze swym dworem, doradcami, sługami. Olbrzymi pożar spustoszył miasto a nasi kapłani orzekli że jest to miejsce przeklęte i nakazali zrównać ruiny z ziemia, zaorać i posypać solą by nic już tam nigdy nie wyrosło.

Przerwał na chwile, zaczerpnął kilka haustów powietrza i kontynuował.

- Dziesięć lat później pojawił się śród nich pewien ociemniały młody człowiek. Przepowiadał, że ich naród powstanie, tłumaczył że wszystkie klęski to kara za to, że nie dość mocno czcili swego boga. Wieszczył że ich naród odrodzi się gdy wszyscy z nich spełnią pokutę - tu Gotfryd zadrżał ze strachu czy tez obrzydzenia - gdy poświęcą swemu bogu swój wzrok.

Niedługo otaczały go już tysiące, dziesiątki tysięcy i pewnej nocy, najkrótszej nocy roku wszystkie te tłumy zaprzysięgły pokutę. Wcześniej zasłonili wzrok tez posagom swych świętych i kapłanów by i oni pokutowali wraz z nimi, odwrócili symbol któremu bili pokłony uznając że na razie nie są go godni czcić w dawnej postaci.
I stało się coś strasznego. Po kolei każdy z tych dziesiątków zgromadzonych ślepł, a gdy ostatniego otoczył mrok, ich nowy prorok odzyskał możność widzenia. Poprowadził swą ociemniałą armię do walki ich świątynie znowu rozbrzmiewały bluźnierczymi inkantacjami, a ołtarze spływały krwią.

Zdobywali jedno miasto po drugim, nie zostawiając nikogo przy życiu, potworna armia ślepców. I gdy zdawało się, że już naszego ludu nic nie uratuje pojawiła się ich królowa. Nie wiadomo jak ocalała, odziana była w łachmany, ale wciąż była młoda i nieziemsko piękna. Prorok, czy tez wcielenie ich boga ujrzawszy ją zakochał się bez pamięci. Nie wiedział, że kobieta nosi w sercu tylko zemstę za stracone pełne przepychu życie i wspaniałe skarby.
Dzień przed ostatnia bitwą gdy przeciw tysiącom ociemniałych stanęło ledwie tysiąc naszych rycerzy wydała go nam.
Przed frontem naszej armii postawiono olbrzymi krzyż na którym zawisł przeklęty prorok. Ich królowa sama oznajmiła ślepcom co wniesiono przed nimi, po czym zniknęła. Jak gdzie, w jaki sposób, nikt nie wie, jej zemsta się jednak dopełniła.

Pokonała swego boga jego własną bronią.

Gdyby jej lud nie uwierzył, nie poddał się pokucie, jego wysłaniec nie odzyskał by wzroku by móc ich poprowadzić do walki.
Gdyby nie widział, nie zakochałby się w niej.
Gdyby nie pokochał i uwierzył, nie mogłaby go zdradzić...





- Złamani, wierzący teraz że są naprawdę przeklęci na wieki ślepcy nawet się specjalnie nie bronili. Nasze wojsko wyrzynało ich jak stada owiec, tropiąc ocalałych dzień i noc.

Myśleliśmy dotąd że wyginęli już wszyscy, ale jak widać -
tu szlachcic zatoczył krąg dłonią - myliliśmy się.

Przerwał mu cichy okrzyk Akwicjusza:
- Panie ! Ta chusta - z dłoni zwieszała się jedna z zasłaniających dotąd oczy posągów tkanin - ta chusta jest świeża. Nie może tu wisieć dłużej niż kilka dni.

Gotfryd poderwał się z ławy:
- Pani musimy uciekać. Błagam Cie przyjmij gościnę w naszym zamku, a przysięgam że nie zabraknie Ci niczego - uklęknął przed nią na jedno kolano.
- Pani zaklinam Cię... Proszę...
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 22-10-2009 o 19:35.
Arango jest offline  
Stary 03-10-2009, 16:46   #8
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Sluchalam jego slow i widzialam rzeczy o ktorych opowiadal. Krwawe ofiary, mordy, walke slepcow. Widzialam kobiete pijaca krew dziewczat i chlopcow. Widzialam w niej siebie. Czy byla ta pierwsza? Mozliwe. Tak malo wiem o tyc, ktorzy teraz sa mi rodzina. Lecz moja wiedza bedzie rosnac. Mam czas, duzo czasu.
Glos giermka burzy czar slow. Swieza chusta? Tutaj? Zatem ktos ocalal. Ciekawe... Aczkolwiek nie tak jak propozycja Godfryda.

- Pani musimy uciekać. Błagam Cie przyjmij gościnę w naszym zamku, a przysięgam że nie zabraknie Ci niczego ...

Czy on zdaje sobie sprawe z tego co proponuje? Ukleknal, zaklina, prosi... Jest tak blisko. Glupota to czy odwaga?

- Panie... Czy zdajesz sobie sprawe ze skutkow swej propozycji? Mowisz, ze nie zabraknie mi niczego. Co jednak zrobisz gdy moje potrzeby okaza sie niezgodne z twoimi przekonaniami? Co gdy zapragne bys zlozyl mi w ofierze zycie swego giermka? Kochanki? Twoje wlasne? Czy ofiarujesz mi swoja krew gdy o nia poprosze?

- Krew ?- był zszokowany jej słowami - wiec jesteś pani... - nie dokończył, ale jego oczy mówily wszystko.

Chwile sie zastanawial

- Pani mogę ci ofiarować kilka nocy w siedzibie ojca, musze się z nim naradzic. Dojdziesz do siebie, odpoczniesz, a potem... zrobisz co zechcesz. Tu czeka Cie smierć... Nawet Ciebie...

Bylo mi troche zal tego mlodzienca. Coz jednak mialam poczac. Oszukiwac go? Nie, powinien wiedziec kim, a raczej czym jestem. Zagluszam wiec zlosliwy glos w mych myslach i lekko dotykam jego ramienia.

- Jestem wampirem. Nie prosilam o to, lecz moj stworzyciel nie pytal. Jestem.. Bylam kaplanka Seherota. Tej nocy gdy mnie spotkales... Spotkaliscie.. Byla to pierwsza noc mojego nowego bytu. Ten dom ktory pozeral ogien..

Odwracam glowe. Czy to bylo dzis? Wczoraj? Dwie, trzy noce temu. Tak niedawno.. Tak dawno..

- Przyjmuje twoja goscine.

Slowa same wychodza z mych ust. Coz jednak innego mi pozostaje. Tu nie moge zostac. Nie moge wrocic do swiatyni. Nie mam juz domu, nie mam rodziny.

- Nawet mnie...

Nawiazuje do jego slow.

- Moze tak byloby lepiej..?

Potrzasa głowa .

- Nie, to nieprawda Pani. Studiowałem pytałem uczonych ludzi, ale nawet oni albo nie chcieli, albo bali się powiedziec jak wygladały rytuały tego ludu. Ale wszyscy mówili jedno : byly straszne i bluzniercze.

Podnosi sie z kolan, wzywa ruchem reki Akwicjusza.

- Miej oczy otwarte - ten w odpowiedzi skinał tylko glową ściagając z pleców łuk.
- Zatem Pani chodzmy.

Ruszam za nimi. Czy naprawde byly az tak straszne, ze wolal wziasc pod swoje opiekuncze skrzydla wampira niz zostawic go tutaj? Usmiecham sie. Nasza znajomosc zdecydowanie zapowiada sie ciekawie i kto wie, moze dzieki niemu uda mi sie znalezc chwile wytchnienia.
Wyostrzam zmysly gdy tylko nasze stopy opuszczaja kamien swiatyni. Czuje niepokoj, lecz nie jestem pewna czy pochodzi on ze slow mlodzienca czy jego zrodlo miesci sie w samym miejscu. Na wszelki wypadek wysylam ostrzegawcza wiadomosc ku tym, ktorzy moga sie czaic w ciemnosci.

~ Oni sa moi. Precz z lapami.

Nie spodziewalam sie odpowiedzi, a jednak ja dostalam. Las. Cokolwiek sie w nim kryje budzi niepokoj i.. strach. Nie rozumiem. Moje cialo drzy. Wyostrzone zmysly szaleja. Dlaczego? Kim... Czym jest ta istota. Czy to sam las? Jak? Wysylam kolejna fale mysli.

~ Kim jestes? Czym jestes?

Nie odpowiada, a ja zdaje sobie sprawe z bledu. To nie pojedyncza fala to.. moc. Stara. Pradawna moc tkwiaca w tym miejscu.. Nie, w tym lesie. Nie moge jej okreslic. Nie jest zla... Mam nadzieje, ze nie. Budzi niepokoj, lecz jest to niepokoj przed nieznanym. Strach przed nieznanym. Jednak.. To dziwne. Przeciez przemierzylam ten las. Nie czulam tego wczesniej. Co sie zatem zmienilo? Ja czy on?
Moj niepokoj wzrasta gdy dociera do mnie, ze nie ma innej drogi powrotnej niz ta. Wiem to, a jednak pytam.

- Czy.. Czy nie ma innej drogi?

- Nie pani, wokoł las jest za gesty, musimy wracac ta droga , która przyszlismy.

Odpowiedz pada taka na jaka czekam. Nic to nie zmienia. Wciaz jednak moge zostac. Moge tu zamieszkac... Moge... Mrzonki. Wiem, ze musze podazyc za nimi. Zgodzilam sie. Wyjawilam im prawde. Nie moge tu zostac. Ruszam wiec dalej. Niech bedzie co ma byc.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 22-10-2009, 14:13   #9
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze




To tylko cienie
.
Cienie we mgle.


Idą przez wioskę.

Mijają ruiny, które kiedyś tętniły życiem czują słaby ślad radości i marzeń ich mieszkańców, ich codziennego trudu i znoju.
Teraz patrzą na nich tylko ciemne jamy okiennic, straszą zapadłe grzywy strzech.
Buty oblepia im błoto i zgniła trawa, lepi się do nich mokra pleśń. Przenika ich wstrętem, chcą stąd jak najszybciej odejść, z tego miejsca gdzie czują jeszcze duchy mieszkańców.
Depczą przegniłe koryta, stągwie, połamane ogrodzenia.
Co stało się z tymi, którzy tu mieszkali ? Czy zginęli w bitwie, lub rzezi, czy może uciekli i zmarli z głodu i zimna ?
Ale wiedza, po prostu wiedzą, że żaden z wieśniaków nie opuścił żywy tej wioski widma. Że ich jestestwo błąka się wśród tych kamieni.

Wokół las, ciemny, nieprzenikniony. Czują jego moc drzemiącą wśród prastarych pni i konarów. Lekceważy ich bo czymże są dla niego ? Błyskiem cienia, mgnieniem chwili niewartym uwagi.
Lecz jest tam coś jeszcze, co drzemało przez stulecia, a teraz uwięzione pod korzeniami wyrywa się, walczy, chce wydostać.

Że patrzy na nich.

Dobiega go szept Akwicjusza
- Panie, ktoś nas śledzi...
Czuje to samo, lecz kłamie
- Nie bądź głupi, nikogo tu nie ma, spotkalibyśmy go...
Wie jak nie przekonywająco to brzmi.

Wreszcie opuszczają kamienne kurhany i wkraczają w jar.
Oddychają z ulga, choć ten jest równie posępny jak wymarła wioska.

Po ziemi pełzną pajęcze smugi mgły, snują się niczym mokry dywan. Stąpają po nim, lecz on nie rozstępuje się, nie rozwiewa. Wręcz przeciwnie. zaczyna oplatywać iść stopy i wznosić coraz wyżej niczym pnącza obrzydliwej winorośli.
Tylko dziewczyna zdawała się płynąć ponad nimi, niby zwiewna istota nie z tego świata.

Może to prawda - przemknęło Gotfrydowi.

Ich wędrówka stawała się coraz cięższa. Juz nie tylko kostki, lecz i kolana zdawały im się pętać szarobiałe macki. Wytrwale jednak brnęli za Altari, lecz wysiłek był coraz większy.
Zaczynali ciężko dyszeć, a ich czoła pokrywał zimny pot.

Wkrótce otoczyła ich całkowicie biała ciemność. Byla jak trujący tuman, zamiast powietrza wtłaczając im w gardła wstrętna lepkość. Nie mogli krzyczeć, nie mogli powiedzieć słowa, jedynie rzężenie wydobywało się z zatkanych gardeł.
Nie wiedzieli gdzie są, tracili orientację, w końcu stanęli, a ich ciała ogarnęło potworne, nieludzkie wręcz zmęczenie. Byli słabi jak dzieci, drżeli na całym ciele, w końcu padli na kolana.
Wtedy opar zaczął wirować, szybciej i coraz szybciej...





Szeroko rozwartymi oczami wpatrywali się w migające wokół nich potworne twarze z ustami rozwartymi do krzyku, szponiaste, dłonie, pyski pełne wyszczerzonych kłów.
Baronet posłyszał za sobą szloch Akwicjusza. Mógł go teraz zobaczyć. Jego wilczy brat skrył twarz w dłoniach i skulony płakał jak dziecko.
Dlatego tylko on zobaczył posępne twarze, które zbliżyły się do niego. W głowie zaczął dudnić mu niski, grobowy głos, do którego dołączyły inne.

- Badz przeklęty... przeklęty... ty i ONA... przeklęci... przeklęci - i cichy szept - wrócisz... powrócisz tu...

Nagle szczupła dłoń rozerwała zasłonę przeklętej mgły i ujrzeli dziewczynę. Lekko skinęła dłonią i opary zaczęły się rozwiewać.
Klęczeli wypluwając z siebie strzępki szarobiałej waty, piersi ich unosiły się ciężkimi oddechami, w końcu jednak potrafi wstać i słaniając się, chwiejnie ruszyli dalej.
Gotfryd chciał o coś spytać, lecz Altari tylko położyła palec na ustach.

Las zbliżał się i choć i tu snuły się pasma znienawidzonej już przez nich mgły, a las napawał grozą to jednak poczuli się bezpieczniej. Wspięli się na łagodny stok wylotu jaru, ślizgając się raz po raz na mokrej trawie.

- Chyba najgorsze mamy za sobą ? - Gotfryd rzucił to ni pytanie ni stwierdzenie.
Patrzy na dziewczynę, ta jednak potrząsa tylko głową, kruczoczarne włosy rozsypują się na twarzy, ramionach, skrywa ciemnym welonem migdałowego kształtu oczy.





Rusza w las.

Iz nów otacza ich mgła, lecz teraz majaczą wśród niej pnie drzew, wielkich, starych i posępnych. Słysza trzaski pękających ze starości pni, trzeszczenie ocierających się o siebie konarów, posępny szum liści.

I obecność kogoś jeszcze.
Ciemne, utkane ciemności postaci otaczają ich na małej polance. Czarne płaszcze z kapturami skrywają ich sylwetki, panuje złowróżbne milczenie.
W ich ruchach, milczącej pewności że im nie umkną jest coś nieludzkiego.
jeden...drugi... sześciu....





- Witaj... Laureen. A może ... Altari ? - głos przywódcy jest niski jakby dobywał się ze studni lub... pnia drzewa.
Cisza jak zapada zda się wręcz przygniata. Gotfryd ze świstem wciąga powietrze, kładzie dłoń na rękojeści miecza, czuje jak za jego plecami Akwicjusz czyni to samo. Ale wiedzą, że muszą czekać na to co uczyni dziewczyna.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 22-10-2009 o 14:24.
Arango jest offline  
Stary 22-10-2009, 19:02   #10
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Podazam z nimi. Wioska.. Czuje zycie, ktore kiedys plynelo w tych chatach, w tej ziemi. Zycie, ktore na wieki tu pozostalo. Ich smutek, ich mysli... Czuje je. Slysze je. Otulaja mnie niczym miekki szal. Lecz ten szal nie moze mnie odgrodzic od chlodu plynacego z lasu. Slysze slowa mlodzienca. Slysze odpowiedz jego pana. Klamstwo czasami dodaje otuchy. Wiem o tym, lecz to nie ta chwila. W tej chwili klamstwo poteguje jedynie strach. Mam chec cos powiedziec. Chce rzec prawde lecz milcze. Jaka bowiem jest prawda? Czy ona cos da? Cos zmieni? Nie. Wiec milcze.

Za wioska jest jar. Nie moge westchnac z ulga. Poprostu nie moge. Moja piers przytlacza ciezar niewiedzy. Przytlacza tak mocno, ze mam ochote stanac i nie robic kolejnego kroku. Robie go. Tak w koncu powinno byc. Czy to wazne co czuje? Czy to wazne na co mam teraz ochote? Za chwile bedzie inna ochota, inne uczucie. Czy to wazne co dzieje sie teraz? Nie.. Chyba jednak nie. Wiec ide. Dalej, wciaz dalej. Nie wiem kiedy przejmuje prowadzenie. Poprostu ide. Nie wiem czy podazaja za mna. Czy to wazne? Jezeli zostana czeka ich smierc. Nie wiem skad, ale wiem. Jezeli pojda dalej..

Mgla. Bialy calun, ktory pokrywa ziemie. Nie czuje jej. Moje stopy plyna ponad nia. Czy naprawde? Moze jednak nie.. Moze to mgla stara sie omijac mnie... Przekleta. Moze wyczuwa moja przynaleznosc do tego miejsca. Do duchow. Do smierci. Czuje ja wokolo. Jest w mgle. Jest w powietrzu. Jest w ziemi. Jest we mnie.
Odwracam sie. Nie wiem dlaczego.. Poprostu zwracam swoje oblicze w przeszlosc. Moje oczy poszukuja zycia, ktore powinno za mna podazac. Zycia, ktore zgodzilo sie na towarzystwo smierci. Nie widze ich. Mgla gestnieje. Czuje jej ciezar, lecz ja juz nie zyje. Oni.. Wracam. Moja dlon rozsuwa jej zaslony. Nie widze ich. Slysze.. Slysze szloch, ktory pasuje lecz nie nalezy do tego jaru. Placz zycia. Placz nad smiercia. Strach sciska me serce. Dlaczego? Przeciez nie zalezy mi na nich. Sa tylko pozywieniem, a jednak..
Gdy ich znajduje, klecza. Nad nimi, wokol nich wiruje groza. Jej szare opary odbieraja oddech. Lecz ja juz nie oddycham.

~ Odejdzcie!

Nakazuje. Odganiam ja niczym kundla, ktory nachalnie dopomina sie o swe prawa. Odganiam bo oni sa moi. Odchodzi. Nieme pytania. Klade palec na ustach uciszajac je nim padna w niewlasciwej godzinie. Uciszam. Odpowiedzi rowniez potrzebuja swego czasu. Nie tu. Nie teraz. Wkrotce. Czuje dreszcz oczekiwania. Cos wola. Wola i pragnie bym wkroczyla w krolestwo lasu. W jego krolestwo. Nie moge sie oprzec. Co ze soba niesiesz.. Kim jestes.. Dlaczego poznanie tej tajemnicy tak mnie kusi? Tak pociaga. Tak.. Tak zniewala.
Ruszamy dalej. On na nas czeka. Las i to co sie w nim kryje. Tajemnica. Slodka? Brutalna? Grzeszna? Ostateczna? Nie wiem, lecz chce poznac. Pragne poznac. Czekam na nia.
Pyta. Przecze bez zbednego slowa. Nie, to nie jest koniec. Wlosy lagodnie opadaja na oczy. Dobrze, moze dzieki nim nie zabaczy w nich blasku czerwieni, ktory nagle sie przebudza. Zmysly wyostrzone niemal do ostatecznosci szaleja. Zaglebiam sie w jego odstepy wiedzac, ze podaza za mna. Moze... Moze wiode ich na pewna smierc. Moze bedzie to smierc z mej reki. Czy to wazne. Nie. Liczy sie ona. Liczy sie ta, ktora rzadzi tym lasem. Liczy sie jej poznanie.

Mgla. Slysze.. Czuje spiew starych drzew. Ich szept. Ich sekrety krazace wsrod bialych pasm. Czekaja. Oni zawsze czekaja. Nic nie budzi ich ciekawosci. Sa spokojne. Dla nich czas trwa wiecznie jak i one wiecznie trwac beda. Tu poczatek styka sie z koncem. Tu zaczyna sie koniec. Tu czekaja odpowiedzi. Las.
Otaczaja nas. Nie reaguje. Jaki sens by to mialo? Po co. Lepiej poczekac. I tak juz nie zyje wiec niewiele strace ginac zupelnie. Oni...? Ostrzegalam.

Laureen? Nie znam tego imienia. Nic mi ono nie mowi. Jednak ten, ktory je wypowiedzial musi wiedziec. Musi mnie znac. Moze zna odpowiedz? Pochylam nisko glowe w gescie pozdrowienia. Nawet bowiem wrogowi swemu nalezy okazac szacunek przed smiercia. Czyja? Czy to wazne?
Dlugo milcze. Tu nie ma miejsca na pospiech. W tym miejscu pospiech bylby bluznierstwem.

- Badz pozdrowiony, Ty ktory zdajesz sie wiedziec wiecej i mniej zarazem. Me imie zaprawde brzmi Altari, lecz to drugie miano nie do mnie nalezy. Kim jestes?

Rozlega się śmiech przywódcy. Jest zgrzytliwy, pobrzmiewaja w nim złowbróżne tony.

- Zaprawdę Laureen zapomniałas swego imienia ? Zatem nasz Bóg jest jednak sprawiedliwy. Kim jestem ? Pytasz mnie KIM ja jestem ? Spójrz jeszcze raz, posłuchaj mego głosu

Zbliza sie powoli. Probuje lecz nie moge dojrzec jego twarzy. Kim jest? O jakim bogu mowi? Mysli przerywa mi ruch za plecami. Odwracam sie. Byc moze to glupie. Byc moze zaraz poczuje stal wbijajaca sie w me cialo, jednak nie moge pozwolic by postapil tak glupio.

- Gotfrydzie nie.

Mowie cicho jednak wkladam w swe slowa moc. Spogladam w twarz tego czlowieka. Jego wzrok lacze ze swoim. Moje oczy mowia do niego. Nie.. Jeszcze nie teraz.. Daj mi ta chwile. Daj mi ten czas. Pozniej rob co chcesz, a ja przylacze sie do ciebie. Odwracam sie. On jest blisko. Moze za blisko...

- Wybacz panie.. Twoj glos brzmi obco w mych uszach. Podobnie obco brzmi imie ktore mi nadajesz. Ne znam cie. Nie znam twego imienia. Nie wiem o ktorym bogu mowisz...

Przywódca Zakapturzonych obserwuje Altari z namysłem. Dalej stoi tak, iż nie wiedać jego oblicza.

- Zatem tak się to stało - mówi jakby do siebie - dobrze Laureen odejdziecie wolno. Teraz. Ten jeden raz. Lecz nie zaznasz już spokoju, tak jak nie zaznałem go ja. Nigdy.

Zaczyna smiać się chrapliwie.

- Poznasz me imię, przysiegam na wszystko, że poznasz przed smiercią. Na razie jednak odchodzę - teraz jego glos nabiera tonów mściwości - ale obiecuję, że niedługo dam znać o sobie.

Cofa sie. Rozplywa. Nie.. Nie rozplywa, wnika w otaczajaca nas mgle. Nie!

- Nie!

Powtarzam woj krzyk na glos.

- Nie! Powiedz kim jestes! Powiedz co wiesz..

Robie krok, a po nim nastepny. Oba w jego strone. On nie moze tak odejsc.. Nie moze... Nagle cos jakby.. Wspomnienie. Slowa przedzieraja sie przez odmety mysli.

- Slepiec.. Prorok... Laureen? Czy tak miala na imie krolowa? Powiedz! Odpowiedz w imie Seherota! Nakazuje ci!

Stoje wyprostowana. Dumna. Silna. Nie moze odmowic. Nie moze odmowic nakazowi wydanemu w imie boga. Prosze.. Prosze niech nie moze...

Śmiech rozbrzmiewa dookola niej. Posępny i szysderczy.

- Ty krolową ? Przypomnisz sobie swoje dziedzictwo Laureen, przypomnisz. A ja przypomnę ci kim jestes w ostatniej chwili twego życia, gdy me ostrze przebije twe serce. Myslisz ze nie wiem jakie bluznierstwo popelniłaś i kim jesteś ?


Głos powoli zamiera milknie, w koncu zda sie tylko wibracja mokrych od mgły liści.

- Nie...

Tym razem to tylko szept. Na nic innego nie mam sily. Nie odpowiedzial. Nie tak.. Jego slowa nic nie tlumaczyly. Nic... Kim jest Laureen? Kim on jest... W jaki sposob to wszystko laczy sie z moja osoba.. Z tym kim jestem? Z tym kim bylam? Za duzo pytan. Za duzo niewiedzy.
Upadam na kolana. Zakrywam twarz dlonmi. Pozwalam sobie na chwile rozpaczy. Dlaczego? Dlaczego tak strasznie mnie nienawidzi. Nic mu nie uczynilam. Nic... Dlaczego wiec sie tym przejmuje. Dlaczego tworze w swojej glowie ta lawine pytan, uczuc. Kim jestem?
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172